Mięguszowiecki Szczyt Wielki – wejście od Hińczowej Przełęczy
To mój ulubiony wśród tatrzańskich szczytów. Piękny, potężny, dominujący panoramę z popularnego Morskiego Oka. Niełatwo go zdobyć, jednak kilka najprostszych dróg da się pokonać bez stosowania asekuracji. Rok temu „Wielkiego Mięgusza” odwiedzałem od Przełęczy pod Chłopkiem, teraz wracam innym wariantem, prowadzącym od Hińczowej Przełęczy.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Zeszłoroczne wejście na Mięguszowiecki Szczyt Wielki było dla mnie naprawdę dużą przygodą. Spędziłem sporo czasu studiując drogę i nabierając doświadczenia na innych pozaszlakowych drogach. Górę udało się zdobyć bez większych problemów, a wycieczka dała mi mnóstwo satysfakcji. Wiedziałem, że kiedyś jeszcze tam wrócę.
Przebyta wtedy Droga po Głazach nie była jedyną trasą, którą – nazwijmy to – doświadczony turysta może zdobyć szczyt. Oprócz niej, istnieje też kilka innych opcji, które można wykorzystać poruszając się bez asekuracji i wspinaczkowych umiejętności (czyli mniej więcej do wyceny I). Ja nad wyborem kolejnego wariantu nie wahałem się zbyt długo – od razu wiedziałem, że będzie to dość popularna, choć trudna orientacyjnie droga od Hińczowej Przełęczy.
Mięguszowiecki Szczyt Wielki – co warto wiedzieć
Szczyt znajduje się na polsko-słowackiej granicy, pomiędzy Doliną Hińczową a Doliną Rybiego Potoku. Wznosi się na wysokość 2438 metrów, co czyni go najwyższym wśród trzech Mięguszowieckich Szczytów (pozostałe dwa to Czarny i Pośredni).
Na szczyt Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego nie prowadzą żadne szlaki turystyczne. Leży jednak na terenie udostępnionym dla taterników, więc można się tam legalnie wspinać. Jeśli robimy to od polskiej strony, wystarczy wpis do Książki Wyjść Taternickiej, jeśli od słowackiej, to konieczne będzie posiadanie legitymacji klubu wysokogórskiego oraz wybór drogi o trudnościach co najmniej III w skali UIAA. Na drogach łatwiejszych konieczne jest posiadanie przewodnika.
Droga od Hińczowej Przełęczy, którą opisuje ten artykuł, prowadzi blisko grani, po stronie słowackiej. Teoretycznie, jest to więc wariant, który należy pokonywać pod okiem przewodnika. Praktyka pokazuje jednak, że osób chodzących samodzielnie nikt się raczej nie czepia. Podoba sytuacja dotyczy Drogi po Głazach, która też trawersuje masyw od południa.
Choć „Wielkiego Mięgusza” da się zdobyć bez sprzętu do asekuracji i wspinaczkowego doświadczenia, nie jest to łatwa góra. Nawet najłatwiejsza z dróg (za taką uznaje się wejście od Doliny Hińczowej) ma wycenę I, sporo ekspozycji i wymaga dobrej orientacji w terenie. Zdecydowanie nie jest to więc szczyt dla początkujących pozaszlakowców.
Taternikom Mięguszowiecki Szczyt Wielki jest znany niemal od początku istnienia tej dyscypliny. Na jego ścianach wytyczono dziesiątki różnych dróg wspinaczkowych o różnych poziomach trudności. Do tych najprostszych, wykorzystywanych przez „zwykłych” turystów, należą następujące warianty:
- od Wielkiego Hińczowego Stawu przez Wielką Ławkę Mięguszowiecką,
- od Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem (Droga po Głazach),
- od Hińczowej Przełęczy,
- przez Zachód Janczewskiego.
Ok, skupmy się już na drodze opisywanej w tym tekście. Wchodząc na Mięguszowiecki Szczyt Wielki od Hińczowej Przełęczy należy się liczyć z następującymi wyzwaniami:
- trudna orientacja w terenie. To moim zdaniem największe zagrożenie. Choć zagmatwany odcinek nie jest długi, ciężko znaleźć tam optymalny wariant przejścia.
- ekspozycja, głównie w okolicach grani oraz na skalnych półkach przed Czarnym Filarem.
- sporo odcinków wymagających używania rąk, niektóre dość strome.
- kruchy teren, szczególnie przy podejściu na Hińczową Przełęcz.
- wiele godzin spędzonych poza szlakiem.
- długa trasa i spora ilość przewyższeń.
Choć wspominałem wcześniej, że na tej drodze asekuracja nie jest konieczna, zabranie ze sobą liny nie jest złym pomysłem. W niektórych miejscach można wręcz spotkać ringi i pętle, które umożliwią zjazd lub ułatwią wycofanie się w bezpieczne miejsce.
Ponieważ droga od Hińczowej Przełęczy prowadzi częściowo po słowackiej stronie, warto zaopatrzyć się w odpowiednią polisę ubezpieczeniową. Najtańsze kosztują tylko parę złotych za dobę, choć aby zadziałały poza szlakiem, może zaistnieć konieczność wykupienia jakiegoś rozszerzenia, na przykład na sporty wysokiego ryzyka lub ekstremalne (szczegóły do doczytania w regulaminach).
Mięguszowiecki Szczyt Wielki od Hińczowej Przełęczy – relacja z wejścia
Dojazd do Palenicy Białczańskiej
Tym razem, na wyjazd umawiam się przez jedną z grup na Facebooku, choć na górze będę działał w pojedynkę. Chcę po prostu dostać się wczesnym rankiem do Palenicy, a ze względy na konieczność wcześniejszej rezerwacji i wysokie koszty parkowania, samotny wyjazd niezbyt się opłaca.
W Krakowie spotykamy się około 2:20, niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Później zabieramy jeszcze dwie inne osoby i opuszczamy małopolską stolicę. Zakopianką docieramy do Nowego Targu, tam najpierw skręcamy na Jurgów, a niewiele później w stronę Łysej Polany. Na parking w Palenicy wjeżdżamy około 4:30. Mimo wczesnej pory, jest tu już sprawdzająca bilety obsługa oraz sporo innych samochodów.
Dojście nad Morskie Oko i do Doliny za Mnichem
Wysiadamy, zabieramy co trzeba i chwilę później wchodzimy na szlak. Pierwszy odcinek tej niezbyt wymagającej, prowadzącej nad Morskie Oko trasy pokonujemy w czwórkę. W świetle czołówek maszerujemy się po asfaltowych serpentynach, obserwując powoli jaśniejące nieco.
W okolicy Wodogrzmotów Mickiewicza grupa się rozdziela. Ja zostaję na asfalcie, reszta odbija do Doliny Pięciu Stawów. Od tej pory idę już sam, więc mogę lekko przyspieszyć i sprawnie pokonać resztę tego szczerze mówiąc, niezbyt ciekawego odcinka.
Nad Morskie Oko docieram w okolicach szóstej. Zaglądam na chwilę na pusty o tej porze taras i przyglądam się górującym nad taflą szczytom. Największe wrażenie robi oczywiście główny cel mojej wędrówki – Mięguszowiecki Szczyt Wielki. Wydaje się blisko, ale dobrze wiem, że przede mną jeszcze mnóstwo drogi.
Po krótkiej przerwie pod schroniskiem wracam się kilkadziesiąt metrów i skręcam na żółtym szlak, którym mógłbym się dostać aż na Szpiglasowy Wierch. Dziś przejdę nim tylko kawałek, do skrzyżowania w Dolinie za Mnichem.
Na żółtym szlaku żegnam się z asfaltem. Trafiam na kamienny chodnik, który zaczyna piąć się w górę zalesionego zbocza Miedzianego. Nabieranie wysokości idzie dość sprawnie, więc Morskie Oko wraz z popularnym schroniskiem szybko zostają w dole. Przed sobą widzę, jak pierwsze promienie słońca zaczynają oświetlać skaliste wierzchołki Mięguszowieckich Szczytów.
Wkrótce opuszczam las i kolejny odcinek pokonuję wśród kosówki. Potem znika i ona, a ja szerokimi zakosami wspinam się po trawiastym zboczu. Po drodze wyprzedzam paru innych turystów, z których większość celuje zapewne w Szpiglasowy Wierch.
W górnej części zakosów teren jest już głównie skalisty. Wdrapuję się jeszcze kawałek, aż docieram do skrzyżowania z czerwonym szlakiem. Tu odbijam w lewo i wchodzę do Doliny za Mnichem, gdzie po płaskiej ścieżce idę jeszcze jakieś 200 metrów.
Wejście na Hińczową Przełęcz
W pewnej chwili, po lewej stronie kamiennego chodnika pojawia się dość wyraźnie wydeptana ścieżka. Tu schodzę ze szlaku i zaczynam podejście po trasie, którą regularnie wykorzystują taternicy wspinający się na okoliczne szczyty. Kolejnym etapem wycieczki staje się dojście w okolice Mnicha.
Ze względu na popularność tego rejonu, ścieżka jest bardzo wyraźna i raczej nie sposób pomylić drogę. Istnieje jednak kilka wariantów podejścia, które można dobierać pod własne preferencje w kwestii nachylenia ścieżki. Ja często decyduję się na krótsze, bardziej strome odcinki.
Za pokazanym na powyższym zdjęciu progiem trasa znów staje się wygodna i bezproblemowa. Kawałek dalej mijam kilka niewielkich jeziorek noszących wspólną nazwę Wyżnie Mnichowe Stawki, po czym kieruję się w stronę kolnego, nieco bardziej stromego odcinka.
Na następnym podejściu znów muszę nieco pomóc sobie rękami, choć generalnie, nie jest to ani trudny, ani eksponowany teren. Ten odcinek pozwala mi też podziwiać zachodnią stronę Mnicha, który z tej perspektywy nie wydaje się aż tak trudny do zdobycia (wiem jednak, że nie jest to do końca prawda – nawet najprostsza droga wymaga już sprzętu wspinaczkowego).
Dotarłszy na wypłaszczenie za Mnichem skręcam w prawo (nie trzeba iść aż do uskoku nad Mnichowym Żlebem) i kieruję się na Mnichową Kopę, która jest moim kolejnym punktem orientacyjnym. Nietrudną ją wypatrzeć, a poza tym, wciąż mam pod nogami bardzo wyraźną ścieżkę.
Dojście pod Mnichową Kopę zajmuje mi tylko parę minut. Tu pojawiają się kolejne odcinki wymagające drobnej pomocy rąk, a także niewielkie ekspozycje. Na szczyt Kopy wchodził jednak nie będę – dziś nie ma takiej potrzeby. Zamiast tego odbijam w lewo i obchodzę górną część Mnichowego Żlebu.
Za żlebem zaczynam się rozglądać za dogodnym miejscem do zejścia na Małą Galerię Cubryńską. Pamiętam, że jak byłem tu 3 lata temu przy okazji wejścia na Cubrynę, próbowałem to zrobić zbyt wcześnie, trafiając na stromy, trawiasty teren, z którego ostatecznie się wycofałem. Prawidłowy wariant znajduje się kawałek dalej, przy charakterystycznym, kanciastym kamieniu leżącym na trawkach (jest pokazany na zdjęciu poniżej). Wydaje mi się też, że przy obecnym stanie wydeptanej ścieżki dużo łatwiej trafić w poprawny wariant.
Po skręcie zaczyna się trwające parę minut zejście w dół. Jego pierwszy odcinek jest skalisty (za 0+), później wraca łatwa ścieżka między trawkami. Ta ostatnia w pewnej chwili zaczyna odbijać w prawo i wiedzie mnie na szeroki, piarżysty taras. To właśnie Mała Galeria Cubryńska. Z daleka wygląda na wąską i stromą, jednak w rzeczywistości jest tam mnóstwo miejsca, a przejście nie sprawia żadnych problemów.
Po chwili marszu w lekko kruchym terenie docieram do końca Małej Galerii. Tu podejście robi się bardziej strome. Do wyboru mam dwa warianty: na wprost przez skały albo mniej wymagającą ścieżką po ich lewej stronie. Pierwsza opcja nie wygląda na zbyt wymagającą, więc bez wahania decyduję się na przejście w ten sposób. Później i tak docieram do ścieżki, a jej nachylenie robi się na tyle łagodne, że nie muszę już pomagać sobie rękami.
Parę minut później wchodzę na Wielką Galerię Cubryńską. Zgodnie z nazwą, ta jest o wiele większą niż poprzednia. Galerię tworzy skalno-trawiasty teren, który niezbyt stromo wznosi się w stronę północnej ściany Cubryny. Stąd dobrze widać też kolejny etap pokonywanej przeze mnie drogi, czyli żleb opadający z Hińczowej Przełęczy.
Przy podejściu pod ścianę wciąż mam dość wyraźną ścieżkę, choć czasem decyduję się ją opuścić i wybrać jakiś krótszy wariant po lewej stronie. Gdy zaczyna robić się stromo, odbijam jeszcze bardziej w lewo i idąc w pobliżu ściany docieram do wylotu żlebu.
Przede mną najtrudniejszy etap wejścia na Hińczową Przełęcz. Żleb nie jest długi, jednak dość stromy i bardzo kruchy. Ponadto, z dołu ciężko jest wypatrzeć optymalny sposób na jego przejście. Na szczęście, nie jestem tu pierwszy raz, więc mniej więcej wiem, co robić. Dolną część żlebu najłatwiej przejść skałkami po prawej (w sumie to już poza żlebem), później przejść przez żleb na jego lewą stronę i tam kontynuować podejście na przełęcz.
Brzmi prosto, choć i tak udaje mi się pomylić miejsce trawersu. Robię to zbyt wcześnie, parę metrów poniżej łatwiejszego wariantu, który jest nad dużym, zablokowanym głazem. W efekcie czeka mnie odrobina stromej wspinaczki po kruchej, nieprzyjemnej skale, choć szczerze mówiąc, nie było to nic na tyle trudnego, bym rozważał powrót i szukanie lepszej opcji.
Powyżej głazu trzymam się już lewej strony. Nadal jest stromo i krucho – na dnie żlebu zalega mnóstwo luźnych kamieni, które osuwają się nawet przy lekkim nadepnięciu. Trzeba mocno uważać, szczególnie gdy podchodzi się jeden z drugim. Na szczęście, wspinaczka nie trwa zbyt długo, więc już po paru kolejnych minutach dostaję się na Hińczową Przełęcz.
Mięguszowiecki Szczyt Wielki – wejście od Hińczowej Przełęczy
Na przełęczy postanawiam zrobić chwilę przerwy. Pora coś zjeść, wypić i lepiej przyjrzeć się drodze, które mnie właśnie czeka. Patrząc z tego miejsca, „Mięgusz Wielki” wydaje się naprawdę blisko. W linii prostej, od szczytu dzieli mnie jakieś 400 metrów, jednak wiem, że może to być dość wymagające 400 metrów. Przed wycieczką sporo czytałem o tej trasie, rozmawiałem też z kilkoma osobami i praktycznie wszyscy twierdzą, że czai się tam istny labirynt, a znalezienie optymalnego wariantu może być trudne nawet dla kogoś, kto już tam kiedyś był. No nic, za chwilę sam się przekonam.
Pierwszy fragment drogi okazuje się zaskakująco łatwy. Po wyraźnej, wygodnej ścieżce opuszczam Hińczową Przełęcz i zaczynam iść poniżej grani „Mięgusza”. Poruszam się po stronie słowackiej, delikatnie wytracając wysokość. Po paru pojedynczych minutach docieram pod Mięguszowiecką Turniczkę (wybitna część grani po lewej stronie), gdzie czeka mnie przejście przy gładkiej płycie, częściowo zasypanej obrywem skalnym.
Przejście przez obryw okazuje się łatwiejsze, niż wygląda z oddali. Nieco schodzę do podstawy płyty, później idę kawałek do góry jej skrajem, skręcam w prawo i wychodzę na górę uważając na luźne kamienie. Dokładnie tak, jak zaznaczone na zdjęciu poniżej.
Za Turniczką skręcam w lewo i zaczynam podchodzić w górę częściowo trawiastego zbocza. Przez chwilę mam jeszcze w miarę widoczną ścieżkę, jednak z każdym metrem staje się ona mnie wyraźna. Po około minucie zatrzymuję się i rozglądam po okolicy. Zaczynam rozumieć, skąd bierze się opinia o trudnościach tej drogi.
Kopczyki są, nawet sporo. Problem w tym, że z tego miejsca widzę co najmniej 3 okopczykowane warianty. Dobrze widzę również Czarny Filar, gdzie mam się wkrótce dostać i przewinąć na stronę Wielkiej Ławki Mięguszowieckiej (tam będzie już łatwiej). Ale gdybym miał samemu wytyczyć jakiś wariant między Filarem a miejscem, gdzie się obecnie znajduję, to byłoby ciężko. Tu naprawdę jest niezły labirynt, gdzie jedna zła decyzja może człowieka wpakować w stromy, eksponowany i bardzo nieprzyjemny teren.
Spokojnie, mam przecież opisy i schematy, które mówią, co należy zrobić. Przez chwilę przeglądam materiały i wkrótce podejmuję decyzję, że wybieram te kopczyki, które prowadzą do góry, w prawo. W ten sposób podchodzę jeszcze kawałek, zbliżając się w okolicę wąskiego, stromego żlebu, który opada z Mięguszowieckiego Przechodu (wcięcie w grani za Mięguszowiecką Turniczką).
Zanim jednak dotrę pod Mięguszowiecki Przechód, znów dopadają mnie wątpliwości. Właśnie minąłem kopczyk, a opadający z Przechodu żleb jest tuż przede mną, ale nie za bardzo wiem, co robić później. Kolejny krok też byłby do wykonania w dużej ekspozycji. Po raz kolejny się zatrzymuję i myślę nad dalszą drogą.
W końcu wydaje mi się, że wiem co robić. Przechodzę ten eksponowany fragment, potem lekko się obniżam i przecinam żleb pod Mięguszowieckim Przechodem. Później biorę za cel kolejny, sąsiedni żleb (jest dosłownie parę pojedynczych metrów od tego opadającego z Przechodu) i schodząc jeszcze odrobinę dostaję się na litą skałę, która tworzy jego dno.
Odbijam do góry i zaczynam się wspinać. Jest stromo, ale wciąż za 0+, więc przy dzisiejszej suchej skale nie sprawia to większych problemów. Po prawej stronie mam teraz grzędę, na którą muszę się dostać w następnej kolejności.
W pewnej chwili, w żlebie zauważam metalowy ring, który może służyć do zjazdu. Ok, czyli dobrze idę! Po prawej stronie widzę też dalszą drogę. Po podejściu dwudziestu, może nieco więcej metrów kończę wspinaczkę i trawersuję w prawo, znów w lekkiej ekspozycji (może da się to zrobić lepiej, skręcając w prawo gdzieś wcześniej). Dostaję się na grzędę, schodzę parę pojedynczych metrów do wyraźnej ścieżki i ponownie zatrzymuję się, by ocenić dalszą trasę.
Po zejściu z grzędy jestem na ścieżce, którą idę kilka metrów do przodu z tendencją do lekkiego skrętu w lewo. Tu docieram w okolicę kolejnego żlebu, który z jakiegoś wcięcia w grani opada do Doliny Hińczowej. Wiem, że dalej czeka mnie system wąskich i eksponowanych półek skalnych, ale jak się na niego dostać? W bliskiej odległości nie widzę ani dalszej ścieżki, ani kopczyków, więc ponownie robię postój i przeglądam materiały wgrane do telefonu.
Chwilę później postanawiam iść dalej w lewo, kawałeczek podejść i przeciąć żleb zawijając w prawo. Wariant okazuje się dobry i już kilkadziesiąt sekund później dostaję się na pierwszą z półek. Poprawność obranej trasy potwierdzają też dwa kopczyki znajdujące się w pobliżu półki.
Kolejny odcinek znów jest dość wymagający. Trudności wzrastają do I, pojawia się też spora ekspozycja. Kojarzę, że mam trawersować po półkach, lecz problem w tym, że niekiedy są one wielopoziomowe i nie wiem, czy w dalej chwili lepiej iść prosto czy nieco zejść. Z perspektywy czasu napiszę, że raczej nie należy schodzić, chyba że po to, by obejść jakieś trudności i zaraz wrócić do góry. Po tych półkach należy iść w miarę poziomo.
Ciężko byłoby mi opisać każdy kolejny krok, który należy tu zrobić, więc po więcej szczegółów odsyłam do mojego filmu, który nagrałem przy przejściu tej drogi. Jest dość szczegółowy i z licznymi komentarzami, więc może się okazać przydatny przy planowaniu własnego przejścia.
Pokonawszy strome półki (nie obyło się bez drobnego błądzenia i kilkumetrowych wycofów) docieram do zakrętu, gdzie znów pojawiają się kopczyki potwierdzające poprawność obranej trasy. W tym momencie jestem praktycznie tuż przed Czarnym Filarem.
Po ścieżce pokonuję ostatnie metry trawersu i dostaję się na płytę, którą przechodzę przez Czarny Filar. Po jego drugiej stronie widzę już Wielką Mięguszowiecką Ławkę, którą prowadzi Droga po Głazach. Mogę odetchnąć z ulgą – najtrudniejsze za mną, a dalszą część trasy pamiętam dość dobrze.
Za Filarem skręcam w lewo i żlebem zaczynam podejście na grań. Tu znów jest ostro pod górę, jednak lita skała ułatwia zadanie. Pierwszy fragment pokonuję schodząc nieco do lewej strony (w pewnej chwili można zobaczyć skrót między trawersem po półkach a żlebem), później idę bliżej środka żlebu lub wręcz trzymam się prawej.
Podczas podejścia od czasu do czasu pojawiają się kopczyki, jednak generalnie droga jest bardzo intuicyjna. Należy po prostu iść do góry, w stronę widocznego wcięcia w grani. Konkretny wariant można wybrać według własnego uznania.
Moim celem jest grań i lada chwila uda mi się tam dostać. Wiem jednak o drugim wariancie, który prowadzi na szczyt nieco poniżej, trawersując graniowe trudności od strony słowackiej. Ponoć jest nieco łatwiej, ale ponieważ sam bardzo lubię granie, postanawiam iść tak, jak przy poprzednim wejściu Drogą po Głazach.
Mija jeszcze parę minut i stoję na grani, w miejscu które chyba nie posiada własnej nazwy. Skręcam w prawo i zaczynam ostatni etap przejścia. Stąd do szczytu zostało mi jakieś 5-10 minut wspinaczki. Bardzo przyjemnej wspinaczki.
Podejście żlebem było wyceniane na 0+. Teraz znów jest „jedynkowo” i w lekkiej ekspozycji. Teren nie sprawia mi jednak większych problemów. Choć bloki są duże, nietrudno wymyślić ruchy, które pozawalają się po nich przemieszczać. Jak się da, idę górę, cięższe miejsca obchodzę od prawej strony.
W pewnej chwili grań robi się szersza. Tu może się wydawać, że szczyt już lada chwila, jednak kawałek dalej pojawia się lekkie obniżenie i wracają trudności. Ich pierwszą część obchodzę od prawej strony, potem przechodzę na lewą i tam omijam resztę. Potem, w dogodnym momencie skręcam w prawo i wdrapuję się na wierzchołek. Tu droga się kończy – właśnie po raz drugi w życiu zdobyłem Mięguszowiecki Szczyt Wielki.
W przeciwieństwie do wejścia rok temu, dziś na szczycie jestem zupełnie sam. Wiem co prawda, że za mną idą dwie kolejne osoby, ale zanim tu dotrą, pewnie będę już wracał. Mam więc sporo czasu, by nacieszyć się tym pięknym i mającym dla mnie duże znacznie miejscem. Tak, MSW do zdecydowanie moja ulubiona góra.
Pod względem widoków, szczyt oferuje naprawdę ciekawą panoramę. Świetnie widać położone około kilometr niżej Morskie Oko, a po drugiej stronie Wielki Hińczowy Staw. Do najbliższych szczytów należą dwa inne „Mięgusze” oraz Cubryna, choć w zasięgu wzroku mam znacznie więcej wybitnych wierzchołków. Najlepiej prezentują się chyba te na południowym-wschodzie, gdzie widać między innymi Rysy, Staroleśny Szczyt, Gerlach, Wysoką i Kończystą.
Pod kamieniem, na którym zaznaczono punkt graniczny znajduje się metalowa, zakręcana puszka, będąca jednym z symboli tego szczytu. Na zewnątrz wygrawerowano wizerunek i nazwę góry, w środku są zeszyt i długopis, pozwalające zapisać się do grona zdobywców „Wielkiego Mięgusza”. Sam oczywiście nie mogę sobie odmówić tej przyjemności.
Powrót na Hińczową Przełęcz
Po dość długim pobycie na wierzchołku stwierdzam, że pora wracać. Do wyboru mam dwie znane już drogi: po Głazach i na Hińczową Przełęcz, jednak postanawiam, że będę schodził tym samym wariantem. Ciekawi mnie, jak będzie wyglądać w zejściu, a poza tym, chcę sobie utrwalić ten wariant.
Ze szczytowych bloków obniżam się nieco pod grań i omijam jej pierwsze trudności po polskiej stronie. Później przewijam się na stronę słowacką i idę tamtędy na rozszerzenie grani. Później schodzę kawałek łatwym terenem, aż do miejsca, gdzie znów jest węziej i trzeba nieco kombinować.
Po dotarciu do wcięcia w grani, na wysokości żlebu prowadzącego na Wielką Ławkę Mięguszowiecką, skręcam w lewo i zaczynam schodzić owym żlebem. W dół idzie to dość szybko, więc już do paru minutach jestem w powrotem na płycie, gdzie powinienem przejść na drugą stronę Czarnego Filara.
Za Filarem czeka jeden z tych bardziej wymagających odcinków. Ponownie muszę trawersować po wąskich półkach, nierzadko robiąc duże i niekoniecznie przyjemne kroki w sporej ekspozycji. Problemów jednak nie ma, więc już po chwili półki zostają za mną.
Za półkami skręcam w lewo i przecinając kilkumetrowy żleb dostaję się nieco niżej, na krótki odcinek wyraźnej ścieżki. Tam znów lekko do góry i jestem na grzędzie, za którą czeka mnie strome zejście żlebem z litą skałą. Tym razem, staram się trzymać lewej (patrząc z góry) części żlebu, co jednak też nie okazuje się idealną opcją. Myślę, że znalezienie optymalnego wariantu przejścia tej drogi wymagałoby co najmniej kilku odwiedzin.
Po wejściu ze żlebu delikatnie pochodzę na częściowo trawiasty teren, robię jeszcze jeden krótki, choć eksponowany trawers i po coraz wyraźniejszej ścieżce schodzę do przejścia pod Mięguszowiecką Turniczką. Wygląda na to, że wszelkie orientacyjne trudności tej drogi zostały za mną.
Pod Mięguszowiecką Turniczką skręcam w prawo i przy resztkach z obrywu skalnego schodzę kilka metrów do podstawy gładkiej płyty. Później mam już pod nogami wyraźną ścieżką, którą kieruję się w stronę Hińczowej Przełęczy. Na tą ostatnio docieram kilka minut później.
Zejście z Hińczowej Przełęczy
Ok, udało się wrócić z „Mięgusza”, ale to jeszcze nie koniec trudności. Przede mną kolejny wymagający ostrożności fragment, czyli zejście kruchym żlebem pod Hińczową Przełęczą. Wyraźnie zwalniam i z dużą uwagą, trzymając się skał po prawej stronie wytracam wysokość. W pewnej chwili wychodzę nawet ze żlebu, choć tylko po to, by zaraz do niego wrócić i przejść na drugą stronę.
Zejście po drugiej stronie żlebu okazuje się być równie strome, co do tej pory, ale przynajmniej jest mniej kruche. Choć z drugiej strony, nie wiem czy szedłem tu optymalnie, bo pod koniec trochę oddaliłem się od żlebu i na Wielką Galerię Cubryńską zszedłem kawałek od jego ujścia. Teraz nie ma to jednak większego znaczenia. Jestem na Wielkiej Galerii, więc ruszam w dół po wyraźnej ścieżce. Parę minut później odbijam w lewo i zaczynam trwające chwilę zejście na Małą Galerię.
Przejście przez Małą Galerię mija szybko, jednak później, dla odmiany, czeka mnie trochę podejścia. Muszę się dostać ponad Mnichowy Żleb, by obejść go górą, a potem, przy Mnichowej Kopie, skręcić w stronę Mnicha (strasznie dużo „mnichowych” rzeczy w tej okolicy).
Początek wspinaczki jest dość łagodny, dopiero w końcówce czeka mnie trochę podejścia po stromych skałkach. Ponad nimi spotyka mnie drobna niespodzianka. Osoba, z którą się mijam rozpoznaje mnie jako autora „Projektów Przygodowych”, więc robię chwilę przerwy, siadam na trawkach i ucinamy sobie z 10 minut miłej pogawędki.
Obchodzę żleb, mijam Mnichową Kopę i znów ruszam w dół. Z tego odcinka mam naprawdę niezły widok na obleganego przez parę zespołów Mnicha. Pod słynną turnię jednak nie schodzę, tylko skręcam w lewo kawałek wcześniej i zaczynam improwizowany wariant w dół zbocza. Ścieżek jest co najmniej kilka, więc przeskakuję między nimi wedle uznania. W sumie, to zauważyłem, że praktycznie zawsze wracam spod Mnicha nieco inną drogą niż tam wychodzę.
Schodzę jednym progiem, przechodzę przy Wyżnich Mnichowych Stawkach, a następnie pokonuję kolejny próg. Za nim trafiam na wygodną, łagodnie nachyloną ścieżkę, która prowadzi mnie na dno doliny, do miejsca połączenia z czerwonym szlakiem.
Powrót do Palenicy
Po oznaczonej czerwoną farbą trasie przechodzę około 200 metrów, aż do najbliższego skrzyżowania szlaków. Tam przeskakuję na kolor żółty i zaczynam zejście w stronę Morskiego Oka. Tutaj, po raz pierwszy w dzisiejszym dniu, dopadają mnie tłumy. Mimo środa tygodnia ludzi jest mnóstwo i praktycznie co chwilę muszę się z kimś minąć.
Schodząc wzdłuż zbocza Miedzianego najpierw pokonuję parę szerokich zakosów, potem wśród kosodrzewiny zaczynam się zbliżać w kierunku największego z tatrzańskich jezior. W końcówce maszeruje jeszcze chwilę między drzewami, choć akurat ten odcinek nie jest zbyt długi.
Dostawszy się w pobliże Morskiego Oka postanawiam nie zaglądać już pod schronisko. Od razu skręcam w lewo i zaczynam długie zejście asfaltem. Nie jest to szczególnie przyjemny odcinek, ale mimo wszystko, myślę, iż jest niską ceną na możliwość legalnego chodzenia poza szlakiem w tych pięknych okolicach.
Na parkingu w Palenicy jestem niecałe 9 godzin po starcie. Mógłbym, co prawda, wrócić z tą samą ekipą co rano, jednak oni będą tu dopiero wieczorem, więc nie za bardzo chce mi się czekać kolejne 5-6 godzin. Wsiadam więc do czekającego już busika, który po kilku minutach rusza w stronę Zakopanego. Tam zostaje mi się tylko przesiąść na połączenie do Krakowa i jakoś przetrwać powrót umiarkowanie zakorkowaną Zakopianką.
Mięguszowiecki Szczyt Wielki od Hińczowej Przełęczy – podsumowanie wycieczki
„Mięgusz Wielki” zdobyty po raz drugi, z pewnością nie ostatni! Uwielbiam ten szczyt i już teraz wiem, że w przyszłym roku znów będę chciał na niego wrócić. Mam pomysł na dwie kolejne, nieznane mi jeszcze drogi i pewnie wybiorę sobie jedną z nich. A kto wie, może kiedyś dane mi będzie spróbować jakiegoś typowo wspinaczkowego wariantu?
Póki co, znam jednak dopiero dwie drogi: opisane tu wejście od Hińczowej Przełęczy oraz Drogę po Głazach. Czym się różnią i którą lepiej wybrać? Z tego co wiem, istnieją różne opinie w kwestii porównania tych wariantów, więc moja ocena też będzie bardzo subiektywna. Aczkolwiek wydaje mi się, że od Hińczowej jest odrobinę trudniej. Co prawda, ten wariant jest nieco szybszy, a sprawiający problemy odcinek ma ledwie 100, może 150 metrów długości, jednak trudności orientacyjne i ekspozycje są większe niż przy wejściu od Przełęczy pod Chłopkiem.
Fakt, ta druga opcja również jest zagmatwana, ale uważam, że na Drodze po Głazach jest więcej punktów charakterystycznych, które łatwiej rozpoznać i zmierzać w ich kierunku. Na drodze od Hińczowej Przełęczy wszystko jest dość podobne. Ciężko stwierdzić, czy jest się na dobrej grzędzie, na odpowiedniej półce, albo w tym żlebie, co trzeba, skoro tuż obok jest niemal identyczna formacja. Nie pomagają też kopczyki, których (jak chyba zawsze na „Mięguszach”) jest za dużo i bywa, że zamiast pomagać wprowadzają wątpliwości.
Może się oczywiście zdarzyć, że ktoś inny będzie miał odwrotną opinię. Moim zdaniem, sporo zależy od tego kiedy, w jakich warunkach i z jakim doświadczeniem się daną drogę pokonywało. Można też było mieć mniej lub więcej szczęścia i na jednej drodze się pogubić, a drugą przejść bez problemu. Warto więc poznać parę opinii, a później najlepiej wyrobić sobie własną. Przy czym muszę uczciwie ostrzec, że Mięguszowiecki Szczyt Wielki to trudna góra i mierzenie się z nią polecam wyłącznie osobom, które mają już sporo pozaszlakowego doświadczenia, radzą sobie z nawigacją w trudnym terenie oraz zechcą poświęcić trochę czasu na odpowiednie przygotowanie się do takiej wycieczki.
Dobrze że wspomniałeś o Zachodzie Janczewskiego, bo to bardzo fajna, a prawie w ogóle nie znana droga wejściowa na MSW. Przy czym techniczne trudności są podobne jak od Hińczowej, za to orientacyjnie jest zdecydowanie prostsza.
Ten wariant będzie obowiązkowo do sprawdzenia w przyszłym sezonie!
Słyszałeś może o drodze od Hińczowej Przełęczy trawersującą Mięguszowiecką Turniczkę, a później granią na szczyt?
Tak, słyszałem o tym. Wiem, że czasem ludzie chodzą tym wariantem. W przewodniku u Paryskiego jest opisane jako „nieco trudno”, czyli też za I. Ponoć spora ekspozycja.
Może sam kiedy się tak przejdę.
Spora dawka pomocnych informacji i fotorelacja, która zachęca do takiej wyprawy. Pozdrawiamy!
MSW zachodem Janczewskiego to bardzo efektowna trasa, po pokonaniu białego siodełka to prawie poziomy trawiasto skalny chodnik, który prowadzi pod mięguszowiecki przechód dalej tak jak w twoim opisie trasy z hińczowej. W zeszły weekend przeszliśmy to z kolegami Twój opis z hińczowej bardzo się przydał zaprowdził nas dalej aż do szczytu
A mnie intrguje to obejście grani gdzie trzeba się czołgać pod głazem. Widziałeś je i celowo ominąłeś idąc na grań? Jest tam wcześniej jakieś rozejście w żlebie i Ty wybrałeś „w lewo”, a pod ten charakterystyczny głaz Kvočna było odbicie „w prawo”. Da się to miejsce wyszukać na którymś z Twoich zdjęć?
Wiedziałem o nim, ale go nie widziałem. Ponoć trzeba odbić jakieś 15 metrów poniżej wejścia na grań w prawo i się ją trawersuje po „balkonach”. Póki co, jeszcze tam nie byłem, więc niestety, nie mam też tego na zdjęciach. Może jak pójdę kolejnym razem to wybiorę ten wariant.
To pójdę za Tobą, może w końcu się uda z tego samego miasta zebrać:) Ps. Odwalasz kawał dobrej roboty.
Cześć, zdradzisz swoje źródła, skąd bierzesz info o trasach i topografię?
Hej, pewnie, że zdradzę, ale nie ma w nich nic szczególnego. W 95% są to: WHP, blogi, filmy na YouTube, grupy Facebookowe i inne ogólnodostępne rzeczy, które można znaleźć przez internetową przeglądarkę. Reszta to po prostu rozmowy z bardziej doświadczonymi turystami, choć to jest już głównie uzupełnieniem zgromadzonej wcześniej wiedzy.