Rysy od Słowacji – szlak, trudności, zdjęcia

Choć na Rysach byłem już nieraz, zawsze wchodziłem tam od polskiej strony. Nie jest to jednak jedyna trasa prowadząca na szczyt. Na najwyższą górę Rzeczpospolitej wiedzie również szlak ze Słowacji. Krótszy i łatwiejszy technicznie, co jednak nie znaczy, że mniej ciekawy.

Tak właściwie, to jeszcze parę dni wcześniej, w ogóle nie miałem tej wycieczki w planach. Owszem, były jakieś rozmowy o wypadzie w Tatry, i to nawet nieco ambitniejszym wypadzie, ale niepewne prognozy pogody zniechęcały do wybierania się na trudniejsze trasy.

Do połowy soboty miało być jednak dość ładnie, więc szkoda było zupełnie rezygnować z wyjazdu. Razem ze znajomym postanowiliśmy więc wybrać się na najwyższy szczyt Polski, tyle że łatwiejszym szlakiem od strony Szczyrbskiego Jeziora. Do ekipy dobraliśmy jeszcze jedną osobę z grupy na Facebooku poświęconej wspólnym wypadom w Tatry.

Rysy – informacje praktyczne

Rysy to najwyższy szczyt w Tatrach, na który można dostać się szlakiem turystycznym. Mierzy 2503 metry n.p.m, jednak w Polsce często pojawia się również wartość 2499 metrów. Powód? U nas leży tylko jeden z trzech wierzchołków góry. Najwyższy w całości przypadł Słowakom.

Na Rysy można dostać się dwoma drogami: od strony polskiej, szlakiem znad Morskiego Oka lub wersją słowacką, od Popradzkiego Stawu. Planując swoją wycieczkę, dobrze jest się z nimi lepiej zapoznać, ponieważ różnice pomiędzy tymi trasami są dość znaczne.

Pierwsza uchodzi za trudną i przede wszystkim długą. Startując z Palenicy Białczańskiej i wracając w to samo miejsce, będzie trzeba pokonać około 1900 metrów przewyższenia i być w trasie przez większość dnia (serwis mapa-turystyczna wylicza to na 11:40h marszu). Nie bez znaczenia są również trudności techniczne (spora część podejścia nad Bulą pod Rysami jest ubezpieczona łańcuchami) oraz spora ekspozycja w okolicach szczytu.

Polski szlak na Rysy jest jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc przez ratowników TOPR-u oraz niestety takim, który co roku pochłania kolejne ofiary. Czyli mówiąc krótko: szlak trudny i raczej wyłącznie dla zaawansowanych turystów w dobrej kondycji fizycznej.

Słowacka wersja jest dużo łatwiejsza. Owszem, też są trudności, można się powspinać po łańcuchach i drabinkach, a pod szczytem jest stromo, ale suma tych wszystkich wyzwań jest dużo mniejsza niż na polskim szlaku. Nie trzeba również mieć aż tak dobrej formy. Wycieczka z Szczyrbskiego Jeziora (tam i z powrotem) będzie o jakieś 3 godziny krótsza i mająca ponad pół kilometra mniej przewyższeń do pokonania.

Pisząc tu o wejściu od Szczyrbskiego Jeziora nie mam na myśli jednej, konkretnej trasy. Zanim bowiem rozpocznie się główne podejście, trzeba dostać się nad Popradzki Staw, a to można zrobić na aż 3 sposoby:

  • szlakiem czerwonym (Magistrala Tatrzańska) zaczynającym się w centrum miejscowości,
  • kombinacją szlaku czerwonego i zielonego – start w tym samym miejscu,
  • niebieskim szlakiem zaczynającym się na północny-wschód od centrum.

Trudność każdego z wariantów jest podobna. Pierwsze dwa są trochę dłuższe, jednak mają też mniej przewyższeń. Niebieski wyróżnia się również w całości asfaltową nawierzchnią, po której od czasu do czasu coś dojeżdża do schroniska nad stawem.

Chcąc zaparkować przy szlaku, trzeba będzie liczyć się z opłatą w wysokości 5 – 6 euro. Jeśli ktoś chce zaoszczędzić, prawdopodobnie da radę to zrobić, jednak będzie musiał zostawić samochód przed wjazdem do miejscowości oraz podejść parę kilometrów na początek szlaku.

Wybierając się na Rysy od słowackiej strony, warto również pamiętać o wykupieniu polisy ubezpieczeniowej. Koszt jest niewielki (da się dostać nawet poniżej 1 euro), a może nam to zaoszczędzić sporo pieniędzy w przypadku ewentualnej akcji ratunkowej. Te są bowiem na Słowacji odpłatne. Darmowy jest natomiast wstęp na teren parku narodowego.

Wejście na Rysy od Słowacji – relacja

Dojazd do Szczyrbskiego Jeziora

Tym razem budzik dzwoni już o 2:20. Chcemy być na szlaku możliwie szybko, ze względu na lepszą pogodę w pierwszej części dnia oraz dużą popularność szczytu.

Pakuję plecak, wciskam w siebie ze dwie kromki chleba i wychodzę z mieszkania, udając w umówione miejsce. Parę minut później podjeżdża kolega i razem jedziemy po jeszcze jednego członka ekipy.

Później kierujemy się już w stronę Słowacji. Najpierw jedziemy Zakopianką do Nowego Targu, tam skręcamy na Jurgów i przekraczamy granicę. Pokonujemy kawałek drogą numer 66, po czym skręcamy w 537-mkę i zaczynamy objazd Tatr. W ten sposób jedziemy niemal do Szczyrbskiego Jeziora. Niemal, bo tym razem nad Popradzki Staw postanawiamy przejść się nieco innym szlakiem, więc skręcamy na północ jakiś kilometr przez głównym wjazdem do miejscowości.

Docieramy do końca drogi i tam parkujemy samochód. Jest około 5:50, a o tej porze jeszcze nikt nie pobiera opłat. Zostawiamy więc auto, wiedząc, że później ktoś i tak upomni się o należne pieniądze.

Aha, nie jesteśmy tu sami. Mimo dość wczesnej pory, wzdłuż drogi zaparkowanych jest już mnóstwo pojazdów, z których znaczna część posiada polskie tablice rejestracyjne.

Niebieskim szlakiem przez Doliną Mięguszowiecką

Początek szlaku odnajdujemy bez problemów. Stojąca przy drodze tabliczka głosi, że na Rysy stąd idzie się 4 godziny i 20 minut. To znacznie szybciej niż wersja z Palenicy.

Początek wygląda jednak znajomo. Niebieski szlak nad Popradzki Staw to w rzeczywistością niezbyt szeroka, asfaltowa droga. Czyli jak nasz słynny szlak nad Morskie Oko, z tym, że tutaj po twardym idzie się tylko 4,1 km, a więc ponad dwukrotnie mniej. No i widoki są nieco ładniejsze, bo mniej jest lasu, a w otwartym terenie świetnie widać dominujące nad okolicą szczyty.

Asfaltowa droga w stronę Popradzkiego Stawu. Całkiem przyjemny spacer wśród kwitnącej wierzbówki i z widokiem na imponujące szczyty Tatr Wysokich.

Poranek jest chłodny, więc tych kilka lekkich podejść, które musimy zaliczyć po drodze jest dobrą okazją, by nieco się rozgrzać. Generalnie jednak droga jest łatwa i nie powinna nikomu sprawić trudności. O jej popularności przekonamy się zresztą w drodze powrotnej.

Każdy z nas idzie tędy po raz pierwszy, więc te lekko ponad 4 kilometry się nie dłużą. W pewnej chwili, pomiędzy drzewami widzimy już taflę Popradzkiego Stawu. Nie schodzimy jednak ani nad brzeg, ani do schroniska. Byliśmy tam całkiem niedawno przy okazji wyjazdu na Koprowy Wierch, więc teraz już nas nie ciągnie. Na skrzyżowaniu z czerwonym szlakiem (Magistralą Tatrzańską) nie schodzimy więc w dół, lecz odbijamy w lewo i zaczynamy kolejny etap wycieczki.

Tu nie ma już asfaltu. Zaczyna się typowo leśny teren, z kamieniami, korzeniami i od czasu do czasu również odrobiną błota. Ten odcinek też znamy już z poprzedniej wycieczki, więc znika efekt zaskoczenia i czających się za każdym zakrętem nowości.

Wiemy, że po chwili przejścia wśród drzew, roślinność zacznie się przerzedzać, a nad coraz niższymi krzewami kosodrzewiny dominować będzie piramida Wołowca Mięguszowieckiego. Choć akurat ten ostatni zawsze fajnie się prezentuje, więc witamy go z nieskrywanym entuzjazmem, po raz wtóry zastanawiając, jaką drogą dałoby się tam dostać.

Idziemy jeszcze kawałek i docieramy do kładki nad Żabim Potokiem. Przekraczamy strumień i po około 100 metrach jesteśmy na rozdrożu szlaków: w lewo na Koprowy Wierch, w prawo na Rysy.

Droga przez Dolinę Mięguszowiecką. U góry, po lewej stronie ciekawa piramida Wołowca Mięguszowieckiego.

Podejście do Chaty pod Rysami

Skręcamy i rozstajemy się ze znaną trasą. Teraz znów wszystko będzie nowe, przynajmniej do czasu wejścia na wierzchołek. Teoretycznie, powinniśmy być tam za 2:45h. Schronisko jest nieco bliżej – by tam dojść, będziemy potrzebować około 2 godzin.

Chwilę po skręcie w szlak na Rysy.

Nachylenie ścieżki niemal od razu lekko wzrasta. Powoli opuszczamy dno doliny i wchodzimy w jej boczne odgałęzienie, noszące nazwę Żabiej Doliny Mięguszowieckiej.

Ponownie przecinamy Żabi Potok, mając okazję do podziwiania niewielkiego wodospadu po lewej stronie. Później zaczynamy piąć się zakosami po zboczu. Widoki z minuty na minutę robią się coraz ciekawsze. Szybko zmienia się również roślinność. O kosodrzewinę już trudniej, zostają tylko pojedyncze kępy trawy, która zresztą też wkrótce ustąpi skale.

Po wejściu do Żabiej Doliny teren robi się dość surowy. Chwilowo jest również nieco łatwiej, bo ścieżka przy brzegu Wielkiego Żabiego Stawu ma niewielkie nachylenie.

Na szlaku, co jakiś czas mijamy tak znanych nosiczów. To tatrzańscy tragarze, którzy na własnych plecach wnoszą wyposażenie do trudno dostępnych schronisk. Niektórzy mają ze sobą naprawdę mnóstwo rzeczy. Zapytaliśmy jednego z bardziej obładowanych o wagę bagażu. Odpowiedź brzmiąca 85 kilogramów niewątpliwie budzi szacunek.

Dla tych ludzi jest to normalna praca, jednak jeśli ktoś sam chce się w takiego tragarza „pobawić”, to przy skręcie z asfaltu nad Popradzkim Stawem leżą gotowe zestawy, które można zabrać i samemu zanieść do Chaty pod Rysami. Ważą oczywiście dużo mniej (kilka – kilkanaście kilogramów), choć i forma zapłaty jest tu skromniejsza. Kto wniesie ładunek, może liczyć na darmową herbatę, a przy okazji również respekt ludzi na szlaku.

Tatrzańscy nosicze w drodze do Chaty pod Rysami.
Wielki Żabi Staw Mięguszowiecki. Nad nim, w prawej części zdjęcia, możemy podziwiać (od lewej): Wołową Turnię, Żabią Turnię Mięguszowiecką oraz Żabiego Konia.

Po minięciu stawu, idziemy jeszcze kawałek prosto, a później mierzymy się z kolną porcją zakosów. Teraz jednak teren jest bardziej kruchy i o większym nachyleniu.

Dalej mamy jedną z największych atrakcji tego szlaku. Krótki, choć bogato ubezpieczony żelastwem odcinek o umiarkowanej trudności. Najpierw parę łańcuchów, później drabinki na przemian z szerokimi, metalowymi podestami, a na koniec jeszcze jeden fragment z łańcuchami.

Ta wersja sztucznych ułatwień jest tu od niedawna. Schodki zamontowano w 2016 roku i od tego czasu budzą sporo kontrowersji. Pojawiają się głosy, że Słowacy przesadzili, jednak sam widzę co najmniej dwie zalety takiego rozwiązania. Pierwsza dotyczy tragarzy, dla których na pewno jest to spore ułatwienie, a druga to pomoc w rozładowaniu zatorów, które lubią tworzyć się na tym szlaku w godzinach szczytu.

Ja w sumie i tak staram się z tych wszystkich ułatwień nie korzystać. Tutaj spokojnie, bez narażania się na zbędne niebezpieczeństwo, można było wchodzić trzymając się wyłącznie skały (lub nawet nie trzymając niczego na ostatnim fragmencie łańcuchów), więc tak też zrobiłem.

Pierwsza z metalowych drabinek.
Dalej można iść po metalowych schodach lub nieco niżej, odcinkiem z łańcuchami.
Kolejne ujęcie fragmentu ze sztucznymi ułatwieniami.
Ostatni odcinek z łańcuchami jest łatwy i w sumie większość ludzi już ich tam nie używa.

Mając za sobą ten ciekawy, prawdopodobnie najtrudniejszy na całej trasie fragment, ruszamy dalej w kierunku schroniska. Stąd nie jest już daleko. Skręcamy lekko w lewo i kamiennym chodnikiem ruszamy w górę dolinki. Nachylenie szlaku wzrasta, co trochę spowalnia marsz, jednak wciąż idzie się całkiem dobrze. A przynajmniej mi, bo jak się okazuje chwilę później, chłopaki chcą zrobić sobie przerwę.

No nic, dziś mamy tu demokrację, więc siadam na jakimś większym, w miarę płaskim kamolcu i delektuję wczorajszymi kanapkami. Pozostali też wyciągają prowiant i ładują kalorie na dalszą wędrówkę.

Parę minut później znów jesteśmy w drodze. Kamienistym podejściem mozolnie zdobywamy kolejne metry aż w końcu dochodzimy do wypłaszczenia, na którym zlokalizowano najwyżej położone w Tatrach schronisko.

Końcówka podejścia do Chaty pod Rysami.
Wolne Królestwo Rysów – witajcie!
Chata pod Rysami – najwyżej położone schronisko w Tatrach (2250 metrów n.p.m).

Do budynku nie wchodzimy. Chcemy jednak zobaczyć inną tutejszą atrakcję: stojący tuż nad przepaścią… wychodek. Ta słynna, przyozdobiona kolorowymi rysunkami konstrukcja, od strony urwiska posiada również przeźroczystą szybę. Widoki niezapomniane!

Kolorowy wychodek w pobliżu Chary po Rysami. Żeby było zabawniej, od schroniska wytyczono tu szlak oznaczony kolorem brąowym.

To jednak nie koniec przykładów humoru naszych południowych sąsiadów. Przy tarasie schroniska oparty jest miejski rower, przed wejściem urządzono przystanek komunikacji publicznej, a na dalszej trasie obowiązuje zakaz chodzenia w szpilkach.

Przystanek autobusowy pod schroniskiem. Jest nawet rozkład jazdy.
Na wysokogórski szlak tylko w odpowiednim obuwiu!

Miejsce jest bardzo sympatyczne i pełne takich smaczków. Pewnie i tak nie odkryliśmy wszystkich. Nie będziemy jednak przeznaczać więcej czasu na poszukiwania. Widząc dużą liczbę ludzi zmierzających w stronę położonego 250 metrów wyżej szczytu, kończymy przerwę i ruszamy dalej.

Wejście na Rysy

Następnym etapem wędrówki jest dotarcie na przełęcz Waga. To nie będzie długa droga. Właściwie, widać ją niemal w całości na zdjęciu wklejonym powyżej. Nie jest zbyt wygodna, bo kamienie są różnej wielkości i nie zawsze równo ułożone, ale i tak nie sprawia nam większych problemów.

Po kilkunastu minutach docieramy na szeroką przełęcz położoną pomiędzy masywami Rysów i Wysokiej. W kierunku wschodnim otwiera się rewelacyjny widok na wiele tatrzańskich kolosów, z których niejeden przekracza 2500 metrów.

Widok z przełęczy Waga na wschód. Dostrzec można między innymi Lodowy Szczyt (na środku, wygląda na najwyższy), Łomnicę (piramida nieco po prawej), czy Małą Wysoką (wierzchołek najbardziej po prawej stronie).

Na przełęczy skręcamy w lewo i kontynuujemy podejście po umiarkowanie nachylonym terenie. Stąd widać już szczyt, choć mamy do niego jeszcze około pół godziny marszu.

Podejście na Rysy od strony przełęczy Waga.

Po zakończeniu podejścia, ścieżka kieruje nas na zachodnie zbocze masywu. Najpierw musimy zejść kilka metrów po skalnym progu (koniecznie użycie rąk), a następnie wędrujemy kawałek w lekko eksponowanym terenie. Ścieżka jest tu szeroka, ale trzeba uważać, bo zjazd zboczem po lewej stronie na pewno nie byłby przyjemny.

Szlak cały czas oznaczony jest wyraźnymi, czerwonymi symbolami. Przy dobrej widoczności, raczej ciężko byłoby zabłądzić.
Lekko eksponowane przejście wzdłuż zachodniego zbocza Rysów.

Przez chwilę było dość płasko, jednak ten etap dobiega końca. Szlak lekko skręca w prawo i wystrzeliwuje do góry. Do szczytu już naprawdę niedaleko, jednak ten końcowy odcinek pewnie trochę nas zmęczy.

Trudno nie jest, ale dość często trzeba używać rąk. Zdarzają się też luźne kamienie, a po opadach wystąpi ryzyko poślizgnięcia. Ten fragment pokonujemy więc powoli, uważając również na konieczność mijania się ze schodzącymi turystami.

Ostatnie podejście na szczyt Rysów.

Po chwili wspinaczki docieramy do rozdroża, skąd możemy iść albo w lewo, na polski wierzchołek, albo na główny szczyt, leżący na Słowacji. O dziwo, ogromna większość turystów (nie tylko z Polski!) siedzi na tym pierwszym, na drugi nawet nie zaglądając. Skręcamy w lewo, mając plan, by wejść tym tylko „na zaliczenie”, natomiast dłuższą przerwę urządzić sobie po słowackiej stronie.

Tłum na polskim wierzchołku Rysów. W tle nieźle widać Mięguszowieckie Szczyty (po lewej) oraz Orlą Perć (prawa strona).
Na wierzchołku Słowackim o wiele mniej ludzi. Za szczytem, po lewej stronie świetnie prezentuje się Gerlach, a po prawej Wysoka.
Po polskiej stronie fajnie widać również sąsiednie Niżnie Rysy.

Siedząc na szczycie wspominam swoje zimowe wejście tutaj. Jakże inne były warunki, trudności oraz atmosfera na szczycie. Dziś jest tłoczno i gwarno, a ludzie wręcz przepychają się by zrobić sobie zdjęcia w co ciekawszych miejscach.

Chyba jednak zimą było fajniej, choć i to wejście dało mi wiele satysfakcji. Warunki na szczycie mamy doskonałe. Nie za ciepło, z umiarkowanym wiatrem i bardzo dobrą widocznością. Praktycznie żaden z okolicznych szczytów nie jest przesłonięty chmurami, więc możemy delektować się kompletną panoramą. Ta może nie jest najlepszą ze wszystkich dostępnych w Tatrach, ale i tak potrafi zrobić wrażenie, szczególnie, gdy spojrzy się na południowy – wschód.

Siedzimy wciśnięci pomiędzy kamienie i przechodzących obok nas ludzi. Jemy, uzupełniamy płyny, delektujemy się krajobrazem i… planujemy kolejne wejścia. Bo z Rysów świetnie widać parę innych górek, które mogłyby stanowić atrakcyjny cel nieco ambitniejszej, tatrzańskiej wycieczki na pograniczu trekkingu i wspinaczki.

Zejście i powrót do domu

Na szczycie spędzamy około 40 minut. Ja mógłbym siedzieć jeszcze drugie tyle, ale chłopaki chcą schodzić, więc znów działa demokracja i postanawiamy wracać.

Początek drogi w dół to ponownie stromy fragment, gdzie trzeba sobie trochę pomagać rękami i uważać na innych. Na szczęście, jest tu dość szeroko, więc przy dobrej woli z obu stron wyminięcia przebiegają całkiem sprawnie.

Po paru minutach stromizna się kończy i jestem na płaskim przejściu wzdłuż zachodniego zbocza. Ruszam w stronę skalnego progu, jednak po drodze zatrzymuję się, by ściągnąć dodatkową odzież, ubraną do ochrony przed wiatrem na szczycie. Teraz jest mi ciepło, a ponieważ zbliża się południe, będzie tylko gorzej. Na dole pewnie panuje już niezły skwar.

Chwila względnie płaskiego, choć wcale nie banalnego terenu.

Idę dalej, wspinam na kilkumetrowy próg, a następnie zaczynam zejście na przełęcz Waga. W dół idzie się o wiele przyjemniej, a przed sobą mam fantastyczny widok na masyw Wysokiej.

Wspomniany już kilkukrotnie próg skalny.
Zejście na przełęcz Waga z rewelacyjnym widokiem na Wysoką.

Na przełęczy skręcamy w prawo i obieramy kurs na Chatę pod Rysami. Ten fragment jest krótki, więc już po około 10 minutach wygrzewamy się na ławce pod schroniskiem, czekając na jednego z kolegów, który został nieco w tyle.

Powrót pod schronisko. W lewej części zdjęcia góruje Wielka Kopa Popradzka.

Po chwili przerwy ruszamy dalej, opuszczając, jak głosi tabliczka, Wolne Królestwo Rysów i kierując w stronę Żabiej Doliny Mięguszowieckiej.

Przez jakiś czas idziemy kamienistym chodnikiem z niezłym widokiem na Żabie Stawy, by w końcu dotrzeć do jednego z moich ulubionych odcinków na tej trasie – krótkiego fragmentu ze sztucznymi ułatwieniami. I tu przeżywam lekki szok, bo widzę, że kolejka z ludzi chcących się dostać na łańcuchy ma dobre 100 metrów! Owszem, znam te widoki z internetowych zdjęć, jednak jako osoba zawsze starająca się być wcześnie na szlaku, na żywo taki zator widzę po raz pierwszy.

Na szczęście, my nie będziemy w nim stać. Wchodzący idą jedną stroną przy starych łańcuchach, a dla wracających ze szczytu dostępną są te śmieszne schodki i pochyle drabinki. Schodzenie jest więc dość płynne, a miejsca, gdzie trzeba sobie ustępować pierwszeństwa zdarzają się sporadycznie.

Początek łańcuchów w drodze powrotnej – tu jeszcze jest spokój.
Jednak kilkadziesiąt metrów dalej widzimy już niezły zator na szlaku.

Niżej czeka nas trochę zakosów po zboczach Żabiej Doliny, później spokojny przemarsz nad brzegiem Wielkiego Żabiego Stawu i w końcu kolejne zygzaki na dno Doliny Mięguszowieckiej.

Przejście przy Żabich Stawach.

Kolejne etapy nie są już szczególnie ciekawe. Przy Żabim Potoku kończy się czerwony szlak i po znakowanej na niebiesko trasie ruszamy w stronę Popradzkiego Stawu. Ścieżka jest łatwa, choć teraz wędrówka już trochę się dłuży.

Po około 20-30 minutach drogi wśród gęstniejącej roślinności docieramy do asfaltu. Tym razem również odpuszczamy wizytę nad taflą Popradzkiego Stawu i od razu ruszamy w stronę parkingu.

Teraz mamy okazję potwierdzić, że droga nad Popradzki Staw istotnie zasługuje na porównanie z naszym rodzimym szlakiem w stronę Morskiego Oka. Na trasie jest masa ludzi, często w ogóle nie zainteresowanych wejściami powyżej jeziora. Sporo osób pcha dziecięce wózki. Jest głośno i szczerze mówić, niezbyt przyjemnie. Brakuje tylko konnych dorożek, ale dla równowagi, zamiast nich dopuszczono tu ruch rowerów.

W drodze znad Popradzkiego Stawu w stronę parkingów.

Wycieczkę kończymy parę minut po 14-stej, więc finalnie zeszło nam coś koło 8:20h. Czas całkiem zgodny ze szlakowym, choć my wliczyliśmy w to dobre 1,5 godziny przerw.

Zabieramy zza szyby kartkę od parkingowego i kierujemy w stronę wyjazdu. Chwilę później ktoś nas zatrzymuje, upominając o należne 6 euro. Płacimy, jedziemy dalej. Po około kilometrze skręcamy w drogę 537 i tą samą trasą co rano kierujemy w stronę Krakowa.

Podsumowanie

Faktycznie, wejście na Rysy od Słowacji okazało się dużo łatwiejsze niż zdobycie tego szczytu polskim szlakiem. Trasa od Popradzkiego Stawu była krótsza, bezpieczniejsza i o wiele łatwiejsza technicznie. Po skończeniu wycieczki nie czułem się jakoś szczególnie zmęczony i spokojnie mógłbym jeszcze parę godzin połazić.

Nie oznacza to jednak, że było nudno, czy czuję jakikolwiek niedosyt. Szlak jest bardzo ciekawy i moim zdaniem dość różnorodny. Podczas tej niedługiej wycieczki można zobaczyć sporo fajnych krajobrazów, zasmakować trochę trudności oraz oczywiście, zdobyć najwyższy, dostępny dla turystów szczyt Tatr.

A więc, zdecydowanie warto. Trasę mogę śmiało polecić nawet średnio-zaawansowanym turystom. Wiem też, że masa ludzi ma spore ciśnienie, by jak najszybciej „zaliczyć Rysy”. Nierzadko, chcą to zrobić nawet podczas swojego pierwsze wypadu w Tatry. Nie sądzę, by było to rozsądne, jednak jeśli już ktoś koniecznie musi, to droga ze Słowacja na pewno będzie tą bezpieczniejszą, a przy tym wcale nie brzydszą.

Mapa trasy:

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *