Kozia Przełęcz – zimą od obu stron (szlaki, zdjęcia, opis trudności)
Od dłuższego czasu w Tatrach nie pada śnieg. Pogoda jest dobra, a zagrożenie lawinowe niskie, więc ludzie coraz śmielej zapuszczają się na ambitniejsze szlaki. Ja również postanowiłem skorzystać z okazji i tak, jak rok temu, wybrałem się na Kozią Przełęcz. Tym razem, udało się jednak pokonać oba prowadzące na nią podejścia.
Dobrze pamiętam swoje zeszłoroczne, zimowe wejście na Kozią Przełęcz. Po wdrapaniu się na Zadni Granat, schodziłem już z powrotem do Koziej Dolinki, gdy zobaczyłem parę osób podchodzących na Kozią Przełęcz stromym żlebem. „A, więc to tędy idzie się zimą” – pomyślałem i długo się nie zastanawiając, postanowiłem przedłużyć nieco wycieczkę.
Droga do góry była stroma, ale szczerze mówiąc, nie przysporzyła mi większych problemów. Później jednak sytuacja się skomplikowała. Skiturowcy, którzy weszli tu tuż przede mną, zjechali z przełęczy (niesamowite, podziwiam umiejętności!), wygładzając pokrywę śnieżną w żlebie. Teraz droga w dół stałą się nieco przerażająca. Nie miałem jednak innej opcji. Zejście w stronę Doliny Pięciu Stawów było pełne niezwiązanego śniegu, a ruszenie Orlą Percią w stronę Zawratu lub Koziego Wierchu wydawało się jeszcze gorszym pomysłem.
Ostatecznie, jakoś zszedłem, ale technicznie było to najtrudniejsze, co do tej pory robiłem w górach zimą. Z tej wycieczki zostało mi wiele niezapomnianych wrażeń, choć paru zrobionych tam rzeczy wolałbym już nie musieć powtarzać.
Mimo to, zdecydowałem się wrócić na Kozią Przełęcz. Chciałem ją zdobyć również od drugiej strony, a także sprawdzić, czy zejście w stronę Koziej Dolinki zawsze wygląda tak źle, czy może wtedy miałem po prostu niesprzyjające warunki.
Kozia Przełęcz w zimie – szlaki, trudności i inne informacje
Ta wąska, leżąca pomiędzy Zamarłą Turnią a Kozimi Czubami przełęcz, stanowi jeden z ważniejszych szlaków dojściowych do słynnej Orlej Perci. Krzyżują się tu dwie trasy turystyczne: czerwona (wspomniana Orla Perć) oraz żółta, prowadząca przez Kozią Przełęcz z Doliny Pięciu Stawów nad Zmarzły Staw położony w górnej części Doliny Gąsienicowej.
W warunkach letnich wejście na przełęcz od obu stron uchodzi za dość trudne. Są łańcuchy, klamry i strome, eksponowane odcinki. Czyli szlaki dla co najmniej średnio zaawansowanych – załóżmy, że na poziomie Zawratu od Czarnego Stawu albo Świnicy od Kasprowego.
Zimą – tu pewnie bez zaskoczenia – trudność rośnie jeszcze bardziej. Podejścia na przełęcz odbywają się innymi drogami. Z obu stron są to strome żleby, gdzie nie mamy co liczyć na sztuczne ułatwienia. Dodatkowo, należy się liczyć z zagrożeniem lawinowym. Są to więc trasy wyłącznie dla osób ze sporym zimowym doświadczeniem oraz na dobre warunki śniegowo-pogodowe.
Jest jednak coś, co zimą jest tu łatwiejsze niż latem. Nawigacja – drogi na przełęcz są oczywiste, więc przez cały czas wiadomo gdzie i którędy iść. Gdy więc nagle zrobi się trudniej niż byśmy tego chcieli albo zacznie się psuć pogoda, można się wycofać bez większych obaw o pobłądzenie. Nie są to również długie trasy, więc mogą się dobrze nadawać nawet na krótkie, zimowe dni.
Wybierając się na taką wycieczkę, należy oczywiście pamiętać o odpowiednim sprzęcie. Podstawą są zimowe buty trekkingowe oraz sprawdzone, dobrze dopasowane do nich raki. Może to być szczególnie ważne przy schodzeniu, gdzie zgubienie źle założonego raka wpakuje nas w niezłe tarapaty. Do tego oczywiście stuptuty oraz czekan – może być turystyczny, choć rok temu w niektórych miejscach żałowałem, że nie mam takich dwóch, typowo wspinaczkowych „dziabek”. Do zestawu dołożyłbym również kask – to już taka trasa, gdzie uważam, iż warto mieć go na głowie.
Kozia Przełęcz zimą – relacja z wycieczki
Dojazd z Krakowa do Palenicy Białczańskiej
Zimą, busy do Palenicy zaczynają jeździć około 7-mej. Chcę się tam dostać możliwe wcześnie, więc zakładam, że fajnie być w Zakopanem jeszcze przed godziną 7:00. W tym celu wstaję około 3:30, pakuję przygotowane wcześniej rzeczy i ruszam na krakowski dworzec, by załapać się na kurs startujący o 4:40.
Udaje się bez problemu. Ruszamy punktualnie i faktycznie, pod Tatrami jestem już o 6:40. Busik do Palenicy (czyli ten z tabliczką „Morskie Oko”) czeka na stanowisku, więc od razu zajmuję miejsce. O dziwo, jedno z ostatnich, więc liczę, że lada chwila ruszymy.
Niestety, kierowca chyba uparł się, że musi zapełnić każdy wolny fotel, na co czekaliśmy jeszcze dobre pół godziny. Ostatecznie jednak ruszył, dojechał bez problemu i wysadził na parkingu w Palenicy około 7:40, co dawało mi jakieś 8,5 godziny na wędrówkę przy dziennym świetle.
Dojście do Doliny Pięciu Stawów
Podchodzę do kas, kupuję bilet wstępu i wchodzę na teren parku. Przez następnie 20-parę minut idę asfaltową drogą w stronę Morskiego Oka. Na szczęście, dziś nie muszę przechodzić całości. Kawałek za wodospadem Wodogrzmoty Mickiewicza skręcam na zielony szlak i zaczynam podejście przez Dolinę Roztoki.
Początkowo, podejście jest dość strome i śliskie, ale szczerze mówiąc, nie chce mi się jeszcze sięgać po raki. To tylko parę minut, a dobrze wiem, że zaraz znów będzie płasko. Wchodzę wiec do góry trzymając się bocznej, bardziej przyczepnej części ścieżki.
Dalej faktycznie jest lepiej. Strome się kończy, a trasa staje się szeroka i w większości płaska. Ta droga, oprócz funkcji szlaku turystycznego, pełni też rolę zaopatrzenia schroniska w Dolinie Pięciu Stawów, więc pomijając jakieś pojedyncze dni po szczególnie dużych opadach, praktycznie zawsze będzie tu nieźle przetarte.
Bo chwili w lesie wychodzę w bardziej otwarty teren z ciekawym widokiem na zbocza otaczające dolinę. Gdzieś po boku szumi też strumień (Roztoka). Ludzi nie ma jeszcze zbyt dużo, wiec idzie się całkiem przyjemnie.
Mija dłuższa chwila, którą spędzam głównie w lesie, na serii krótkich łagodnych podejść oraz jeszcze łatwiejszych zejść. Powoli zbliżam się jednak to najtrudniejszego odcinka tego szlaku. Dolina Pięciu Stawów leży dość wysoko, a ja do tej pory nie miałem zbyt wielu okazji do zdobywania pionowych metrów. Wkrótce sytuacja się zmieni.
Docieram do skrzyżowania szlaków. Zielony prowadzi dalej w stronę wodospadu Siklawa, czarny odbija do góry. Obie te trasy nie są jednak zalecane zimą ze względu na zagrożenie lawinowe. Zamiast tego idę jeszcze kawałek prosto, a następnie odbijam w lewo, mocno pod górkę, kierując się tak, by wyrastający przede mną pagórek mieć nieco po prawej stronie (zimowe obejście mija go z lewej).
Tu decyduję się założyć raki. Dalej i tak będą potrzebne, a w uzbrojonych butach i to podejście będzie mi dużo łatwiej pokonać. A więc chwila przerwy i ruszam dalej.
Wspomnianego pagórka jednak nie obchodzę. W jego pobliżu zauważam, że dziś przetarta jest również standardowa wersja czarnego szlaku, która doprowadzi mnie pod schronisko nieco szybciej. Bez większego zastanowienia skręcam i ruszam na umiarkowanie stromy trawers nad Litworowym Żlebem.
Generalnie, nie polecam jednak tego skrótu nawet w dobrych warunkach. Przy poślizgnięciu można zjechać spory kawałek w dół, więc chyba lepiej już poświęcić parę dodatkowych minut i obejść tę górkę od południa. Ale cóż, skoro już się tu wpakowałem, to jakoś przechodzę i w końcu docieram na tyły schroniska.
Obchodzę budynek i moim oczom ukazuje się jedna z najsłynniejszych tatrzańskich dolin. Faktycznie, ludzi tu sporo, podobnie jak pięknych szczytów i zamarzniętych jeziorek. A także i szlaków, bo sieć turystycznych tras w tej dolinie jest dość gęsta.
By kontynuować wycieczkę na Kozią Przełęcz muszę przeskoczyć na chwilę na niebieski szlak na Zawrat i podejść kawałek w górę doliny. Drogowskaz stoi przed budynkiem, więc nie jest ciężko go odszukać.
Ruszam na zachód w dość licznym towarzystwie. Spokojnie mogę mieć w zasięgu wzroku ponad 100 osób. Zastanawiam się, ile z nich zdecyduje się pójść tam, gdzie ja. Maszerując przez dolinę obserwuję, jak stopniowo się wykruszają, skręcając w zaczynające się tutaj szlaki. Część wybiera Szpiglasowy Wierch, sporo decyduje się również na Kozi Wierch. Ci, którzy zostali, zmierzają w większości na Zawrat.
Po prawie dwóch kilometrach wędrówki przez dolinę docieram do drogowskazu z napisem „Kozia Przełęcz”. Widzę, że w jej stronę jest założony ślad, jednak dziś jeszcze nikt nie zdecydował się tam pójść. No cóż, czasem trzeba być tym pierwszym. Mam tylko nadzieję, że samo podejście na przełęcz również jest przetarte.
Kozia Przełęcz – zimowe wejście przez Pustą Dolinkę
Skręcam i ruszam w kierunku Pustej Dolinki. Początkowy odcinek jest w miarę płaski i nie sprawia żadnych problemów. Ślad również jest wyraźny i nie pozwala na wątpliwości w sprawie dalszej drogi.
Ścieżka z czasem zaczyna skręcać w pobliże zachodniej ściany Koziego Wierchu. Nachylenie wzrasta, a przez mocno świecące słońce śnieg robi się bardziej mokry i mniej wygodny przy podchodzeniu.
Powoli wdrapuję się na wyższe piętro tej doliny. Tam ścieżka trochę łagodnieje i przez chwilę prowadzi mnie jej prawym krańcem. Stąd mam już bardzo fajny widok na Mały Kozi Wierch, przez który prowadzi Orla Perć, a także bardzo popularną wśród wspinaczy Zamarłą Turnię.
Mija parę minut i na dobre wchodzę na teren Pustej Dolinki, której zbocza poznaczone są śladami kilku niewielkich lawin. Sam też za chwilę będę musiał przejść przez pozostałości po jednej z nich. Generalnie, dzisiejszy śnieg jest jednak dość bezpieczny (od wielu dni panuje lawinowa jedynka) i nie spodziewam się, żeby cokolwiek mogło „wyjechać”.
Idę dalej wzdłuż zbocza najpierw Koziego Wierchu, a później Kozich Czub. Wydeptana ścieżka prowadzi na pewnej wysokości nad dolinką. Stąd całkiem dobrze widzę już dalszy przebieg trasy, choć sama Kozia Przełęcz i prowadzący na nią żleb są jeszcze schowane za skałami.
Kieruję się teraz wprost na Zamarłą Turnię. Ścieżka w pewnej chwili lekko się obniża, lecz zaraz później znów zaczyna piąć do góry. I od tego momentu piąć będzie już do końca. Gdy jestem już w pobliżu Zamarłej, łagodnym łukiem skręcam w prawo i zaczynam podejście żlebem.
Szczerze mówiąc, miałem spore obawy przed tym odcinkiem. Latem, wejście na przełęcz od Doliny Pięciu Stawów jest nieco trudniejsze niż szlak z Koziej Dolinki. A skoro rok temu ten ostatni mnie tak wymęczył, to co będzie tutaj? No, ale przecież zimowe podejścia są inne, a i warunki danego dnia też mogą się bardzo różnić. Więc muszę po prostu iść i przekonać się samemu.
Póki co, nie jest jednak źle. Nachylenie rośnie z minuty na minutę, ale w śniegu mam wydeptanych wiele stopni i podchodzi się bez większych problemów. Trzeba to tylko robić powoli i w miarę ostrożnie.
W końcu nachylenie stoku przestaje rosnąć. Jest stromo, co szczególnie widać patrząc za siebie, ale podchodzi się całkiem fajnie. Jeśli tak będzie do samej przełęczy, to moje obawy o to podejście okażą się zupełnie nieuzasadnione.
W pewnej chwili zauważam, że na przełęczy ktoś jest. Co więcej, właśnie zaczyna schodzić z moją stronę. Stopniowo zbliżamy się do siebie, aż zauważam, że ta osoba jest… bez raków, bez czekana, w zwykłych butach biegowych. Jestem w lekkim szoku. Jak ten gość tu wszedł? I czy zaraz nie spadnie w dół zabierając mnie ze sobą? Daleko mi do krytykowania kogokolwiek spotkanego na szlaku, ale cóż, pchanie się w taki teren bez zimowego sprzętu jest moim zdaniem zbędnym ryzykiem.
Mimo to, spotykamy się i urządzamy sobie chwilę miłej pogawędki. Później każdy rusza w swoją stronę. Mi do przełęczy zostało już w sumie nie daleko. Końcówka nie wygląda na bardziej stromą niż to, co przeszedłem do tej pory, więc wychodzi na to, że zimą od tej strony jest chyba łatwiej.
W końcówce żleb nieco łagodnieje i po paru krokach staję na wąskiej przełęczy, głęboko wciętej między otaczające ją skały. Po lewej stronie wisi parę łańcuchów, które dalej prowadzą do słynnej drabinki na Orlej Perci. Dziś, niemal cała ta ściana pozbawiona jest śniegu.
Na przełęczy spotykam parę wspinaczy, który pokonują kawałek Orlej. Przyszli od Zawratu i chcą iść jeszcze dalej. Ci jednak mają ze sobą komplet sprzętu wspinaczkowego, który na Orlej Perci jest zimą praktycznie niezbędny. Podobnie wyposażone są osoby, które już w tym momencie schodzą z przełęczy w stronę Koziej Dolinki.
Choć Kozia Przełęcz jest wąska, oferuje ciekawe widoki w obu stronach. Od strony Doliny Pięciu Stawów największe wrażenie robi Krywań oraz bliższe, otaczające Pustą Dolinkę szczyty. Z drugiej strony doskonale widać natomiast masyw Granatów. Jest również ten okropny, stromy żleb, który mocno dał mi popalić rok temu, ale to już temat na później. Najpierw chwila zasłużonego odpoczynku.
Zejście z Koziej Przełęczy nad Czarny Staw Gąsienicowy
Dobra, muszę jednak podjąć jakąś decyzję. Idąc tu, nie nastawiałem się jakoś szczególnie na powrót drugą stroną, ale tak na dobrą sprawę, dziś wygląda to lepiej niż w 2019. Ktoś przede mną już schodzi, więc może będą jakieś ślady. No i jest jeszcze ten gość, który dał radę się tędy wdrapać bez raków. Skoro on dał radę, to myślę, że warto spróbować.
Zaczynam schodzić. Początek, ten widoczny na zdjęciu powyżej, jeszcze normalnie, przodem w kierunki poruszania się. Później jednak muszę się obrócić i zacząć powolne, dość męczące schodzenie twarzą do żlebu.
Tutejszy śnieg jest zdecydowanie inny niż ten po nasłonecznionej stronie. Bardziej suchy, miękki, lekko zapadający się. Wbrew obawom, schodzi się po nim dość dobrze. Na pewno pomaga mi też doświadczenie, które zbierałem przez cały miniony rok. Kiedyś bałbym się tego zejścia – dziś po prostu wiem, co muszę robić i powoli realizuję plan.
Pewnie wbić czekan w śnieg. Przestawić jedną nogę jakieś pół metra w dół. Chwycić się czegoś wolną ręką. Wbić czekan niżej. Zejść drugą nogą. Znaleźć chwyt, znów przestawić czekan i ponownie zejść choć odrobinę. I tak do skutku, metr po metrze, robić co jakiś czas chwilę przerwy na odpoczynek. Wbrew pozorom, schodzenie też potrafi zmęczyć. Cieszy mnie jednak, że radzę sobie tu dość dobrze, a cała sytuacja jest bardziej zabawą niż strachem przed upadkiem. Choć muszę też uczciwie przyznać, że dziś warunki mam trochę lepsze niż ostatnio.
Po jakimś czasie nachylenie łagodnieje. Zaczynam myśleć o obróceniu się tyłem do zbocza, jednak po paru krokach rezygnuję. Nie podoba mi się ten śnieg. Za dużo go ucieka spod nóg, żebym był pewny, że się tu nie poślizgnę. Kontynuuję więc schodzenie przodem do żlebu, od czasu do czasu sprawdzając, czy już nie pora, by się odwrócić.
Stromizna ciągnie się jeszcze przez jakiś czas. W końcu jednak kąt nachylenia staje się na tyle znośny, że przestaję mieć opory przed „normalnym” schodzeniem. Początkowo idę zakosami, później już prosto w dół, ku dnie Koziej Dolinki. Przyspieszam i końcówkę pokonuję w dosłownie kilka minut.
Na dole zamieniam jeszcze parę zdań z chłopakami, którzy schodzili przede mną, a później ruszam dalej w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego. No, nie było tak źle! Trudno, bo trudno, ale to było jeszcze wyzwanie w granicach mojej strefy komfortu.
W Koziej Dolince spotykają się szlaki prowadzące z Koziej Przełęczy, Żlebu Kulczyńskiego oraz Zadniego Granatu. Do Żlebu zimą nie zapuszcza się prawie nikt, ale już Zadni cieszy się sporą popularnością wśród tych, nazwijmy to, średnio-zaawansowanych. Nad Czarny Staw wracam więc mając dookoła siebie co najmniej parę osób.
Droga w dół jest prosta. Cały czas dobrze widzę zamarzniętą taflę stawu, więc po prostu kieruję się w tamtą stronę po dobrze przetartej ścieżce. Zejście jest łagodne i bezproblemowe.
W pewnym momencie docieram do Zmarzłego Stawu Gąsienicowego. Przy jednym z jego brzegów znajduje się niewysoki, zamarznięty wodospad, na którym zawsze widzę pełno ćwiczących wspinaczy.
Kawałek za Zmarzłym Stawem znajduje się kolejne skrzyżowanie, tym razem ze szlakiem na Zawrat. Ta przełęcz zimą cieszy się bardzo dużą popularnością, a więc i wracających ludzi jest sporo.
Dalszym etapem jest zejście nad taflę Czarnego Stawu. Występuje tu pewien nieco bardziej stromy kawałek między skałami, ale nie jest to już nic szczególnie trudnego. Można spokojnie schodzić przodem, po prostu nieco bardziej uważając.
Później jest już łagodnie. Idę parę minut delikatnie obniżającą się ścieżką i w końcu docieram nad taflę jeziora. Grubość lodu ponoć wynosi tu ponad pół metra, więc można spokojnie iść przez środek.
Cóż, teraz powinienem przejść przez staw, a następnie zacząć schodzić do Murowańca. Tak się jednak nie stało. Ponieważ z Kozią Przełęczą wyrobiłem się dość szybko, a widziałem też, że trasa prowadząca na Skrajny Granat jest przetarta, postanowiłem przedłużyć sobie wycieczkę i odwiedzić dziś jeszcze jedno fajne miejsce.
To wejście chcę jednak opisać w osobnym tekście, a na potrzeby niniejszej relacji pominę te parę godzin i założę po prostu, że jestem już ponownie nad brzegiem Czarnego Stawu.
Powrót do Kuźnic
Po przejściu przez zamarznięte jezioro, wychodzę kawałek nad jego brzeg, a następnie zaczynam schodzić w stronę Hali Gąsienicowej. Początek szlaku prowadzi mnie kilkadziesiąt metrów w dół. Później ścieżka przykleja się do wschodniego zbocza Małego Kościelca i wiedzie przez chwilę w otwartym terenie.
Ten szlak ma co prawda wersję zimową, prowadzącą niżej, w pobliżu Czarnego Potoku Gąsienicowego, ale dziś warunki lawinowe są na tyle dobre, że wszyscy używają letniego wariantu.
Przed trafieniem w okolicę schroniska spędzam jeszcze chwilę w lesie. Później zaliczam lekkie podejście, przechodzę przez Halę Gąsienicową, a następnie zaczynam kolejne nabieranie wysokości. Nie ma tego dużo, ale po ciężkiej wycieczce ma się już dość szczerze każdego dodatkowego metra.
W końcu udaje mi się dostać na Królową Rówień, którą wędruję kolejnych kilka minut w stronę Przełęczy Między Kopami. Tam znajduje się rozdroże szlaków prowadzących do Kuźnic. Mogę wybrać żółty przez Dolinę Jaworzynkę albo niebieski przez Boczań. Ten drugi uchodzi za bezpieczniejszy zimą, ale w dzisiejszych warunkach, nie ma to większego znaczenia.
Wybieram żółty i zaczynam schodzić lekko nachylonym zboczem z fajnym podglądem na Giewont. Później mam do pokonania parę leśnych odcinków z jedynie kilkoma punktami widokowymi po drodze.
Przez jakiś czas schodzę zboczami Małej Królowej Kopy, aż w końcu dostaję się na dno doliny. Reszta szlaku to już łagodnie nachylone zejście do Kuźnic prowadzące w pobliżu potoku Jaworzynka.
Droga do domu
Busik z Kuźnic do Zakopanego już czeka, co jest praktycznie standardem w weekendowe popołudnia. Wsiadam na pokład, czekam chwile i później jestem już w drodze na dworzec.
Tam jednak nie mam już tyle szczęścia. Autobus do Krakowa był co prawda podstawiony, ale liczba chętnych przerosła sumę dostępnych miejsc siedzących. No cóż, i tak wsiałem. Szczęśliwie, były jeszcze wolne schodki w środkowej części pojazdu, więc jakoś tam przetrwałem te 2,5 godziny drogi powrotnej.
Podsumowanie wycieczki
Ależ to był piękny dzień. Dzięki trwającym od jakiegoś czasu dobrym warunkom w Tatrach można zapuszczać się na naprawdę fajne szlaki, które zimą często bywają groźne i niedostępne. Bo taka właśnie jest Kozia Przełęcz w obecnej porze roku: stroma, trudna i zagrożona lawinami.
Tak jak wspomniałem już kilka razy – to nie jest wycieczka dla początkujących. Wydaje mi się, że nawet te słynne Rysy są zimą łatwiejszą zdobyczą. Żeby czuć się tu dobrze, trzeba po prostu pozbierać sporo doświadczenia na innych zimowych szlakach. Należy czuć się pewnie w rakach, umieć posługiwać czekanem oraz mieć przećwiczone schodzenie przodem do zbocza. Bo jeśli tego zabraknie, to zamiast dobrej zabawy możemy mieć sporo stresu oraz okazji do wpakowania się w naprawdę groźne sytuacje.
Na koniec jeszcze standardowa mapka pokonanej trasy (tu zaznaczone warianty letnie, zimowe trochę się od nich różnią).