Wejście na Bobrowiec (plus Jamborowy Wierch i Mnichy Chochołowskie)
Pisałem już kilkukrotnie o zamykanych na przestrzeni lat, dawnych szlakach tatrzańskich. Jedną z ofiar tej polityki jest zielony szlak prowadzący kiedyś przez Bobrowiec. W ramach opisywanej tu wycieczki, na szczyt udajemy się od Bobrowieckiej Przełęczy, zahaczając przy okazji o położone kawałek dalej Mnichy Chochołowskie.
Ze względu na spowodowane epidemią zamknięcie granicy ze Słowacją, sporo ostatnio działam na poza-szlakach w polskiej części Tatr. Nie są to może jakieś szczególnie ambitne trasy, lecz niestety, listopadowe warunki nie pozwalają na wiele więcej. Ale cóż, skoro pogoda dobra, to korzystać warto.
Tak było i tym razem. Czwartkowe prognozy zapowiadały temperatury w okolicach zera, brak opadów i niemal bezchmurne niebo. Bez wahania wziąłem więc urlop i ruszyłem w Tatry realizować jeden z pomysłów, który siedział mi głowie już od jakiegoś czasu. Początkowo chciałem zrobić to sam, lecz ostatecznie na wyjazd zebrała się aż 4-osobowa ekipa.
Bobrowiec i Mnichy Chochołowskie – garść informacji
Bobrowiec to mierzący 1665 metrów szczyt, położony w Tatrach Zachodnich, w rejonie Doliny Chochołowskiej. Znajduje się na jednej z grani Wołowca, na północ od Grzesia, oddzielony od niego głęboką Bobrowiecką Przełęczą.
Dawniej przez Bobrowiec prowadził znakowany szlak turystyczny. Miał kolor zielony i ciągnął się od Umarłej Przełęczy na Słowacji, przez Juraniową Przełęcz, Bobrowiec, Jamborowy Wierch na Bobrowiecką Przełęcz. Niestety, trasę zlikwidowano w 2008 roku i nie planuje się jej ponownego otwarcia.
Ze szczytu roztacza się ciekawy widok na dziesiątki szczytów Tatr Zachodnich i bliskie otoczenie Doliny Chochołowskiej. Obecnie, przebywanie tam jest oficjalnie zabronione i wiąże się z ryzykiem otrzymania mandatu w wysokości do 500 złotych. Mimo to, na szczyt wciąż prowadzi wyraźna ścieżka, da się znaleźć ślady po oznaczeniach starego szlaku, a wierzchołek wygląda na odwiedzany regularnie.
Wejście na Bobrowiec od Bobrowieckiej Przełęczy nie przedstawia żadnych trudności technicznych ani orientacyjnych. Nie występują też odcinki eksponowane. Trzeba się jedynie zmierzyć z zarośniętą w kilku miejscach ścieżką. Kosówki nie jest jednak zbyt wiele i nie sprawia szczególnych problemów. Całe podejście zajmuje około 45 minut.
Jakieś 500 metrów od szczytu Bobrowca, w kierunku południowo-zachodnim położony jest Jamborowy Wierch – mało wybitny, wznoszący się 1565 metrów wierzchołek. Wejście na niego odbywa się po tej samej ścieżce, co na główny szczyt.
Na wschodnim ramieniu Bobrowca, nieco poniżej grani znajdują się tak zwane Mnichy Chochołowskie. To ciągnący się kilkaset metrów rząd skalnych iglic i turni, zbudowanych z wapieni. Dość dobrze widoczny jest z Polany Chochołowskiej.
Region Mnichów Chochołowskich również nie jest udostępniony ani dla turystów, ani dla wspinaczy. Nie jest też odwiedzany zbyt często. Najłatwiej dostać się tam Skorusim Żlebem opadającym na Polanę z zachodniego krańca Mnichów. Przejście od Bobrowca też jest możliwe, ale obecnie mocno zarośnięte i uciążliwe.
Wejście na Bobrowiec – relacja z wycieczki
Dojazd z Krakowa w Tatry
Choć na tę wycieczkę umówiłem się z kilkoma innymi osobami, spotkamy się dopiero w Zakopanem, niedaleko tamtejszego dworca. Pod Tatry muszę dojechać samodzielnie, korzystając z wciąż nieźle rozbudowanej, choć teraz nieco ograniczonej przez epidemię sieci połączeń.
Wybór pada na autobus startujący w Krakowa o 5:50. Trochę późno, ale to ma być raczej krótka wycieczka, więc powinno wystarczyć. Wstaję odpowiednio wcześniej, jem śniadanie, pakuję plecak, ruszam na dworzec. Tam chwilę czekam, wsiada i jadę.
Do Zakopanego docieram z lekkim opóźnieniem (ach, te korki przed wjazdem do miasta), ale ważne, że w końcu jestem. Szybko odnajduję samochód z resztą zespołu, dosiadam się i już w komplecie ruszamy w stronę parkingu na Siwej Polanie.
Przejście przez Dolinę Chochołowską
Zostawiamy samochód, kupujemy wejściówki i zaczynamy przejście zielonym szlakiem. Poranek jest chłodny, ale niemal od razu narzucamy sobie niezłe tempo i udaje się rozgrzać bez sięgania po dodatkowe ubrania.

