Mięguszowiecki Szczyt Wielki – wejście Drogą po Głazach
Ten szczyt kojarzy praktycznie każdy, kto choć trochę interesuje się Tatrami. Nawet nie znając nazwy, z pewnością pamięta ten potężny, górujący nad Morskim Okiem masyw. Dla mnie, od pewnego czasu, „Mięgusz” był jednym z największych górskich marzeń. A jako, że właśnie udało mi się go zdobyć, chętnie podzielę się wrażeniami z przejścia jednej z prowadzących tam dróg.
Za wejście na ten szczyt zabierałem się naprawdę długo. Pierwsze myśli pojawiły się wraz z początkami mojego włóczenia się poza szlakiem. Góra pod wieloma względami mnie fascynowała: swoim pięknem, trudnościami, legendarną wręcz niedostępnością dla mniej doświadczonych turystów. Miałem do niej jednak ogromny respekt, który skutecznie hamował mnie przed wybraniem się tam zbyt wcześnie. Wiedziałem, że najpierw muszę się jeszcze sporo nauczyć – zarówno z teorii, jak i praktyce.
Topografię masywu zacząłem rozpracowywać około rok temu. Mnóstwo czasu, ale po prostu cieszyło mnie czytanie i oglądanie materiałów o tym szczycie. Zbierałem mapki, zdjęcia, wkuwałem opisy. Z czasem „Mięgusz” stał się jednym z moich głównych górskich celów na ten sezon. Choć raczej jego drugą część, ze względu na chęć sprawdzenia się na innych drogach – podobnych pod względem technicznych trudności, lecz oczywiście łatwiejszych orientacyjnie.
I faktycznie, robiłem postępy. W mienionych miesiącach udało się zdobyć naprawdę wiele fajnych górek, na czele choćby z Gankiem, Durnym Szczytem czy Żabim Mnichem. Trudności o wycenie I przestały przerażać – stały się czymś normalnym, wręcz pożądanym i sprawiającym mi sporo frajdy. Spadał lęk przed ekspozycją, rosła pewność w poruszaniu się po nieoznaczonym terenie. Poczułem, że w końcu jestem gotowy, by zaatakować ten wymarzony szczyt.
Dość długo wahałem się nad wyborem drogi. Jeszcze jakiś czas temu chciałem iść od Hińczowej Przełęczy. Zmieniłem jednak zdanie po rozmowach z kilkoma osobami. Niby krócej, ale miejscami bardzo stromo i w niezwykle zawiłym terenie. Ostatecznie padło się na Drogę po Głazach – zdecydowanie dłuższą, ale jednak trochę łatwiejszą orientacyjnie.
Mięguszowiecki Szczyt Wielki – drogi, informacje, trudności
No właśnie, drogi na szczyt. Taternikom „Mięgusz” znany jest od bardzo dawna. Na jego ścianach wytyczono dziesiątki przeróżnych dróg, wśród których nietrudno znaleźć takie należące do najdłuższych i najtrudniejszych w Tatrach. Znaczna większość wymaga jednak umiejętności wspinaczkowych i stosowania asekuracji.
Dla osób takich jak ja, nazwijmy to: doświadczonych turystów, dostępnych jest znacznie mniej opcji. Na dzień dzisiejszy wiem o pięciu:
- od Przełęczy pod Chłopkiem (tak zwana „Droga po Głazach”)
- od Hińczowej Przełęczy z obejściem większej części grani
- od Hińczowej Przełęczy w większości granią
- od Hińczowego Stawu (wejście od strony słowackiej)
- przez Zachód Janczewskiego (częściowo wspólna z drogą od Hińczowej Przełęczy)
Wszystkie z tych wariantów zostały wyceniane na I (nieco trudno), są eksponowane i wymagają dobrej orientacji w terenie. Za najłatwiejszą uchodzi droga od Hińczowego Stawu, jednak ze względu na słowackie przepisy, można ją legalnie przejść wyłącznie z przewodnikiem. Nie znaczy to oczywiście, że nikt tamtędy nie wchodzi – to może być wręcz najpopularniejsza ze wszystkich tras.
Sam chciałem jednak wejść na szczyt od strony polskiej. Choć i tu – przynajmniej w teorii – legalność niektórych wariantów jest dyskusyjna. Droga po Głazach oraz obejście grani od Hińczowej Przełęczy prowadzą po stornie słowackiej, gdzie wymagany jest przewodnik. W praktyce, nikt się jednak nie czepia i na tych przygranicznych drogach mandatów nie rozdaje. Należy się tylko wpisać do Książki Wyjść Taternickich (online lub w schronisku) i można iść.
Ok, to może jeszcze coś więcej o samej Drodze po Głazach i występujących na niej trudnościach. Trasa ma swój początek na Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem i prowadzi na szczyt po południowo-zachodnich ścianach masywu Mięguszowieckich Szczytów. Jej przejście (bez często przydarzającego się błądzenia) zajmuje około 2 godzin. Wycena drogi wynosi I, co w praktyce oznacza częste używanie rąk w stromym terenie. Stopni i chwytów nie braknie, ale czasem będą małe, a samo wspinanie się będzie wymagało odrobiny siły.
Do największych wyzwań przy pokonywaniu Drogi po Głazach należą:
- silnie eksponowany Trawers Westwalewicza w pobliżu Przełęczy pod Chłopkiem (choć istnieje też jego obejście),
- spora ilość kruchego terenie na Pośredniej oraz Wielkiej Ławce Mięguszowieckiej,
- bardzo trudne orientacyjnie zejście z Pośredniej Ławki Mięguszowieckiej (począwszy od znalezienia miejsca, gdzie to zejście należy zacząć),
- duża ilość stromych odcinków,
- niełatwa technicznie i silnie eksponowana grań prowadząca na szczyt,
- konieczność kilkukrotnej utraty wysokości i późniejszego jej odzyskiwania.
- ogromne szanse na pobłądzenie w przypadku pogorszenia pogody i zmniejszenia widoczności.
Na niemal całej długości Drogi po Głazach można znaleźć kopczyki. Nie są one jednak wystarczające do bezproblemowego przejścia. Miejscami mogą wręcz bardziej przeszkadzać i wprowadzać wątpliwości. Moim zdaniem, tutejsze kopce mogą jedynie pełnić rolę potwierdzającą dla kogoś, kto i tak zna drogę niemal na pamięć.
Jak więc widać, opisywana tu trasa jest wymagająca i przeznaczona wyłącznie dla zaawansowanych turystów ze sporym doświadczeniem pozaszlakowym. Osobom chcącym się tam wybrać zdecydowanie polecam robić to jedynie przy dobrej, stabilnej pogodzie oraz najlepiej w towarzystwie kogoś, kto na „Mięguszu” już był.
A co z liną i innym sprzętem do asekuracji? Odpowiedź będzie podobna, jak w przypadku innych dróg wycenionych na I: można, pewnie nie zaszkodzi, ale w dobrych warunkach i przy suchej skale asekuracja nie jest konieczna.
Na koniec tej części tekstu, poruszę jeszcze kwestie ubezpieczenia. Jako, że droga w znacznej mierze prowadzi po stronie słowackiej, ewentualna akcja ratunkowa może być prowadzona przez tamtejszy HZS. Warto więc wykupić choćby jednodniową polisę oraz jej odpowiednie rozszerzenie o wycieczki poza znakowanymi szlakami.
Moim zdaniem, w tym konkretnym przypadku (czyli drogi przygranicznej startującej od polskiej strony), najlepszą obecnie opcją będzie oferta PZU NNW na Szlaku, która kosztuje tylko 2,50 zł i obejmuje również taternictwo powierzchniowe. Warto jednak wiedzieć, że do jego zadziałania konieczne jest posiadanie ważnego biletu wstępu do TPN z dnia wypadku (obecnie koszt 6 zł).
Mięguszowiecki Szczyt Wielki Drogą po Głazach – relacja z wejścia
Dojazd do Palenicy Białczańskiej
Choć na tę trasę wybierałem się samotnie, dojazd był bardziej towarzyski. Przez Facebooka dogadałem się z kilkoma innymi osobami, które tego dnia jechały do Palenicy i dołączyłem do ekipy. Z Krakowa wyruszyliśmy o 5:00 rano, co pozwoliło być na miejscu około 7:30.
Niby dość późno, zwłaszcza jak na tak ambitną wycieczkę, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Jadąc autobusami byłbym pewnie jeszcze później, a poza tym, znam swoją formę i możliwości możliwości. Na 99% wyrobię się jeszcze z dnia i to ze sporym zapasem.
Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami
Parkujemy auto, wysiadamy i od razu się rozdzielamy. Ja bez zbędnych postojów ruszam w stronę kas, gdzie kupuję bilet do Tatrzańskiego Parku Narodowego i wchodzę na jego teren. Przede mną czerwony szlak do Morskiego Oka, czyli 9 kilometrów znienawidzonego przez niektórych asfaltu. Mi osobiście tak bardzo on nie przeszkadza. Dobra rozgrzewka i mimo tłoku – nie najgorsze widoki.
W okolicę schroniska docieram w niecałą godzinę i 20 minut. Tam od razu schodzę nad taflę jeziora i zaczynam obchodzić go od strony wschodniej. Poruszam się teraz kamiennym chodnikiem, wciąż dość wygodnym, choć w niektórych miejscach trochę śliskim.
Na południowym krańcu Morskiego Oka odbijam na podejście w stronę Czarnego Stawu pod Rysami. Wchodzę do lasu i zaczynam wspinać się umiarkowanie stromymi schodkami. Nie jest to trudne ani jakoś szczególnie długie, ale i tak wszystkim ten odcinek potrafi dać w kość. Może dlatego, że do tej pory organizm był przyzwyczajony do chodzenia niemal wyłącznie po płaskim.
Docieram do Czarnego Stawu, znajduję jakieś wygodny kamień i robię sobie krótką przerwę. Chcę coś zjeść, wypić i chwilę odsapnąć przed dalszym nabieraniem wysokości. Trwa to parę minut, potem wstaję i zmieniam kolor prowadzącego mnie szlaku na zielony.
Wejście na Przełęcz pod Chłopkiem
Początek trasy wiedzie wśród niezbyt wysokiej kosodrzewiny. Wciąż po kamiennym chodniku, ale już bardziej stromym i z kilkoma miejscami, gdzie warto sobie pomóc rękami.
Kosówka zostaje za mną równie szybko, jak wody Czarnego Stawu pod Rysami. Szlak jest stromy, więc nabieranie wysokości idzie dość sprawne. Z czasem pojawiają się niewielkie głazowiska, później docieram w okolice Mięguszowieckiego Kotła, gdzie mam do pokonania krótki, szeroki żleb. Jego lewą stroną spływa wodospad, co sprawia, że większość skał jest morka i śliska.
Przez Kocioł idę chwilę po bardziej płaskim i łatwiejszym terenie. Później docieram do głównych atrakcji (a zarazem i trudności) tego szlaku. Robi się stromo, trzeba zacząć używać rąk. Podchodzę chwilę po spękanych skałkach, po czym trafiam na pierwsze sztuczne ułatwienia. Najpierw mają one formę dwóch klamer zabezpieczających eksponowany trawers, później kilku łańcuchów, a w końcu i paru kolejnych klamer zamontowanych w stromym kominku.
Zgodnie ze swoim założeniem, poruszam się bez korzystania z metalowych pomocy. Dla kogoś obytego z poza-szlakowym terenem nie ma tu nic szczególnie wymagającego. Wiem też, że później i tak będę miał do przejścia jeszcze trudniejsze fragmenty bez żadnych dodatkowych ułatwień.
Ponad żelastwem pochodzę jeszcze kawałek w nieco łatwiejszym terenie aż w końcu trafiam na Kazalnicę. Tu robię kolejny krótki postój, a później ruszam jej lekko przepaścistą granią w stronę ściany Mięguszowieckiego Szczytu Czarnego.
Przy ścianie skręcam w prawo i zaczynam podejście po tak zwanej „galeryjce” – wąskiej, skośnej półce, która prowadzi w stronę przełęczy. Teren jest stromy, eksponowany i znów wymaga używania rąk. To jeden z trudniejszych odcinków zielonego szlaku.
Pod koniec szlak skręca w lewo i robi bardziej płaski. To jednak nie koniec trudności – teraz muszę się przejść wąską ścieżką z niezłą przepaścią po prawej stronie. Dopiero za nią trafiam na szeroką, pokrytą trawkami przełęcz, zlokalizowaną pomiędzy Mięguszowieckim Szczytem Czarnym i Pośrednim.
Mięguszowiecki Szczyt Wielki – wejście Drogą po Głazach
Krótka przerwa na uzupełnienie kalorii i ruszam w dalszą drogę. Nie ma co zwlekać. Wymarzony szczyt czeka, a ja już czuję sporo emocji związanych z tym prawdopodobnie najtrudniejszym do tej pory górskim przejściem. Czy dam radę? Znajdę drogę i sprostam technicznym trudnościom? Głowa jest pełna wątpliwości, ale wiem też, że jestem naprawdę dobrze przygotowany, a pogoda wciąż wydaje się idealna – póki co, na niebie nie ma nawet pojedynczej chmurki.
Zejście z przełęczy i Trawers Westwalewicza
Z przełęczy idę krótką chwilę w stronę Mięguszowieckiego Szczytu Pośredniego. Ścieżka jest bardzo wyraźna – używana pewnie nie tylko przez taterników, ale i turystów chcących usiąść gdzieś dalej od tłumów.
W pewnym momencie docieram do skrzyżowania i zbaczam na ścieżkę po lewej stronie. Mniej wyraźną, ale wciąż ciężką do przeoczenia. Idę nią chwilę pod górę, aż do miejsca, gdzie pojawiają się pierwsze skałki i ekspozycje.
Przechodzę na drugą stronę skał opadających z Mięguszowieckiego Szczytu Pośredniego i zaczynam zejście w dół. Wciąż do czytelnej ścieżce, trzymając się blisko zbocza. Przed sobą widzę już parę metrów stromych skałek, przez które prowadzi bardzo wąska, silnie eksponowana półka. To tak zwany Trawers Westwalewicza – krótki, choć nieco trudny (wycena I) odcinek nazwany na cześć osoby, która zginęła tu kiedyś w trakcie załamania pogody.
Pamiętam jak niedawno oglądałem w sieci filmik, na którym jakaś ekipa męczyła się tu parę minut. Spodziewając się pogodnych trudności, bardzo ostrożnie podchodzę do newralgicznego miejsca. Krok za krokiem, chwyt za chwytem zbliżam się do przerażającą wąskiej półeczki, a potem… pokonuję ją bez trudu kilkoma krokami. I tyle. Wyglądało może strasznie, ale w rzeczywistości poszło całkiem gładko. Przy suchej skale i odpowiednim obyciu w przepaściami raczej nie ma się czego obawiać.
Aha, w razie problemów Trawers Westwalewicza można obejść górą. Przed nim, w jakimś wygodnym miejscu odbić w stronę grani Mięguszowieckiego Szczytu Pośredniego, przejść kawałek po skałkach i trawkach, a później zejść już za Trawersem. Sam nie sprawdzałem jednak tego wariantu.
Pośrednia Ławka Mięguszowiecka
Po pokonaniu wąskiej półeczki droga skręca w stronę Pośredniej Ławki Mięguszowieckiej – szerokiej, pełnej piargów i trawek rampy, która prowadzi w okolice głównego wierzchołka Mięguszowieckiego Szczytu Pośredniego. By jednak dostać się na tę rampę, muszę zejść jeszcze kawałek w nieprzyjemnym, dość kruchym terenie. Droga jest tu raczej oczywista i ma wiele wariantów, lecz wymaga ostrożności oraz kilkukrotnego użycia rąk.
Schodzę jeszcze parę minut, po czym w dogodnym miejscu przedostaję się na piargi zalegające na Pośredniej Ławce. Zaczynam umiarkowanie strome podejście, lecz szybko zdaję sobie sprawę, że poruszanie się po tej kruszyźnie nie należy do najprzyjemniejszych czynności. Odbijam więc w lewo, pamiętając, że i tak w pewnej chwili musiałbym tam skręcić.
W pewnym momencie dostrzegam kopczyki oraz dość wyraźną ścieżkę prowadzącą lewą stroną Pośredniej Ławki. Czy do część Drogi po Głazach? Można temu ufać? Pewności nie mam, ale ponieważ ścieżka wygląda za zbieżną z kierunkiem, gdzie mam się poruszać, to postanawiam zawierzyć ścieżce i podążać jej śladem.
Kopczyki prowadzą mnie w okolicę kilku wypiętrzonych skałek znajdujących się mniej więcej na wysokości głównego wierzchołka Mięguszowieckiego Szczytu Pośredniego (widać go dobrze po spojrzeniu w prawo). Tu trafiam też na kolejny kopiec, którym oznaczono miejsce, gdzie należy zacząć schodzenie z Pośredniej Ławki.
Dobra, to tej pory nie było szczególnie ciężko. Wiem jednak, że najgorsze dopiero przede mną. Muszę jakoś zejść z Pośredniej Ławki przez plątaninę spękanych skałek, trawek, żlebków i rynien. Według wielu osób, to najbardziej zawiły moment tej drogi, a ja sam – pisząc ten tekst – w pełni tę opinię potwierdzam.
Wychylam się za widoczne na powyższym zdjęciu i szybko dociera do mnie, że tak właściwie, to nie wiem co dalej. Ściana jest stroma i na pierwszy rzut oka pozbawiona jakichś bardziej charakterystycznych elementów. Na szczęście, z góry dobrze widać ścieżkę prowadzącą na Wielką Ławkę Mięguszowiecką, czyli kolejny etap Drogi po Głazach. Więc chociaż mniej więcej wiem, do którego miejsca muszę się dostać.
No dobra, jakieś decyzje trzeba podjąć. Z przewodnika WHP kojarzę, że należy schodzić lekko w prawo. Widzę tam trochę spękanych skałek, które choć strome, zapewniają wiele dogodnych stopni i chwytów. Postanawiam spróbować i zobaczyć, co będzie dalej.
Zejście po ściance idzie gładko. Skała jest lita, trudności nie przekraczają 0+. Zresztą, podobno cały ten odcinek mieści się w granicach 0+, jeśli tylko uda się nie pobłądzić.
U podstawy ścianki zauważam dwa wyraźne kopczyki, które po trawkach kierują mnie dalej w prawo. Zanim im jednak zaufam, rozglądam się dookoła szukając jakichś alternatyw. Nic nie rzuca się w oczy, więc idę za kopcami, po czym schodzę jeszcze kawałek w niezbyt trudnym terenie.
Niedługo później trafiam na kolejną trawiastą półkę, gdzie mogę się zatrzymać i zaplanować dalszą trasę. Prawdopodobnie jestem już gdzieś w połowie zejścia. I tu na chwilę pojawiają się problemy. Zaglądam w różne miejsca, lecz nie mogę odnaleźć żadnego oczywistego wariantu. Siadam, wyciągam telefon i zaczynam przeglądać wgrane tam zdjęcia i opisy. Te okazują się jednak zbyt ogólne i niewiele pomagają. Trzeba kombinować samemu.
W międzyczasie, do miejsca, w którym się znajduję, od dołu zbliża się jakaś wracająca ze szczytu osoba. Gdy jest już niewiele pode mną, próbuję go wypytać o kierunek dalszego zejścia. Ten jednak nie wie – na „Mięgusza” wchodził inną drogą, teraz sam szuka przejścia przez Drogę po Głazach. Dochodzimy jednak do wniosku, że więcej opcji jest po lewej (z mojej perspektywy) stronie, więc to tam kontynuuję poszukiwania.
Wkrótce trafiam na jakąś nieco stromą rynnę, którą bez większych problemów schodzę kawałek niżej i w końcu spotykam z tym drugim turystą. Chwilę rozmawiamy, po czym ruszamy dalej w swoich kierunkach.
Poniżej znów mam nieco łatwiej. Schodzę przez kilkumetrowy próg, za którym ścianka robi się już mniej stroma. Tu nabieram pewności, że najgorsze za mną i zaraz będę znów wspinał się w stronę szczytu.
No dobra, może trochę się pospieszyłem z tym optymizmem. Bo o ile faktycznie, tu nie jest już zbyt trudno, to sam niepotrzebnie chciałem sobie skrócić drogę do Wielkiej Ławki. Zbyt wcześnie zacząłem trawersować w prawo i wpakowałem się na nieprzyjemne, strome trawki. Ostatecznie, i tak musiałem zejść do podstawy ściany i dopiero wtedy skręcić na wyraźnie wydeptaną ścieżkę.
Wielka Ławka Mięguszowiecka
Udało się! Zszedłem z Pośredniej Ławki, więc jeśli wierzyć czytanym wcześniej opisom, najgorsze mam za sobą. Dalsza droga wygląda zresztą o wiele bardziej czytelnie.
Podobnie jak Pośrednia, Wielka Ławka też ma postać pochylonej rampy, składającej się ze skałek, trawek i piargów. Tych ostatnich jest na szczęście mniej, co sprawia, że podchodzi się tędy dość wygodnie.
Przez dłuższą chwilę podejście nie sprawia żadnych problemów. Mam pod nogami wyraźną ścieżkę, dodatkowo oznaczoną licznymi kopczykami. Samo nachylenie rampy też nie jest jeszcze zbyt duże, choć z czasem zaczyna narastać, wymuszając na mnie zwolnienie kroku.
Stopniowo zbliżam się do potężnej grzędy, opadającej z Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego w stronę Doliny Hińczowej. Tu powinienem odbić nieco w prawo, trzymając się w pobliżu potężnych skał tworzących wierzchołek „Wielkiego Mięgusza”. W tym miejscu należy uważać na kopczyki, bo część z nich prowadzi na ową grzędę, a dalej najprawdopodobniej w stronę Hińczowej Przełęczy.
Zaczyna robić się stromo, a teren znów staje się lekko zawikłany. Stąd nie widzę jeszcze przełączki w grani, na którą mam się kierować, ale z drugiej strony, ogólny kierunek marszu jest oczywisty. Do góry, trzymając się niedaleko od skał kopuły szczytowej. Kopczyków też nie brakuje, ale znaczą kilka różnych wariantów, również tych kierujących w stronę Hińczowej Przełęczy.
Trudności 0+ stopniowo przechodzą w I. Robi się jeszcze stromiej, czasem trzeba trochę poszukać drogi z wygodnymi chwytami. Zdarza mi się odejść nieco na lewo, ale ostatecznie i tak wracam w pobliże ściany.
W pewnej chwili widzę już grań i miejsce, gdzie powinienem na nią wejść. Orientację ułatwia mi też kilka osób, które akurat tamtędy przechodzą. Trzymam więc obrany kurs, parę razy zastanawiając się nad najdogodniejszym wariantem przejścia przez wyrastające po drodze trudności. Radzę sobie jednak bez większych problemów. Kilka minut później stoję już na eksponowanej grani, między wielkimi blokami skalnymi.
Fragment zachodniej grani MSW
Tu muszę chwilę zaczekać. Przede mną idzie jakaś polska para z przewodnikiem. Poruszają się na linie i są dość wolni. Kompletnie nie mam jak ich tutaj wyprzedzić, ale to nie problem – mogę sobie przynajmniej trochę odpocząć po wymagającym podejściu.
Gdy droga się zwalnia, skręcam w prawo i wdrapuję na pierwszy z bloków. Za nim czeka kilka kolejnych, równie dużych i też solidnie eksponowanych po obu stronach. Ogólny kierunek jest oczywisty, ale czasem muszę nieco pokombinować ze wspinaniem na kolejne głaziska. Niekiedy da się iść prosto, czasem trzeba obejść od lewej lub prawej (bywa, że nad przepaścią), niekiedy warto wręcz przeskoczyć z jednego na drugi.
Idę tak przez chwilka minut. Później grań się rozszerza i mogę się po niej poruszać bez większych problemów. Stąd do wierzchołka już tylko kawałek, jednak zanim tam trafię, muszę pokonać jeszcze kilka kolejnych bloków. Przez pierwsze przechodzę, ostatnie najwygodniej obejść od lewej, schodząc na moment poniżej grani.
Koniec! Udało się! Przeszedłem Drogę po Głazach, właśnie stoję na Mięguszowieckim Szczycie Wielkim – górze marzeń, którą jeszcze jakiś czas temu uważałem za dalece wykraczającą poza moje górskie umiejętności. A jednak stało się. Najpierw był pomysł, później plan, nauka i w końcu realizacja. Niemal bezbłędna, bo pomijając te 5 minut wątpliwości przy schodzeniu z Pośredniej Ławki, wejście na „Miegusza” było praktycznie bezproblemowe. Licząc od Palenicy, droga na szczyt zajęła mi około 4,5 godziny.
Na szczycie nie siedzę sam. Jest tu jeden klient z przewodnikiem, zaraz dojdzie wspomniana wcześniej para. Ściągam plecak i zaglądam pod jeden z kamieni tworzących wierzchołek. Wiem, że leży tam charakterystyczna, metalowa puszka z wygrawerowaną sylwetką szczytu, jego nazwą oraz wysokością. W środku znajduję też zmięty notes i parę długopisów. Wolne strony już dawno się skończyły, ale ciężko mi odpuścić okazję, by wpisać się choćby na okładce.
Ściągam plecak i zaczynam przechadzać się po wierzchołku. Jest dość rozległy, co trochę dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę strome ściany i wąską grań tego szczytu.
Czas mija szybko, atmosfera też jest bardzo fajna. Rozmawiam z innymi, dużo jem, piję, odpoczywam. Robię też mnóstwo zdjęć i podziwiam widoki. Dzisiejsza pogoda przebiła nawet najbardziej optymistyczne prognozy. Jest ciepło, bezchmurnie, niemal bezwietrznie. Na „Wielkim Mięguszu” spędzam prawie 40 minut.
Droga po Głazach – powrót na Przełęcz pod Chłopkiem
No dobra, jest pięknie, ale przede mną dopiero połowa trasy. Muszę jakoś wrócić na Przełęcz pod Chłopkiem, a co za tym idzie, przejść Drogę po Głazach jeszcze raz. Niby zdążyłem ją trochę poznać, ale nie czuję się tu jakoś bardzo pewnie. Szczególnie w konfrontacji z labiryntem zejścia (teraz już w sumie wejścia) z Pośredniej Ławki.
W drogę! Obchodzę wierzchołek od północnej strony i chwilę później wdrapuję się na grań. Schodzę nią przez kilka minut, z przyjemnością lawirując między wielkimi blokami skalnymi. Parę kroków jest z gatunku tych trudniejszych i mniej komfortowych, ale dziś zdążyłem już przywyknąć i nie powoduje to większego skoku adrenaliny.
W pewnej chwili doganiam przewodnika z klientem, którzy opuścili wierzchołek kilkanaście minut wcześniej. Staje się to akurat w miejscu, gdzie powinienem zejść z grani. Dają mi się wyprzedzić, a ja skręcam w lewo i zaczynam schodzić po umiarkowanie stromej ściance.
„Jedynkowe” zejście chwilę się ciągnie. Jest dość oczywiste, choć zdarzało mi się zapędzić w jakiś trudniejszy wariant i musieć wracać parę metrów. Generalnie, idzie jednak bez większych problemów.
Docieram na wysokość spiętrzenia grzędy i skręcam w lewo, zaczynając zejście po skałach, piargach i trawkach, z których zbudowana jest Wielka Ławka. Tu ręce mogą chwilę odpocząć. Warto natomiast poświęcić więcej uwagi na stawiane kroki, bo o poślizgnięcie na zalegającym gdzieniegdzie żwirze nietrudno.
Docieram do podstawy Wielkiej Ławki i idę jeszcze chwilę po wyraźnie wydeptanej ścieżce. Po chwili jestem już pod tą nieco przerażającą ścianą, którą muszę się wspiąć na Pośrednią Ławkę.
Patrzę w górę i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, którędy wcześniej schodziłem. No dobra, może nie jest tak źle. Pamiętam wiele fragmentów, ale ciężko to teraz ułożyć w jedną całość. Będzie trzeba jakoś wykombinować.
