Durny Szczyt – wejście od Doliny Pięciu Stawów Spiskich (opis drogi, trudności, zdjęcia)

Durny Szczyt to jeden z czterech tatrzańskich gigantów, których wysokość przekracza 2600 metrów. W tym gronie uchodzi również za najcięższy do zdobycia. Czy faktycznie jest tam tak trudno i jak wygląda wejście od Doliny Pięciu Stawów Spiskich? Odpowiedź w poniższej relacji.

Od jakiegoś czasu coś mnie do szczytu przyciągało. Może wysokość, może wspomniane już trudności, może nawet ta nieco śmieszna nazwa. Jeszcze rok temu uważałbym to za pomysł szalony i lekko nieodpowiedzialny. Ale teraz? Po kilku ostatnich przejściach na polskich i słowackich pozaszlakach, po niezłym radzeniu sobie z „jedynkowymi” trudnościami, stwierdziłem, że Durny może mnie wpuścić. Jeśli dobrze się przygotuję, zbiorę mocny zespół, pójdę w dobrych warunkach, to powinno się udać.

Durny Szczyt – podstawowe informacje

Zacznijmy od faktu, że w podhalańskiej gwarze durny oznacza dumny, pyszny. Słowacy na ten szczyt mówią Pyšný štít, więc też w podobnym klimacie, co ponoć inspirowane jest wyglądem masywu.

Szczyt mierzy około 2621 metrów (pojawiają się też wartości o kilka metrów większe), co czyni go czwartym pod względem wysokości wierzchołkiem Tatr, zaraz po Gerlachu, Łomnicy i Lodowym Szczycie. Znajduje się na Słowacji, w jednej z bocznych grani, pomiędzy dolinami Dziką oraz Pięciu Stawów Spiskich.

Durny Szczyt najczęściej zdobywany jest drogą startującą z okolic schroniska Chata Teryego. Prowadzi ona przez Małą Durną Przełęcz, Mały Durny Szczyt i Durną Przełęcz. Jest długa, nieco zawiła i w wielu miejscach wymagająca technicznie. Wycena w stali taternickiej sięga wartości I (nieco trudno). To wszystko sprawia, że Durny uważa się za jeden z najtrudniejszych do zdobycia wierzchołków Wielkiej Korony Tatr – grupy czternastu szczytów, których wysokość przekracza 8000 stóp.

Wejście na Durny Szczyt to zdecydowanie całodniowa wycieczka. Droga od Chaty Teryego zajmuje około 3 godziny, dojście do schroniska ze Starego Smokowca też co najmniej tyle. Suma podejść wynosi mniej więcej 1800 metrów. Pod względem kondycyjnym, mamy więc przejście porównywanie ze zdobywaniem Rysów od strony polskiej. Zadane można sobie oczywiście ułatwić nocując w leżącej w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich Chacie Tery’ego.

Większość zespołów atakujących Durny Szczyt zabiera ze sobą linę, stosuje asekurację na grani, czasem wykonuje też jeden lub kilka zjazdów. Wprawni turyści mogą sobie oczywiście poradzić bez tego, ale będzie to bezpieczne raczej tylko przy suchej skale i dobrej pogodzie. Kask uważam jednak za obowiązkowy (spadające kamienie w żlebie), podobnie jak zaufane buty z przyczepną podeszwą.

Na koniec jeszcze jedna, dość ważna informacja. Na szczyt nie prowadzi żaden znakowany szlak turystyczny. Aby po opisywanej tu drodze wejść na niego legalnie, należy to zrobić w towarzystwie uprawnionego przewodnika górskiego. W innym przypadku, ryzykuje się mandat w wysokości (najczęściej) kilkudziesięciu euro oraz cofnięcie z trasy. Kolejnym problemem jest ubezpieczenie, które często nie pokrywa kosztów ratowania turystów celowo łamiących parkowe przepisy. Miłym wyjątkiem jest Alpenverein – w przypadku innych polis, warto doczytać regulamin.

Durny Szczyt – relacja z wejścia

Krótka informacja o zamieszczonych poniżej zdjęciach: ze względu na pokonywanie kawałka trasy nocą oraz zmienne warunki pogodowe w trakcie dnia, część fotografii pokazujących drogę do góry zostało wykonanych podczas zejścia. Również niektóre zdjęcia z powrotu tak naprawdę powstały podczas wchodzenia.

Dojazd do Starego Smokowca

Dzisiejszy zespół składa się czterech osób – wszyscy z niezłą formą i pozaszlakowych doświadczeniem. Z niektórymi miałem już nawet przyjemność zdobywać inne szczyty. Kierowca jedzie aż z Częstochowy, reszta dosiada się w różnych miejscach Krakowa. Ja dołączam około godziny 1:00, gdzieś w pobliżu centrum. Niedługo później, po niemal pustych drogach opuszczamy miasto i Zakopianką kierujemy się w stronę Nowego Targu. Tam zjeżdżamy na Jurgów, kierując się ku polsko-slowackiej granicy.

Po jej przekroczeniu trzymamy się jeszcze chwilę głównej drogi. Opuszczamy ją tuż za Tatrzańską Kotliną, skręcając w prawo i zaczynając przejazd u południowego podnóża Tatr. Tu również dość długo jedziemy prosto, aż osiągamy miejscowość Stary Smokowiec.

Auto zostawimy na jednym z mnóstwa tutejszych parkingów, gdzieś w pobliżu dolnej stacji kolejki na Hrebienok oraz zielonego szlaku. Koszt postoju wynosi 6 euro za dobę. Mimo bardzo wczesnej pory (trochę po 3:00), wokół nas jest już sporo innych samochodów. Widać nie tylko my chcemy wykorzystać dobrą pogodę do zrobienia czegoś bardziej ambitnego.

Dojście pod Chatę Teryego

Zapalamy czołówki i przez chwilę szukamy zielonego szlaku. Nim go jednak znajdziemy, trafiamy na asfaltową drogę z drogowskazem na Hrebienok. Dobrze wiemy, że prowadzi gdzieś w pobliżu szlaku, więc wybieramy tę opcję, jako dobrą alternatywę dla nocnego włóczenia się po żwirze i krzakach.

Hrebienok, szlak
Asfaltowa droga w kierunku Hrebienoka. Zdjęcie wykonane oczywiście w drodze powrotnej.

Po przejściu 3 kilometrów jesteśmy pod budynkiem. Tam jakoś skracamy sobie drogę przez trawki i odnajdujemy oznaczenia czerwonego szlaku. Przed wyruszeniem w dalszą drogę robimy krótką przerwę na wczesne śniadanie.

Kolejny fragment trasy pokonujemy po tak zwanej Magistrali Tatrzańskiej – długodystansowym szlaku, który prowadzi przez zbocza i przełęcze południowej części Tatr. Spod Hrebienoka najpierw idziemy kawałek wygodną, szeroką drogą, później schodzimy do skrzyżowania nad Rainerową Chatką w Dolinie Zimnej Wody.

Za rozdrożem wciąż trzymamy się koloru czerwonego. Przekraczamy wody Staroleśnego Potoku i kamiennym chodnikiem ruszamy w kierunku schroniska Chata Zamkowskiego. Na tym odcinku szlak stopniowo pnie się ku górze, mijając między innymi bardzo ładny Wodospad Olbrzymi oraz krótki, ubezpieczony łańcuchami odcinek. Z tych ostatnich, ułożonych w bardzo łatwym i niemal płaskim terenie, nie korzysta chyba nikt.

W okolicy schroniska szlak wchodzi o lasu. Parę minut później robimy już kolejny, niedługi postój pod opuszczoną o tej porze chatką. Następnie żegnamy się z czerwonymi oznaczeniami Magistrali i ruszamy dalej za kolorem zielonym.

Maszerujemy chwilę lasem, później otacza nas coraz więcej kosówki. Powoli pniemy się w górę Doliny Małej Zimnej Wody, często wzdłuż potoku Mała Zimna Woda. Stąd dobrze widzimy, że dolinę oświetlają też czołówki innych turytów. Dostrzegaliśmy je zresztą i wcześniej, u osób chcących przywitać wschód słońca na Sławkowskim Szczycie. Jak widać, nocna działalność jest w tej części Tatr dość popularna.

Łagodna ścieżka powoli się kończy. Docieramy do wysokiego progu na końcu doliny, na który zaraz będziemy się wspinać. Gdzieś w tym miejscu zauważamy też, że niebo robi się coraz jaśniejsze i własne światło staje się zbędne.

Tu pod nogami często mamy większe, mniej wygodne głazy. Szlak prowadzi nas w górę kilkoma seriami zakosów. Rozglądając się dookoła, możemy podziwiać między innymi wysoki wodospad Złota Siklawa oraz imponujący masyw Pośredniej Grani.

Złota Siklawa
Wodospad Złota Siklawa (zdjęcie wykonane w drodze powrotnej).

U góry podejście nieco łagodnieje i prowadzi nas jeszcze chwilę wśród dużych bloków skalnych oraz w pobliżu popularnej wśród wspinaczy Żółtej Ściany. Później, po około 3 godzinach marszu, w końcu docieramy w okolice schroniska.

Chata Teryego
Chata Teryego na tle Pośredniej Grani oraz kilku innych szczytów oświetlonych promieniami porannego słońca.

Pod chatą robimy kolejną, tym razem jeszcze dłuższą przerwę. Jemy, odpoczywamy, planujemy dalszą trasę. Z tej perspektywy masyw Durnego Szczytu wygląda na dość stromy i zawiły, więc spędzamy trochę czasu na studiowaniu topografii i ponownym przejrzeniu opisów z przewodników taternickich.

Droga na Durny Szczyt
Droga na Durny Szczyt oglądana z okolic Chaty Teryego (zdjęciu zrobione popołudniem, już po powrocie). Dolną część trasy można pokonać również innym wariantem, prowadzącym przez trawki i skały w prawej części fotografii.

Droga na Małą Durną Przełęcz

Po przerwie jesteśmy najedzeni i wypoczęci, ale też lekko zmarznięci od chłodu poranka spędzanego na wysokości nieco przekraczającej 2000 metrów n.p.m. W końcu, około godziny 7:00 zabieramy plecaki i ruszamy w stronę Durnego.

Najpierw kierujemy się w stronę potoku Mała Zimna Wody, który przekraczamy gdzieś pomiędzy Małym a Pośrednim Stawem Spiskim. Idziemy chwilę przy brzegu większego z tych jezior, później schodzimy na łąkę po lewej stronie przetykanych trawkami skał.

Durny Szczyt od Chaty Teryego
Łąka z wyraźną ścieżką na wschodnim brzegu Pośredniego Stawu Spiskiego.

Przez łąkę chwilę prowadzi nas dość wyraźna ścieżka. Idziemy nią na wysokość rumowiska pełnego małych, jasnych kamieni. Tam skręcamy w prawo i po tym niezbyt przyjemnym terenie powoli nabieramy wysokość.

Durny Szczyt od Doliny Pięciu Stawów Spiskich
Droga przez rumowisko. Na czerwono zaznaczona nasza droga na Małą Durną Przełęcz.

Po kamieniach podchodzimy przez kilka minut, potem zbaczamy w prawo na trawy i skałki. Tutaj konkretny wariant przejścia nie ma większego znaczenia. Ważne, by zmierzać w stronę skośnej, nieco trawiastej rysy widocznej u postawy skał Małego Durnego Szczytu. Sami idziemy zresztą niezbyt optymalnie, bo jak się później dowiemy, nieco wygodniejszy wariant prowadził nieco wyżej, po naszej prawej stronie. To nim będziemy wracać ze szczytu.

Zbocze z czasem staje się bardziej strome, co wymusza spowolnienie tempa. Na tym etapie kierujemy się gdzieś pomiędzy duże, skalne bloki, znajdujące się po prawej stronie od bardzo charakterystycznych, białych skał na końcu rumowiska. Tego samego, przez które poruszaliśmy jeszcze chwilę temu.

Durny Szczyt z Doliny Pięciu Stawów Spiskich
Przejście wśród trawek i kamieni. Tu kierujemy się pomiędzy widoczne przed nami duże, skalne bloki.

Między skałami poruszamy się dość wyraźną, częściowo trawiastą ścieżką. Teren po lewej robi się nieco eksponowany, więc warto zachować wzmożoną ostrożność. Z tego miejsca bardzo dobrze widzimy już skośną rysę, o które wspominałem parę akapitów wcześniej.

Droga na Małą Durną Przełęcz
Przejście w poprzek trawiastego zbocza. Tu cały czas kierujemy się na skośną rysę w dolnej części skał Małego Durnego Szczytu.

W końcu docieramy do jej początku. Z daleko wyglądała stromo, stąd nie wydaje się już tak groźna. Teren jest lekko eksponowany i czasem wymaga korzystania z rąk, jednak wciąż nie jest to nic szczególnie wymagającego.

Dojście do żlebu pod Małą Durną Przełęczą
Przejście po trawiastej półce.
Droga do żlebu pod Małą Durną Przełęczą
Na tym etapie zaczynają pojawiać się miejsca wymagające używania rąk.

Po przejściu „rysy” (no dobra, może nie jest to typowa rysa, ale nie wiem, jak inaczej mógłbym nazwać tę skośną, dość dobrze widoczną formację między skałkami) nadal kierujemy się prosto, w stronę żlebu opadającego z Małej Durnej Przełęczy. Robi się bardziej stromo, rąk używamy już praktycznie co chwilę.

Wejście do żlebu pod Małą Durną Przełęczą
Na chwilę przed wejściem do żlebu.

Żleb osiągamy w miejscu położonym nieco powyżej jego stromego uskoku. Skręcamy lekko w prawo i zaczynamy długie podejście. Myślę, że stąd do przełęczy mamy około 45 minut wspinaczki.

Pierwsze trudności pojawiają się już na samym początku. Tu przybierają formę stromego, około 10-metrowej wysokości progu, zbudowanego z jasnych skałek. Wycena tego miejsca wynosi I, a głównym wyzwaniem jest brak dogodnych chwytów i stopni. Skała jest dość gładka, na szczęście dziś zupełnie sucha, więc pokonujemy to miejsce praktycznie bez żadnych problemów.

W razie jakichś kłopotów, próg można obejść skręcając chwilę wcześniej w stronę skał po prawej stronie żlebu. Później wraca się do niego jakieś kilkadziesiąt metrów wyżej. Sam obejściem nie szedłem, ale czytałem, że tam również trudności sięgają I.

Powyżej progu żleb rozwidla się na dwie odnogi. Chcą iść na Małą Durną Przełęcz, należy wejść do tej po prawej stronie. Lewa prowadzi gdzieś w stronę masywu Spiskiego Szczytu.

Durny Szczyt, próg w żlebie
Przejście przez „jedynkowy” próg oraz późniejszy skręt w prawe rozwidlenie żlebu.

Trudności wracają do poziomu 0+. Kontynuując podejście trzymamy się głównie środka żlebu, jedynie czasem zbaczając do prawej strony. Jest dość stromo, więc rąk używany praktycznie bez przerwy. Ja sam mam z tego mnóstwo frajdy. To jest jeden z najlepszych żlebów, jakimi do tej pory szedłem! Dobra skała, sporo pewnych chwytów, mało kamieni i innego kruchego dziadostwa.

Żleb pod Małą Durna Przełęczą
Dobra skała na dnie żlebu sprawia, że wspinaczka jest czystą przyjemnością.
Mała Durna Przełęcz, żleb
Ewentualne trudniejsze fragmenty obchodzimy z prawej strony.

Na tym etapie droga nie sprawia orientacyjnych trudności. Należy po prostu iść cały czas do góry wierząc, że przełęcz gdzieś tam jest. Tej ostatniej, ze względu na budowę żlebu, nie widać dość długo – praktycznie do końca podejścia jest schowana gdzieś za skałami.

Mała Durna Przełęcz, wejście żlebem
Ciąg dalszy długiego podejścia ku Małej Durnej Przełęczy.

Górna część żlebu jest już nieco mniej przyjemna. Pod nogami pojawia się sporo luźnych kamieni i drobnego żwiru. Idąc w zespole, należy mocno uważać, by nie zrzucić czegoś na osoby znajdujące się poniżej.

Durny Szczyt, wejście przez Małą Durną Przełęcz
To już niemal końcówka.
Mała Durna Przełęcz
Pełne kruszyzny wejście na Małą Durną Przełęcz.

Przełęcz okazuje się mała i wąska. Nasza czwórka jakoś się tu mieści, ale więcej osób miałoby pewnie problem. Widoki w obie strony są całkiem ładne, ale mocno ograniczone, ze względu na strome ściany Czubatej Turni i Małego Durnego Szczytu po obu stronach.

Widoki z Małej Durnej Przełęczy
Mała Durna Przełęcz – widok na wschód, w stronę Jagnięcego Szczytu i Tatr Bielskich.

Wejście na Mały Durny Szczyt

Po chwili odpoczynku zabieramy się za dalszą drogę. Ta nie jest jednak zbyt oczywista. Mały Durny Szczyt wygląda stąd jak wieka kupa kamieni. Praktycznie każdy wariant wydaje się mieć podobną trudność. Przewodniki wspominają o 0+, ale wydaje mi się, że odszukanie wariantu, który nie wychodzi ponad tę wycenę może być sporym wyzwaniem.

No nic, trzeba jakoś iść, starając nie wpakować z nic przerastającego nasze umiejętności i w razie czego być gotowym zawrócić. Po krótkich oględzinach zauważamy też ledwie wyraźną ścieżkę, która zdaje się obchodzić pierwszą, najbardziej stromą część grani od lewej strony. Decydujemy się z niej skorzystać, choć oceniając z perspektywy czasu, nie przyniosło to zbyt wielu korzyści.

Wejście na Mały Durny Szczyt
Mały Durny Szczyt widziany z Małej Durnej Przełęczy. Na czerwono zaznaczony jeden z wielu możliwych wariantów przejścia.

Ze względu na budowę wierzchołka, dokładny opis trasy jest bardzo trudny. Należy po prostu wspinać się do góry, uważnie rozglądać dookoła i wyszukiwać dogodne warianty. Jest ich wiele, zapchać się ciężko, ale z drugiej strony, należy też być gotowym na trudności „jedynkowe”.

Mały Durny Szczyt, wejście
Droga w stronę wierzchołka. Tu również zaznaczony jeden z kilku dostępnych wariantów.

Przez pewien czas grań jest stroma i miejscami eksponowana. W końcu robi się jednak bardziej pozioma i już bez większych problemów wpuszcza nas na mierzący 2592 metry wierzchołek.

Mały Durny Szczyt, wierzchołek
Wierzchołek Małego Durnego Szczytu. W tle główny cel naszej wycieczki.

Durna Przełęcz i wejście na Durny Szczyt

Na Małym Durnym urządzamy sobie chwilę przerwy. Trzeba coś zjeść, zrobić zdjęcia, a także przemyśleć dalszą trasę. Bo trzeba przyznać, że o ile zejście na Durną Przełęcz wygląda banalnie, to grań prowadząca na Durny Szczyt prezentuje się stąd dość przerażająco. Wydaje się bardzo stroma, a do tego ciężko wypatrzyć tam jakiś oczywisty wariant. Wiemy, że przewodniki wyceniają ten odcinek na I. Jeśli pobłądzimy, najpewniej wpakujemy się w coś jeszcze trudniejszego.

Przez chwilę studiujemy zdjęcia, mapy i opisy. W końcu, rodzi się jakiś plan. Nie czekając długo, wraz z kolegą zaczynam schodzić, by robić rozpoznanie. Dwie pozostałe osoby zostają jeszcze na moment, by dokończyć przedłużającą się sesję fotograficzną.

Durny Szczyt, topo
Durny Szczyt oglądany z Małego Durnego Szczytu. Na czerwono zaznaczyłem orientacyjną linię naszego wejścia.

Zejście z Małego Durnego wiedzie wyraźnie wydeptaną ścieżką, która tylko czasami prowadzi nas po skalnym terenie, gdzie konieczne jest używanie rąk. Szybko schodzimy jakieś 30 metrów i trafiamy na pierwsze siodło Durnej Przełęczy, noszące nazwę Maćkowa Przełęcz.

Durna Przełęcz
Zejście z Małego Durnego Szczytu.

Tam obniżamy się jeszcze kawałek i przechodzimy pod Durną Igłą – strzelistą, kilkunastometrową turniczką, która rozdziela oba sioła Durnej Przełęczy. Dalsza droga prowadzi już do góry, najpierw dość stromo, później przez chwilę łagodną, choć wąską granią.

Durny Szczyt od Durnej Przełęczy
Podejście na Przełęcz Pawlikowskiego znajdującą się po drugiej stronie Durnej Igły.
Durny Szczyt, wejście
Wąski kawałek gani za przełęczą oraz dalsza droga na Durny Szczyt.

Stąd grań Durnego nie wygląda już tak strasznie. Złagodniała, da się też wypatrzyć parę możliwych opcji na dalszą wspinaczkę. My decydujemy się na ten opisany w jednym z taternickich przewodników. Z tej widocznej powyżej grani idziemy dalej po wąskiej, prowadzącej skośnie w prawo półce, a później, w dość oczywistym miejscu skręcamy w lewo i kierujemy się na kolejną półkę, tym razem krótszą i bardziej gładką.

Za nią odbijamy w prawo i do góry podchodzimy już po grani, nieco po lewej stronie o jej ostrza. W pewnej chwili zauważamy kopczyki gdzieś jeszcze bardziej po lewej stronie, ale sam nie decyduję się z nich korzystać i kontynuuję wcześniej obrany wariant. Nie jest trudny, moim zdaniem nie przekracza wyceny 0+.

Durny Szczyt z Durnej Przełęczy
Wspinaczka lewą stroną grani durnego Szczytu.

Po kilku minutach grań staje się bardziej pozioma, ale miejscami również o wiele węższa. W oddali widać już najwyższy punkt Durnego Szczytu. Dopiero tutaj dociera do nas, że to wejście faktycznie się uda. Idziemy jeszcze chwilę dość mocno eksponowanym terenem, po czym osiągamy wierzchołek.

Durny Szczyt
Końcówka grani prowadzącej na wierzchołek Durnego Szczytu.

Udało się! Trochę to trwało, łatwo nie było, ale w końcu dotarliśmy. Stoimy teraz na wysokości 2621 metrów, na jednej z najwyższych i najtrudniejszych gór w Tatrach, mając pod sobą morze chmur, a dookoła setki innych, przepięknych szczytów. Co za moment, co za widoki!

Durny Szczyt, skrzynka
Skrzynka na Durnym Szczycie. W środku znajduje się zeszyt, gdzie można wpisać się jako zdobywca góry.
Durny Szczyt, tybetańskie flagi
Tybetańskie flagi modlitewne, którymi ktoś otoczył kilka kamieni na wierzchołku.

Przed nami, na południowym-wschodzie, znajduje się Łomnica z charakterystycznym budynkiem kolejki linowej na szczycie. Od Durnego prowadzi tam bardzo ciekawa grań częściowo pokrywająca się ze słynną Drogą Jordana.

Kawałek dalej, na lewo od Łomnicy, wznoszą się Kieżmarskie Szczyty, które w dość podobnym składzie zdobywaliśmy około miesiąc temu. Na północnym-wschodzie można wypatrzyć Tatry Bielskie, choć obecnie większość z nich jest przykryta chmurami.

Łomnica
Widok na Łomnicę.
Kieżmarskie Szczyty
Kawałek dalej znajdują się Kieżmarski Szczyt oraz Mały Kieżmarski Szczyt.

Najlepsze widoki mamy jednak po stronie zachodniej. To tamtędy przelewają się mniejsze i większe chmurki, spomiędzy których wystają liczne dwutysięczniki. Muszę przyznać, że jest to jeden z ciekawszych krajobrazów, jakie miałem przyjemność oglądać w górach.

Durny Szczyt, widoki
Widoki z Durnego Szczytu. W dole Dolina Pięciu Stawów Spiskich, w oddali między innymi Gerlach (po lewej stronie), Wysoka, Rysy (oba na środku) oraz masyw Lodowego Szczytu (po prawej).
Widoki z Durnego Szczytu
Tu, oprócz Lodowego Szczytu, dobrze widać jeszcze Baranie Rogi.

Zejście z Durnego Szczytu

Pobyt na wierzchołku trwa dobrą godzinę. Widoki nie przestają zachwycać, panuje świetna atmosfera. W końcu, około godziny 11:00, decydujemy się schodzić. Choć szczerze mówiąc, pewnie siedzielibyśmy jeszcze dłużej, gdyby nie kilka właśnie zbliżających się do szczytu zespołów.

Pierwszy etap drogi powrotnej do przejście po wąskiej, dość eksponowanej grani. Nic strasznego, zresztą przez ostatnie godziny nieco przywykliśmy do podobnych trudności.

Durny Szczyt, grań
Poziomy, eksponowany odcinek grani Durnego Szczytu.

Chwilę później grań rozszerza się i wyraźnie nurkuje w dół. Drogę już znamy, więc schodzimy praktycznie bez kombinowania. Wariantów jest wiele, ważne tylko, żeby w odpowiednim miejscu przejść po skośnej półce w lewo, a później dostać się inną półką na wąską grań w okolicy Durnej Igły.

Mały Durny Szczyt
Zejście na Durną Przełęcz oraz dalsza droga na Mały Durny Szczyt.

Schodzimy pod Igłę, mijamy Maćkową Przełęcz, a następnie zaczynamy krótkie podejście na Mały Durny. Łatwe (0, miejscami 0+), nie sprawiające nam żadnych problemów.

Kolejnym etapem jest zejście na Małą Durną Przełęcz. I tu już spodziewamy się pewnych trudności. Z całej dotychczasowej drogi, to właśnie ten fragment okazał się najbardziej zagmatwany i najeżony „jedynkowymi” fragmentami. Choć teraz, patrząc z góry, droga wydaje się już bardziej oczywista. Idziemy bliżej ostrza grani, po skałach co prawda stromych, ale dających mnóstwo wygodnych chwytów i stopni. Tu faktycznie dominuje 0+, tylko pod koniec przeradzając się w I, które z tak pewnie dałoby się jakoś obejść.

Zejście na Małą Durną Przełęcz
Zejście z Małego Durnego Szczytu na Małą Durną Przełęcz. Za przełęczą stromo wznosi się Czubata Turnia.

Po chwili przerwy na Małej Durnej Przełęcz skręcamy w lewo i zaczynamy zejście żlebem. O ile wcześniej szliśmy głównie po dnie, teraz często trzymamy się lewej (z perspektywy osoby schodzącej) strony. To pozwala nam wygodnie ominąć kilka kruchych odcinków w jego górnej części.

Mała Durna Przełęcz, widoki
Początek zejścia z Durnej Przełęczy w stronę Doliny Pięciu Stawów Spiskich (zdjęcie z wejścia, teraz są tam już gęste chmury).

Zejście, choć trochę wymagające, dostarcza mnóstwo frajdy. Mało który żleb potrafił dać mi tyle dobrej zabawy. Tutaj mamy dobrą skałę, sporo okazji do pracy rękami, czasem warto się wręcz obrócić twarzą do zbocza. Raj dla średnio-zaawansowanego pozaszlakowca.

Mała Durna Przełęcz, zejście
Widoki podczas zejścia nie rozpieszczają już tak, jak parę godzin wcześniej.

Po kilkudziesięciu minutach docieramy w okolicę „jedynkowego” progu. Docierając tam, trochę się obawiałem, czy otaczające nas teraz chmury nie sprawią, że skała będzie mokra. Na wszelki wypadek, mamy ze sobą linę, ale ostatecznie nie używany jej ani razu. Próg jest suchy, zejście nie sprawiło żadnych problemów. Powiem nawet, że gdybym się wcześniej o nim trochę nie naczytał, to pewnie sam nie uznałbym go za jakieś szczególnie trudne miejsce.

Zejście z Małej Durnej Przełęczy
Stromy próg skalny w dolnej części żlebu.

Kawałek za progiem skręcamy w lewo i wychodzimy ze żlebu. Najtrudniejsze za nami, teraz zostaje tylko długa droga w dół. Wchodzimy do opisywanej wcześniej rysy między skałkami i częściowo po trawkach schodzimy nią coraz niżej.

Durny Szczyt, zejście
Skalno-trawiasty teren jakiś czas po wyjściu ze żlebu.

W dół prowadzi nas w miarę wyraźna ścieżka. Podążamy za nią wyżej niż podczas porannego wejścia, po linii prowadzącej wprost pod schronisko. Ten wariant okazuje się zresztą nieco łatwiejszy, pozwalając uniknąć chodzenia przez średnia wygodne rumowisko.

Dolina Pięciu Stawów Spiskich
Droga powrotna do Doliny Pięciu Stawów Spiskich.

Pod schroniskiem poświęcamy sporo czasu na odpoczynek, jedzenie i dyskusję o wszystkich innych, widocznych w okolicy górach. Zgodnie przyznajemy też, że Durny był jednym z najfajniejszych szczytów, jakie udało się do tej pory zdobyć.

W końcu jednak zbieramy się i w tłumie innych turystów zaczynamy zejście przez Dolinę Małej Zimnej Wody. Dla wielu ten odcinek jest nudny, mi dzisiaj w ogóle się nie dłuży. Choć być może dlatego, że myślami wciąż jestem powyżej 2600 metrów.

Dolina Małej Zimnej Wody
Dolina Małej Zimnej Wody.

Po kamiennym chodniku przez dłuższą chwilę schodzimy w stronę dna doliny. Potem szlak robi się łatwiejszy i bardziej płaski. Spokojnie maszerujemy wzdłuż strumienia, przy coraz wyżej kosówce, a w końcu i między drzewami. Niedługo później osiągamy Chatę Zamkowskiego.

Tu obywa się już bez postoju. Mijamy schronisko i ruszamy dalej w stronę Hrebienoka. Później jeszcze tylko 3 kilometry asfaltu i po dobrych 14,5 godzinach od startu (choć było w tym pewnie dobre 3-4 godziny przerw) docieramy na parking.

Powrót

Wrzucamy plecaki do bagażnika, wsiadamy i… niespodzianka. Samochód nie odpala. Musimy go wypchnąć, znaleźć kogoś do pomocy i podpiąć kablami pod akumulator. Na szczęście, chętnych nie brakuje, więc już po kilkunastu minutach auto jest gotowe do drogi.

Opuszczamy parking, niedługo później Stary Smokowiec i kierujemy się w stronę granicy w Jurgowie. Kolejnym etapem jest rozwożenie członków ekipy do domów lub miejsc, skąd mogliby się do nich dostać. Ja wysiadam w Krakowie około 21:30. Kilkanaście minut później jestem już w mieszkaniu, gdzie jedyne na co mam ochotę to prysznic i wejście pod kołdrę. To był długi, ciężki, choć niesamowicie fajny dzień.

Wejście na Durny Szczyt – podsumowanie

Choć praktycznie każdą ze swoich tatrzańskich wycieczek zaliczam do bardzo udanych, ta z pewnością zmieści się w ścisłej czołówce. Durny nie tylko nas wpuścił, ale i pozwolił nieźle się rozgościć, prezentując nam cudowne panoramy. Warto też wspomnieć o świetnej ekipie i bardzo dobrej pogodzie. Dla takich wyjazdów warto wstawać nawet o tej 23:50!

Muszę przyznać, że ta góra była wręcz idealnie dobrana pod moje obecne chęci i możliwości. Stanowiła niemałe wyzwanie, ale też niczym nie przerażała, a pokonywanie graniowych trudności i wyszukiwanie dalszej drogi dawało mnóstwo frajdy.

Chcę też jednak zaznaczyć, że był to jeden z najtrudniejszych zdobytych przeze mnie szczytów. Z jednej strony, nie było tu nic ekstremalnego: robiłem już trasy dłuższe, trudniejsze technicznie, bardziej zagmatwane i z większymi ekspozycjami. Ale tutaj, na Durnym Szczycie, tych różnych różnorodnych jest na tyle dużo, że sumują się do naprawdę wymagającej wycieczki.

Z pewnością nie jest to trasa dla początkujących. Bardziej dla kogoś, kto ma już za sobą trochę pozaszlakowego łażenia, jest obyty w ekspozycjami, nie boi się „jedynkowych” trudności i umie nawigować z nieoznaczonym terenie. W gorszych warunkach lub przy nagłym załamaniu pogody konieczna może się również okazać umiejętność asekuracji.

Na koniec przyznam jeszcze, że bardzo mi się podoba ten sezon. Nie planowałem aż tylu wypadów na Słowację, ale cieszę się, że właśnie tak wyszło. Zdobyłem tam parę fajnych szczytów, nabrałem sporo doświadczenia, poznałem ciekawych ludzi. Mam więc nadzieję, że wrzesień i październik pozwolą zrobić jeszcze parę wycieczek. Pomysłów na cele nie brakuje, a co najlepsze, wciąż pojawiają się nowe – i to takie, o jakich rok temu nawet nie śmiałabym pomyśleć!

7 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *