Góry Stołowe – Szczeliniec Wielki, Skalne Grzyby i Radkowskie Skały

Trzeciego dnia udajemy się do Karłowa i wchodzimy na Szczeliniec Wielki, będący najwyższym szczytem Gór Stołowych. Następnie odwiedzamy Skalne Grzyby i Radkowskie Skały – atrakcje nieco mniej popularne, ale równie piękne i zdecydowanie warte zobaczenia.

Ten wpis jest częścią większej serii będącej relacją z wypadu w Góry Stołowe. Poniżej lista wszystkich postów:

  1. Błędne Skały, Skalniak i Fort Karola
  2. Teplickie Skały i Skalne Miasto Adrspach
  3. Szczeliniec Wielki, Skalne Grzyby i Radkowskie Skały
  4. Narożnik, Kopa Śmierci, Skały Puchacza i Białe Skały

Dojazd do Karłowa poza sezonem

Sezon w Górach Stołowych zaczyna się 1 maja. Wcześniej, na trasie Kudowa Zdrój – Karłów (a właściwie Kudowa – Radków) jeździ tylko 1 autobus dziennie. Wyrusza około południa, więc jeśli chce się nieco więcej pochodzić, to nie jest on zbyt atrakcyjną propozycją.

Przez cały rok można jednak korzystać z lokalnych taksówek, w których obowiązują „ceny umowne”. Inną opcją jest autostop, z którego podczas wyjazdu parę razy korzystaliśmy i odnieśliśmy wrażenie, że nie jest aż tak trudno go złapać.

Tego dnia wybraliśmy jednak taxi. Zależało nam na czasie, a i wcześnie rano nie jeździ w tamtą stronę wiele samochodów. Za kurs z centrum Kudowy na parking pod Szczelińcem zapłaciliśmy 35 zł. Nie wiem czy była to niska, czy wysoka cena. Kierowca mówił oczywiście, że nikt inny by nas za tyle nie wziął, ale wiadomo, jak jest z wiarygodnością takich twierdzeń.

Szczeliniec Wielki

Przed 9-tą wysiadamy na parkingu i od razu ruszamy w stronę góry. Początkowo jest płasko i mija się całą masę budek z jedzeniem i pamiątkami (zamkniętych tego dnia – pewnie ze względu na sezon), ale niedługo potem rozpoczyna się podejście. Prowadzi po kamiennych schodach ogrodzonych z obu stron brzydkimi, zielonymi barierkami.

Wszystkich schodów na Szczelińcu jest ponoć ponad 600. Może to brzmieć groźnie, ale w rzeczywistości oznacza tylko jakieś 200 metrów przewyższenia, czyli nic wielkiego dla kogoś, kto choćby od czasu do czasu chodzi po górskich szlakach.

Początek podejścia na Szczeliniec Wielki

Na dole spotykamy kota, który nie dość, że daje się głaskać i ociera o wszystko, co znajdzie, to jeszcze idzie za nami spory kawałek do góry. Sympatyczny zwierzak, choć w pewnej chwili chyba się znudził i zniknął nam z oczu. Dalej idziemy sami, bo innych ludzi też póki co na trasie nie ma.

Kot przewodnik ;)

Podejście nie trwa długo i wkrótce docieramy do rozdroża szlaków – można iść dalej żółtym w stronę Pasterki (niewielka miejscowość w Górach Stołowych) albo przeskoczyć na czerwony prowadzący pod schronisko na Szczelińcu. Tam też znajduje się wejście na główną trasę zwiedzania tego miejsca.

W drodze do schroniska zaczyna pojawiać się coraz więcej skał. Niekiedy trzeba się między nimi przeciskać, jednak jeszcze nie sprawia to żadnych trudności. Wiele z kamieni jest też podpartych patykami – tak na wszelki wypadek, gdyby kiedyś postanowiły się przewrócić. Ten widok znamy już z innych gór, wiec chyba to ogólnopolska zabawa (a może i również zagraniczna, choć akurat w Alpach tego nie widziałem).

Dość szybko docieramy do schroniska. Tam już widać parę osób, obsługa też wyraźnie zapracowana. Na miejscu zrobiono parę punktów widokowych, skąd można pooglądać Karłów i panoramę okolicy. Jest również ładny taras ze stołami i krzesłami, gdzie można coś zjeść – swojego lub zamówionego. No i oczywiście kasy, w których kupuje się bilety na zwiedzanie skalnego labiryntu.

Po krótkiej przerwie idziemy w stronę wejścia. Kasa jest jednak dziś (i pewnie nie tylko dziś) nieczynna, więc po prostu wchodzimy. Kierunek zwiedzania jest wytyczony drewnianymi chodnikami, płotkami i wspomnianymi już wcześniej barierkami. Jest także parę odejść od głównej trasy prowadzących na punkty widokowe – moim zdaniem tam też warto pozaglądać.

Niedaleko za wejściem znajduje się ogromna skała, na którą można wdrapać się po metalowych drabinkach. Wchodzimy i dostajemy podgląd na szczyt Szczelińca. Jest w większości zalesiony, jednak widać też parę formacji skalnych, niektóre całkiem imponujące.

Dalsza trasa zaczyna przypominać labirynt. Miejscami jest wąsko, czasem trzeba się schylać. Nie pomaga również lód, który jeszcze nie zdążył się do końca stopić i sprawia, że na niektórych fragmentach bardzo łatwo o wywrotkę.

Najtrudniejsze z ciasnych przejść, trzeba ściągać plecak i przechodzić na czworakach

W pewnym momencie dochodzimy do rozdroża, gdzie można albo udać się od razu do wyjścia, albo iść na dwa punkty widokowe. Oczywiście postanawiamy odwiedzić oba. Z pierwszym nie ma większego problemu. Dojście jest proste, choć w odsłoniętym terenie wyraźnie czuć, że dziś wiatr jest mocny i chłodny.

Po chwili wracamy do rozdroża i idziemy na kolejny punkt. Z tym jest o wiele trudniej, bo część trasy prowadząca skalnym tunelem jest zalana. Szkoda nam jednak odpuszczać, więc jakoś przeciskamy się bokiem po co wyższych kamieniach wystających z wody. Wymagało to trochę gimnastyki, ale jakoś się udaje i chwilę później docieramy do ostatniego już punktu widokowego.

Jeden z punktów widokowych na Szczelińcu
Tuż przed wejściem do częściowo zalanego skalnego tunelu

W drodze powrotnej odkrywamy, że zalane miejsce dało się również obejść górą, w ogóle do tunelu nie wchodząc i tym razem korzystamy z tej opcji. Później znów jesteśmy na rozdrożu i w końcu udajemy się do wyjścia. Przed nami stroma droga z dół, po kamiennych stopniach i przy skalnym zboczu.

Jak to się tam trzyma?

Te paskudne barierki będą mi się jeszcze długo śnić po nocach

Zejście jeszcze szybkie i krótkie. Po kilku minutach opuszczamy jednokierunkową trasę i oficjalnie kończymy zwiedzanie Szczelińca. Myślę, że całość zajęła około 1,5 godziny, idąc bardzo spokojnym tempem i robiąc wiele przerw. Zdecydowanie nie jest to atrakcja na cały dzień.

Miejsce generalnie jest bardzo ładne i warte polecenia, ale ma jedną wadę, która sprawia, że nie umieszczę go w moim top atrakcji Gór Stołowych. Praktycznie cała trasa jest ogrodzona jakimiś płotami lub barierkami. Wiem, że to rezerwat i przyrodę trzeba chronić, ale one zupełnie zabijają klimat tego miejsca. Inna sprawa, że barierki montowane są wszędzie, nawet tam, gdzie w sumie nie ma czego zadeptać lub zniszczyć, jak widać na zdjęciu powyżej.

Skalne Grzyby i Radkowskie Skały

Ponieważ czasu mamy jeszcze sporo, decydujemy się iść do innej pobliskiej atrakcji. Skalne Grzyby są oddalone o około 2 godziny marszu czerwonym szlakiem. W większości prowadzi on po wygodnej leśnej drodze, praktycznie płaskiej. Pamiętam, że tylko w paru miejscach szło się delikatnie w dół lub do góry. Nie ma jednak szans, by taka wędrówka odebrała komuś wiele sił. Jedynym problemem może być tylko monotonia szlaku.

Po około godzinie przecinamy Drogę Stu Zakrętów i mijamy parking, skąd większość osób zaczyna swoją wędrówkę po ternie Skalnych Grzybów. Od tego miejsca do pierwszych jest kilkadziesiąt minut drogi. Nadal idzie się czerwonym szlakiem, a droga jest równie mało wymagająca, co wcześniej.

Faktycznie, po jakichś 20 czy 30 minutach pojawiają się pierwszy grzyby. Nie przeglądałem wcześniej wielu zdjęć z tego miejsca, więc nie do końca wiedziałem, czego się spodziewać, ale te skały faktycznie wyglądają jak grzyby. I jest ich całkiem dużo. Bardzo fajnie to wygląda.

Co więcej, sam ten las jest bardzo klimatyczny. Dawno nie byłem w miejscu, gdzie byłoby tak zielono, albo gdzie występowałoby tyle miękkiego mchu naraz (choć to pewnie kwestia pory roku). Póki co, Skalne Grzyby przebijają wszelkie oczekiwania, jakie mieliśmy względem tego miejsca.

Chyba najładniejszy z grzybków

Ciężko określić optymalną trasę zwiedzania tego terenu. Początkowo sprawa jest prosta, idzie się po prostu czerwonym szlakiem. Później jednak pojawiają się rozdroża i ostatecznie dostępnych dróg jest bardzo wiele. My chcieliśmy zrobić pętlę kończącą się przy Drodze Stu Zakrętów, więc najpierw przeskoczyliśmy na żółty (na wysokości Skrzyżowania przy Borowiku), później na chwilę na niebieski, a potem wróciliśmy zielonym. Dokładna mapka będzie na końcu postu. Nie wiem, czy to najlepsza z tras, ale nie można jej odmówić uroku i śmiało mogę ją polecać w takiej formie.

Same grzyby występowały przy szlaku czerwonym i żółtym. Potem już ich praktycznie nie było, lecz na samym początku wędrówki zielonym mieliśmy inną atrakcję. Nazywała się Pielgrzym i była wielkim bastionem skalnym z ładnym widokiem na pobliską wieś Wambierzyce i okoliczne tereny. Choć podejście tam było dość strome i wymagające, warto poświęcić te kilkanaście minut i Pielgrzyma zdobyć.

Końcówka podejścia na Pielgrzyma
Widok na Wambierzyce

Po zejściu ze skalnego bastionu kontynuujemy marsz zielonym szlakiem. Po pewnym czasie atrakcyjność terenu nieco spada. Jest głównie las, od czasu do czasu kilkadziesiąt metrów w górę lub w dół, a formacje skalne nie wyróżniają się niczym szczególnym. Na jednym odcinku mamy jeszcze po lewej stronie wysokie skalne urwiska, ale one też nie robią takiego wrażenia jak to, co widzieliśmy już wcześniej. Mimo wszystko, i tak był to przyjemny spacer.

W miejscu nazwanym Rozdroże pod Basztami możemy iść albo dalej zielonym szlakiem, albo przeskoczyć na niebieski. Oba prowadzą do Drogi Stu Zakrętów, ale po innej części Radkowskich Skał. Nie wiemy, która z nich będzie ciekawsza, więc po prostu trzymamy się zielonego.

I chyba nie był to najgorszy wybór, bo pod koniec znów pojawiają się fajne skałki. Jedną z ciekawszych formacji są tak zwane Baszty, które można – i warto – obejść dookoła i powchodzić gdzie się da. Przy okazji można zajrzeć na któryś ze skalnych punktów widokowych. Niestety, miejsce to było trochę zaśmiecone. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z tym w Górach Stołowych. Do tej pory wszystkie odwiedzane przez nas szlaki były wręcz sterylnie czyste, nawet w pobliżu zamieszkanych terenów.

Wspomniane wyżej Baszty

Po krótkim odpoczynku ruszamy w dół, ku Drodze Stu Zakrętów. Nie zajmuje to wiele i już po kilku minutach jesteśmy przy parkingu. Stoi tam parę samochodów i motocykli, co w sumie nie powinno dziwić – pogoda tego niedzielnego dnia była niemal idealna na wypoczynek wśród przyrody. Zresztą podczas wędrówki też spotykaliśmy dziś dziesiątki ludzi.

Z tego miejsca mamy do Kudowy pewnie z 20 kilometrów. Piechotą to bardzo daleko, a po taxi trochę szkoda dzwonić (raz, że drogo, dwa – i tak by sporo zeszło zanim ktoś by podjechał). Będziemy znowu próbować z autostopem. Ruszamy powoli w dół drogi i wypatrujemy nadjeżdżających samochodów. Od czasu do czasu, jakieś się pojawiają, niestety wszystkie kierują się w stronę Radkowa.

Przeszliśmy chyba z kilometr, zanim przejechało coś w drugą stronę. Niestety, bez sukcesu. No trudno, idziemy dalej. Parę minut później nadjeżdża kolejny i tym razem się zatrzymuje. To jakaś para zwiedzająca okolicę. Nie wiedzą nawet do końca, gdzie chcą jechać, ale coś słyszeli o Szczelińcu, więc ostatecznie podwożą nas do Karłowa. Dobre i to – jesteśmy o parę kilometrów bliżej celu.

Od Karłowa idziemy dalej na południe i próbujemy zatrzymać kolejny samochód. Pierwsze dwie próby się nie udają (auta były pełne), ale trzecia to sukces. Całkiem dobra skuteczność. Pamiętam, jak kiedyś jeździliśmy stopem w Pieninach – tam czasem trzeba było kilkudziesięciu prób zanim ktoś zdecydował się zatrzymać. W tych górach jest jednak o tyle łatwiej, że droga jest jedna i większość samochodów jedzie dokładnie tam, gdzie autostopowicz potrzebuje.

Wsiadamy. Kolejna para, tym razem wracająca z Kłodzka. Do Kudowy docieramy w jakieś 10-15 minut, po drodze sporo rozmawiając. Kończymy przejażdżkę, tak jak wcześniej, na przystanku w centrum i udajemy się do naszego ośrodka. Jako, że powrót poszedł bardzo gładko i zostało nam jeszcze trochę czasu, wieczorem udajemy się na spacer po miejscowości oraz poszukiwania (na szczęście udane) otwartego w niedzielę sklepu.

Ciąg dalszy: Narożnik, Kopa Śmierci, Skały Puchacza i Białe Skały

Na koniec obiecana mapka:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *