Ostry Rohacz – wejście zimą
Masyw Rohaczy to miejsce dość nietypowe dla rejonu Tatr Zachodnich. Wierzchołki są strome i skaliste, a prowadzący tamtędy szlak uchodzi za jeden z tych najtrudniejszych. Są łańcuchy, wąskie granie i mocno eksponowane odcinki. Zimą nie chodzi tam prawie nikt. A więc spróbujmy! W ramach tej wycieczki będę próbował się dostać na pierwszy ze szczytów – Rohacz Ostry.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Myślę, że mogę od razu zdradzić wynik tego wyjazdu. Pierwotnie zakładałem wejście na oba Rohacze – zarówno Ostry, jak i położony kawałek dalej Płaczliwy. Niestety, ze względu na duże trudności i niebezpieczny teren, musiałem wycofać się wcześniej. Dotarłem na wschodni wierzchołek Rohacza Ostrego, położony 30, może 50 metrów od najwyższego punktu góry. Do pełnego sukcesu trochę więc brakło, choć i tak wyszła z tego moja dotychczas najtrudniejsza, zimowa wycieczka.
Rohacz Ostry zimą – podstawowe informacje
Zacznijmy może od przepisów, bo w Tatrach Słowackich od dawna mają zasadę zamykania szlaków biegnących powyżej schronisk na okres zimowy. Konkretnie, chodzi tu o czas od 1 listopada do 15 czerwca, czyli w sumie większość roku! Jak ktoś na ochotę wejść gdzieś wyżej, to teoretycznie może tylko z przewodnikiem. W praktyce, ludzie i tak chodzą dość regularnie, jednak warto mieć świadomość, że strażnik może złapać i wlepić mandat.
No dobra, to teraz parę konkretów o samym szczycie. Rohacz Ostry jest jednym z dwóch Rohaczy, położonych na głównej grani Tatr Zachodnich. Niższym, choć uznawanym za ten trudniejszy. Mierzy 2088 metrów i posiada dwa wierzchołki rozdzielone Rohacką Szczerbiną.
Przez Ostry Rohacz przebiega czerwony szlak turystyczny. Szczyt można zdobyć od zachodu, z okolic Rohacza Płaczliwego albo od północnego – wschodu, z Jamnickiej Przełęczy. Obie trasy są dość wymagające, jednak to ta druga posiada największe nagromadzenie trudności. Oprócz stromych podejść i kilku sekcji łańcuchów, znajduje się tam tak zwany Rohacki Koń – wąski, silnie eksponowany kawałek grani z przepaściami po obu stronach.
W tym tekście skupię się właśnie na tej trasie, do której można dostać dostać się słowackim szlakiem przez Doliną Jamnicką lub od strony polskiej, przez Wołowiec. Sam wybrałem tę drugą, dość czasochłonną opcję. Przy wykorzystaniu bezpieczniejszego pod względem lawin szlaku przez Grzesia i Rakoń, przejście z obie strony to dobre 30 kilometrów marszu, szacowanego na niemal 13 godzin wysiłku.
A jak wygląda Ostry Rohacz zimą? Niestety, ciężko opisać to jednoznacznie, bo w takich miejscach warunki mogą się bardzo różnic w zależności od dnia. Jeśli śniegu będzie sporo, to nie skorzystamy z części lub większości łańcuchów. Zasypane będą też wąskie trawersy, którymi prowadzi szlak na szczyt. Pokonanie niektórych odcinków może okazać się bardzo trudne, lub wręcz niemożliwe bez stosowania asekuracji i posiadania doświadczenia wspinaczkowego. Przeważnie będzie też konieczność samodzielnego wytyczenia drogi i założenia śladu.
Zimowe wejście na Ostry Rohacz – relacja z wycieczki
Dojazd na Siwą Polanę
Ze względu na długość opisywanej trasy, zależało mi, by na szlaku znaleźć się możliwe wcześnie. Tu pomogły górskie grupy na Facebooku, gdzie udało się znaleźć kogoś ruszającego w Tatry około 5:00 rano. Dałoby się lepiej (w tym przypadku lepiej oznacza wcześniej), choć i tak będzie szybciej niż autobusami. No i oczywiście wygodniej.
W niedzielną noc wstaję, przygotowuję, co potrzebne i ruszam w umówione miejsce. Niedługo potem jedziemy już w stronę Zakopanego, gdzie w pewnej chwili odbijamy ku Siwej Polane. Tam znajdujemy jakiś parking blisko szlaku i zostawiamy auto. W dalszą drogę ruszamy już osobno. Ja na Rohacze, reszta ku jakimś „normalniejszym” celom.
Przejście przez Dolinę Chochołowską
Podchodzę do kasy, kupuję wejściówkę i ruszam jednym z najmniej lubianych przeze mnie szlaków. Niestety, mimo niewątpliwego uroku Doliny Chochołowskiej, każde kolejne przejście tędy staje się już mniej ekscytujące. Szczególnie w pogodne, weekendowe dni, gdzie obok siebie ma się setki innych turystów.
Przede mną 7 kilometrów łatwej, szerokiej drogi. Początkowo prowadzi ona przez otwarty teren Siwej Polany, później wchodzi do lasu i biegnie dnem doliny, w pobliżu częściowo zamarzniętego Chochołowskiego Potoku. Od czasu do czasu mija się jakieś polanki, ciekawe formacje skalne lub odejścia innych szlaków. Tych ostatni zdecydowanie nie brakuje – Dolina Chochołowska jest miejscem, z którego można zacząć naprawdę wiele ciekawych, często dość ambitnych przejść.
Po trochę ponad godzinie szybkiego marszu docieram do Polany Chochołowskiej – dużej, otwartej przestrzeni otoczonej licznymi szczytami. Na jej skraju znajduje się popularne schronisko, niżej są też stare, drewniane szałasy i inne drobne atrakcje.
Wejście na Wołowiec drogą przez Grzesia i Rakoń
Przechodzę zimowym skrótem poprowadzonym przez środek polany, po czym dochodzę w okolice schroniska. Tam odbijam w prawo i zaczynam tę bardziej wymagającą część wycieczki. Zmierzam teraz na Grzesia, gdzie prowadzi nietrudne, choć ciągnące się trochę podejście. Do pokonania jest ponad 500 metrów pod górę, co zajmuje średnio 1:45h.
Szlak początkowo prowadzi lasem w pobliżu niewielkiego strumienia. Sprawnie nabieram wysokości, po kilkunastu, może dwudziestu-paru minutach docierając do rozdroża pod Bobrowiecką Przełęczą. Mijam je, po czym idę dalej w poprzek zalesionego zbocza.
Z czasem las się przerzedza. Parę minut później dookoła mam już tylko pojedyncze drzewka i niemal całkowicie przysypaną kosodrzewinę. Reszta podejścia prowadzi już odsłoniętym zboczem. Od czasu do czasu warto obejrzeć się za siebie, gdzie rozciągają się ciekawe widoki ma masywy Bobrowca i Kominiarskiego Wierchu.
Niedługo później jestem już na szczycie, gdzie znajduje kilkumetrowy, drewniany krzyż oraz polskie i słowackie drogowskazy. Oprócz mnie jest też sporo innych turystów. Grześ jest dość popularny, pozbawiony większych zagrożeń i trudności, a do tego położony niedaleko schroniska, więc praktycznie zawsze ktoś się tu kręci.
Na szczycie praktycznie od razu skręcam w lewo i zaczynam marsz w stronę Rakonia. Najpierw schodzę kilkadziesiąt metrów na Łuczniańską Przełęcz, potem zaczynam przejście długim, łagodnie wznoszącym się grzbietem od nazwie Długi Upłaz. Odcinek jest dość łatwy i oferuje naprawdę świetne widoki na szczyty głównej grani Tatr Zachodnich.
Mimo bezchmurnego nieba, dzisiejsze warunki są dość surowe. Jest zimno (pewnie z kilkanaście kresek na minusie), a do tego wieje – tu jeszcze umiarkowanie, jednak da się dostrzec pióropusze śniegu zwiewane z położonych wyżej szczytów. Tam może być nieciekawie.
W drodze na Rakoń mam do pokonania dwa bardziej wyraźne podejścia. Reszta jest w miarę płaska i nie sprawia większych problemów. Przed tym końcowym decyduję się na moment zatrzymać i ubrać w końcu raki. To może być ostatnie w miarę osłonięte od wiatru miejsce, gdzie mogę to zrobić dość komfortowo.
Wkrótce stoję już na łagodnie zaokrąglonym wierzchołku Rakonia. Tu również znajduje się trochę ludzi, a ja – podobnie jak na Grzesiu – po prostu mijam szczyt i ruszam dalej, zaczynając trwające tylko parę minut zejście na przełęcz Zawracie.
Na kolejnym odcinku szlak zaczyna się delikatnie wznosić. Tu dopadają mnie również mocne podmuchy wiejącego z zachodu wiatru. Z minuty na minutę robi się coraz trudniej, choć tu nie wątpię jeszcze w dotarcie na szczyt.
