Pośrednia Grań – wejście przez Żleb Stilla (droga, trudności, zdjęcia)
Wśród wszystkich szczytów należących do Wielkiej Korony Tatr, Pośrednia Grań jest tym najniższym. Mimo to, wiele osób uważa ją za najtrudniejszą, a każda z prowadzących tam dróg wymaga dobrej orientacji w terenie i obycia z technicznymi trudnościami. Czy faktycznie jest tak ciężko? Odpowiedź w poniższej relacji z przejścia drogi przez Żleb Stilla.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Szczerze mówiąc, na tak zwanym WKT nigdy mi jakoś szczególnie nie zależało. Nie ciągnie mnie do kolekcjonowania szczytów, wolę po prostu zdobywać fajne góry i bawić się eksploracją różnych zakątków Tatr. Jednak z biegiem lat Korona robiła się „sama” i w pewnej chwili, do kompletu zostało mi już dosłownie parę szczytów. Postanowiłem więc, że wejdę na nie w tym sezonie, gdzieś pomiędzy realizacją innych pomysłów.
W pierwszej części lata udało mi się dostać na Łomnicę i Gerlach, później w parę osób zdobyliśmy Staroleśny Szczyt. Została Pośrednia Grań, choć przyznam, że akurat ten szczyt nieco różni się od reszty. Czym? Przede wszystkim, chodzi o linę. Praktycznie każdy wchodzący tam zespół zabiera ze sobą sznurek i używa go do zjazdów w drodze powrotnej. A to przez długi czas było dla mnie czymś nowym.
Dopiero parę miesięcy temu zacząłem bardziej interesować się wspinaczką, jeździć w skały i pokonywać jakieś proste, ubezpieczone drogi – pisząc ten tekst jestem na poziomie pozwalającym poprowadzić IV+). Nabyłem więc potrzebne umiejętności, dokupiłem nieco sprzętu i zacząłem rozglądać za okazją, by w końcu wypróbować go w Tatrach. Ta nadarzyła się mniej więcej w połowie września.
Pośrednia Grań – podstawowe informacje
Szczyt wznosi się na wysokość 2439 metrów, co czyni go czternastym pod względem wysokości w Tatrach (jeśli oczywiście przyjmujemy standardowe kryteria wybitności). Leży w słowackiej części Tatr Wysokich, na grani pomiędzy Doliną Staroleśną a Doliną Małej Zimnej Wody.
Na Pośrednią Grań nie prowadzą żadne szlaki turystyczne, choć można ją zdobyć po którejś z licznych dróg taternickich. Jeśli chcemy to zrobić legalnie, do wyboru jest albo pójście z licencjonowanym przewodnikiem, albo wspinaczka po drodze o trudnościach co najmniej III w skali UIAA (to opcja wymaga również bycia członkiem jakiegoś klubu wysokogórskiego).
Jeśli złamiemy powyższe zasady grozi nam złapanie przez strażnika parku narodowego, cofnięcie z drogi i mandat w wysokości do 300 euro (w praktyce raczej nie więcej niż kilkadziesiąt). Mimo ryzyka, szczyt jest dość często odwiedzany przez ambitnych turystów, którzy zdobywają go najłatwiejszymi drogami przez Żleb Stilla lub przez Ławkę Dubkego. W tym tekście skupię się na pierwszej z nich.
Mimo, że droga przez Żleb Stilla uchodzi za jeden z prostszych wariantów, i tak wiąże się z kilkoma trudnościami. Największym wyzwaniem są tu dwa strome progi u podstawy żlebu. Oba mają nie więcej niż kilkanaście metrów wysokości, jednak wymagają wspinania się po małych stopniach i niezbyt pewnych chwytach. Pewne problemy może też sprawić znalezienie optymalnego wariantu przejścia przez progi. Choć oba mają wycenę I, łatwo wpakować się w znacznie trudniejszy teren.
Inny wymagający odcinek znajduje się w górnej części Żlebu Stilla, przed wejściem na Ciemniasty Przechód (końcówka podejścia jest stroma i bardzo kucha). Ponadto mamy parę lekko eksponowanych miejsc, trawiaste zbocze o dużym nachyleniu, trudności orientacyjne oraz ponad 800-metrowe podejście z dna doliny. Nie bez przyczyny Pośrednią Grań uznaje się za jeden z najtrudniejszych lub wręcz najtrudniejszy szczyt Wielkiej Korony Tatr.
Co zabrać ze sobą na Pośrednią Grań? Tu po raz pierwszy w historii moich postów napiszę, że większość wspinających się tam zespołów ma ze sobą linę. Przy dobrych warunkach, do góry można przejść bez asekuracji, jednak zejście przez progi jest już dość wymagające. Fakt, jeśli ktoś potrafi się przyzwoicie wspinać, to sobie poradzi „bez sprzętu”, jednak najczęściej wybieraną opcją są dwa zjazdy z progów. Przyda się więc co najmniej 50 metrów liny, uprząż, przyrząd zjazdowy, lonża, karabinek i kawałek repsznura. Do tego obowiązkowo kask. Stanowiska są dwa, ponad progami. Dość solidne i godne zaufania (zdjęcia będą w relacji poniżej), więc jeśli nie są akurat pod śniegiem, to śmiało można z nich korzystać.
No i na koniec tej sekcji, standardowe przypomnienie o ubezpieczeniu. W słowackich górach akcje ratunkowe są płatne, więc należy zawczasu wykupić polisę. Może być jednodniowa, choć jeśli idziemy po „łatwej” drodze bez przewodnika (czyli mówiąc wprost, łamiemy przepisy parku narodowego), to ubezpieczyciel może robić problemy z wypłatą środków. Warto więc dobrze poczytać regulaminy albo wziąć pewniaka w postaci rocznego członkostwa w Alpenverein.
Pośrednia Grań przez Żleb Stilla – relacja z wycieczki
Dojazd od Starego Smokowca
Na Pośrednią Grań jedziemy w tym samym składzie, co na Staroleśny Szczyt. Czas startu też jest bardzo podobny – z Krakowa wyruszam około 2:00, po czym jedną osobę zabieram z Mogilan, a kolejną z położonego nieco dalej Budzowa. W pełnym składzie ruszamy dalej, kierując się przez Nowy Targ na przejście graniczne w Jurgowie.
Dostawszy się na Słowację najpierw objeżdżamy Tatry Bielskie od wschodu, a następnie, w okolicy Tatrzańskiej Kotliny odbijamy na zachód, by przez kilka niewielkich, górskich miejscowości dotrzeć do Starego Smokowca. Tam zostawiamy samochód na jednym z miejskich parkingów, co po niedawnych podwyżkach kosztuje aż 10 euro za dobę.
Dojście do Doliny Małej Zimnej Wody
Na zielony szlak wchodzimy około piątej rano, jeszcze sporo przed świtem. Naszym pierwszym celem jest dotarcie pod ośrodek Hrebienok, co robimy asfaltową, nieco krętą drogą. Leśne skróty dziś odpuszczamy, głównie ze względu na większą szansę pomylenia drogi w ciemnościach oraz szwendające się w okolicy niedźwiedzie (jeden z wyprzedzonych turystów mówił nam, że przed chwilą widział jakąś matkę z młodym).
Gdy docieramy pod Hrebienok, jest już dość jasno, więc czołówki wracają do plecaka, a my robimy chwilę przerwy na pierwszy posiłek. Po paru minutach wracamy na szlak, tym razem czerwony, który prowadzi nas w dół, do skrzyżowania paru tras przy dawnym schronisku Rainerowa Chatka (dziś funkcjonuje tam tylko bufet i muzeum).
Na dalszym odcinku szlaki zielony i czerwony się łączą. Śledząc te dwa kolory zaczynamy podejście pod kolejny obiekt turystyczny, tym razem w postaci wciąż działającego Schroniska Zamkowskiego. Z tego odcinka, który pokonujemy po niezbyt stromym, kamiennych chodniku, dobrze widać już cel naszej wycieczki, czyli wznoszącą się pomiędzy Doliną Staroleśną a Doliną Małej Zimnej Wody, Pośrednią Grań.
Podchodząc do schroniska mijamy pełen uroku Wodospad Olbrzymi utworzony na potoku Mała Zimna Woda. Przez chwilę mamy też niezłe widoki na dolinę poniżej, jednak te dość szybko znikają – przesłania je las, który ciągnie się aż w okolice budynku.
Minąwszy Schronisko Zamkowskiego idziemy jeszcze kawałek lasem, po czym zmieniamy otoczenie na zdominowane przez kosodrzewinę. Z czasem i jej robi się coraz mniej, a my trafiamy na w miarę płaski odcinek Doliny Małej Zimnej Wody, gdzie szlak prowadzi w bliskiej odległości strumienia.
Pośrednią Grań praktycznie cały czas mamy po lewej stronie. Od pewnego momentu możemy już nawet wypatrzeć ujście Żlebu Stilla, którym będzie prowadzić nasza droga na szczyt. Pod żlebem, w kierunku doliny znajdują się również charakterystyczne, jasne piargi, które mogą służyć za punkt orientacyjny.
Maszerujemy jeszcze kawałek, po czym zaczynamy się rozglądać za jakimś dogodnym miejscem do zejścia ze szlaku. Takie pojawia się w okolicy Wielkiego Łomnickiego Ogrodu, gdzie można zejść do kamiennego, wyschniętego koryta rzeki i podążać nim w stronę żlebu.
Pośrednia Grań – wejście przez Żleb Stilla
Wyschnięte koryta są dwa. Niby zmierzają w podobnym kierunku, ale i tak nie jesteśmy pewni, które wybrać. Później okaże się, że jest to bez większego znaczenia, ale po przejściu obu (w drodze tam i z powrotem) wydaje mi się, że lepsze jest to pierwsze, czyli bliże wylotowi doliny. Gorzej, gdy ktoś pójdzie o innej porze roku i w korytach będzie woda – wtedy pewnie trzeba jakoś kombinować z przechodzeniem przez strumienie.
Na powyższym zdjęciu, w pobliżu wykropkowanej trasy, można wypatrzeć dwie wielkie wanty (bloki skalne). Myślę, że po zejściu ze szlaku, to one mogą służyć za kolejne punkty orientacyjne. Docieramy do nich po żwirze lub trawkach, pierwszą obchodzimy od prawej, drugą od lewej strony. Na tym odcinku pojawia się trochę gęstej kosówki, jednak przebicie się przez nią nie powinno sprawić żadnego problemu.
Powyżej want wychodzimy na strome zbocze i zaczynamy się wspinać po mieszance trawek i piargów. Gdzieś po bokach jest jeszcze trochę kosówki, ale ta już kompletnie nie przeszkadza. W kość daje za to nachylenie stoku oraz ciężkie plecaki, w których niesiemy dziś trochę sprzętu wspinaczkowego.
Dość sprawnie nabieramy wysokości, choć nieco zbędnie męczymy się pośrodku „białych piargów”. Gdzieś po ich prawej stronie jest wygodniejsza ścieżka, jednak idąc tędy po raz pierwszy i patrząc z dołu, nie wiedzieliśmy o jej istnieniu.
Podejście trochę się ciągnie, ale ostatecznie, po kilku krótkich postojach, docieramy do końca piarżystego odcinka. Na ostatnim etapie zawijamy lekko w lewo i wchodzimy między skałki, gdzie znajduje się pierwszy próg Żlebu Stila. To najtrudniejszy odcinek całej drogi, a także główny powód, dla którego niesiemy dziś więcej niż zwykle. Do góry jakoś się to przejdzie, ale w dół planujemy zjechać na linie.
Chwilę później stoimy już pod progiem. Nie jest wysoki, ale bardzo stromy i pozbawiony wygodnych stopni. Niby jest gdzie postawić buta, ale większość tych miejsc jest gładka, lekko pochyła i na dodatek wilgotna. Ciężko też znaleźć optymalny wariant przejścia, bo mimo, że opcji jest wiele, ale nic oczywistego się nie narzuca.
Ponoć trzeba kombinować gdzieś z lewej. Niestety, początek lewej strony nie jest zbyt przyjemny, więc zaczynamy od prawej. Tam z kolei łatwo się „zapchać” na pochylej płycie bez dobrych chwytów. Ostatecznie, przechodzę więc próg w taki sposób, że pierwsze parę metrów idę w prawej strony, potem trawersuję po wąskiej półce do lewej i tam pokonuję resztę wspinając się niemal prosto w górę. Nie mam pojęcia, czy to najlepsze, co da się tu wymyślić, ale gdzieś pod koniec jest założony dodatkowy chwyt z repsznura, więc pewnie ktoś wymyślił już coś podobnego.
Pierwszy z progów przeszedłem jako pierwszy, chwilę później dołączył do mnie kolega z ekipy. On wybrał jednak wariant po prawej, ponoć dość nieprzyjemny. Trzecia osoba miała nieco problemów, więc opuściliśmy jej trochę liny ze stanowiska poniżej, by posłużyła za poręczówkę. Chwilę później skorzystał z niej również jeden ze Słowaków, który wcześniej, przez parę minut próbował przebić się prawą stroną.
Nad opisanym powyżej progiem mamy kawałek łatwego (choć wciąż stromego) terenu. Później trafiamy na drugi próg, który składa się z dwóch kilkumetrowych etapów. Oba są strome i nieco śliskie, choć już nie tak trudne technicznie. My pokonujemy je zgodnie z czerwoną linią na zdjęciu poniżej, choć do przejścia wydaje się również wariant pomarańczowy.
Pokonawszy progi możemy nieco odetchnąć. Najgorsze za nami, choć to oczywiście nie znaczy, że dalej będzie już bezproblemowo. Obędzie się już jednak bez „jedynkowych” trudności.
Kolejny odcinek wiąże się jeszcze z przejściem przez pochyłe, kamienne płyty, a później trafiamy na trawiaste zbocze, które wznosi się po prawej stronie żlebu. W tym miejscu wycena spada do wartości 0, jednak duże nachylenie trasy i miejscami śliskie trawki wciąż wymuszają dużą ostrożność.
Na tym fragmencie podejścia najpierw oddalamy się od żlebu (momentami nawet na kilkadziesiąt metrów), później znów wracamy w jego pobliże. Praktycznie cały czas mamy pod nogami wyraźnie wydeptaną ścieżkę, więc orientacja jest łatwa, choć niezmiennie duże nachylenie zbocza daje trochę popalić.
Do żlebu wchodzimy od prawej strony, praktycznie od razu pakując się w niezłą stromiznę. Końcówka tego podejścia jest bardzo krucha i równie stroma, więc śmiało można ją uznać za drugi najgorszy fragment opisywanej drogi. Przechodzimy go z dużą czujnością, praktycznie cały czas trzymając się skał do prawej stronie.
Z perspektywy podejścia żlebem, Ciemniasty Przechód wygląda na wąski i ciasny, lecz w rzeczywistości jest tam mnóstwo miejsca. Od strony Doliny Staroleśnej teren jest trawiasty i łagodny, więc urządzamy tu przerwę i czekamy aż rozciągnięta na poprzednim odcinku grupa znów połączy się w całość.
Chwilę później ruszamy w dalszą drogę, odbijając w prawo i obierając kurs na charakterystyczne, podwójne wcięcie w grani. Celujemy w jego prawą cześć, docierając tam umiarkowanie pochyłym, trawiastym zboczem, w którym wciąż nietrudno odnaleźć ślady wydeptanej ścieżki. Oprócz niej, jest również trochę pomagających w orientacji kopczyków.
Po drugiej stronie wcięcia na moment znów robi się trudniej. W lekkiej ekspozycji schodzimy parę metrów na dół, a później mamy do wyboru dwie możliwości: przetrawersować po skałkach do leżącego kawałek dalej żlebu albo zejść jeszcze niżej i dotrzeć tam łatwiejszym terenem. My zgodnie decydujemy się na to pierwsze.
Będąc już w żlebie skręcamy w prawo i zaczynamy podchodzić jego szerokim dnem. Z początku pod nogami mamy głównie trawki, później coraz częściej pojawia się skała. Jest dość stromo, ale teren nie jest ani kruchy, ani uciążliwy w żaden inny sposób. Musimy tu po prostu podchodzić, wypatrując miejsca, gdzie trzeba się przewinąć do jeszcze innego żlebu, znajdującego się gdzieś po prawej stronie (jak nietrudno zauważyć, większość tego odcinka polega na skręcaniu w prawo).
Z czasem zaczynamy się zbliżać do prawej strony, aż trafiamy na miejsce, gdzie należy przejść do żlebu obok (raczej nie jest go ciężko znaleźć). Za przewinięciem odbijamy w lewo i kontynuujemy podejście, od czasu do czasu pomagając sobie rękami.
Co ciekawe, choć niekoniecznie pomocne, przez całe to podejście nie widzimy szczytu. Niby wiemy, że jest tam gdzieś na końcu żlebu, ale z dołu ciężko ocenić nawet, ile drogi nam zostało. Na szczęście, nie jest to już długi odcinek. Wspinamy się jeszcze przez parę minut, aż nagle, po swojej lewej stronie dostrzegamy duży blok skalny z przymocowaną metalową skrzynką.
Najwyższy punkt góry znajduje się jeszcze kilka metrów wyżej. Przechodzimy żleb do końca, skręcamy lekko w prawo i jesteśmy na miejscu. W kontraście do trudności tej drogi, wierzchołek jest całkiem spory i oferuje mnóstwo wygodnych miejsc do odpoczynku.
A widoki? No cóż – muszę z pełną szczerością przyznać, że są jednymi z najlepszych, jakie miałem okazję oglądać w całych Tatrach! Panorama roztaczająca się z Pośredniej Grani jest po prostu cudowna. Niemal w każdym kierunku widać jakiś potężny szczyt, a dzięki świetnej dziś pogodzie możemy się w tym wszystkim cieszyć w bardzo komfortowych warunkach.
Łącznie, na wierzchołku siedzimy dobrą godzinę, spędzając czas we własnym gronie, a także dużo rozmawiając ze słowacką parą, która weszła tu niemal w tej samej chwili, co my. Później dołączył jeszcze jeden Polak, który wspinał się drugą w popularnych dróg na ten szczyt, czyli wariantem przez Ławkę Dubkego.
Zejście z Pośredniej Grani
W końcu zapada decyzja o powrocie. Schodzimy tą samą drogą co wcześniej, choć przez chwilę trwała dyskusja o możliwości wyboru inne trasy. Ostatecznie, wygrała znajomość terenu oraz chęć zrobienia paru zjazdów na progach w dolnej części żlebu.
Opuściwszy wierzchołek trafiamy do żlebu, którym dość szybko obniżamy się do miejsca, gdzie należy odbić w prawo i przejść do żlebu obok. Nim schodzimy aż na wysokość opisanego wcześniej wcięcia w grani. Tam skręcamy w lewo i po lekko eksponowanych skałkach przechodzimy na drugą stronę.
Za przewinięciem kontynuujemy zejście ku Ciemniastemu Przechodowi. Ten fragment jest głównie trawiasty i nie sprawia nam żadnych problemów. Dopiero, gdy opuszczamy Przechód i trafiamy do górnej części Żlebu Stilla, musimy się trochę pomęczyć ze stromym i kruchym zejściem.
W żlebie spędzamy tylko parę minut. Później wychodzimy z niego lewą stroną i zaczynamy długie zejście po trawkach. Technicznie jest łatwo, ale nietrudno o jakieś poślizgnięcie, więc nie spieszymy się zbytnio i z uwagą stawiamy kolejne kroki.
Po dłużej chwili spędzonej na zielono-brązowym zboczu ponownie skręcamy w stronę żlebu i zbliżamy się do progów. Końcówka tego odcinka wymaga jeszcze większej ostrożności – choć wciąż idziemy w miarę wygodną ścieżką, ewentualne poślizgnięcie oznaczałoby pewnie upadek z dużej wysokości.
Dalszy teren jest już głownie skalisty. Na tym etapie rozglądamy się za stanowiskiem do zjazdu, które zamontowano na jednym z głazów. Dostrzegamy go chwilę później – jest solidne i budzi zaufanie, więc po prostu wyciągamy z plecaków linę i inne niezbędne rzeczy, a następnie zaczynamy przygotowania do zjazdu.
Choć będąc w skałach zdarzało mi się już parę razy zjeżdżać, w Tatrach będzie to mój pierwszy raz. Nie czuję jednak nerwów – wiem, że będzie fajnie, a poza tym tutejszy teren jest znacznie łagodniejszy niż pionowe lub czasem wręcz przewieszone odcinki, które zjeżdżałem na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
Cała operacja zajmuje nam trochę czasu, jednak dostarcza też sporo frajdy. Ja, będąc już poniżej dolnego progu postanawiam nawet przejść go jeszcze raz, a później ponownie opuścić się na linie. Gdy zabawa się kończy, ściągamy sznurek ze stanowiska, potem także własne uprzęże i chowany zbędny już sprzęt do plecaków.
Dalsza część drogi nie sprawia już większych problemów. Wychodzimy ze żlebu, a następnie po lewej stronie piargów schodzimy do dwóch charakterystycznych want na skraju Wielkiego Łomnickiego Ogrodu. Za nimi trafiamy do wyschniętego koryta tutejszego strumienia, którym w parę minut docieramy do zielonego szlaku.
Powrót do Starego Smokowca
Dostawszy się do szlaku, skręcamy w prawo i zaczynamy zejście po wygodnym chodniku. Dość sprawnie pokonujemy resztę otwartego terenu, później przez kosówki i las docieramy pod Schronisko Zamkowskiego, gdzie reszta zespołu koniecznie chce zrobić dłuższą przerwę. Szczerze mówiąc, nie jest mi to zbytnio na rękę, ale skoro większość pragnie postoju, to nie mam zamiaru na siłę stawiać na swoim.
W końcu ruszamy dalej i dość sprawnie pokonujemy niedługie zejście do skrzyżowania szlaków przy Rainerowej Chacie (choć sama chata jest jakieś 100 metrów od tego miejsca). Tam odbijamy na trasę czerwoną i przez jakiś czas podchodzimy pod Hrebienok, gdzie po raz ostatni zmieniamy kolor szlaku na zielony i pokonujemy pozostały odcinek zejścia po wygodnej, asfaltowej drodze.
Wejście na Pośrednią Grań – podsumowanie
Jeśli chodzi o czas przejścia, to chyba szkoda nawet poruszać ten temat. Niby wiem, że w grupie zawsze jest wolniej niż solo, ale dziś, mimo praktycznie idealnej pogody, zeszło nam grubo ponad 11 godzin – naprawdę dużo jak na szczyt z w sumie dość krótkim podejście. W efekcie do domu wróciłem bardzo późno i planowaną na kolejny dzień wycieczkę musiałem odłożyć na inny termin. Ale trudno, i tak było świetnie, a górę uważam za jedną z najpiękniejszych, jakie do tej pory udało mi się odwiedzić.
Pod pewnym względem, to wejście było dla mnie wyjątkowe. Pierwszy raz używałem w Tatrach liny i już teraz mam sporą pewność, że nie będzie to ostatnia taka akcja. Być może zdobycie Pośredniej Grani będzie wydarzeniem, które rozpocznie transformację z pozaszlakowego włóczęgi w „prawdziwego” taternika. Nie żeby mi się ku temu jakoś szczególnie spieszyło, bo te relatywnie łatwe drogi wciąż dają mi mnóstwo frajdy, ale wiem, że ten kolejny etap istnieje i na nim też można wiele zdziałać. Szczególnie, że poza Tatrami wspinam się już od jakiegoś czasu i daje mi to mnóstwo frajdy.
Patrząc na trudności, Pośrednia Grań z pewnością była w czołówce tego, co robiłem do tej pory w górach. Żadna z prowadzących tam dróg nie jest łatwa, więc polecałbym je tylko dla naprawdę zaawansowanych turystów. Najlepiej takich, którzy dotykali już kiedyś liny i poradzą sobie z wykonaniem zjazdu (ewentualnie mają znajomego, który pokaże im co robić).
Na koniec jeszcze kwestia WKT. Bo co by nie było, zdobycie Pośredniej Grani zamyka dla mnie ten projekt. Choć jak wspominałem we wstępnie, nigdy mi na tym jakoś szczególnie nie zależało – szczyty po prostu wpadały „same”, aż uzbierał się komplet. Mimo wszystko, jest to jakieś osiągnięcie i nie ukrywam, że teraz czuję pewną satysfakcję. Wiem jednak, że Korona to dopiero początek, a pozaszlakowe Tatry oferuję znacznie więcej niż te czternaście pięknych szczytów.
Czy wg Ciebie przez te początkowe progi żlebu Stilla da się zejść bez liny? Czy raczej idąc 'na żywca’ schodzić przez Ławkę Dubkeho? A może w ogóle do Doliny Staroleśnej?
Dać się na pewno da. Pytanie kto co potrafi i jakie ma warunki danego dnia.
Jedna z osób, które były tego dnia na szczycie wchodziła przez Ławkę i schodziła Stillem bez użycia lina (choć gość miał linę przy plecaku i tak).
A co do Staroleśnej, to ponoć jest to wariant głównie zimowy, w lecie raczej nie używany, ze względu na kruchy teren i zarośniętą dolną część drogi.
Witam serdecznie moja majtrudniejsza trasa MSW drogą po głazach czy tam jest trudniej techniczne orientacyjnie
Orientacyjnie nie, technicznie moim zdaniem tak (progi w żlebie).