Mijamy Siwą Polanę wraz tamtejszymi, dość licznymi zabudowaniami, po czym wchodzimy do lasu. Przy trasie pojawia się Chochołowski Potok, który będzie towarzyszył nam niemal przez całą trasę do Polany Chochołowskiej.
Dotarcie w pobliże schroniska zajmuje nam około 1 godziny i 20 minut. Myślę, że dokładny opis tego odcinka mogę sobie darować. Szedłem nim co najmniej kilkanaście razy, osoby zainteresowane chodzeniem poza szlakami też pewnie znajdą go bardzo dobrze. W razie, czego mam na blogu osobny artykuł poświęcony Dolinie Chochołowskiej.

Ostatecznie, do samego schroniska nie docieramy. Z szerokiej, prowadzącej przez dolinę drogi schodzimy gdzieś w połowie polany. Skręcamy na czarny szlak i przez chwilę podchodzimy nim do leżącej nieopodal kaplicy. Korzystając z tamtejszych ławek robimy sobie kilkanaście minut przerwy na drugie śniadanie.

Szlak na Bobrowiecką Przełęcz
W końcu wstajemy i ruszamy dalej. Pokonujemy resztę czarnego szlaku, który prowadzi nas ku schronisku. Kawałek przed budynkiem skręcamy na trasę oznakowaną kolorem żółtym, którą w niecałe 2 godziny można wejść na Grzesia. My użyjemy go do dostania się w okolice Bobrowieckiej Przełęczy.
Żółty szlak sprawia tu dość ponure wrażenie. Jest częściowo zniszczony, ktoś porozjeżdżał go ciężkim sprzętem do zrywki drewna. To zresztą nie jedynie miejsce w Dolinie Chochołowskiej, gdzie tego typu prace są prowadzone. Ale konflikt TPN i tak zwanej Wspólnoty Ośmiu Wsi tu już raczej temat na inny artykuł. W każdym razie, powstaje tu fajny paradoks, gdzie zejście pieszego turysty ze szlaku jest wykroczeniem, a zarobkowe wycinanie lasów i dewastowanie terenów parku traktorami już nie.

Po kamienistej, częściowo zabłoconej ścieżce szybko nabieramy wysokości. Z lewej stromy mamy niewielki strumień, który czasem mocno zbliża się do znajdującego się w kiepskim stanie szlaku.
W pewnej chwili docieramy do rozdroża, gdzie przeskakujemy na trasę niebieską. Stąd do Bobrobieckiej Przełęczy mamy tylko jakieś 200 metrów, które pokonujemy najpierw po schodkach, a później już klasyczną, niezbyt szeroką, leśną ścieżką. Po kilku minutach stoimy na przełęczy, chyba jako jedyni turyści w okolicy.

Wejście na Bobrowiec i Jamborowy Wierch
Uwaga: zdarzenia opisane w dalszej części artykułu nigdy nie miały miejsca i są jedynie niespełnioną fantazją autora tego bloga. Wszystkie zamieszczone zdjęcia pochodzą z ogólnodostępnych źródeł lub od osób pragnących zachować anonimowość.
Z przełęczy bardzo dobrze widać już masyw Bobrowca, a także fragmenty ścieżki prowadzącej najpierw na Jamborowy Wierch, a potem i na główny wierzchołek.

Po krótkim postoju ruszamy przez niewielką polanę, kierując się na umiarkowanie gęsty, iglasty las. Docieramy do drzewek, potem bez problemu odnajdujemy ścieżkę prowadzącą miedzy nimi. Dostępnych wariantów jest pewnie kilka. Generalną zasadą jest, aby po prostu wejść na zbocze Jamborowego Wierchu, a później podchodzić gdzieś na granicy terenu odsłoniętego i zalesionego. W końcu i tak pewnie trafi się na ślady po dawnym szlaku.

Będąc już w lesie, zauważamy, że zbocze zaczyna się podnosić. Dość szybko robi się stromo, choć na szczęście, podłoże nie jest dziś śliskie. Zmniejszamy więc tempo i mozolnie zdobywamy wysokość.
Roślinność rzednie, dookoła zostają tylko niższe drzewka i kosówka. Wspinamy się do stromiźnie, starając trzymać blisko tej bardziej zarośniętej części zbocza. W pewnej chwili trafiamy na bardzo wyraźną, szeroką ścieżkę. To właśnie dawny szlak na Bobrowiec. Być może prowadzi tu od samego dołu, startując z innego krańca polany (pewnie gdzieś bliżej strony Słowackiej).


Ścieżka wije się gęstymi zakosami w górę zbocza. Mimo upływu kilkunastu lat, ten odcinek wciąż nie odbiega jakością od niektórych znakowanych szlaków. Od czasu do czasu można się nawet natknąć na niedokładnie zamazane biało-zielone oznaczenia.

Im wyżej się znajdujemy, tym lepsze widoki prezentuje okolica. Widzimy parę turystów przechodzącą przez przełęcz poniżej, ludzi na Grzesiu, w oddali parę innych, znacznie wyższych szczytów. Ciekawie wygląda też Osobita na Słowacji, gdzie też kiedyś szlak był, a od roku 1989 już nie ma (w sumie to jestem bardzo ciekawy, jak będzie wyglądać sieć tatrzańskich szlaków za 20-30 lat. Zostanie w ogóle cokolwiek?).


Nagle zbocze łagodnieje, najtrudniejsza część podejścia zostaje za nami. Docieramy na Jamborowy Wierch, gdzie robimy sobie chwilę przerwy. Tu dopada nas również wiejący dziś w Tatrach halny. Nie jest tak źle, jak na wyższych szczytach, ale niektóre podmuchy potrafią wytrącić z równowagi. Osobiście, wolałbym nie być dziś na jakieś trudniejszej grani.

Z Jamborowego schodzimy kilka metrów w dół, po czym przez chwilę poruszamy się w miarę poziomą granią. Dalsza ścieżka jest już trochę zarośnięta. Kosówką sięga nam czasem ponad głowy, bywa że trzeba obracać się bokiem albo rozpychać gałęzie. Choć tak na dobrą sprawę, nie jest to jeszcze nic szczególnie uciążliwego.

Ścieżka ponownie się podnosi, zaczynamy podejście na jedną z kulminacji grani. Od czasu do czasu pojawiają się skaliste fragmenty, które przeważnie obchodzi się od prawej strony.

Zbliżając się w stronę szczytu, zauważamy, że obecnie zajmują go 3 osoby. Stoją w zwartej grupie, z dużą papierową mapą, co chwilę pokazując coś rękami. W pewnej chwili zauważają też naszą grupę.

„Nasi” czy „nie nasi”? Inny turyści, ktoś z TPN, a może straż parku, która zaraz wlepi nam wysokie mandaty? Podchodzimy z pewną niepewnością, rzucamy jakieś przywitanie. Grupa przyjmuje nas dość chłodno, ale ostatecznie jakaś rozmowa się nawiązuje. Okazuje się, że to zespół topografów, prowadzący jakieś badania za zgodą parku. Nie jesteśmy tu mile widziani, ale nie padają też żadne groźby czy pretensje. Po krótkiej dyskusji o naszych dalszych planach, postanawiamy „oddać” im górę i ruszyć dalej.


Mnichy Chochołowskie
No właśnie, dalej czyli gdzie? Gdybym, zgodnie z pierwotnym założeniem, wchodził tu w pojedynkę, pewnie bym teraz zawrócił i zszedł przez Jamborowy Wierch na Bobrowiecką Przełęcz. Rano, już po dotarciu do Zakopanego dowiedziałem się jednak, że część grupy chciałaby również zobaczyć pobliskie Mnichy Chochołowskie. Nie tylko nie miałem nic przeciwko, ale i przyjąłem pomysł z entuzjazmem. A więc idziemy pod Mnichy.
Problem w tym, że nie jest to takie proste. Bo o ile z Bobrowca dość łatwo można dostać się na Juraniową Przełęcz (a dalej też na Parzątczak i Furkaską), to tej drugiej, odchodzącej na wschód grani, nie odwiedza prawie nikt. Wydeptana ścieżka szybko znika, wygląda na to, że dalszą drogę będziemy musieli wykombinować samodzielnie.

Niby nie jest to daleko. W linii prostej 500 metrów, może odrobinę więcej. My te Mnichy nawet widzimy już dość wyraźnie. Są niemal na wyciągnięcie ręki, na częściowo zalesionym zboczu poniżej grani. Tyle, że większa część tego odcinka jest zarośnięta lasem i gęstą kosówką. Przebicie się przez to nie będzie banałem.

Dość szybko musimy się z tymi zaroślami zmierzyć. Obejścia nie ma, trzeba „wbijać w zieloną” i jakoś pokonywać kolejne metry. Kierujemy się na wschodnią część Mnichów, starając trzymać w miarę blisko grani. Niestety, nie zawsze jest to możliwe. Czasem jest zbyt gęsto, trzeba zejść niżej albo wręcz wrócić się kawałek. Idzie wolno, a dodatku co chwilę nabawiamy się nowych zadrapań i siniaków.
Po dłuższej chwili tej męczarni docieramy na rozległą polankę z pojedynczą, wapienną skałką. Dość łatwo wejść na nią od tyłu, a jej górna, trawiasta część to całkiem dobry punkt widokowy na okolicę. A także fajne miejsce na chwilę przerwy przed walką o kolejne metry.

Po trwającym chwilę postoju wracamy na grań i kontynuujemy przebijanie się mocno zarośniętym terenem. Jest nawet cięż… to znaczy, ciekawiej niż wcześniej. Zero ludzkich śladów, tylko jakieś wąskie ścieżki wydeptane przez zwierzynę. Bywa, że poruszamy się w tempie kilku metrów na minutę, błądzimy, z różnych przyczyn zawracamy, by szukać innej drogi.
W końcu się jednak udaje. Docieramy na wschodni kraniec Mnichów Chochołowskich, gdzieś w pobliżu ich górnej części. Najwyższa ze skałek wydaje się w zasięgu. Tu zespół się dzieli, dwie osoby ruszają na szczyt, dwie zostają na niewielkiej polance między wapiennymi turniami. Sam nie mogę sobie darować sprawdzenia „co jest tam wyżej”.


Wspinamy się chwilę po stromych trawkach, ostatnie metry pokonujemy w skalistym, ale bardzo łatwym terenie. Stajemy na szczycie turni i przez moment podziwiamy okolicę. Całkiem fajnie widać stać Polanę Chochołowską oraz kilka sąsiednich Mnichów.



Zejście Skorusim Żlebem
Na dokładniejszą eksplorację raczej nie ma czasu. Nie chcemy się też za bardzo wystawiać na widok osób trzecich, a jednak ten teren jest dość dobrze widoczny ze sporego kawałka Polany Chochołowskiej.
Pora schodzić, ale którą drogą? Tu zdania są podzielone. Część wybrałaby stromy, trawiasty żleb pomiędzy Mnichami, reszta powrót na polankę ze skałką (tam gdzie wcześniej była przerwa) i zejście łagodniejszym, Skorusim Żlebem. Nie chcemy się rozdzielać, więc wygrywa opcja dłuższa, ale na tę chwilę pewniejsza.
A więc cofamy się do polanki. Powoli przez gąszcz, oczywiście inną drogą niż wcześniej, bo dokładnego przejścia przez ten labirynt nie sposób zapamiętać. Mija kilkadziesiąt minut, dochodzą kolejne siniaki i zadrapania. W końcu jednak jesteśmy w pobliżu skałki, gdzie odbijamy w dół i zaczynamy zejście.

Skorusi Żleb jest umiarkowanie stromy, w większości trawiasty, z niewielką liczbą luźnych kamieni i większej roślinności. Schodzi się całkiem dobrze, wariantów jest kilka, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie żlebu. Sami wybieramy przeważnie ten, który jest bardziej schowany przed wzrokiem osób przebywających na Polanie Chochołowskiej.
Pod względem widoków, to zejście ma sporo do zaoferowania. Po lewej stronie mamy ciekawie wyrzeźbiony Mnichy, na przeciwko Trzydniowiański Wierch, Ornak oraz sporo innych, nawet wyższych szczytów na głównej grani Tatr Zachodnich.




W dolnej części żlebu nachylenie nieco spada. Pojawia się za to więcej roślinności. Nie jest zbyt uciążliwa, choć i tak spowalnia tempo oraz wymusza większą ostrożność. Ze względu na zacienienie jest tu też trochę ślisko.
Orientacja nie sprawia natomiast żądnych problemów. Trzeba po prostu iść w dół, w stronę Polany Chochołowskiej. Co ciekawe, w tej części trasy, nietrudno już trafić na jakiejś ślady ludzkich kroków. Jeśli więc ktoś chodzi w okolice Mnichów, to raczej tędy niż zarośniętym zboczem od Bobrowca.

Polana coraz bliżej. Lada chwila możemy dostać się na otwarty teren, jednak nie do końca chcemy do robić. Nie wiemy, kto może tam być lub go obserwować. Skręcamy więc w lewo i pod osłoną lasu udajemy w kierunku szlaku. Lepiej od razu wyjść na znakowaną ścieżkę niż mieć do niej jeszcze kilkadziesiąt metrów marszu przez polanę.
W końcu docieramy do szutrowej, prowadzącej dnem doliny drogi i wtapiamy się w tłum. Nikt na nas nie czeka, nikt się nawet nie zainteresował. Chyba udało się po raz kolejny.
Powrót
Wracamy na szlak, ale wiemy, że to jeszcze nie koniec wycieczki. Do samochodu zostało jeszcze co najmniej 6 kilometrów Doliny Chochołowskiej. Ponad godzina marszu przez średnio ciekawy teren, ale trudno – jakoś zleci.

Idziemy, rozmawiamy, wspominamy przejście i snujemy dalsze plany. Gdzieś po drodze obserwujemy, jak leśnicy ściągają traktorem drewno z leśnego zbocza i palą ognisko bezpośrednio przy szlaku. W końcu docieramy na parking, ładujemy się do auta i ruszamy w stronę Zakopanego.
Tam ekipa się rozdziela. Opuszczam samochód i przechodzę na położony kawałek dalej dworzec. Autobus do Krakowa już stoi. Kupuję bilet, zajmuję jakieś miejsce. Na pokładzie pustki. To środek tygodnia, więc powrót Zakopianką też jest szybki i bezproblemowy.
Bobrowiec, Jamborowy Wierch i Mnichy Chochołowskie – podsumowanie
To nie było typowe, tatrzańskie przejście. Inny teren, inne trudności, inny klimat. Ale też było fajnie! Co do tego nie mam akurat żadnych wątpliwości. Miałem okazję poznać te góry od zupełnie nowej strony i przekonać się, że taki rodzaj eksploracji też mnie pociąga.
Myślę, a na nawet mam nadzieję, że kiedyś będę miał jeszcze okazję udać się w takie mniej popularne i trudno dostępne miejsca. Przebijać przez gęsty las, walczyć z kosówką, samodzielnie wytyczać drogę, jednocześnie cieszyć się z trudności oraz pragnąć mieć je już za sobą.
Ale wróćmy jeszcze do samego wejścia na Bobrowiec, bo przecież to ono było głównym celem tego wyjazdu. Trasa całkiem ciekawa, łatwa i niezbyt długa. Cieszę się, że mogłem ją odwiedzić, a osobiście uważam za jeden z prostszych poza-szlaków, jakie do tej pory poznałem. Wielka szkoda, że została zlikwidowana, bo byłaby naprawdę fajną alternatywą dla wejścia na sąsiedniego Grzesia.
Na koniec mapa okolicy z zaznaczoną trasą między Bobrowiecką Przełęczą a Polaną Chochołowską (przez Jamborowy Wierch, Bobrowiec, Mnichy Chochołowskie i Skorusi Żleb).

A czy w przyszłości planujesz zrobić kominiarski wierch :)?
Pozdrawiam
Ja to bym najchętniej na każdy szczyt w Tatrach wszedł, więc nie wykluczam, że i Kominiarskim się kiedyś nieco bardziej zainteresuję ;)
mnie też bardzo zainteresował wątek Kominiarskiego Wierchu
Byliśmy dzisiaj na Bobrowcu, piękny szlak i szkoda ze takich jest niewiele w Tatrach . Jedyny podobny to jeszcze Osobita która również oferuje piękne widoki.
O Osobitej myślę od dawna, ale jakoś zawsze mi tam nie po drodze. Ale pewnie i tam się kiedyś tam uda dotrzeć.
Pozdro! :)
Jaki jest szacunkowy czas przejścia z Bobrowieckiej przełęczy na Bobrowiec? 40 min? Więcej?
Zależy, jak kto szybko podchodzi i przebija się przez kosówkę ;)
Ale Twoje 40 minut może być dobrym szacunkiem.