Gdzieś na tym niezbyt pochyłym odcinku mijam odejście zielonego szlaku, który prowadzi tu przez Wyżnią Dolinę Chochołowską. To krótsza trasa niż mój dzisiejszy wariant przez Grzesia i Rakoń, jednak o wiele bardziej zagrożona lawinami. Obecnie, przy drugim stopniu zagrożenia oraz nawianym na tamto zbocze śniegu, zdecydowanie wolę nadłożyć drogi.
Minąwszy rozdroże zaczynam podchodzić w stronę szczytu Wołowca. Droga jest prosta – należy po prostu iść przed siebie, cierpliwie nabierając wysokości po umiarkowanie stromym zboczu. Przy dobrych warunkach nie powinno to zająć więcej niż pół godziny.
Dzisiejsza pogoda nie jest jednak zbyt łaskawa. Podmuchy są mocne, wręcz spychające ze ścieżki. Założone przez innych ślady są momentalnie zasypywane, a miotane wiatrem drobinki lodu i śniegu czasem ograniczają widoczność. Jeśli sprawdzi się zasada „im wyżej, tym gorzej”, to pewnie będzie trzeba trochę skrócić tę wycieczkę.
Póki co, jakoś sobie radzę. Wymieniam rękawiczki, osłaniam twarz buffem, na głowę naciągam kaptur. Nie jest zbyt komfortowo, ale z drugiej strony, nie czuję też, żebym szybko tracił ciepło. Do Wołowca jakoś powinienem dać radę. A co dalej, to się okaże później.
W pewnej chwili grań łagodnieje. Do szczytu idę jeszcze parę minut, potem dołączam do grupy kilku innych turystów, którym udało się zdobyć ten szczyt. Większość siedzi w jakichś zagłębieniach terenu, szukając choć trochę osłony przez zimnym, nieprzyjemnym wiatrem.
Zejście na Jamnicką Przełęcz
Ok, pora na decyzję. Zgodnie z przypuszczeniami, tu wszelkie ślady się kończą. Dalej musiałbym już samodzielnie wybierać i przecierać drogę. Nie pomaga też wspomniany wiatr, a zawalone śniegiem zbocze Ostrego Rohcza wygląda bardzo stromo i nieprzyjaźnie. Muszę przyznać, że mam teraz sporo wątpliwości co do kontynuowania tego przejścia.
Ostatecznie, nie chcę się jednak poddawać bez walki. Wymieniam rękawiczki na jeszcze grubsze, zakładam neoprenową kominiarkę i postanawiam dojść dokąd się uda. Jamnicka Przełęcz nie jest w końcu tak daleko, a prowadząca tam grań jest raczej z tych łagodnych i pozbawionych ekspozycji.
Zaczynam schodzić. Na tym odcinku pokrywa śnieżna jest dość zróżnicowana. Zdarzają się przyjemne fragmenty z twardym, zmrożonym śniegiem, kiedy indziej zapadam się nawet powyżej kolan. Na szczęście, to drugiej nie dzieje się często. Poruszam się dość sprawnie, przez co szybko zyskuję pewność, że uda się dotrzeć co najmniej pod ścianę pierwszego z Rohaczy.
Idąc w dół planuję już dalszą drogę. Jak przejść tę stromą, pełną śniegu ścianę? Gdzie wejść na grań i co czeka mnie dalej? Wszystkiego nie wiem, na pewno będzie trzeba trochę improwizować, ale ogólny pomysł powstaje dość szybko. Za kilkanaście minut pewnie przyjdzie mi zderzyć go z rzeczywistością.
Chwilę później jestem już pod drogowskazem na przełęczy. Co miłe, tu wieje znacznie mniej. Przed podmuchami osłania mnie masyw Rohaczy, więc choć na jakiś czas warunki będą trochę lepsze. Robię chwilę przerwy, potem zakładam kask i ruszam dalej.
Rohacz Ostry – próba zimowego wejścia
Mijam przełęcz i zaczynam podejście w stronę ściany. Tu trzymam się prawej strony, idąc w pewnej odległości od urwiska opadającego do Smutnej Doliny. Śnieg jest w większości zmrożony, tylko niektóre odcinki powodują nieznaczne zapadanie się butów.
Chwilę później jestem już pod tym stromym, pełnym śniegu zboczem. Na szczęście, pokrywa jest mocno zmrożona i sprawia wrażenie stabilnej. Zaczynam podchodzić, początkowo trzymając się prawej krawędzi, a później odbijając lekko w lewo. Dość szybko robi się stromo. To co latem ma formę prowadzącej zakosami ścieżki, dziś jest po prostu gładkim stokiem.