Widzę kopczyk u podstawy ściany. Wiem, że do niego schodziłem, więc teraz muszę tu skręcić w lewo i zacząć się wspinać. Ale nie po samych trawkach! Trawki są bardziej po lewej (patrząc z dołu) i były nieprzyjemne. Wchodzę więc wariantem prowadzącym ponad kopczykiem, gdzie znacznie częściej wspinam się po jakichś nietrudnych skałkach.
Z czasem robi się stromiej. Tu nie mam pewności gdzie iść, ale w oddali dostrzegam coś, co przypomina jeden ze skalnych progów, które pokonywałem przy zejściu. Podejdę i sprawdzę.
Tak, to jest to! Pamiętam dość dobrze, nawet zrobiłem zdjęcie, żeby móc w razie czego porównać. Ale teraz nie muszę, bo kojarzę zbyt wiele szczegółów, żeby się pomylić. Wdrapuję się na te skałki, a później jeszcze parę kolejnych, które przypominają mi miejsca mijane kilka godzin temu.
Staram się stosować zasadę, by nie pchać się miejsca, skąd ciężko będzie zejść albo nie będę pamiętał drogi powrotnej. Na szczęście, póki co idzie mi całkiem sprawnie i nie mam potrzeby wracać się ani razu.
Po przejściu jednej ze skalnych rynien zauważam nad sobą kilka gładkich, przewieszonych skałek oraz pochyłą, spękaną ścianę pod nimi. Jest dobrze! Znam to miejsce, jest na samej górze ścianki. Idę więc w poprawnym kierunku, a do tego mam już cel przed oczami.
Obieram kurs na przewieszone skałki i zaczynam wspinać w ich stronę. W pewnym momencie robi się stromo i „jedynkowo”, ale ponieważ skała jest lita i do góry niedaleko, to nie chce mi się zawracać. Jakoś już tędy wejdę. Dopiero chwilę później uświadamiam sobie, że istniało lepsze, oznaczone kilkoma kopczykami odejście bliżej ściany Mięguszowieckiego Szczytu Pośredniego. Teraz wszedłem więc tym wariantem, który na jednym ze zdjęć pokazujących zejście z Pośredniej Ławki oznaczyłem pomarańczową strzałką.
Przystaję chwilę na trawkach, a później ruszam dalej w górę ściany. Tu już nie pobłądzę. Przez chwilę wspinam się lewą stroną popękanych skałek, później trawersuję do prawej, idąc niewiele po tymi gładkimi, przewieszonymi głazami.
Jestem na Pośredniej Ławce. Udało się nie pobłądzić, więc teraz mogę już nieco odetchnąć. Choć nie rozluźnić, bo przede mną jeszcze parę innych atrakcji, na czele z Trawersem Westwalewicza.
Z Pośredniej Ławki najpierw schodzę za wyraźną, kopczykowaną ścieżką, później skręcam w stronę piargów. W tym niezbyt fajnym terenie spędzam jeszcze kilka minut, aż docieram do miejsca, gdzie mogę zacząć ponownie podchodzić.
Droga do góry wciąż jest krucha, choć już nie aż tak, jak u podstawy Pośredniej Ławki. Kieruję się teraz w stronę Trawersu Westwalewicza, choć z tej perspektywy nietrudno go przeoczyć i wejść za wysoko, w stronę grani Mięguszowieckiego Szczytu Pośredniego.
W końcu docieram do Trawersu. Podobnie jak wcześniej, teraz też pokonuję go bez nerwów i problemów. Parę pewnych kroków, nie najgorsze chwyty i wąska półeczka zostaje za mną.
Dalsza droga nie sprawia już trudności. Docieram do skalnego żebra, przechodzę go w umiarkowanej ekspozycji, a następnie ruszam delikatnie w dół, po wyraźnej ścieżce prowadzącej na Przełęcz pod Chłopkiem.
Zejście do Palenicy
Po chwili przerwy zaczynam zejście na zielonymi oznaczeniami. Trawersuję ścianę „Czarnego Mięgusza” wąską ścieżką, a następnie ruszam w dół przez ciasną, nieco eksponowaną galeryjkę, w międzyczasie mijając się z kilkoma wchodzącymi i schodzącymi osobami.
Po kilku minutach docieram na Kazalnicę i przechadzam się chwilę po skalisto-trawiastej grani. W pobliżu jej końca skręcam w lewo i zaczynam dalsze zejście – czasem po skałkach, kiedy indziej kamiennym chodnikiem.
Wkrótce dochodzę do ubezpieczonej części szlaku. Najpierw czeka mnie zejście stromym kominkiem z klamrami, później ścianka z łańcuchami, a w końcu przejście wąską, eksponowaną półką, na której końcu znajdują się dwie ostatnie klamry. Podobnie jak rano, teraz też udaje mi się schodzić bez dotykania tego wszystkiego.
Na dalszym etapie spada nachylenie trasy oraz poziom jej trudności. Szybko przechodzę przez Mięguszowiecki Kocioł, a następnie wychodzę do niego mokrym żlebem. I tu ma miejsce najniebezpieczniejsza sytuacja z całej tej wycieczki. But ślizga się na mokrym kamieniu, ja tracę równowagę i niemal przewracam. Nic złego się nie dzieje, ale jednak ciśnienie zdążyło podskoczyć. Nie ostra grań, nie strome ściany, nie eksponowane trawersy – największym zagrożeniem okazuje się zwykły, wyślizgany kamień na niezbyt trudnym fragmencie znakowanego szlaku. Dobre przypomnienie, że uważać należy do samego końca.
Idę dalej, teraz głównie po kamiennych chodnikach i przez kilka małych rumowisk. W końcówce wraca kosówka, która towarzyszy mi aż do zejścia nad brzeg Czarnego Stawu pod Rysami.
Bez zatrzymania omijam przesiadujący tam tłum, po czym ruszam w dół ku Morskiemu Oku. I to tego odcinka nie lubię najbardziej! Nie żaden asfalt do Palenicy, gdzie bez trudu mogę wyprzedzać kogo tylko zechcę. Tu szlak jest węższy, ciężej się minąć, a niektórzy turyści nie wiedzą, którą stroną należy się poruszać albo wręcz zatrzymują i odpoczywają na środku trasy.
Jakoś docieram na dół i odbijam w stronę schroniska. Pod budynkiem jestem po kolejnych kilkunastu minutach. Tam również nie robię przerwy, lecz od razu wchodzę na szosę i kieruję się nią w stronę parkingu.
Pod samochodem jestem jako pierwszy z ekipy. Całe przejście zajęło mi niecałe 9 godzin. Szybko, nawet za szybko, bo z tego powodu musiałem czekać na resztę jeszcze grubo ponad godzinę.
Wejście na Mięguszowiecki Szczyt Wielki – podsumowanie
Bez wahania mogę napisać, że był to najtrudniejszy szczyt, jaki zdobyłem do tej pory. To również góra, do której przygotowywałem się najdłużej. Nie zdziwiłbym się, gdyby łączny czas poświęcony na rozpracowywanie różnych dróg, czytanie opis, relacji, oglądanie filmików i opracowywanie własnych materiałów przekroczył 100 godzin. Myślę jednak, że było warto. Dzięki tak dużej ilości włożonej pracy, byłem do tej wycieczki naprawdę nieźle przygotowany, a samo przejście obyło się niemal bez problemów.
Choć do końca letniego sezonu trochę jeszcze zostało, już teraz mogę napisać, że czuję się spełniony i usatysfakcjonowany. Zdobyłem jedną ze swoich wymarzonych gór, zrobiłem parę innych, niezwykle udanych przejść na terenie Polski i Słowacji. A więc główny tatrzański cel zdobyty, cokolwiek ponad to będzie już tylko bardzo miłym bonusem.
Przeważnie, w podsumowaniach wpisów, polecam wybieranie się na różne szczyty, czy drogi. Tu będę jednak trochę… odradzał. Ale nie dlatego, że nie warto! To piękna góra, wręcz legendarna i z pewnością warta odwiedzenia. Każdemu życzę, by mógł kiedyś cieszyć się jej zdobywaniem oraz podziwianiem rozległych widoków z wierzchołka. Problem jednak w tym, że część turystów chce się tam wybrać za wcześnie. Tak jak są ludzie, którzy jadąc pierwszy raz w Tatry muszą iść na Rysy, tak są też osoby, które zaczynając chodzić poza szlakami od razy marzą o wejściu na Mięguszowiecki Szczyt Wielki.
Większość z nich nie będzie na to jednak gotowa. Znam parę osób, którym „Mięgusz” dał nieźle popalić. Pogubili się, przerazili trudności bądź ekspozycji, musieli zawracać. Niektórzy zdobyli szczyt dopiero za którąś z prób. Myślę więc, że warto poczekać. Iść gdzie indziej, obyć z trudnościami, ekspozycją, przećwiczyć orientację w terenie. Ja sam bardzo się cieszę, że zaczekałem. Bo może właśnie to sprawiło, że wycieczka zostanie mi w pamięci nie jako traumatyczne przeżycie, ale piękne, pełne pozytywnych emocji wejście oraz symbol dobrze zaplanowanej i zrealizowanej wycieczki.
Kurczę, patrzę sobie, jak to możliwe, że jest opis MSW, skoro parę dni temu nie było, musiałem przegapić, czy co! :) A tu przecież zupełnie nowy wpis! Dziękuję Ci za niego i wszystkie inne wpisy. Bardzo pomocne i świetnie opisane. Serdeczne pozdrowienia!
Wpis o MSW jest wczorajszy, jeszcze ciepły ;)
Proszę korzystać do woli, oczywiście pod warunkiem zachowania odpowiedniej ostrożności.
Spadłeś mi z nieba z opisem tego wejścia na szczyt, niebawem się tam wybieram i na pewno skorzystam z twoich dróg na zdjęciach. Kawał solidnej roboty!
Dzięki! W przyszłości być może pojawią się również opisy innych prowadzących tam dróg ;)
A tymczasem życzę powodzenia i sporo frajdy z wejścia na „Mięgusza”!
Świetna robota! Czytam Twoje wpisy, na niektórych ze szczytów byłem, też robiłem zdjęcia starając się zapamiętać drogę, by może kiedyś, komuś pomogły. Szacun! Ps. Jesteś z Krakowa? Ja też…może moglibyśmy kiedyś połączyć siły
Dzięki! :)
Tak, mieszkam obecnie w Krakowie. W sprawie połączenia sił – pisz maila, jestem jak najbardziej otwarty na propozycje.
Bardzo dokładnie opisane. Niedawno temu szliśmy tą drogą kierując się czasami Twoim opisem i poza jednym miejscem wybraliśmy tą samą drogę. Samo podejście pod grań MSW można obejść na lewo od charakterystycznej piramidy. Wtedy trudności są na poziomie O+ zamiast opisanego przez Ciebie fragmentu za I. Można spokojnie korzystać z tego opisu. Ułatwi pokonanie tej zacnej drogi wielu turystom. Dobra robota.
Dzięki! Miło przeczytać, że tekst spełnia swoją rolę.
Pozdrawiam i zapraszam w przyszłości, gdy mam nadzieję uda się opisać również inne drogi prowadzące na MSW.
Idealnie jakbys opisal droge od Hinczowej przeleczy, ktora tez jest do przejscia w lecie bez sprzetu, a trudnosci max I, I+.
Kwestia czasu, ta droga jest jednym z moich głównych tatrzańskich planów na sezon 2021 ;)
O który dokładnie fragment chodzi, tzn. w którym miejscu poszliście inaczej niż wyrysowana przez Michała droga?
Bardzo ciekawy opis jakich mało w sieci. Pożyteczne i dobre zdjęcia z wyrysowanymi przejściami. Mnóstwo uwag, które mogą się okazać bezcenne dla przygotowującego się na tą zawiłą drogę. WHP jest przy tym lakoniczną bezwartościową wskazówką. Żadne fototopo nie odda tak dobrze perspektywy turysty jak opisanie Twojej wycieczki. Świetna robota.
Dzięki za uznanie! Bardzo mnie cieszy, że ten wpis się tak dobrze przyjął i pomaga innym ludziom.
A ile Ty ustawiłeś kopczyków, żeby ułatwić drogę innym turystom? Zawsze mnie to zastanawia czy ten, kto korzysta z istniejących kopczyków to też stawia swoje w miejscach, gdzie jeszcze by się przydały :)
Z reguły nie stawiam kopczyków, ani nie usuwam tych, które wydają mi się błędne. Staram się zostawić góry takimi, jakimi je zastałem.
Inna sprawa, że nie polecam polegania wyłącznie na kopcach. Moim zdaniem, idąc poza szlak, należy znać drogę i topografię okolicy na tyle dobrze, aby dać sobie radę bez polegania na „podpowiedziach”.
Ile zajęło Ci samo przejście z przełęczy pod Chłopkiem na szczyt i z powrotem na Chłopka?
Piszesz o dwóch godzinach ale czy to jest czas tylko z Chłopka na szczyt? Chcemy w tym roku wejść na MSW ale część ekipy zostanie na przełęczy i chciałbym wiedzieć ile orientacyjnie będą musieli czekać. Bardzo dobry opis. Lepszego nie znalazłem w sieci.
I o to właśnie chodziło, by zrobić najlepszy opis DpG w sieci. Fajnie, że się udało ;)
O ile pamiętam, dla mnie to było mniej więcej 1,5 godzin z Chłopka na MSW i 1 godzina z powrotem. Ale w przewodnikach piszą raczej o 2h + 1,5h, a jak się chce zrobić przerwę na szczycie (warto), to można założyć ze 4 godziny na całość. No chyba, że się pobłądzi, to więcej.
Pozdrawiam i powodzenia!
Dzięki za dokładny opis trasy, szczególnie za zdjęcia z drogi powrotnej, które były pomocne i zapewniły bezproblemowy powrót. Do zobaczenia na szlaku.
Dzięki, fajnie, że się przydało!
Niedługo pojawi się też dokładny opis innej drogi na MSW, czyli tej od Hińczowej Przełęczy.
Cześć
Świetna robota – filmy,opisy mega pomocne, ogląda się i czyta z wielką przyjemnością.
W jakiej kolejności wg Ciebie najlepiej jest rozpocząć przygodę poza szlakową?
Hej, dzięki za opinię :)
Najlepiej zacząć od szczytów łatwych orientacyjnie, bo to jest poza szlakiem największym wyzwaniem. Więc można iść np. na Niżnie Rysy, Zadni Kościelec, Szatana, Kończystą, Wielkie Solisko albo Hruby Wierch. Jak się zrobi parę takich tras, to potem można zwiększać trudności.
Witaj Mam dylemat .Dwa razy próbowałem juz wejścia na MSW od Hińczowej przełeczy. Raz grania , raz niższym wariantem.W 2022 bede chcial ponownie spróbowac .Teraz pytanie czy lepiej robic to zgodnie z Twoim opisem , ktory jest jak zawsez perfekcyjny czy od dołu , od Hińczowego stawu.Wiadomo że od Hińczowego i tak wbiję sie w droge po głazach w końcowej części.
Pozdrawiam .
Droga od Hińczowego Stawu uchodzi za najłatwiejszą. Również orientacyjnie, bo omija najgorsze pod tym względem zejście z Pośredniej Ławki Mięguszowieckiej. Oszczędzi Ci także krótki, choć mocno eksponowany Trawers Westwalewicza. Część, która jest wspólna dla obu dróg nie jest już tak trudna – stroma, miejscami eksponowana, ale w miarę oczywista orientacyjnie.
Więc od stawów masz większą teoretycznie szansę na sukces, choć ja osobiście tej drogi w całości nie znam. Może w lecie / na jesień 2022 roku się wybiorę, by ją sprawdzić.
Dziękuję. Twoja odpowiedź potwierdza to co już słyszałeś o tym, że to najłatwiejszy wariant. No nic do 3 razy… żeby nie zapeszyć. Będę w sierpniu i oczywiście będę próbował. Może kogoś na grupie poza szlakiem złapie i uda się wspólnie wejść.
Dzięki. Pozdrawiam ✌✌
Cześć. Dzięki opis i topo torpeda! Bardzo to nam dziś pomogło od Hinczowej przez MSzW do chłopka. Dzięki za super robotę i pomoc dla nas wszystkich
No i super, że się przydało.
Powodzenia w górach! :)
Udało mi się zdobyć MSW,wstępnie starałem się korzystać ze zdjęć jednak gdy zobaczyłem jak sporo jest kopczykow zacząłem się nimi kierować i to był dość spory błąd. Bywa ich sporo ale nie koniecznie prowadzą one prostym wariantem,kilkukrotnie trafiłem przez do fragmentów,które bez asekuracji były by ryzykownym wyborem. Sama końcówka po wielkich głazach choć wymaga trochę sprawności to bardzo satysfakcjonuja.