Wejście na Wołowiec Mięguszowiecki – drogi od Żabich Stawów i Hińczowego Stawu
Ten niezbyt wysoki, choć dość charakterystyczny szczyt z pewnością przyciąga uwagę każdego turysty maszerującego przez Dolinę Mięguszowiecką. Co prawda szlaków tam nie ma, ale wejście nie przysparza większych trudności, a widoki potrafią zachwycić. Zapraszam więc na relację ze zdobycia Wołowca Mięguszowieckiego oraz opis dwóch prowadzących tam dróg: od Żabich Stawów oraz od Hińczowego Stawu.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Wejście na ten szczyt chodziło mi po głowie już od poprzedniego sezonu, jednak przez dłuższy czas, nie był on zbyt wysoko na liście priorytetów. Wolałem korzystać z pogody i zdobywać jakieś ambitniejsze góry, a niższego Wołowca zostawić na kiedy indziej. Wygląda jednak na to, że właśnie zbliża się sezon na takie nieco łatwiejsze wycieczki. W Tatrach jest już jesień, poranne oblodzenia są raczej normą, a opady śniegu pojawiają się coraz częściej, więc pewnego wrześniowego dnia postanowiłem, że najwyższa pora wybrać się w tamte okolice.
Wołowiec Mięguszowiecki – podstawowe informacje
Mierzący 2228 metrów Wołowiec Mięguszowiecki znajduje się na Słowacji, w górnej części Doliny Mięguszowieckiej. Leży na krótkiej, bocznej grani, odchodzącej na południe od głównej grani Tatr. Posiada trzy wierzchołki, z których najwyższy jest północny, położony najbliżej Wołowcowej Przełęczy.
Na szczyt nie prowadzą żadne szlaki turystyczne, jednak da się go zdobyć licznymi drogami wspinaczkowymi. Najłatwiejsze wiodą na szczyt przez Wołowcową Przełęcz, gdzie z kolei można się dostać od strony Żabich Stawów Mięguszowieckich lub z okolic Wielkiego Hińczowego Stawu. Trzeba tylko pamiętać, że w świetle przepisów TANAP-u, trasy o takiej trudności można pokonywać jedynie w towarzystwie licencjonowanego przewodnika. Pójście tam samemu grozi cofnięciem z drogi i otrzymaniem mandatu w wysokości najczęściej kilkudziesięciu euro.
Wejście na Wołowcową Przełęcz przez oba wspomniane powyżej warianty ma wycenę 0, co oznacza, że raczej nie będzie wielu okazji do używania rąk. Dalsza część drogi prowadzi przez krótką grań (0+), lub jej obejście (0). Dopiero sama końcówka wymaga regularnego dotykania skały (0+), choć nie jest to szczególnie wymagająca wspinaczka.
Droga od Wielkiego Hińczowego Stawu jest krótka i szybka, choć dosyć stroma. Od Żabich Stawów jest łagodniej i jeszcze łatwiej, jednak dłużej i trochę trudniej pod względem orientacji – przez długi czas nie widać Wołowcowej Przełęczy, więc należy się kierować na inne punkty orientacyjne. Na szczęście, pod nogami przeważnie jest dość wyraźna ścieżka, a w nawigacji pomagają dodatkowo liczne kopczyki.
Pod względem wyposażenia, należy mieć ze sobą to samo, co na średnio wymagający szlak w Tatrach Wysokich. Nie zaszkodzi również kask, a z powodu przebywania na Słowacji także polisa ubezpieczeniowa. Trzeba tylko pamięć, że nie wszystkie działają poza szlakiem, w sytuacji, gdy doszło do świadomego złamania regulaminu parku narodowego.
Wejście na Wołowiec Mięguszowiecki – relacja z wycieczki
Dojazd do szlaku
Z Krakowa startuję w środku nocy, kilkanaście minut po drugiej. Jadę w pojedynkę, własnym samochodem. Szybko opuszczam niezakorkowane o tej porze miasto i dostaję się na Zakopiankę, którą bezproblemowo dostaję się w okolice Nowego Targu. Tam skręcam na Jurgów, niedługo później przekraczam granicę i wjeżdżam na teren Słowacji.
Będąc już w okolicy Tatr, najpierw zaczynam objeżdżać je od wschodu, a później, tuż za Tatrzańską Kotliną odbijam na zachód. Z tego miejsca czeka mnie jeszcze jakieś pół godziny jazdy przez liczne górskie miejscowości, aż w końcu zatrzymuję się w okolicy skrętu na Popradzki Staw. Tam, na poboczu, znajduje się dość duży, darmowy parking (co prawda półtora kilometra dalej od szlaku, ale dzięki temu 6 euro zostaje w kieszeni).
Szlaki nad Popradzki Staw oraz do Żabich Stawów
Zostawiam auto, idę kawałek wzdłuż głównej drogi i skręcam w ulicę po lewej stronie. Ta przez dłuższą chwilę prowadzi mnie przez umiarkowanie zalesiony teren. W pewnej chwili, na poboczach pojawiają się liczne miejsca parkingowe, które o tej porze są oczywiście w większości puste.
Wkrótce docieram do skrzyżowania z torami tutejszej kolejki elektrycznej, a kawałek dalej skręcam w prawo i po kolejnej asfaltowej drodze ruszam w kierunku schroniska nad Popradzkim Stawem. Na tym odcinku poruszam się już w towarzystwie oznaczeń niebieskiego szlaku turystycznego.
Dojście do schroniska nie jest zbyt ciekawe, szczególnie pod koniec nocy, gdzie mimo pełni księżyca, wciąż niewiele widać. Wykorzystuję więc ten odcinek na zjedzenie jakiegoś śniadania (w marszu) oraz niezłą rozgrzewkę, bo szczerze mówiąc, dziś jest naprawdę zimo – mimo ostatniego dnia lata, tutejsze temperatury są mocno na minusie.
Kawałek przed zejściem nad brzeg jeziora znajduje się kilka skrzyżowań z innymi szlakami przebiegającymi lub zaczynającymi się w tej okolicy. Idę aż do tego ostatniego, gdzie nadal trzymając się niebieskiego koloru, odbijam na leśną ścieżkę. W tym miejscu czekają również pakunki dla tragarzy-wolontariuszy, który w zamian za ciepłą herbatę godzą się wnieść parę kilogramów do Chaty pod Rysami.
Na dalszym odcinku szlak prowadzi mnie najpierw wśród drzew, później głownie w terenie porośniętym przez kosodrzewinę. Nie trwa to jednak długo – po około dwudziestu minutach docieram do kolejnego rozdroża, gdzie odbijam w prawo, na czerwony szlak, ciągnący się docelowo na Rysy.
Na tym odcinku zaczyna się bardziej strome podejście. Opuszczam dno Doliny Mięguszowieckiej i po prowadzącej zakosami ścieżce zaczynam podchodzić do jednego z jej odgałęzień, czyli Żabiej Doliny. W międzyczasie zaczyna robić się jaśniej, a ja zyskuję potwierdzenie tego, co podejrzewałem już od pewnego czasu: te góry wcale nie są jaśniejsze przez pełnię. W nocy, wbrew prognozom pogody spadło trochę śniegu i od wysokości mniej więcej 1800 metrów jest już głównie biało. Wygląda więc na to, że wycieczka, która miała również zawierać wejście na Wołową Turnię i Żabią Turnię Mięguszowiecką, będzie musiała dostać ograniczona do najłatwiejszego z celów.
Wkrótce roślinność zaczyna rzednąć, a krajobraz dookoła robi się coraz bardziej surowy. Ja od pewnego czasu chodzę już po śniegu, więc w tym momencie bardzo się cieszę, że zamiast moich standardowych (przynajmniej w letnim sezonie) „biegówek” wybrałem dziś cięższe, typowo trekkingowe obuwie.
Podchodzę jeszcze kawałek kamiennym chodnikiem, aż trafiam na w miarę płaski odcinek szlaku, którym dochodzę do pierwszego w jezior w Żabiej Dolinie – Wielkiego Żabiego Stawu Mięguszowieckiego. To tu należy zejść ze szlaku i zacząć podejście w stronę Wołowcowej Przełęczy.
Wejście na Wołowcową Przełęcz – droga od Żabich Stawów
Hmm… na mapie była tu wyraźnie zaznaczona ścieżka. Dziś nie potrafię jej dostrzec, choć mniej więcej wiem, że należy po prostu zejść do stawu i iść kawałek jego brzegiem. Opuszczam więc czerwony szlak i po śliskich, pokrytych świeżym puchem kamieniach ostrożnie podchodzę w kierunku wody.
Później, w pewnej odległości od brzegu, idę jeszcze kamieniami, aż faktycznie dostrzegam jakąś wydeptaną ścieżkę. Tak, to musi być ta, za którą się rozglądałem. Widzę, że dalej biegnie wzdłuż brzegu Wielkiego Żabiego Stawu, a później prowadzi w okolice Małego Żabiego Stawu.
Mały Żabi Staw mijam nieco dalej od jego tafli, po czym trafiam w miejsce, gdzie dalszą drogę przegradza Żabi Potok Mięguszowiecki. Dziś ma około 2 metry szerokości, więc przejście przez niego nie jest szczególnie trudne, choć aby znaleźć jakieś dogodne miejsce, muszę nieco pochodzić wzdłuż brzegu. Ja idę nieco w lewo, choć z tego, co widzę na mapie, po prawej stronie też by się pewnie udało.
Za potokiem odbijam w lewo i idę kawałek po wydeptanej ścieżce wzdłuż niego. Następnie odbijam w górę zbocza i zaczynam trwające chwilę podejście. Tu wciąż mam pod nogami w miarę wyraźny ślad, choć wczorajszy opad nieco utrudnia jego wypatrzenie.
Na wspinaczce po zboczu trudności nieco rosną, choć jest to spowodowane głównie dzisiejszymi oblodzeniami. W paru miejscach muszę się po prostu przytrzymać skały lub postawić nogę na śliskim kamieniu, ale poza tym nie ma tu nic szczególnie wymagającego.
W górnej części tego fragmentu droga parę razy zmienia kierunek. Po pewnym czasie docieram na wypłaszczenie, gdzie lekko odbijam w prawo i zaczynam się kierować ku kolejnemu podejściu. To jest już nieco łagodniejsze, a przy okazji wciąż oznaczone kopczykami i łatwo dostrzegalną ścieżką. Gdzieś w tej okolicy mijam również odejście drogi, która prowadzi na Żabią Przełęcz Mięguszowiecką.
Droga, którą do tej pory pokonałem jest o tyle problematyczna, że przeważnie nie widać z niej Wołowcowej Przełęczy, czyli miejsca, w które docelowo mam podejść. Owszem, ogólny kierunek jest oczywisty, ale gdyby nie kopce i wydeptane ścieżki, ciężko byłoby stwierdzić, którędy dokładnie należy się kierować. Choć z drugiej strony, teren jest na tyle łatwy, że raczej nie sposób się tu wpakować w jakieś większe trudności.
Po paru kolejnych minutach wdrapuję się na górę jakiegoś łagodnego grzbietu. Stamtąd w końcu mogę zobaczyć Wołowcową Przełęcz. Okazuje się, że mam do niej już całkiem niedaleko. Zostało tylko zejście do górnego piętra Wołowej Kotlinki, a następnie umiarkowanie stroma wspinaczka po zboczu, którym dotrę na przełęcz.
To niewielkie zejście pokonuję bardzo szybko. Później mam chwilę w miarę płaskiego odcinka. Idę nim do momentu, gdy dostrzegam kopczyki kierujące mnie w lewo. Wtedy odbijam na zbocze i podchodzę nim parę minut. Tutaj, w końcu dopadają mnie promienie porannego słońca.
Wołowiec Mięguszowiecki – wejście granią od Wołowcowej Przełęczy
Dotarłszy na Wołowcową Przełęcz robię chwilę przerwy, a następnie skręcam w lewo, ku krótkiej, choć postrzępionej grani. Z tego miejsca na szczyt mam pewnie nie więcej niż kilkanaście minut drogi, choć sporo zależy od wariantu, który wybiorę: mogę iść albo ściśle granią, albo łatwiejszą ścieżką, która obchodzi ją nieco niżej.
Postanawiam, że w miarę możliwości będę się trzymał grani. Po pierwsze, tę opcję uważam za ciekawszą, a druga rzecz – w dzisiejszych warunkach może to być nieco bezpieczniejsze niż wąska, częściowo trawiasta ścieżka poprowadzona wzdłuż stromego zbocza. Wchodzę więc na grań i zaczynam iść w stronę szczytu. Do pokonania są trzy spiętrzenia, które dobrze widać na zdjęciu powyżej.
Ostatecznie, z przejścia wychodzi mi wariant mieszany. W większości faktycznie szedłem granią, jednak czasem, na trudniejszych odcinkach zdarzały mi się odstępstwa. Bywało, że schodziłem aż do ścieżki, jednak czasem wystarczyło tylko nieco się obniżyć i zaraz potem wrócić do góry.
Pod koniec, maszerując ścieżką, docieram na wysokość głównego wierzchołka, który obchodzę od lewej strony (czyli od Żabiej Doliny). Przechodzę za niego, patrzę na dalszą część grani, a następnie zawracam i rozglądam się za dogodną opcją wejścia na szczyt. Co prawda, nic bardzo oczywistego się nie narzuca, ale nietrudno też wymyślić parę nadających się wariantów, których wycena spokojnie mieści się w zakresie 0+.
Po kolejnych dwóch, może trzech minutach stoję już na wierzchołku i próbuję się dostać na najwyższy z tworzących go kamieni. Jest nieco pochyły i dziś pokryty śliskim śniegiem, więc robię to bardzo ostrożnie, choć ostatecznie się udaje. W ten sposób, Wołowiec Mięguszowiecki dołącza do dość licznego grona zdobytych w tym roku, pozaszlakowych szczytów.
Widoki z wierzchołka są dla mnie lekkim zaskoczeniem. Oczywiście pozytywnym – nie spodziewałem się, że ta stosunkowo niewielka góra może oferować tak fajną panoramę. Praktycznie w każdym kierunku widać coś ciekawego, choć niestety, dzisiejsze warunki nie zachęcają do zostania tu zbyt długo. Jest bardzo zimno, a wiejący cały czas wiatr dodatkowo mnie wychładza, więc ostatecznie, na zejście decyduję się dość szybko.
Powrót na Wołowcową Przełęcz i zejście nad Hińczowy Staw
Z wierzchołka schodzę innym wariantem niż tam wchodziłem. Z góry było go jakoś łatwiej wypatrzeć, a przy okazji okazał się krótszy i zaprowadził mnie od razu do ścieżki. Na dalszym etapie znów idę raz granią, raz jej obejściem, choć (szczególnie pod koniec) przeważa to pierwsze. Na Wołowcowej Przełęczy jestem po niecałych 10 minutach.
Będąc już na przełęczy postanawiam, że do doliny wrócę inną drogą. Ta prowadząca nad Hińczowy Staw jest znacznie krótsza, choć bardziej stroma i w dzisiejszych warunkach zauważalnie trudniejsza. Mimo wszystko, postanawiam spróbować.
Najbardziej wymagający okazuje się sam początek. Jest stromo i ślisko, więc przechodzę go powoli, praktycznie cały czas trzymając się którejś z wystających skałek. Później robi się już nieco łatwiej, głównie przez mniejsze nachylenie zbocza.
Przez dłuższy czas mam pod nogami umiarkowanie wyraźną ścieżkę, choć pod tą warstwą śniegu nie zawsze da się ją łatwo dostrzec. Są również kopczyki, choć tu sprawa jest podobna – trzeba się uważnie rozglądać dookoła, bo przeoczyć nietrudno. Choć tak na dobrą sprawę, to konkretny przebieg drogi nie ma tu większego znaczenia. Wielki Hińczowy Staw jest widoczny przez cały, więc muszę po prostu wytracać wysokość i uważać, by nie „zapchać” się przy jakimś uskoku.
Przez pewien czas udaje mi się trzymać wydeptanego wariantu, później na moment go gubię. Nie przejmuję się tym jednak zbytnio i zaczynam improwizować – wielkiej różnicy i tak nie czuję. Szybko godzę się z tym, że tak będzie już do stawu, jednak po chwili znów trafiam na kopce i ścieżkę. Wkrótce zbocze robi się też bardziej łagodne, więc mogę schodzić praktycznie bez obaw o poślizgnięcie i groźny upadek.
Kawałek dalej jestem już na trawiasto-kamienistym terenie w okolicach Wielkiego Hińczowego Stawu. Mógłbym tu skręcić nad jego brzeg, jednak widzę też wariant będący skrótem do szlaku i postanawiam, że to z niego będę dalej korzystał. Tam idę jeszcze parę minut, po czym mijam Hińczowe Oka (grupę kilku małych stawów w tej dolinie) i wracam na szlak.
Powrót przez Dolinę Mięguszowiecką
Gdy jestem już na szlaku, odbijam w lewo i zaczynam schodzić w kierunku Popradzkiego Stawu. Ściągam kask, przypinam go do plecaka i już myślę, że nikt szczególnie nie przejął się moim przejściem, jednak nagle dostrzegam jakąś osobę biegnącą i wołającą w moją stronę. Czyżby problemy? Odwracam się, postanawiam podejść i pogadać.
Na szczęście, to tylko słowacki turysta, który chce, żeby zrobić mu parę zdjęć nad stawem. Bez wahania spełniam prośbę, a przy okazji udaje nam się trochę pogadać mieszaniną Polskiego i Słowackiego. Później każdy rusza w swoją stronę – Słowak na Koprowy Wierch, ja w dół Doliny Mięguszowieckiej.
Przez pewien czas, na tym płaskim odcinku Hińczowej Doliny, mam pod nogami jeszcze trochę śniegu, a ścieżka bywa silnie oblodzona. Później, gdy pokonuję kolejne progi doliny, robi się sucho, ciepło, a dookoła zaczyna wracać roślinność. Pojawia się też sporo innych turystów, którzy dopiero zaczynają swoje wycieczki.
Po pewnym czasie docieram do skrzyżowania ze szlakiem na Rysy, który przy dzisiejszych warunkach nie cieszy się aż tak dużą popularnością. Później schodzę jeszcze kawałek w okolice schroniska nad Popradzkim Stawem, a za nim skręcam na asfalt i pokonuję nim resztę drogi na parking. Tam, po nieco ponad sześciu godzinach marszu, kończę przejście, wsiadam do auta i zaczynam powrót do Krakowa.
Wołowiec Mięguszowiecki – podsumowanie
Choć jadąc na tę wycieczkę miałem nadzieję, że zdziałam nieco więcej, ostatecznie musiałem się podporządkować panującym warunkom i nieco skrócić trasę. Nie uważam tego jednak za duży problem – i tak udało się zdobyć całkiem fajny szczyt, a pozostałe cele zrealizuję kiedy indziej. Miałem też okazję zrobić nieco treningu na pokrytych śniegiem zboczach i graniach, co z pewnością przyda się w nadchodzącym sezonie zimowym.
A co do samego Wołowca Mięguszowieckiego, to okazał się całkiem ciekawym miejscem, oferującym zaskakująco ładne widoki. Obie prowadzące tam drogi są dość łatwe technicznie i nieszczególnie wymagające orientacyjnie. Myślę więc, że szczyt nieźle nadaje się na jakiś krótki wypad poza szlak albo cel na dzień z nieco trudniejszymi warunkami – tak jak to właśnie było w moim przypadku.
Jak patrzy się na takie zdjęcia, to człowiek natychmiast chce się pakować i wyruszać w podróż :) Pozdrawiamy!