Ten odcinek nie jest szczególnie trudny technicznie, jednak wymaga ode mnie mnóstwo ostrożności. Poruszam się powoli, dokładnie wykopując stopnie i głęboko wbijając czekan. Jeśli popełnię błąd i się poślizgnę, to przy takim nastromieniu raczej nie uda się wyhamować upadku.
W pewnej chwili docieram do wystających spod śniegu skałek. Tu odbijam pionowo do góry i ruszam w stronę kolejnych, które następnie obchodzę z prawej strony. Niedługo później kąt zbocza nieco się zmniejsza, a ja dochodzę do ostrza grani.
Na grani pojawiają się innego rodzaju trudności. Jest wąsko, z miejscami nawianym świeżym śniegiem. Nie zawsze wiem, co znajduje się pod nim, więc spędzam sporo czasu na dokładniejszym badaniu terenu i wyjątkowo ostrożnym stawianiu kroków.
Wkrótce docieram do łańcuchów. Część wystaje spod śniegu, inne są zasypane lub wymagają częściowego wyszarpania. Tu pojawiają się też pierwsze eksponowane odcinki. Nie sprawiają większych problemów, choć dobrze wiem, co czeka mnie już za kilka minut.
Wkrótce pojawia się długo wyczekiwany Rohacki Koń. To słynne miejsce, dla wielu będące symbolem szlaku przez Rohacze. Bardzo wąski, kilkunastometrowy kawałek grani z niezłymi przepaściami po obu stronach. Latem pokonuje się go z pomocą łańcuchów, które teraz są jednak całkowicie zasypane.
Przyznam, że wygląda to trochę strasznie. Grań oblepiona jest śniegiem, który w najwęższych miejscach ma 30, może 40 centymetrów szerokości. W głowie pojawiają się myśli o wycofie, jednak najpierw postanawiam podejść i nieco dokładniej zbadać teren.
Docieram do początku Konia, po czym siadam na nim okrakiem. Zaczynam oczyszczać grań ze świeżego śniegu, później wielokrotnie uderzam czekanem w niższą warstwę. Ani drgnie. Przejście wygląda więc na stabilne, tyle że jest naprawdę wąskie i przepaściste. Jeśli ktoś nie ma doświadczenia w takim terenie, będzie to niemałe wyzwanie dla jego psychiki.
Po chwili wahania zaczynam ostrożnie posuwać się coraz dalej. Większość Konia pokonuję na czworakach lub w mocno przykucniętej pozycji. W końcu jednak udaje się dotrzeć na drugą stronę, gdzie teren z powrotem staje się względnie komfortowy.
Na dalszym odcinku wspinam się jeszcze kawałek niezbyt wymagającym terenem, po czym dochodzę do dwóch bloków, które wymagają wspięcia się z użyciem rąk. Tu jest nieco trudniej, choć z przeszkodami radzę sobie całkiem sprawnie. Chwilę później jestem już na wschodnim, niższym wierzchołku Ostrego Rohacza.
Wchodzę na ten niższy w wierzchołków. Idę parę metrów po zwężającej się grani i… nie mam pojęcia, co robić dalej. Przede mną jest skośna, zasypana śniegiem płyta, dalej kilkumetrowy uskok, zwany Rohacką Szczerbiną. Po lewej mam strome zbocze z najpewniej kiepsko związanym śniegiem, po prawej skalne urwisko.
Przez chwilę badam teren. Prosto nie pójdę, w lewo w bezpieczny sposób nie zejdę. Konieczny byłaby jakiś krótki zjazd i asekuracja na dalszym odcinku. Trochę się cofam, szukam innych możliwości, ale te nie chcą mi przychodzić do głowy. Szkoda, bo do głównego wierzchołka mam nie więcej niż 50 metrów, ale drugiej strony, są pewne granice ryzyka, których nie mam zamiaru przekraczać. I wygląda na to, że właśnie do nich dotarłem.
Nim jednak zarządzę odwrót, chcę spędzić trochę czasu w tym niewątpliwie pięknym miejscu. Wiatr wrócił w okolicach wejścia na grań, choć na szczęście nie jest nawet w połowie tak silny, jak przy podejściu na Wołowiec. Mam więc pewnie kilka – kilkanaście minut, zanim organizm zacznie się wychładzać.
Ostro Rohacz – zejście na Jamnicką Przełęcz
Po niedługim postoju na wschodnim wierzchołku zaczynam schodzić. Pierwsze metry są dość łatwe, potem muszę sobie trochę pomagać rękami. Wkrótce docieram do Konia, gdzie znów czeka mnie trochę nerwów. Poruszam się powoli, w obniżonej pozycji, bardzo ostrożnie stawiając kroki.
Przejście udaje się bez komplikacji. Parę minut później jestem już przy łańcuchach, które pomagają mi pokonać parę stromych i przepaścistych odcinków. Za nimi mam kawałek mniej wymagającej grani, a potem już tylko obniżanie się tą gładką, pochyłą ścianą. To na niej schodzi mi najdłużej. Poruszam się ostrożnie, znów wykopuję stopnie i głęboko wbijam czekan przy niemal każdym kroku. Kilka fragmentów pokonuję wręcz przodem do zbocza.
W końcu nachylenie zbocza zaczyna się zmniejszać. Mogę się nieco rozluźnić, a tempo marszu wyraźnie rośnie. Do Jamnieciej Przełęczy docieram już bez trafiania na jakiekolwiek trudności. O dziwno, teraz nie jestem już jedyną osobą, która dotarła w to miejsce. Chwilę wcześniej odwiedziło je trzech słowackich skiturowców, który pochodzą teraz w stronę Wołowca. Jak widać, tym zimowym zamknięciem szlaków nasi południowi sąsiedzi zbyt mocno się nie przejmują (z Rohacza widziałem też wielu turystów na innych, okolicznych szczytach, a wątpię, by wszyscy wchodzili tam z przewodnikami).
Powrót przez Wołowiec, Rakoń i Grzesia
Po krótkiej przerwie na Jamnickiej Przełęczy zaczynam powrót na Wołowiec. Droga jest czytelna, już przetarta i nie sprawia większych problemów. Trzeba tylko cierpliwie podchodzić, odzyskując jakieś 150 metrów z wytraconej niedawno wysokości. Około 20 minut później jestem już na wierzchołku, gdzie ponownie dopada mnie ten nieprzyjemny wiatr.
Na szczycie nie robię przerwy, lecz od razu skręcam w stronę Rakonia i zaczynam schodzić. To na tym odcinku będę zmagał się z najsilniejszymi porywami. Na szczęście, droga w dół jest dość szybka i już po chwili jestem w okolicach przełęczy Zawracie.
Na dalszym odcinku czeka mnie niezbyt wymagające podejście na Rakoń, a później długi spacer po szerokim grzbiecie ciągnącym się w stronę Grzesia. To identyczna trasa co rano, tyle że pokonywana w przeciwnym kierunku.
Fragment przed Grzesiem jest dla mnie trochę męczący. Niby nic trudnego, jednak po powrocie z trudnej trasy nawet niewielkie podejście staje się odczuwalne. Jakoś się jednak wdrapuję, odbijam w prawo i od razu zaczynam zejście ku Polanie Chochołowskiej. Początek prowadzi mnie odsłoniętym zboczem z niezłym widokiem na Bobrowiec, Osobitą i Kominiarski Wierch, reszta to już głownie las. Choć i tam pojawia się trochę ciekawych krajobrazów.
Po dotarciu na polanę również nie robię żadnych postojów. Ruszam zimowym skrótem w kierunku drogi prowadzącej dnem doliny i zaczynam ciągnący się w nieskończoność, niemal 7-kilometrowy powrót na Siwą Polanę.
W końcu, po niecałych dziewięciu godzinach od startu, docieram do szlabanu strzegącego wjazdu do doliny. Kawałek dalej czeka już busik odjeżdżający w stronę Zakopanego. Wsiadam, chwilę czekam, potem przez kilkanaście minut zmierzam w kierunku dworca. Tam przesiadam się na autobus do Krakowa i zaczynam długi, nieco męczący powrót po standardowo zakorkowanej Zakopiance.
Ostry Rohacz w zimie – podsumowanie
Muszę przyznać, że to było jedno z moich najtrudniejszych przejść do tej pory. Surowe, zimowe warunki, strome zbocza, wąskie granie i budzące lęk ekspozycję. Do tego samodzielne wytyczanie trasy i zakładanie śladu. Sam cel okazał się zresztą na tyle ambitny, że nie udało się zrealizować go w całości.
Nie czuję jednak rozczarowania. To dobra lekcja pokory względem gór oraz potwierdzenie, że potrafię poskromić „rządzę szczytu” i odpuścić, gdy ryzyko staje się zbyt duże. Zresztą, dla mnie takie nie do końca udane, ale trudne i oparte na własnych umiejętnościach wejście zawsze będzie mieć większą wartość niż dotarcie gdzieś w tłumie, za dziesiątkami innych śladów. Może uda się innym razem. A nawet jak nie, to i tak zostanie masa pięknych wspomnień.
Na koniec jeszcze mapka i profil wysokościowy tej wycieczki: