Granaty zimą – przejście z Zadniego na Skrajny (szlaki, trudności, zdjęcia)
Orla Perć uznawana jest za najtrudniejszy z polskich szlaków. By iść tam zimą, potrzeba sporo umiejętności, doświadczenia oraz odpowiedniej pogody. Dziś będę mierzył się jednym z jej najkrótszych i najbardziej popularnych odcinków – przejściem od Zadniego do Skrajnego Granatu.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Zimowe pokonanie Orlej Perci to coś, co przy moich obecnych umiejętnościach pozostaje jedynie w strefie marzeń. By zrobić to bezpiecznie, potrzebowałbym też więcej sprzętu do asekuracji. Na szczęście, przejście Zawrat – Krzyżne to nie jedyny sposób, by doświadczyć tej trasy w najsurowszej porze roku. Istnieją przecież szlaki dojściowe, którymi można dostać się na leżące na Orlej Perci szczyty i przełęcze, są też łatwiejsze fragmenty na samej grani.
Opcji jest wiele, a ja od jakiegoś czas systematycznie je poznaję, nabierając ochoty na inne, coraz trudniejsze zakątki legendarnego szlaku. Tej zimy przeszedłem nawet skromny fragment od Zawratu do Małego Koziego Wierchu. Dziś pora na kolejny krok, czyli krótki, choć dostarczający wielu emocji trawers Granatów.
Granaty zimą – podstawowe informacje
Masyw Granatów posiada trzy szczyty noszące nazwy Zadni, Pośredni i Skrajny. Ich wysokości to odpowiednio: 2240, 2234 oraz 2225 metrów n.p.m. Leżą na długiej, wschodniej grani Świnicy i należą do słynnego szlaku Orlej Perci.
Oprócz wspomnianej Orlej, na Granaty prowadzą też dwa inne szlaki:
- zielony z Koziej Dolinki na Zadni Granat,
- żółty od Czarnego Stawu Gąsienicowego na Skrajny Granat.
Pierwszy nie sprawia wielu trudności i nawet zimą jest odwiedzany dość regularnie. Drugi, choć latem nie uchodzi za ciężki, w zimie stanowi już spore wyzwane, głównie ze względu na stromy teren, ekspozycje oraz skomplikowany przebieg. Na Granaty można się także dostać od Żlebu Kulczyńskiego lub przełęczy Krzyżne, jednak są to trasy dłuższe, a zimą także bardzo trudne i raczej przeznaczone wyłącznie dla taterników.
Przejście przez wszystkie wierzchołki Granatów jest częstym sposobem na pierwszy kontakt z Orlą Percią. Wielu turystów tak właśnie zaczyna, stopniowo nabierając ochoty na kolejne wyzwania. Letnie trudności są umiarkowane (w kontekście reszty szlaku wręcz skromne) i sprowadzają się do paru łańcuchów, niewielkich ekspozycji oraz kilku miejsc, gdzie należy pomóc sobie rękami.
A jak jest zimą? Odpowiedź raczej nie zaskoczy: to zależy. I to bardzo zależy, bo w takich miejscach ciężko o stałe warunki. Czasem trudności będą zbliżone do letnich, kiedy indziej szlak okaże się niemożliwy do przejścia bez liny, stanowisk i ogromnego doświadczenia. Więc po prostu „zależy” – od ilości śniegu, historii opadów, wiatru, sytuacji lawinowej i tak dalej. Czynników jest sporo, a sam wybór terminu pod takie przejście wymaga już trochę umiejętności.
Załóżmy jednak, że mamy okno pogodowe, a warunki na grani są dobre. Jak zaplanować przejście i co ze sobą zabrać? Ważną decyzją jest sam kierunek przejścia. Opcje są dwie: z Zadniego na Skrajny (czyli w sumie zgodnie z przebiegiem Orlej Perci) lub odwrotnie. Generalnie, za najtrudniejsze i najbardziej ryzykowne uważam zejście ze Skrajnego Granatu. Na tym odcinku bezpieczniej poruszać się do góry. Można więc iść wersją odwrotną, choć z drugiej strony, jeśli na grani zajdzie konieczność odwrotu, wtedy i tak czeka nas zejście ze Skrajnego.
Co do sprzętu: ja, oprócz typowo zimowych ubrań, miałem ze sobą raki koszykowe, czekan turystyczny i kask. To uważam za niezbędne minimum. Wiele osób idzie jednak dalej, biorąc linę, uprząż, zestaw lawinowy, a nawet drugi czekan. To kolejna decyzja wymagająca samodzielnego podjęcia, w zależności od własnych umiejętności oraz spodziewanych warunków (oraz – powiedzmy sobie szczerze – od tego, co się ma w domu).
Zimowy trawers Granatów – relacja z wycieczki
Dojazd do Kuźnic
Dziś znów stawiam na autobus, a konkretnie kurs startujący z Krakowa o 5:50. Wstaję odpowiednio wcześniej, jem śniadanie, pakuję plecak i ruszam na dworzec. Pojazd zjawia się punktualnie. Kupuję bilet, wsiadam, chwilę później jedziemy.
Droga do Zakopanego nie przebiega jednak tak sprawnie, jak zwykle. Gdzieś pod Krakowem był wypadek, więc konieczne są objazdy. Tworzą się korki, rośnie opóźnienie. Pod Tatrami zjawiam się z ponad półgodzinną obsuwą. Na szczęście, przesiadka do Kuźnic jest już bezproblemowa.
Dojście nad Czarny Staw Gąsienicowy
Podchodzę do kasy, płacę 7 złotych za bilet (niestety, to już kolejna podwyżka w ciągu ostatnich paru miesięcy) i wchodzę na teren parku narodowego. Za szlabanem czeka mnie decyzja dotycząca drogi na Halę Gąsienicową. Do wyrobu mam niebieski szlak przez Boczań albo żółty przez Dolinę Jaworzynkę. Pierwszy uchodzi za bezpieczniejszy zimą, lecz w dzisiejszych warunkach jest to naprawdę obojętne.
Wybieram Jaworzynkę, którą po prostu bardziej lubię. Skręcam tuż za kasą i idę kawałek przy strumieniu. Z początku lekko pod górę, później dosyć płaskim terenem. Mijam dużą polanę, stopniowo zbliżając się do zalesionego zbocza Małej Królowej Kopy.
W pewnej chwili szlak mocno skręca w prawo i kieruje mnie na strome zbocze. Zaczyna się długie, nieco wymagające podejście po wspomnianej wcześniej Kopie. Głównie lasem, od czasu do czasu z jakimiś fajnymi widokami.
Żółty szlak kończy się na Przełęczy miedzy Kopami. Tam przeskakuję na niebieski, którym ruszam dalej w kierunku Hali Gąsienicowej. Najpierw chwilę podchodzę, później trafiam na w miarę płaski teren Królowej Równi. Stąd mam już niezły widok na dziesiątki szczytów otaczających Dolinę Gąsienicową. Wśród nich są również Granaty, stanowiące cel niniejszego przejścia.
Za Królową Równią szlak zaczyna się obniżać i prowadzi mnie na Halę. Tu – jak chyba wszyscy inni – robię chwilę przerwy na zdjęcia, po czym idę dalej w kierunku schroniska Murowaniec.
Pod sam budynek jednak nie docieram, wybierając jedno z tutejszych obejść. Chwilę później stoję już przy drogowskazie znaczącym skręt nad Czarny Staw Gąsienicowy.
Droga nad staw prowadzi początkowo lasem, później trafiam na otwarty teren Doliny Czarnej Gąsienicowej. Dziś poruszam się tutaj letnim wariantem szlaku, dość blisko wschodniej ściany Małego Kościelca. Jeśli zagrożenie lawinowe jest większe, korzysta się z alternatywnej wersji tej trasy, prowadzącej bliżej dna doliny.
Ten odcinek nie należy do szczególnie wymagających. Jedynie stroma końcówka wymaga odrobinę większego wysiłku. Podejścia trwa parę minut, po których teren delikatnie się obniża i prowadzi nad brzeg zamarzniętej tafli. Dziś, w drugiej części zimy, nikt nie korzysta ze szlaku dookoła jeziora – lepiej (a nawet bezpieczniej ze względu na lawiny) jest iść po prostu środkiem.
Droga do Koziej Dolinki
Po bezproblemowym, pełnym ładnych widoków, przejściu przez taflę, znów zaczynam podchodzić. Tu skręcam lekko w lewo, by obejść skałki przegradzające dalszą drogę. Dookoła mnie jest także sporo innych turystów. Większość zmierza na Zawrat, część odbije na Zadni Granat. Tylko nieliczni wybiorą dość trudne podejścia na Skrajny Granat czy Kozią Przełęcz. Żlebem Kulczyńskiego w zimie nie chodzi praktycznie nikt.
Po obejściu skałek trasa odbija w prawo i kieruje mnie na strome podejście. Jego zimowy wariant prowadzi nieco inaczej niż letni. Idzie się bardziej na wschód, do żlebu opadającego przy zamarzniętym wodospadzie. Ten ostatni niemal zawsze obstawiony jest wspinaczami lub uczestnikami licznych, prowadzonych tu kursów.
Gdzieś tu decyduję się w końcu ubrać raki. Do tej pory całkiem nieźle szło mi się bez nich, jednak dalsza droga będzie obfitować w strome odcinki, więc lepiej zawczasu „uzbroić” buty.
Kontynuuję podejście i po paru minutach docieram do rozdroża szlaków. Niebieski wiedzie dalej na Zawrat, żółty startuje stąd w stronę Koziej Dolinki. By skorzystać z tego drugiego muszę się jednak trochę cofnąć, do mniej stromego miejsca, gdzieś ślady rozdzielają się na dwa warianty.
Podchodzę jeszcze kawałek, po czym trafiam nad Zmarzły Staw Gąsienicowy. Znajduje się nieco poniżej szlaku, jest zamarznięty i zasypany śniegiem. Szczerze mówiąc, jak ktoś nie wie gdzie patrzeć, to da się go bez trudu przeoczyć. Miejsce jest jednak dość atrakcyjne dla taterników, którzy mogą tam poćwiczyć wspinaczkę lodową.
Przy stawie skręcam w lewo i kontynuuję podejście. Latem jest tu kilka stromych odcinków, gdzie warto pomóc sobie rękami. W zimie wszystkie te miejsca są pod śniegiem, więc zostaje tylko mozolne przebieranie nogami i zdobywanie wysokości.
Kawałek dalej trafiam na kolejne skrzyżowanie. Tu żółty szlak odbija na Kozią Przełęcz (przy czym dotyczy to wariantu letniego – zimowy zaczyna się dalej i przebiega zupełnie inaczej). Wgłąb dolinki idę więc trasą zieloną, prowadzącą stąd aż na wierzchołek Zadniego Granatu.
Za rozdrożem podchodzę jeszcze kawałek, po czym teren staje się bardziej płaski. Chwilę później muszę wręcz trochę zejść. Z tego miejsca mam już świetny widok na całą Kozią Dolinkę. Są też liczne ślady, w większości prowadzące na Zadni Granat. Da się też wypatrzyć osoby wdrapujące się na Kozią Przełęcz oraz stare, lekko już zasypane odciski butów, kierujące się na jakąś drogę wspinaczkową w rejonie Czarnych Ścian.
Wejście na Zadni Granat zimą
Jestem przy kolejnym rozdrożu. Mogę kontynuować drogę na Zadni albo odbić na Żleb Kulczyńskiego. Po chwili przerwy na jedzenie i picie wybieram to pierwsze. Mijam drogowskazy i skręcam w stronę zbocza po lewej stronie.
Podejście dość szybko staje się strome. Trafiam na lekko wklęsłe zbocze i zaczynam długą drogę do góry. Ze względu na południową ekspozycje nie ma tu wiele śniegu, choć to co zostało jest dziś nieco miękkie i nie ułatwia zadania.
Przez pewien czas niewiele się zmienia. Idę non stop prosto do góry, mozolnie zyskując wysokość i coraz ładniejszy widok na Kozią Dolinkę pode mną. Gdzie po drodze mijam kilka schodzących ze szczytu osób. Ciekawe czy ktoś jeszcze został, czy uda mi się dostać wierzchołek na wyłączność?
Z czasem nachylenie jeszcze trochę wzrasta, a ślad zaczyna obijać w prawo. W oddali widzę już kupę dużych głazów, które wyglądają na wierzchołek. Za kilka, może kilkanaście minut powinienem być na szczycie.
Docieram do głazów, przez chwilę wspinam się pomiędzy nimi i jestem na pierwszym z Granatów. W tej chwili nie ma tu nikogo innego, co dodatkowo wzmacnia surowy klimat tego pięknego miejsca.
Widoki ze szczytu są naprawdę niezłe. Kiedy byłem tu ostatnio, wszystko otaczały chmury. Dziś niebo jest niemal czyste, a w zasięgu wzroku mam nie tylko całą Orlą Perć, ale i setki innych wierzchołków w polskiej i słowackiej części Tatr.
Orla Perć – zimowy trawers Granatów
No dobra, zaczynam najciekawszą część tej wycieczki – zimowe przejście kawałka Orlej Perci. Pierwszy, najwyższy z Granatów już zdobyłem, przede mną dwa kolejne, oddzielone płytkimi przełączkami. Latem powinno to zająć około pół godziny, zimą – jak to zimą – może być różnie. Zobaczymy.
Przechodzę przez niezbyt rozległy wierzchołek i docieram do pierwszego zejścia. To parę metrów, gdzie warto trochę pomóc sobie rękami. Na kolejnym odcinku trafiam na wąską grań, a następnie znów schodzę, trzymając się głównie lewej strony skalistego terenu. Dziś nie sprawia to większych trudności i niewiele odbiega od tego, co spotkamy na opisywanym odcinku latem. Co więcej, ślad założony jest na całym trawersie.
Po paru minutach jestem już na Pośredniej Sieczkowej Przełączce. Jest dość wąska, choć nie ma tu przesadnych ekspozycji. Za sobą mam Zadni Granat, przede mną wznosi się łagodne podejście na Pośredni. Ten kolejny odcinek nie przedstawia praktycznie żadnych trudności. Wejście jest krótkie, pozbawione przepaści i nie wymaga używania rąk.
Wierzchołek jest niewielki i oferuje podobne widoki, co szczyt odwiedzony chwilę temu. Zatrzymuję się tu tylko na moment, po czym ruszam dalej w kierunku Skrajnego Granatu.
Za Pośrednim Granatem znów robi się nieco trudniej. Poruszam się lewą stroną grani, czasem po wąskich, eksponowanych półkach. W wielu miejscach konieczna jest pomoc rąk, a jeden moment ubezpieczony został łańcuchem.
Kawałek dalej stromizna się kończy, jednak parę trudności wciąż przede mną. Wśród nich jest ta najciekawsza, będąca jednym z symboli Orlej Perci. Parę metrów ponad Skrają Sieczkową Przełączką znajduje się około metrowej szerokości szczelina. Tu również powieszono łańcuch, który pomaga zrobić ten niezbyt komfortowy krok. Dla niezdecydowanych istnieje też obejście dołem, które w dzisiejszych warunkach jest nawet bardziej oczywiste niż latem. Sam decyduję się jednak na pokonanie szczelinki.
Za łańcuchem schodzę jeszcze kawałek i docieram na Skrajną Sieczkową Przełączkę. Z niej dobrze widzę już resztę szlaku na ostatni z Granatów, a także strome zejście, z którym mierzyłem się jeszcze przed chwilą. Po lewej stronie jest również niesławny Żleb Drège’a, w którym doszło w przeszłości do paru pobłądzeń i wypadków.
Dalsze podejście nie sprawia już większych kłopotów. Znikają łańcuchy, ekspozycje oraz miejsca, gdzie należy asekurować się rękami. Szlak prowadzi szerokim zboczem, po kamiennych schodkach, które w dzisiejszych warunkach często wystają spod śniegu.
Mija parę minut i stoję już na szycie Skrajnego Granatu. Tym razem nie mam jednak wierzchołka na wyłączność. Oprócz mnie, dotarło tu także parę osób, będących uczestnikami jakiegoś kursu pod okiem instruktora PZA. Weszli z liną, od strony Czarnego Stawu Gąsienicowego. Dalej iść nie będą – prowadzący uznaje, że jest za późno (zegar wskazuje parę minut po piętnastej).
Chwilę rozmawiamy, potem każdy zajmuje się swoimi sprawami. W moim przypadku jest to jedzenie, picie, zbieranie materiału oraz oczywiście podziwianie panoramy. Tu, podobnie jak z innych Granatów, dookoła mam resztę Orlej Perci oraz widok na dziesiątki, jak nie setki dwutysięczników.
Skrajny Granat zimą – zejście ze szczytu
Na Skrajnym Granacie kończy się mój kontakt z zimową Orlą Percią. Pora schodzić, a więc zacząć odcinek, którego najbardziej się w tym przejściu obawiam. Znam go już z poprzedniego sezonu i wiem, że jest bardzo stromy, przepaścisty i niewybaczający nawet drobnych błędów.
Tuż za szczytem Skrajnego Granatu skręcam w lewo i zaczynam okrążać wierzchołek. Nie kończę jednak obejścia, tylko z pewnej chwili odbijam w prawo zaczynając pierwsze z serii stromych zejść.
Dość szybko trafiam między skałki, do lekko wklęsłej formacji. Schodzę tu niezwykle ostrożnie, wiedząc, że ewentualnego poślizgnięcia prawdopodobnie nie udałoby się wyhamować. Dobrze, że mogę chociaż skorzystać z założonego przez innych śladu.
Schodząc między skałami, czasem odbijam na jakieś równie nieprzyjemne, eksponowane półki, po czym kontynuuję wytracanie wysokości. Mimo dużego nastromienia, nie idzie to zbyt szybko – wolę ostrożnie stawiać każdy krok, czasem wręcz decydując się schodzenie twarzą do zbocza.
Schodząc wklęsłymi formacjami, w pewnej chwili wchodzę na coś z rodzaju niezbyt stromej grzędy, a przy jej końcu odbijam mocno w prawo. Kojarzę tej odcinek z zeszłego roku, choć dziś prowadzi on nieco inaczej. Zamiast ciągnąć się prosto w stronę połączenia z szerokim żlebem, opadającym w okolice Czarnego Stawu, ślady skręcają w lewo i znów kierują mnie między skały.
Początek tego odcinka znów straszy stromizną, jednak z czasem robi się nieco łagodniej. Tu wiem też, że ewentualny błąd nie skończy się rozbiciem o skały pod przepaścią. Napięcie powoli opada, a kilka minut później jestem już w stosunkowo prostym żlebie.
Dalsza droga nie sprawia już większych problemów, choć wciąż jest umiarkowanie stroma i ciągnie się dłużej niż pierwotnie zakładałem. Ale z drugiej strony, nie zależy mi na pośpiechu, a teren wydaje się bezpieczny. Po prostu schodzę do stawu, dokładną drogę wybierając wedle własnego uznania.
W końcu docieram do szlaku na Zawrat, skręcam w prawo i ruszam nad brzeg zamarzniętego jeziora. To idzie już całkiem sprawnie. Gdzieś po drodze decyduję się ściągnąć kask i przypiąć czekan do plecaka. Przez resztę dnia nie będą mi już potrzebne.
Powrót do Kuźnic
Sprawnie przedostaję się przez skuty lodem staw, po czym zaczynam schodzić w stronę Hali Gąsienicowej. Idę tym samym wariantem, co wcześniej, tuż pod ścianą Małego Kościelca.
Na Hali znów omijam schronisko, skręcając od razu w stronę Przełęczy między Kopami. Podchodzę chwilę lasem, później poruszam się otwartym terenem Królowej Równi. Za nią jeszcze trochę zejścia i jestem na przełęczy, gdzie ponownie wybieram wariant przez Dolinę Jaworzynkę.
Zgodnie z przypuszczeniami, zejście zboczem Małej Królowej Kopy okazuje się mocno wyślizgane. Ponownie sięgam więc po zdjęte niedawno raki i bezpiecznie pokonuję nieprzyjemne odcinki (w podjęciu tej decyzji pomaga mi wciąż poharatana dłoń, będąca efektem niedawnego poślizgnięcia na niebieskim szlaku tuż przed Kuźnicami).
Po zejściu na dno doliny ścieżka staje się bardziej przystępna. Maszeruję kawałek przez las, potem przy polanie Jaworzynce, a na końcu znów wśród drzew, przy płynącym nieopodal strumieniu. Niedługo później szlak dobiega końca.
Na busik do Zakopanego nie muszę zbyt długo czekać. Stoi ich co najmniej kilka, odjeżdżają dosłownie co parę minut. Wsiadam do pierwszego, po kilkunastu minutach jestem już na miejskim dworcu. Tam, niestety, szczęście mi nie dopisuje. Autobus do Krakowa właśnie uciekł, kolejny za niemal 40 minut. Ale cóż – wyjścia nie mam, muszę po prostu trochę tu postać. Dobrze, że choć wieczorny powrót obywa się bez komplikacji.
Granaty w zimie – podsumowanie przejścia
Bez cienia wątpliwości napiszę, że to jest bardzo dobry sezon. Właśnie udał się kolejny fajny wypad, podczas którego nie tylko dodałem coś do listy zimowych zdobyczy, ale też poszerzyłem umiejętności i doświadczenie. Do końca zostało parę tygodni, które mam nadzieję, że też pozwolą się jeszcze gdzieś wybrać.
Orla Perć zimą? Jeszcze parę lat temu uznałbym ten pomysł za szalony. Jednak z biegiem czasu udaje mi się ją jakoś oswajać, podglądać i odwiedzać co łatwiejsze zakamarki. Kto wie, może w ciągu następnych sezonów uda się też pokonać te trudniejsze fragmenty.
Na koniec jeszcze parę zdań o Granatach. W kontekście całego szlaku, nie są one zbyt trudne. Jak wybierze się odpowiednie warunki i trafi na założony ślad, to trasa może być na poziomie letniego przejścia. Wejście na Zadni Granat też nie sprawia większych problemów. Jeśli ktoś posiada już sporo górskiego doświadczenia, to faktycznie ten odcinek jest dobrym pomysłem na pierwszy kontakt z zimową Orlą.
Najgorzej jest ze Skrajnym Granatem, który osobiście uważam za najbardziej wymagający fragment całego przejścia. To już coś dla osób naprawdę zaawansowanych, umiejących poruszać się w trudnym i niebezpiecznym terenie. Niekiedy lepszą opcją może być nawet powrót na Zadni Grant i stosunkowo łatwe zejście do Koziej Dolinki. Ale to niech już każdy ocenia samodzielnie.
Konkretna relacja z konkretnymi informacjami . Zawsze mnie zastanawiało jak wygląda trawers Granatów zimą. Gratuluje udanej wycieczki, może kiedyś uda mi się powtórzyć wspomnianą trasę. 2 dni temu udało mi się wejść na Świnicę oczywiście taternicką . :D Wierzchołek główny jeszcze nie ta liga.
Myślę, że każdego dnia zimą wygląda nieco inaczej. Ja trafiłem (choć bardziej to świadomie wybrałem) warunki dość dobre, przez większość sezonu są znacznie gorsze.
A na głównych wierzchołku Świnicy też nie byłem zimą. Może kiedyś.
W sumie, taternicki to też już bardzo fajna wycieczka. Granaty to nie jest aż tak dużo poziomów trudniej, jak się fajna pogoda trafi. Tylko ta droga na/ze Skrajnego wymaga trochę nerwów i ogromnej ostrożności.
Hej,
Robiłem tą grań od drugiej strony 28 lutego i muszę przyznać, że najbardziej niebezpiecznie sytuacja wygląda przy podejściu na Skrajny Granat. Sam trawers jest bardzo przyjemny, polecam ludziom, którzy już w górach trochę przeszli i mają doświadczenie :)
Racja, Skrajny jest dość wymagający i niebezpieczny.
Podziwiam ludzi, którzy umieją tak ślad założyć, bo orientacja też taka banalna nie jest.
Ahoj,
parę dni temu też robiłem ten odcinek od Skrajnego do Zadniego i podzielam opinię. Tak naprawdę w wejściu na Skrajny wariantem turystycznym zimowym najgorsza jest ta nieustająca świadomość, że ewentualny błąd kończy bezapelacyjnie naszą że tak to ujmę – karierę ;). Jakichś dużych technicznych trudności dla doświadczonego zimowego turysty tam nie ma, ale trzeba non stop być skupionym i uważać bo konsekwencje są z kategorii tych najpoważniejszych. Trawers na Zadni przy dobrych warunkach jest łatwy i przyjemny, a zejście do Czarnego Stawu Gąsienicowego to już autostrada. Również polecam wszystkim tym, którzy są doświadczeni i wiedzą co robią.
btw. świetny blog! Powodzenia i farta – bo w górach się przydaje
100% racji. Widzę, że wszyscy mają mniej więcej takie same pogląda na Skrajny.
A farta się staram nie nadużywać, bo dobrze wiemy, że gdzieś jest limit i przy odpowiednio dużej liczbie prób, w końcu się szczęście odwróci.
Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku (albo poza nim ;) ).
Trawers niby łatwy, ale ja idąc wczoraj ze Skrajnego na Zadni nie poradziłem sobie ze ścianką Pośredniej Sieczkowej Przełączki… Szedłem pierwszy tego dnia (o ile nie jedyny), skały były mocno oblepione śniegiem, nie miałem pomysłu. W końcu idąc „szlakiem” wytyczonym przez kozicę :-) obszedłem przełączkę dołem od strony Czarnego Stawu od razu wchodząc na zielony szlak, którym dopiero wszedłem na Zadni Granat.
Natomiast wcześniejsze wejście na Skrajny Granat…? No cóż , na razie to moja największa szkoła i mój Everest.
Pozdrawiam.