Słowackie przełęcze: Rohatka, Czerwona Ławka i Lodowa Przełęcz

Najdłuższa, najbardziej wymagająca, a także jedna z najpiękniejszych tatrzańskich wycieczek, jakie zrobiłem w tym roku. Zapraszam na relację z całodniowej pętli prowadzącej przez trzy malownicze przełęcze w słowackiej części Tatr Wysokich: Rohatkę, Czerwoną Ławkę oraz Lodową Przełęcz.

Ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej! Kiedy w sobotni wieczór kładłem się spać, byłem pewny, że kolejnego dnia, pojadę z paroma osobami z pewnej górskiej grupy Facebook-owiej w słowackie Tatry Zachodnie. Wszystko było gotowe: ubezpieczenie wykupione, jedzenie przygotowane, miejsce spotkania umówione.

Gdy więc o 2:30 zadzwonił budzik, zerwałem się z łóżka ze świadomością, że już za godzinę będziemy w drodze. Niestety, rzeczywistość była inna. Na ekranie telefonu zobaczyłem SMS od kierowcy, który z przykrością poinformował nas o odwołaniu wyjazdy. Plany legły w gruzach.

Szkoda mi było jednak pogodnego dnia i poczynionych już przygotowań. Szybko zdecydowałem, że w takim razie pojadę sam, autobusem. Wybrałem inny cel, na który również miałem od jakiegoś czasu ochotę: Mięguszowiecki Szczyt Czarny. Co prawda, parę lat temu już na nim byłem, ale z chęcią odświeżyłbym sobie tę trasę.

Ostatecznie, tam też nie poszedłem. Na miejscu jeszcze raz zmieniłem plany i udałem się w trasę, o której marzyłem od jakiegoś czasu. Trasę długą i ambitną, bardziej nadającą się na długiej letnie dni niż drugą połowę października. A jednak, decyzja została podjęta i choć teraz, niemal 48 godzin po powrocie, wciąż czuję bolące stopy, nie żałuję jej ani trochę.

Dojazd na Łysą Polanę

Tak, jak pisałem we wstępnie, wyjazd w słowacką część Tatr Zachodnich nie wypalił i zacząłem realizować plan B. Konieczny był więc dojazd do Zakopanego jednym z najwcześniejszych autobusów, a później przesiadka na lokalny busik do Palenicy Białczańskiej.

Na pierwszą część trasy wybrałem kurs firmy Telesfor, ruszający z Krakowa o godzinie 4:40. Mimo pogodnej niedzieli, miejsc było sporo, więc do tatrzańskiej stolicy dotarłem z bardzo komfortowych warunkach, kończąc podróż około 6:30. Wcześnie, w związku z czym nastawiałem się, że na pierwszy bus do Planicy przyjdzie mi poczekać dobre kilkadziesiąt minut, może nawet z godzinę.

Nic z tego! Pojazd już stał, był niemal pełny, a kierowca naganiał ostatnich pasażerów. Wsiadam i chwilę później ruszamy. Wtedy myślę jeszcze, że będę miał naprawdę dużo czasu na zdobycie tego Mięgusza.

Mija parę minut i w głowie zaczyna kiełkować dość szalona myśl. W Palenicy będę niedługo po 7-mej. Obecnie zachód słońca wypada około 17:45, co daje jakieś 10,5 godziny na działanie przy dziennym świetle (oczywiście, w razie czego zawsze mam ze sobą czołówkę). A na ile była liczona ta pętla po słowackich przełęczach, którą chciałem kiedyś zrobić? Chyba coś koło 14. Dużo, ale przecież już nieraz się przekonałem, że chodzę w tempie około 70% szlakowego. Fakt, to długa trasa i zmęczenie będzie narastać, ale przy małej liczbie przerw mógłbym się wyrobić.

Nie, nie ma co ryzykować. Nie, nie mam jedzenia na aż tak długą drogę. A co jeśli po zmroku nie będzie już busów i utknę na końcu szlaku? Dość długo walczę z wątpliwościami, ale gdy dojeżdżamy do Łysej Polany, podnoszę się w fotela i kieruję do wyjścia. Robię to, przecież innej okazji już w tym roku nie będzie!

Przejście przez Dolinę Białej Wody

Jest 7:10, kiedy wraz z dwójką innych turystów opuszczam autobus kawałek za przygranicznym parkingiem (cały reszta jedzie aż do Palenicy). Stąd cofam się krótki odcinek w stronę ronda przed przejściem granicznym, a następnie przez niewielki mostek przechodzę na teren Słowacji.

Tuż obok zaczyna się niebieski szlak prowadzący przez Dolinę Białej Wody. To jedna z najdłuższych w Tatrach. Byłem tu już kiedyś przy okazji wejścia na Małą Wysoką. Wśród związanych z nią wspomnień dominuje nudny, ciągnący się w nieskończoność powrót. Ale tym razem pójdę nią tylko w jedną stronę, więc nastawienie mam w pełni optymistyczne.

Szlak przez Dolinę Białej Wody
Początek niebieskiego szlaku przez Dolinę Białej Wody.

Pierwszy fragment tej trasy wiedzie szeroką, utwardzaną drogą wzdłuż strumienia Biała Woda. Jest równo, łatwo i niemal płasko. Jesienne kolory liściastych drzew w połączeniu z niemal pustym szlakiem tworzą naprawdę miły klimat. Wędrówka jest czystą przyjemnością.

Z czasem przez las przebijają się otaczające dolinę szczyty. Te pierwsze nie mają jeszcze nawet 2000 metrów, ale i tak robią wrażenie swym wysokogórskim charakterem. Każdy kolejny zachwyca bardziej, a kulminacyjnym punktem tego etapu jest wejście na Polanę Biała Woda, gdzie w oddali dumnie prezentują się tatrzańskie giganty.

Polana Biała Woda
Polana Biała Woda. Trzy, wyglądające na najwyższe szczyty na środku zdjęcia to od lewej: Młynarz, Niżnie Rysy oraz Żabia Czuba. Przy prawej krawędzi widać również Mięguszowiecki Szczyt Czarny, który niemal nie został celem dzisiejszej wycieczki.

Za polaną ponownie zagłębiam się w lesie i przez dłuższą chwilę idę wzdłuż pełnego kamieni strumienia. Droga nadal jest łatwa i pozbawiona zauważalnych podejść. Okolica prezentuje się bardzo ładnie, ale po dłuższej chwili takiej wędrówki zaczyna mnie dopadać monotonia i pragnę jakiegoś urozmaicenia.

Dolina Białej Wody, szlak
Marsz wzdłuż potoku Biała Woda.

To nadchodzi wraz z dotarciem w okolice wschodniej ściany Młynarza. Jest po prostu piękna – stroma i wysoka wydaje się totalnie dominować nad doliną.

Dolina Białej Wody, Młynarz
Przejście przy wschodniej ścianie Młynarza.

Ścieżka staje się węższa i coraz bardziej kamienista. Od czasu do czasu pojawiają się również jakieś niedługie podejścia. Jestem już głęboko w dolinie i wkrótce zacznie się zdobywanie jej kolejnych pięter.

Po dojściu do Polany pod Wysoką, gdzie znajduje się niewielka baza namiotowa dla taterników, łatwa droga przy potoku dobiera końca. Szlak skręca w lewo i przybiera formę wąskiej leśnej ścieżki. Coraz śmielej pnie się również ku górze.

Dolina Białej Wody, niebieski szlak
Niebieski szlak za Polaną pod Wysoką. Zaczynają się pierwsze konkretniejsze podejścia.

Kamienista dróżka wije się zboczami Hrubej Turni, z czasem zostawiając w dole ostatnie drzewa i otaczając mnie kosodrzewiną. Warto się czasem obrócić lub chociaż spojrzeć w lewo – widok na dolne piętro Doliny Białej Wody jest stąd naprawdę ciekawy.

Dolina Białej Wody
Dolina Białej Wody podziwiana z podejścia niebieskim szlakiem.

Kosodrzewina zaczyna znikać również szybko, jak się pojawiła. Otoczenie zmienia się na pełne czerwonawych trawek i szarych skał. Powoli zbliżam się do Doliny Litworowej, będącej jednym z górnych pięter Białej Wody. Gdzieś przy szlaku zauważam też kilkunastometrową Kaczą Siklawę, jednak pozostając na znakowanej ścieżce nie ma okazji do przyjrzenia się jej z bliska. W ogóle, w tej części Tatr, mimo ogromu szczytów dookoła, szlaków jest bardzo mało.

Szlak na Małą Wysoką
Droga do Doliny Litworowej.

Szlak odbija w lewo i zakosami, wzdłuż południowej ściany Hrubej Turni prowadzi w stronę Litworowego Stawu. Nie wiem, czemu w pamięci zachowało mi się niezbyt dobre zdanie o tym szlaku – przecież dziś jest tu przepięknie, a każdy kolejny zakręt odsłania coś nowego. Dobra pogoda pozwala również cieszyć oczy mnóstwem skalistych wierzchołków dookoła.

Litworowy Staw
Nad Litworowym Stawem. W chmurach, za stawem wznosi się Ganek. Nieco dalej, trochę po prawej stronie można zauważyć Rysy i Niżnie Rysy.

Idąc przy stawie, a także kawałek dalej, mogę przez chwilę odpocząć po wymagającym podejściu. Nie trwa to jednak dłużej niż kilka minut. Później znowu, kamienisto – trawiastym teren zaczynam podejście. Tym razem kieruję się ku Dolinie Litworowej, będącej jednym z ostatnich etapów przejścia przez Dolinę Białej Wody.

Dolina Litworowa
Przede mną podejście do Doliny Litworowej.
Szlak przez Litworową Dolinę
Widoki z podejścia. W dole pięknie położony Litworowy Staw.

Na ścieżce pojawia się coraz więcej luźnych kamieni, są też miejsca, gdzie kilka razy używam rąk. Później jednak szlak znów łagodnieje i wprowadza mnie do Kotła pod Polskim Grzebieniem, gdzie znajduje się Zmarzły Staw. To dość popularna nazwa wśród tatrzańskich jeziorek, więc żeby było precyzyjniej, na to mówi się często Zmarzły Staw pod Polskim Grzebieniem.

Dolina Białej Wody, górne piętro
W drodze do Kotła pod Polskim Grzebieniem.

Mijam staw od jego prawej strony i zaczynam podejście w stronę Polskiego Grzebienia – szerokiej przełęczy pomiędzy Małą Wysoką a Wielickim Szczytem. Tu szlak robi się trudniejszy, pojawia się nawet krótki odcinek łańcuchów.

Dolina Białej Wody, łańcuchy
Łańcuchy przy podejściu na Polski Grzebień.
Zmarzły Staw pod Polskim Grzebieniem
Zmarzły Staw pod Polskim Grzebieniem.

Rohatka od Doliny Białej Wody

Do Polskiego Grzebienia jednak nie docieram. Kawałek przed nim znajduje się rozdroże noszące niezbyt oryginalną nazwę: Pod Polskim Grzebieniem. Po prawej stronie zaczyna się zielony szlak, którym mógłbym wejść na Grzebień, a później zejść do Doliny Wielickiej lub żółtym szlakiem zdobyć Małą Wysoką. Mnie interesuje jednak skręt w lewo, czyli kontynuacja wędrówki trasą oznaczoną na niebiesko.

Pod Polskim Grzebieniem
Skrzyżowanie szlaków pod Polskim Grzebieniem. Przełęcz Rohatka widoczna w lewym górnym rogu zdjęcia.

Skręcam i ruszam wzdłuż północno-zachodniej ściany Małej Wysokiej. Początek ścieżki jest łatwy i w miarę płaski, ale szary, surowy krajobraz sprawia nieco złowrogie wrażenie.

Przełęcz już dobrze widać w oddali, podobnie jak prowadzącą przez piarżysty teren trasę. Według oznaczeń, do celu mam jakieś 45 minut marszu.

Szlak na Rohatkę
Początkowy odcinek szlaku na Rohatkę.

Płaski odcinek nie trwa długo. Już parę minut później zaczyna się podejście po sypkim, pełnym drobnych kamieni zboczu. Wariantów podejścia jest kilka i czasem ciężko się zorientować, gdzie jest ten właściwy. Choć szczerze mówiąc, nie ma to wielkiego znaczenia, bo przez cały czas dobrze widać wcięcie w skałach, do którego należy się kierować.

Rohatka, podejście
Pełne drobnych kamieni podejście na Rohatkę.

Piargi powoli zostają w tyle, a ja zbliżam się do litej skały. Idę przez chwilę zboczem, po lewej stornie mając ścianę Turni nad Rohatką. Później skręcam i wkraczam w rejon żlebu prowadzącego na przełęcz.

Rohatka, trasa
Chwila łatwiejszego terenu po wymagającym podejściu przez piargi.
Rohatka, niebieski szlak
Szlak powoli wkracza w ostatnią, najciekawszą fazę.

Finalne podejście na Rohatkę jest dość wąskie i nieco wymagające technicznie. Skały są ostre i gęsto popękane. W górnej części żlebu znajdują się łańcuchy oraz drabinka z klamer. No, czyli zabawa zapowiada się całkiem nieźle!

Rohatka, szlak
Wejście do żlebu prowadzącego na Rohatkę.
Rohatka od Doliny Białej Wody
Podejście jest strome i pełne ostrych skał.
Rohatka, trudności
Łańcuchy i klamry tuż pod przełęczą.

Standardowo, jak tylko się da i wygląda to na bezpieczne, staram się z tych ubezpieczeń nie korzystać. Tutaj jak najbardziej się da. Skały dają wiele dobrych chwytów i mnóstwo wariantów podejścia. Jak ktoś lubi taką lekką wspinaczkę, to może się naprawdę fajnie pobawić.

Rozrywka nie trwa jednak długo, bo już po kilku minutach osiągam poziom przełęczy. Jest wąska i od obu stron ograniczona wysokimi ścianami (Turni nad Rohatką oraz Małej Wysokiej). Po stronie zejścia widzę natomiast niezbyt długą Kotlinę pod Rohatką oraz parę wysokich szczytów za nią, na czele Łomnicą i Durnym Szczytem.

Rohatka
Widok z Rohatki w stronę żlebu oraz górnych pięter Doliny Białej Wody.
Przełęcz Rohatka
Z tego ujęcia dobrze widać również prowadzącą z Polskiego Grzebienia na Gerlach, tak zwaną Drogę Martina.
Rohatka, widoki
Widoki z Rohatki w kierunku wschodnim. Na dole ciągnie się Kotlina pod Rohatką, w tle między innymi Durny Szczyt, Łomnica oraz Pośrednia Grań.

Zejście z Rohatki do Staroleśnej Doliny

Na Rohatce nie zostaję zbyt długo. W końcu jest to dopiero pierwsza z trzech przełęczy, które pragnę dziś odwiedzić. Zatem: parę minut przerwy na jedzonko i widoki, a później pora schodzić.

W stronę Kotliny pod Rohatką (będącej częścią Doliny Staroleśnej) też opada żleb, jednak o wiele łagodniejszy niż ten, którym podchodziłem. Tu nie ma już łańcuchów czy drabinek, choć w pod samą przełęczą jest trochę wbitych pionowo, metalowych prętów. Czy mają służyć za ułatwienia? Pewności nie mam, ale pewnie przy śliskiej skale mogłyby nieco pomóc.

Rohatka, zejście
Zejście z Rohatki ku Dolinie Staroleśnej.
Na Rohatkę od Zbójnickiej Chaty
Wspomniane pręty w górnej części żlebu.

Obiektywnie patrząc, szlak od tej strony jest łatwiejszy. Nie oznacza to jednak, że mam przed sobą beztroski spacerek. Miejscami uważać muszę bardzie niż przy wcześniejszych, typowo technicznych trudnościach. Powodem jest niefajne podłoże będące mieszanką skośnych płyt i drobnych kamieni. Jeden nieuważny krok i można się wpakować w naprawdę bolesny upadek.

Rohatka, szlak niebieski
Trudności na zejściu z Rohatki.
Rohatka od Zbójnickiej Chaty
A tak to wygląda z dołu.

Tempo mam wolne, miejscami asekuruję się rękami. O ile te odcinki z trzymaniem się skał są bardzo fajne, to schodzenie po lekko pochyłych, pełnych żwiru płytach już mniej. To inny rodzaj trudności, ale też potrafi dać w kość.

Rohatka, łatwiejszy szlak
Pochyłe płyty z drobnymi kamieniami w dolnej części zejścia.

W końcu, najgorsze mam za sobą. Piargi powoli się kończą i po typowym dla Tatr, kamiennym chodniku kieruję się do podstawy Kotliny pod Rohatką. Tu mijam sporo turystów kierujących się w stronę przełęczy. Niektórzy pytają o warunki – parę tygodni temu spadło dość sporo śniegu i w zacienionych miejscach można go jeszcze spotkać. Na szczęście, póki co, wszystkie płaty dało się bezpiecznie obejść.

Kotlina pod Rohatką
Przemarsz przez Kotlinę pod Rohatką.

Płaska podstawa kotliny daję okazję do kilkunastu minut odpoczynku. Można zregenerować siły i przygotować się do kolejnego podejścia, które czeka mnie już niebawem.

Szlak przez Kotlinę pod Rohatką
W drodze do Zbójnickiej Chaty.

U wylotu kotliny mijam kilka niewielkich jeziorek (Zbójnickie Stawy), a następnie skręcam w prawo ku położonemu w Dolinie Staroleśnej schronisku. Do Zbójnickiej Chaty jednak nie dochodzę. Kawałek przed nią staję pod drogowskazem i zmieniam kolor prowadzącego mnie szlaku na żółty.

Sesterske Pleso
Rozdroże szlaków w okolicy Zbójnickiej Chaty.

Czerwona Ławka od Zbójnickiej Chaty

Ścieżka odbija na północ i przyjemnym, trawiastym terenem prowadzi nad brzeg Staroleśniańskiego Stawu.

Dolina Staroleśna, żółty szlak
Początek żółtego szlaku na Czerwoną Ławkę.
Staroleśniański Staw
Okolice Staroleśniańskiego Stawu.

Za stawem trasa delikatnie wznosi się, a następnie skręca na wschód i po skalnym rumowisku wiedzie wzdłuż ściany Jaworowego Szczytu, dając mi okazję do oglądania kilku wspinających się tam taterników.

Żółty szlak w Dolinie Staroleśnej
Przejście przy południowej ścianie Jaworowego Szczytu.

Rumowisko ciągnie się przez jakiś czas, a szlak delikatnie obniża. Dopiero, gdy docieram do końca Jaworowego, zaczyna się odzyskiwanie utraconej wysokości.

Podejście w okolice Siwych Stawów nie jest szczególnie wymagające, ale to tu dopada mnie pierwszy drobny kryzys. Jest już koło południa, robi się ciepło, a ja po dość długim czasie schodzenia i poruszania się w łatwym terenie, muszę ponownie przestawić organizm na wzmożony wysiłek. Z początku nie jest to łatwe. Wlekę się bardziej niż bym chciał i daję wyprzedzić paru innym, zmierzającym w stronę Czerwonej Ławki turystom.

Żółty szlak, Dolina Staroleśna
Podejście w stronę Siwych Stawów z widokiem na Mały Lodowy Szczyt.

Za stawami znów do góry i ponownie przez sporych rozmiarów rumowisko. Powoli zbliżam się do ścian Ostrego i Małego Lodowego Szczytu. Gdy dotrę do podstawy tego ostatniego, ścieżka na chwilę złagodnieje i zaprowadzi do podstawy szerokiego żlebu opadającego z Czerwonej Ławki ku Staroleśnej Dolinie.

Trasa na Czerwoną Ławkę
Skalne rumowisko w okolicach Ostrego Szczytu.
Czerwona Ławka z Doliny Staroleśnej
Przejście pod ścianą Małego Lodowego Szczytu.
Czerwona Ławka, łatwiejszy szlak
Początek finalnego podejścia na Czerwoną Ławkę.

Skręcam, wchodzę do żlebu i zaczynam podejście. Jakimś cudem, nie ma już śladu po zmęczeniu. Znów czuję się świetnie i jestem gotowy na odrobinę wspinaczki. Czerwona Ławka uchodzi co prawda za jeden z najtrudniejszych słowackich szlaków, jednak chodzi tu głównie o podejście z drugiej strony, od Chaty Teryego. To, którym idę teraz, stawia przed turystą jedynie parę drobnych wyzwań tuż przed wejściem na przełęcz. Zdecydowanie więcej zabawy będę miał przy schodzeniu.

Początek żlebu jest dość kruchy i wymaga ostrożności. Jak to zwykle w tak popularnych miejscach bywa, uważać należy nie tylko na to, co może uciec spod własnych nóg, ale i na kamienie zrzucane pod osoby znajdujące się wyżej. Zakładam więc kask (wziąłem, bo byłem pewny, że dziś będę na Czarnym Mięguszu. Teraz targam go przypiętego do plecaka i tylko od czasu do czasu ubieram) i kieruję w stronę przełęczy.

Im dalej, tym więcej jest litej skały. Pojawiają się też pierwsze łańcuchy. Podobnie, jak wcześniej na Rohatce, tu też próbuję nie korzystać z pomocy żelastwa. I podobnie jak tam – udaje się to bez większych problemów. Dodatkową zaletą tego sposobu jest możliwość łatwego obchodzenia wszystkich zatorów utworzonych przez mniej sprawnych turystów.

Na Czerwoną Ławką od Zbójnickiej Chaty
Górna część żlebu jest dość stroma i wymaga częstego używania rąk.
Czerwona Ławka od Zbójnickiej Chaty
Tuż pod przełęczą znajdują się łańcuchy oraz drabinka z klamer.
Czerwona Ławka, trudności
A tak to wygląda z góry.

Bez większego wysiłku docieram na przełęcz. Jest niezwykle wąska, być może najwęższa ze wszystkich, jakie do tej pory odwiedziłem. Gdy wejdzie tu więcej niż parę osób, znalezienie miejsca, by usiąść, stanie się sporym wyzwaniem. Można podejść jeszcze kawałek w stronę Małego Lodowego, ale jest to dość trudny teren i nie każdy będzie chciał się tam pchać. Alternatywą jest więc odpoczynek pod przełęczą, przed lub po jej zdobyciu. Tak też zrobiła część osób, które mijałem chwilę temu na podejściu.

Od drugiej strony Ławkę ogranicza Spąga – potężna, wznosząca się niemal pionowo turnia. Natomiast spoglądając w dół, widzę strome zejście do Dolinki Lodowej. To jednak za chwilę. Najpierw wchodzę na skały i przez chwilę delektuję się otaczającym mnie krajobrazem. Gdy byłem na Czerwonej Ławce rok temu, widoczność była niemal zerowa.

Czerwona Ławka, Spąga
Spąga – piękna turnia na wschód od Czerwonej Ławki.
Czerwona Ławka, przełęcz
Rzut oka na strome zejście do Dolinki Lodowej.

Zejście z Czerwonej Ławki

Wiem, że będę chciał spróbować bez łańcuchów. Wiem też, że nie będzie to łatwe. Z poprzedniej wizyty pamiętam strome ściany i gładkie kamienie. Część pewnie uda się obejść, ale i tak mogą trafić się odcinki, że schodzenie bez asekuracji będzie głupotą – a głupot robić tu nie chcę.

Generalnie, odcinek ze sztucznymi ubezpieczenia nie jest długi. W drodze do góry zajmie 10-20 minut, zejście to kwestia kilku. Patrząc z przełęczy, czeka mnie najpierw krótki trawers wzdłuż zbocza, a następnie strome zejście w dół, na przemian po łańcuchach i kilku klamrach. Aha, dróg na Czerwoną Ławkę jest więcej niż jedna. Aby uniknąć zatorów, Słowacy powiesili tu kilka równoległych sekcji łańcuchów. W teorii, te łatwiejsze, zwisające nieco bliżej żlebu służą do schodzenia, choć w praktyce i tak każdy idzie, jak chce.

Mimo sporej stromizny, skała okazuje się bogato rzeźbiona. Wzdłuż każdego łańcucha znajduje się sporo chwytów i miejsc na stopy. Schodzę więc bez problemów i narażania na zbędne ryzyko, choć oczywiście idzie to powoli. Używając żelastwa, pewnie byłbym u podstawy ściany w jakieś 5 minut. Bez niego, zeszło ponad 20. Ale za to ile zabawy!

Czerwona Ławka, zejście
Górny fragment łańcuchów na Czerwonej Ławce.
Zejście z Czerwonej Ławki
Na szczęścia, skała okazuje jest dobrze urzeźbiona i oferuje możliwość schodzenia bez ich użycia.
Czerwona Ławka, klamry
Słynna drabinka z klamer. Na wielu zdjęciach wygląda na pionową, w rzeczywistości jest pość mocno pochylona. Jej ominięcie też nie sprawia większych problemów. W tle między innymi Baranie Rogi, Durny Szczyt i Łomnica.
Trudności na Czerwonej Ławce
Drobny zator na szlaku w okolicy klamer.
Czerwona Ławka, łańcuchy
Końcówka zejścia. To właśnie ten odcinak zapamiętałem z poprzedniego wejścia jako najtrudniejszy (ze względu na dość gładkie kamienie).
Czerwona Ławka od Chaty Teryego
Szlak na Czerwoną Ławkę – spojrzenie w górę.

Niemal całe zejście wykonałem wzdłuż łańcuchów prowadzących tą trudniejszą, „wejściową” drogą. Tylko przy tym ostatnim segmencie z najbardziej gładkimi kamieniami nie chciałem ryzykować i przetrawersowałem na bok w stronę żlebu.

Ok, czyli można zejść z Czerwonej Ławki bez użycia sztucznych ułatwień. To najtrudniejszy szlak, na którym to do tej pory robiłem. I szczerze mówiąc, aż tak ciężko nie było, choć przy mokrej skale raczej bym się nie odważył. Wbrew temu, co może się wydawać, ja naprawdę nie lubię zbędnego ryzyka.

U podstawy ściany zaczyna się łatwa ścieżka prowadząca przez piarżysty teren. Wije się kilkoma zakosami w stronę dna Dolinki Lodowej, a następnie prowadzi dalej żółtym szlakiem aż do schroniska Chata Teryego.

Dolinka Lodowa, żółty szlak
Zejście do Dolinki Lodowej.

Ja jednak nie zmierzam w tamtą stronę. Trzecia z przełęczy, którą chcę dziś zdobyć znajduje się w przeciwnym kierunku. Na rozdrożu w dolinie zatrzymuję się więc pod drogowskazem i po chwili przerwy zmieniam kolor prowadzącego mnie szlaku na zielony.

Rozdroże pod Lodową Przełęczą
Rozdroże szlaków w Lodowej Dolince.

Lodowa Przełęcz – podejście od Dolinki Lodowej

Z tego miejsca do Lodowej Przełęczy nie jest już daleko. To będzie najkrótsze z dzisiejszych podejść, mimo że sama Lodowa Przełęcz jest najwyżej położona ze wszystkich, które chcę odwiedzić. Co więcej, jest to w ogóle najwyższa z tatrzańskich przełęczy, na którą można wejść turystycznym szlakiem.

Spod drogowskazu dość dobrze widać niemal cały przebieg trasy. Jej pierwszy etap prowadzi łagodnie nachylonym dnem doliny. Dopiero później ścieżka mocno się wznosi i zygzakiem prowadzi po skalnym rumowisku.

Szlak na Lodową Przełęcz
Na tym zdjęciu widać właściwie całe podejście na Lodową Przełęcz od strony Lodowej Dolinki.

Ten pierwszy, łatwy etap daje mi więc chwilę wytchnienia i czas na przygotowanie się do kolejnych kilkuset metrów podejścia. W tym momencie mam już za sobą prawie 2000. Kto wie, czy nie padnie dziś życiowy rekord w tej kategorii.

Później zaczyna się mozolne nabieranie wysokości. Idę dość powoli, ale ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, organizm nie buntuje się. Nie mam dość i wciąż czerpię przyjemność z tego podejścia.

Lodowa Przełęcz, podejście
Początek podejścia na Lodową Przełęcz.

Gdzieś w 1/3 wysokości ściany (rumowiska?) pojawiają się drewniane belki układające się w formę schodków. Albo raczej kiedyś się tak układały, bo obecnie są w dość kiepskim stanie.

Podejście na Lodową Przełęcz
„Schodki” ze starych drewnianych bali pod Lodową Przełęczą.

Schodki sięgają niemal samej przełęczy. Dopiero tuż pod nią ścieżka lekko zmienia charakter. Zbliżam się do skał, wzdłuż których przemykam po nietrudnej ścieżce, a następnie wchodzę do żlebu, który wyprowadza mnie do samej góry.

Lodowa Przełęcz, zielony szlak
Zakosy już za mną, do przełęczy jeszcze tylko parę minut.
Lodowa Przełęcz, trudności
Żleb wyprowadzający na przełęcz od strony Dolinki Lodowej.

Ta końcówka okazuje się umiarkowanie stroma i ubezpieczona paroma łańcuchami. Oczywiście, nie jest trudno dać sobie rady bez nich, co też bez większego wahania czynię.

Lodowa Przełęcz, łańcuchy
Ostatnie metry ubezpieczonego łańcuchami podejścia.

W przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych przełęczy, Lodowa jest dość rozległa i oferuje turystom mnóstwo miejsca do odpoczynku. Gdybym miał więcej czasu, z przyjemnością rozgościłbym się tu i przesiedział co najmniej pół godziny grzejąc w promieniach popołudniowego słońca.

Widoki z Lodowej Przełęczy mogą robić wrażenie. Na wschodzie dobrze widzę miejsce, z którego właśnie przyszedłem: Lodową Dolinkę wraz z położonym na jej dnie Lodowym Stawkiem oraz wysokimi szczytami dookoła.

Lodowa Przełęcz, widoki
Widoki z Lodowej Przełęczy w stronę Lodowej Dolinki. Po lewej stronie widać między innymi Łomnicę z obserwatorium na szczycie, a prawym górnym rogu Pośrednią Grań.

Z drugiej strony oglądać mogę górne piętra Doliny Jaworowej oraz imponującą Jaworową Grań najeżoną ostrymi wierzchołkami, które ciągną się przez dobrych kilka kilometrów.

Widoki z Lodowej Przełęczy
Widok na Jaworową Grań rozdzielającą doliny Jaworową i Białej Wody.

Sama przełęcz znajduje się natomiast pomiędzy Małym Lodowym Szczytem oraz Lodową Kopą. Na tę ostatnią można dostać się pozaszlakową ścieżką, która ponoć (sam tego jeszcze nie sprawdzałem) jest najłatwiejszym sposobem na przekroczenie poziomu 2600 metrów w Tatrach.

Lodowa Przełęcz, Lodowa Kopa
Widok z Lodowej Przełęczy w stronę Lodowej Kopy.

Zejście z Lodowej Przełęczy przez Dolinę Jaworową

Po krótkiej (dziś wszystkie są krótkie) chwili przerwy zabieram się do schodzenia. I z tego co widzę, tu już nie będzie żadnych wyzwań. Nie ma żadnych klamer, drabinek, łańcuchów. Tylko długa ścieżka wijąca się w dół przez kolejny piętra doliny.

Zejście z Lodowej Przełęczy
Pierwszy etap zejścia do Doliny Jaworowej.

Faktycznie schodzi się łatwo. Tylko przez chwilę mam pod nogami trochę kryszyzny. Później jest już albo pewniejsza skała, albo wręcz ścieżka pomiędzy trawkami.

Podczas zejścia dogania mnie dwójka Polaków, których już dziś kilkukrotnie widziałem. Zgadujemy się na chwilę i okazuje się, że robią dziś podobną trasą. Podobną, czyli w tym przypadku jeszcze dłuższą – do Rohatki, Czerwonej Ławki i Lodowej Przełęczy dodali jeszcze Polski Grzebień i wejście na Małą Wysoką. Co więcej, idą tempem wyraźnie szybszym od mojego. To się nazywa forma!

Lubię spotykać w górach osoby mocniejsze ode nie. Z tymi dwoma ucinam sobie chwilę pogawędki, na końcu której zgadzamy się, że wbrew powszechnej opinii, to w weekend należy się solidnie zmęczyć, a odpocząć można w trakcie tygodnia. Potem puszczam ich przodem, a sam schodzę własnym tempem.

Po zejściu z przełęczy poruszam się przez moment w płaskim, mocno trawiastym terenie. Jest okazja, by dać chwilę odpocząć nogom. Przyda się na pewno, bo powrót do Tatrzańskiej Jaworzyny to ponad 1400 metrów w dół. Pod koniec pewnie będę miał już dość.

Zadnia Dolina Jaworowa
Chwila względnie płaskiego terenu po zejściu z przełęczy. W tle piękna Jaworowa Grań.
Lodowa Przełęcz od Doliny Jaworowej
A tak prezentuje się podejście na Lodową Przełęcz od strony Doliny Jaworowej. Nic trudnego, prawda?
Dolina Jaworowa, widoki
Jesienne kolorki w słowackiej części Tatr Wysokich.

Później znów zaczyna się skała i długie zejście przez Zadnią Dolinę Jaworową (czyli górne piętro Jaworowej). Nie jest trudno, choć kilka razy trzeba było się złapać co większych kamieni po boku szlaku.

Dolina Jaworowa, szlak
Zejście przez Zadnią Dolinę Jaworową.

Na tym zejściu dopada mnie mały kryzys, choć bardziej psychiczny niż fizyczny. Gdy co jakiś czas wydaje mi się, że zaraz będę na płaskim, szlak prezentuje mi kolejne kamieniste zejście. Znów nie trudne, ale moje stopy zaczynają już trochę boleć. I co gorsza, wiem, że zanim wsiądę do autobusu, czeka mnie jeszcze jakieś 10 km marszu.

W końcu faktycznie robi się płasko. Nie tak zupełnie płasko, bo pewnie nie zszedłem jeszcze nawet połowy z tego 1400, ale od teraz będę już sobie w miarę spokojnie szedł brzegiem strumienia.

Z drugiej strony, od teraz już niewiele się dzieje. Znikają wysokie szczyty i pełen skałek krajobraz. Pojawia się roślinność – najpierw w formie kosodrzewiny, później pojedynczych drzewek, a końcu pełnoprawnych lasów. Wędrówce cały czas towarzyszy przyjemniej szumiący potok.

Jaworowy Potok
Szlak wzdłuż Jaworowego Potoku.

Muszę przyznać, że Dolina Jaworowa to jedno z najbardziej odludnych miejsc, jakie miałem okazję przemierzać na terenie Tatr. Jest długa i rozległa, a na wiodącym przez nią szlaku nie ma praktycznie nikogo. I to pomimo pięknego, weekendowego dnia. W środku tygodnia i przy gorzej pogodzie można by się tu poczuć naprawdę samotnym.

Dolina Jaworowa, zielony szlak
Las w dolnej części doliny.

To, co należy w przypadku Doliny Jaworowej jeszcze raz podkreślić, to fakt, że jest długa. Tak jak kiedyś, gdy wracaliśmy z Małej Wysokiej, niemiłosiernie dłużył mi się przemarsz Doliną Białej Wody, tak samo teraz daje mi w kość Jaworowa. Stopy bolą i już się nawet powoli przestaję na to zwracać uwagę.

Miłą odmianą jest pojawienie się w pobliżu Tatr Bielskich. Mam je widoczne przez dłuższy czas po prawej stronie i mogę się całkiem nieźle przyjrzeć ich paru niedostępnym szlakami wierzchołkom. Ten region Tatr jest mi jeszcze w ogóle nieznany. Zresztą, poznanie go jest praktycznie niemożliwe, jeśli chcemy polegać na legalnych sposobach. Przez całe Tatry Bielskie prowadzi tylko jeden niedługi szlak (przez Szeroką Przełęcz). Cała reszta to wyłączony w ruchu turystycznego rezerwat.

Tatry Bielskie
Tatry Bielskie oglądane z zielonego szlaku przez Dolinę Jaworową.

Z czasem, leśna ścieżka przechodzi w coraz szerszą drogę gruntową. Ta jest już praktycznie płaska i pozbawiona jakichkolwiek niewygód. Jaworowy Potok też nie jest już wąskim strumieniem, lecz szeroką na kilka metrów rzeką.

Szlak przez Dolinę Jaworową
Szeroka droga nad rosnącym w siłę Jaworowym Potokiem.

W pewnym momencie docieram do szlabanu, za którym zaczyna się asfalt. Eh, o tym nie wiedziałem. Niestety, ostatnie 2 kilometry zielonego szlaku będzie więc trzeba przedreptać po twardej, niezbyt wygodnej nawierzchni.

Na tym krótkim odcinku spotykam też więcej ludzi niż w całej reszcie doliny. W sumie nic dziwnego, skoro okolica wciąż jest całkiem ładna, a można tu bez problemu dotrzeć nawet z dziecięcym wózkiem.

Pod koniec asfaltu pojawia się kilka domków, a parę minut później docieram do skrzyżowania z tak zwaną Drogą Wolności, która od południa okrąża Tatry. Tu kończy się moja przygoda z Doliną Jaworową.

Dolina Jaworowa, asfalt
Asfaltowa droga i parę domków jednorodzinnych u wylotu Doliny Jaworowej.

Powrót

Nie kończy się jednak cała wycieczka. Jestem obecnie w miejscowości Tatrzańska Jaworzyna. Stąd raczej nie wrócę do Zakopanego. Muszę się jakoś dostać na Łysą Polanę, skąd złapię busik wracający z Palenicy. Na szczęście nie jest to daleko – 2, może 2,5 kilometra. Co to jest przy ponad 30-stu, które zdążyłem zrobić w trakcie ostatnich 10-ciu godzin?

Idę poboczem, wciąż ciesząc się górskim krajobrazem dookoła. Przez chwilę myślę, by próbować łapać „stopa”, lecz dochodzę do wniosku, że bardziej ucieszy mnie, jeśli mimo zmęczenia i bólu stóp, zamknę tę pętlę samodzielnie.

Pod koniec, ku mojemu zdziwieniu, doganiam tych dwóch Polaków, którzy mnie wyprzedzili na zejściu z Lodowej Przełęczy. Czyżby opadli z sił? A może już wiedzą, że zdążyli przed zachodem słońca i jakikolwiek dalszy pośpiech jest zbędny? Znów chwilę gadamy, ja dowiaduję się, że mieszkają pod Zakopanem i są stałymi bywalcami tutejszych szlaków. To nieźle tłumaczy ich świetną formę, choć jak sami przyznali – kiedyś było jeszcze lepiej.

Na przystanek pod Łysą Polaną docieram wraz z ostatnimi promieniami słońca. Po kilku minutach podjeżdża bus i zabiera mnie w stronę Zakopanego. Wolnych foteli co prawda już nie było, ale po takim dystansie potrafię docenić nawet jazdę na schodach przy drzwiach wejściowych.

Na dworcu w Zakopanem chcę przesiąść się na kurs do Krakowa. Autobus już czeka, ale otacza go spory tłum ludzi. Jest niedzielny wieczór, więc wiem, że będzie masa powracających i korki. Trudno, jakoś dam radę – w końcu wsiądę i w końcu wrócę. Najwyżej zajmie to trochę czasu.

Dostaję jednak od losu mały prezent. Miejsca w autobusie szybko się kończą. Kierowca wychodzi i oznajmia, że może jeszcze wziąć parę osób, ale tylko na stojąco. Zgłaszam się od razu, inni raczej nie chcą. No to wchodzę, kupuję bilet, po czym przemieszczam się ku końcowi pojazdu. I co tam znajduję? Wolny fotel – ostatni!

Podsumowanie

Najbardziej mnie bawi, że tę, co by nie było, dość ambitną trasę, zrobiłem zupełnie przez przypadek. Myśląc zdroworozsądkowo i planując z góry, nie podjąłbym się takiego przejścia w drugiej połowie października.

Gdyby ten gość z Facebooka nie odwołał wyjazdu, pewnie poszedłbym na Otargańce w słowackiej części Tatr Zachodnich. Gdyby poranna przesiadka do Palenicy nie poszła tak sprawnie, pewnie wspinałbym się na Czarnego Mięgusza. A tak, wbrew wszelkim planom, udało mi się zrobić jedno z wymarzonych górskich przejść, przy okazji bijąc rekord dziennego przewyższenia (około 2250 metrów w górę i tyle samo w dół).

Rano byłem wkurzony na odwołującego wyjazd kierowcę. Wieczorem z radością siedziałem w zatłoczonym autobusie, tkwiąc gdzieś w korku na Zakopiance i ciesząc z pełnego wrażeń dnia.

Przebyta trasa – mój czas to lekko poniżej 10 godzin:

5 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *