Jaworowy Szczyt – wejście od Siwej Kotliny
Choć Jaworowy Szczyt nie należy do tych najwyższych na terenie Tatr, z pewnością jest jednym z bardziej znanych i charakterystycznych. Dla mnie, od jakiegoś czasu stanowił górskie marzenie, które w końcu udało mi się spełnić. Wszedłem tam najłatwiejszą drogą przez Siwą Kotlinę, a relację z tej wycieczki zamieszczam w poniższym tekście.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Na Jaworowy Szczyt bardzo chciałem wejść jeszcze w poprzednim sezonie. Miałem rozpracowaną trasę, znałem trudności i posiadałem wszelkie niezbędne umiejętności, by tę górę zdobyć, jednak po prostu zabrakło mi czasu. Chodziłem gdzie indziej, czasem z własnej inicjatywny, czasem wraz z grupą znajomych, aż w końcu letni sezon dobiegł końca. Zimą znów były inne priorytety, na wytopienie się śniegu na wybranej drodze trzeba było poczekać. W końcu nadszedł jednak czas, by zmierzyć się i z tym szczytem.
Jaworowy Szczyt – podstawowe informacje
Jaworowy Szczyt znajduje się w słowackiej części Tatr, na Głównej Grani Tatr Wysokich. Mierzy 2418 (albo 2417, według innych pomiarów) metrów, co czyni go dziewiętnastym pod względem wysokości szczytem w tych górach.
Na Jaworowy Szczyt nie prowadzą żadne szlaki turystyczne, jednak znajduje się on na terenie udostępnionym do uprawiania taternictwa. Aby wejść tam bez naruszania przepisów TANAP-u, należy albo poruszać się w towarzystwie uprawnionego przewodnika, albo wspinać po którejś z dróg o wycenie co najmniej III w skali UIAA. W tym drugim przypadku wymagane jest również wyrobienie legitymacji członkowskiej klubu wysokogórskiego oraz posiadanie ze sobą „niezbędnego sprzętu” (brak konkretnej definicji, ale rozsądne minimum to lina, uprząż, kask i parę innych wspinaczkowych gadżetów).
Jaworowy Szczyt cieszy się dużą popularnością wśród wspinaczy, a jego ściany pełne są linii o różnorodnych trudnościach. Istnieją też drogi stosunkowo łatwe, często wykorzystywane jako zejściowe albo służące wejściom typowo turystycznym. Jedną z nich, będącą tą prawdopodobnie najmniej wymagającą, opiszę w tym właśnie artykule.
Droga przez Siwą Kotlinę, bo o niej mowa, posiada trudności w zakresie „łatwego 0+”. Jest umiarkowanie prosta orientacyjnie, niezbyt eksponowana i kopczykowana. Wejście na szczyt, od momentu opuszczenia szlaku, wynosi mniej więcej 1,5 godziny. Przy dobrych warunkach, jej pokonanie nie wymaga stosowania żadnego sprzętu wspinaczkowego.
Wejście na Jaworowy Szczyt – relacja z wycieczki
Z góry przepraszam za niską jakość zdjęć zamieszczonych w tym tekście. Niestety, przepadły mi materiały z aparatu i jedyne, co pozostało, to powycinać kadry z filmu nagranego kamerą GoPro. Do opisania drogi są pewnie wystarczające, jednak w zupełności nie ukazują one piękna szczytu oraz jego okolicy.
Dojazd na Słowację
Na tę wycieczkę wybieram się samodzielnie, w bardzo podobnym stylu, co ostatnio. Startuję koło południa, po wcześniejszym skoczeniu pracy. Przy wydostawaniu się w Krakowa tracę trochę czasu w korkach, jednak potem idzie już sprawnie.
Zakopianką docieram do Nowego Targu, tam zjeżdżam w stronę Jurgowa i kilkadziesiąt minut później przejeżdżam na słowacką stronę granicy. Następnie, kierując się cały czas prosto, docieram do Tatrzańskiej Kotliny, za którą skręcam na Drogę Wolności i przez jakiś czas objeżdżam nią Tatry od południa. Podróż kończę w Tatrzańskiej Leśnej, na darmowym, przydrożnym parkingu.
Dojście pod Zbójnicką Chatę
Po zostawieniu samochodu idę kawałek wzdłuż drogi, aż trafiam na oznaczenia żółtego szlaku. Tam skręcam w stronę lasu i przez jakiś czas podchodzę przez Dolinę Zimnej Wody. Trasa jest ładna, niezbyt wymagająca, częściowo poprowadzona w pobliżu płynącego doliną strumienia. O tej porze, większość mijanych osób wraca już ze swoich wycieczek.
W pewnej chwili, żółty szlak spotyka się z innymi trasami przebiegającymi w tej okolicy, a później dobiega końca. Gdy to się dzieje, ja przeskakuję na szlak niebieski, którym najpierw mijam Rainerową Chatę, a następnie kieruję się w stronę Doliny Staroleśnej.
Na tym odcinku początkowo poruszam się wśród drzew i kosówki, jednak z czasem roślinność się kurczy. Coraz częściej pojawiają się skały, a otaczające dolinę granię robią coraz bliższe i piękniejsze. Wkrótce pojawiają się też bardziej strome podejścia, choć żadne z nich nie jest szczególnie długie.
Po około dwóch godzinach od startu, w końcu zauważam budynek schroniska Zbójnicka Chata, do którego zbliżam się już po łatwym, wygodnym chodniku. Tam robię krótką, kilkuminutową przerwę, po czym rozpoczynam kolejny etap przejścia.
Żółty szlak przez Dolinę Staroleśną
Minąwszy schronisko idę jeszcze parę minut niebieskim szlakiem w kierunku zachodnim. Potem trafiam na kolejne skrzyżowanie, gdzie odbijam na północ, zgodnie z oznaczeniami koloru żółtego. Tą trasą będę się chciał dostać na wysokość Siwej Kotliny, gdzie planuję zejść ze szlaku i zacząć podejście na Jaworowy Szczyt.
Nim to jednak nastąpi, muszę jeszcze poświęcić trochę czasu na przejście przez górne piętro Doliny Staroleśnej. Idzie mi to dość sprawnie – teren jest tu przeważnie płaski i bardzo łatwy technicznie, więc szybko pokonuję kolejne odcinki, najpierw prowadzące przy niewielkich stawach, potem przecinające Zbójnicki Spad, a w końcu obchodzące masyw Jaworowego Szczytu od zachodu i południa.
Jaworowy Szczyt – droga przez Siwą Kotlinę
Po minięciu stromej, południowej ściany Jaworowego Szczytu, docieram na wysokość Siwej Kotliny. Teren po lewej stronie się otwiera, ukazując mi sporych rozmiarów głazowisko z kilkoma trawiastymi „wyspami”. W oddali widać też kawałek Głównej Grani Tatr, ze szczególnie ciekawie prezentującym się masywem Ostrego Szczytu.
Najlepszy wariant przejścia przez Siwą Kotlinę stanowi ścieżka biegnąca w pobliżu wschodniej ściany. Niestety, jej początek nie jest najłatwiejszy do wypatrzenia, więc idąc tam po raz pierwszy, zaszedłem nieco za daleko i minąłem to optymalne miejsce. Ostatecznie, po prostu skręcam na głazowisko i zaczynam podchodzić po kamieniach.
W końcu, i tak udaje mi się dostrzec wspomnianą ścieżkę, więc odbijam nieco w lewo i podchodzę bliżej ściany. Tamtędy faktycznie idzie się wygodniej.
Przez jakiś czas nie nabieram jeszcze zbyt wiele wysokości. Idę po drobnych kamieniach, trawkach, w pewnej chwili również przez niewielki płat śniegu. Z czasem docieram do Siwego Piargu, czyli charakterystycznego, jasnego zbocza opadającego pod Siwym Żlebem (w tym rejonie sporo rzeczy jest „siwych”).
Choć słowo „piarg” może być trochę odstraszające, nie idzie się tędy aż tak ciężko. W dolnej części zbocza mam pod nogami sporo częściowo trawiastego terenu, na którym można też dostrzec ślady wydeptanej ścieżki. Pod względem orientacji sprawa również jest dość oczywista. Należy po prostu podchodzić do góry, trzymając się bardziej lewej strony zbocza. Samego żlebu stąd jeszcze nie widać, jednak nietrudno się domyślić, gdzie się znajduje.
Wyżej sytuacja trochę się zmienia. Znikają trawki, nieco rośnie nachylenie, a teren robi się bardziej kruchy. Tu trzeba już uważać na każdy ze stawianych kroków, bo dość często zdarza się, że coś wyjedzie spod buta. Technicznie, wciąż jest to jednak podejście o wycenie „0”.
Z czasem Siwy Piarg płynnie przechodzi w Siwy Żleb. U dołu jest on dość szeroki, więc przy podchodzeniu nie czuć praktycznie żadnej różnicy. Żlebem idę jeszcze parę minut w górę, rozglądając się za miejscem jego opuszczenia.
W temacie wyjścia ze żlebu, to ciężko mi określić optymalne miejsce. Ja zrobiłem to przy skałach o lekko różowym zabarwieniu, nieco dalej niż miejsce zaznaczone na zdjęciu powyżej. Ostatecznie, nie ma to jednak większego znaczenia, bo i tak czeka nas tutaj parę nietrudnych ruchów za 0+, po których dostaniemy się na jedną z półek w skalno-trawiastym zboczu. Ze żlebu można też wypatrzeć kopczyki znajdujące się na tym zboczu, więc warto się trochę porozglądać.
Przede mną najtrudniejszy odcinek wycieczki. Nie technicznie, bo cała ta droga nie przekracza łatwego 0+, bardziej pod względem orientacji. Niby wiem, że należy tu najpierw nieco oddalić się od żlebu w stronę Głównej Grani Tart, a potem wrócić, gdy jednak idę tędy pierwszy raz, przebieg trasy nie jest oczywisty. Z góry widać ją dosyć dobrze, z dołu niekoniecznie. Fakt, są kopczyki, są fragmenty ścieżki, ale połączenie tego w całość wymaga sporo ostrożności i bardzo dokładnego rozglądania się dookoła.
Ewentualnie, można też olać te wszystkie pomoce i po prostu podchodzić przez zbocze „jak puszcza”, jednak wtedy istnieje ryzyko zapchania się gdzieś po drodze. W sumie, tu nie jest ono zbyt duże, ale jednak istnieje. Wybieram więc powolne posuwanie się do góry, za dostrzeganą od czasu do czasu ścieżka i kamiennymi kopcami.
I faktycznie, trasa okazuje się zgodna z zapamiętanym opisem. Najpierw odejście od Siwego Żlebu, potem powrót w jego okolicę. Nie będzie jednak okazji, by ponownie wejść na jego kruche dno.
Z czasem, już po skręcie w stronę żlebu, nawigacja staje się łatwiejsza. Odsłania się więcej terenu, łącznie z granią wyrastającą ponad żlebem. Na tym odcinku spada też nachylenie ścieżki, po której kieruję się w stronę wspomnianego żlebu i grani.
Gdy jestem już dość blisko żlebu, skręcam w prawo i obieram kierunek na jedno z niewielkich wcięć w grani. Początkowo podchodzę tam lekko wijącą się ścieżką, potem krótkim, choć kruchym żlebem. Ten ostatni wyprowadza mnie na grań, skąd do wierzchołka mam już całkiem blisko.
Po dostaniu się na grań skręcam w prawo i po głazach kieruję się w stronę wierzchołka. Tu mam już dość litą skałę, ewidentny przebieg drogi i niewielkie trudności techniczne (0). W parę minut nabieram jeszcze odrobinę wysokości, po czym dostrzegam najwyższe miejsce góry, w którym znajduje się mały, drewniany krzyż.
Raczej nie zaskoczyło mnie, że po drodze nie spotkałem absolutnie nikogo. Jest środek tygodnia i zaawansowane popołudnie, więc nawet na szlakach przebiegających w okolicznych dolinach nie ma już wielu ludzi. Tu mam praktycznie całą górę dla siebie i postanawiam to wykorzystać, robiąc sobie ponad półgodzinną przerwę na tym pięknym wierzchołku. Jest ciepło, bezchmurnie i niemal bezwietrznie, więc naprawdę szkoda byłoby schodzić od razu.
Zejście z Jaworowego Szczytu
Wracam tą samą, dobrze mi już znaną drogą. Mimo paru momentów zawahania, wejście na Jaworowy Szczyt poszło całkiem sprawnie, więc przy powrocie również nie spodziewam się problemów. Kto wie, może na parking dotrę jeszcze przed zmrokiem.
Opuszczam wierzchołek i obniżam się trochę po południowej grani. W dogodnej chwili skręcam do żlebu po lewej i zaczynam nim schodzić. Jest nieco stromo i krucho, jednak nie to teren wymagający czegokolwiek więcej ponad wzmożoną ostrożność.
Po chwili jestem już w pobliżu Siwego Żlebu, gdzie odbijam w lewo, kierując się ku Głównej Grani Tatr. W tym kierunku zejście jest bardzo oczywiste i dobrze widoczne. Szybko dostaję się więc na jedną z przełączek z dużym kopczykiem. Tam skręcam w prawo i kontynuuję zejście do Siwego Żlebu.
Dojście do żlebu to kolejne parę minut marszu. Tam dostaję się nieco innym wariantem niż wychodziłem wcześniej. Jak już jednak wspominałem, nie ma to praktycznie żadnego znaczenia. Trudności i tak są bardzo podobne.
Po dostaniu się do Siwego Żlebu obniżam się kawałek kruchym terenem, aż trafiam na Siwy Piarg. Te odcinki są dosyć kruche, więc wymagają sporo ostrożności i raczej powolnego poruszania się. W końcu jednak dobiegają końca – zbocze łagodnieje, a podłoże staje się bardziej trawiaste, co pozwala nieco się odprężyć i z powrotem nabrać tempa.
Gdy zbocze się kończy, czeka mnie jeszcze chwila przejścia przez Siwą Kotlinę, po ścieżce przebiegającej u podstawy masywu Jaworowego Szczytu. Tym razem trzymam się jej aż do końca, co pozwala wygodnie i bezproblemowo dotrzeć do żółtego szlaku w Dolinie Staroleśnej.
Powrót na parking
Na szlaku ściągam zbędny już kask, skręcam w prawo i zaczynam powrót w kierunku Zbójnickiej Chaty. Trasa jest łatwa, spokojna i niezbyt długa, a przejście urozmaica mi dziś spotkanie z niewielkim stadem kozic, bezstresowo spacerujących po turystycznym chodniku.
W okolicy schroniska przeskakuję na szlak niebieski i to na nim spędzam kolejną co najmniej godzinę. Schodzę na niższe piętra doliny, zagłębiając w coraz bardziej bujną roślinność. Końcówkę nierzadko pokonuję w lesie, przesłaniającym wszystkie widoki na okoliczne granie.
Po dotarciu do skrzyżowania u wylotu Doliny Staroleśnej rozpoczynam przejście przez Dolinę Zimnej Wody. Początkowo idę jeszcze za niebieskim śladem, potem śledzę symbole koloru żółtego. Pod koniec przejścia zaczyna się już robić ciemno, jednak ostatecznie, do samochodu dochodzę bez włączania czołówki.
Jaworowy Szczyt – podsumowanie wejścia
Marzyłem o tym szczycie od dawna, więc bardzo mnie cieszy, że w końcu udało się go zdobyć. Wejście, szczególnie w warunkach, jakie miałem tego dnia, było niewątpliwie satysfakcjonujące, choć sama trasa okazała się zaskakująco łatwa. Może nawet trochę rozczarowująco łatwa. W kilku źródłach miała ona bowiem tę samą wycenę, co opisana w poprzednim tekście Spiska Grzęda, jednak moim zdaniem, różnica między oboma trasami jest dość duża. Jaworowy Szczyt mógłbym wręcz uznać za szczyt dla początkującego pozaszlakowca (pod warunkiem dobrego nauczenia się drogi).
Mimo niewielkich trudności, szczyt jest jednak ładny, oferuje świetne widoki i jest niewątpliwie warty odwiedzenia. Sam chętnie kiedyś na niego wrócę, najlepiej w warunkach zimowych, które uczynią z opisanej tu drogi ciekawą, trochę bardziej wymagającą wspinaczkę.
Jeden z bardziej pamiętnych szczytów, sprzed wielu, wielu lat. Wchodziłem trasą niebieską (http://www.goat.cz/index.php?path=VysokeTatry_Vrcholy_JavorovyStit_JavorovyStitVystupy), a schodziłem tak jak Ty, no prawie, bo do 1/3 wysokości Siwym Żlebem. Czego nie złapałem zostawało w rękach. I już wtedy nie było tabliczki na szczycie…
Ponoć ta niebieska droga jest nieco trudniejsza technicznie i orientacyjnie, więc zostawię ją sobie na inną okazję :)
Gratulacje wejścia! Masz może gpx tej drogi?
Niestety, nie mam zapisu.