Wejście na Szczyrbski Szczyt – dwie drogi z Doliny Młynickiej
To pięknie położony, choć niezbyt często odwiedzany szczyt w słowackiej części Tatr Wysokich. Szlaku na wierzchołek nie ma, jednak można się tam dostać kilkoma niezbyt trudnymi drogami wspinaczkowymi. Tego dnia odwiedzamy dwie z nich, obie startujące z różnych miejsc Doliny Młynickiej.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Na zdobycie tej góry miałem ochotę już od dłuższego czasu. Dość łatwo zauważyć ją podczas przejścia Doliną Młynicką, więc po ubiegłorocznym wejściu na leżącego niedaleko Szatana w końcu zapadła decyzja, by zająć się nią na poważnie. Drogi na szczyt rozpracowałem niedługo później, jednak na faktyczny wyjazd przyszło poczekać aż do następnego sezonu. Ale w końcu się udało: obaj ze znajomym mieliśmy wolną sobotę, a w Tatrach szykowała się niezła, stabilna pogoda. Naprawdę szkoda było nie skorzystać z okazji.
Szczyrbski Szczyt – podstawowe informacje
Szczyrbski Szczyt znajduje się na Słowacji, w południowo-zachodniej części Tatr Wysokich. Leży na grani między dolinami Młynicką i Hlińską. Mierzy 2382 metry, choć czasem spotykane są też inne wartości (stara tabliczka na szczycie podaje na przykład 2395).
Na wierzchołek nie prowadzą żadne szlaki turystyczne. Dozwolona jest jednak wspinaczka, a dróg o różnym poziomie trudności na ścianach Szczyrbskiego Szczytu nie brakuje. Warto jednak pamiętać, że aby legalnie wspinać się w Tatrach Słowackich należy: być członkiem Klubu Wysokogórskiego, poruszać się po drodze wycenionej na co najmniej III w skali UIAA (innych można używać jedynie w zejściu) oraz mieć ze sobą niezbędny sprzęt.
Drogi opisane w tym artykule są o wiele łatwiejsze, więc do wyboru pozostaje albo kosztowna wycieczka z przewodnikiem, albo ryzykowanie złapania przez TANAP i płacenia mandatu w wysokości kilkudziesięciu lub nawet kilkuset euro.
Jeśli mimo wszystko zdecydujemy się na takie wejście, do wyboru jest kilka – nazwijmy to – dróg turystycznych, czyli takich o trudnościach niewymagających stosowania sprzętu wspinaczkowego. W tym tekście skupię się na dwóch:
- drodze od południa, z okolic Koziego Kotła, prowadzącej przez Żleb Petrika,
- drodze od zachodu, znad brzegu Capiego Stawu.
Pierwszą można by wycenić na solidne I (choć z możliwością obejścia tych najcięższych odcinków), druga to głównie 0 z tylko jednym trudniejszym miejscem (przecięcie stromego żlebu). Obie trasy są dość łatwe orientacyjne i w większości kopczykowane.
Wejście na Szczyrbski Szczyt raczej nie jest długą wycieczką. Startując i wracając do Szczyrbskiego Jeziora można się spokojnie wyrobić w 7-9 godzin. Liczba przewyższeń też raczej nie przekracza 1100-1200 metrów, więc jeśli ktoś ma ochotę, może tego dnia zahaczyć również o jakiś inny okoliczny szczyt.
Jeśli chodzi o sprzęt, to w dobrych warunkach na wejście oboma drogami wystarczą dobre buty i kask. Jeśli jednak skała będzie morka, to w przypadku przejścia przez Żleb Petrika warto pomyśleć o stosowaniu asekuracji (szczególnie w drodze w dół). Poruszając się po Tatrach Słowackich należy również pamiętać o ubezpieczeniu (koszt to przeważnie kilka złotych za dobę), choć warto mieć na uwadze, że większość polis nie działa przy włóczeniu się poza szlakiem.
Wejście na Szczyrbski Szczyt – relacja z wycieczki
Dojazd do Szczyrbskiego Jeziora
Na tę wycieczkę wybieram się ze znajomym z innego miasta. Dni są długie, trasa wręcz przeciwnie, więc nie startujemy jakoś bardzo wcześnie. W Krakowie umawiamy się na jednej ze stacji benzynowych o 4:30 i stamtąd ruszamy na południe. Najpierw bezproblemowo opuszczamy małopolską stolicę, później Zakopianką jedziemy aż do Nowego Targu. Tam skręcamy na Jurgów, gdzie niedługo później przekraczamy polsko-słowacką granicę.
Będąc już na Słowacji zaczynamy objazd Tatr od wschodu. Później, poruszając po tak zwanej Drodze Wolności, mijamy je od południa. Trwa to kilkadziesiąt minut, po których docieramy do popularnej miejscowości turystycznej o nazwie Szczyrbskie Jezioro.
Samochód początkowo chcemy zostawić w zatoczce przy wjeździe do miasta, jednak wygląda na to, że jakiś czas temu przekształcono ją z ogólnodostępnego parkingu na miejsca postojowe dla autobusów. Nie mamy więc innego wyjścia niż dojazd do centrum i postój na jednej z płatnych miejscówek. Wybieramy tą największą, dwupiętrową, gdzie za dobę płaci się 5,50 euro (stan na lipiec 2021 roku).
Żółty Szlak przez Dolinę Młynicką
Około 7:20 jesteśmy gotowi do marszu. Zabieramy plecaki i ruszamy na północ po jednej z asfaltowych dróg miasteczka. Po kilkuset metrach trafiamy na pierwsze oznaczenia żółtego szlaku. którego mamy się zamiar trzymać przez najbliższe 2-3 godziny.
Dalszy odcinek nadal jest asfaltowy. Przez parę minut idziemy ładną alejką, przy której pełno jest drzew, ławek i tablic informacyjnych. W pobliżu stoi także otwarta jakiś czas temu wieża widokowa, a w oddali ciekawie prezentują się tutejsze skocznie narciarskie.
Kawałek dalej asfalt dobiega końca. Wchodzimy na węższą, kamienistą drogę, która prowadzi nas wśród niskich zarośli w stronę lasu. W tym ostatnim nachylenie ścieżki zaczyna delikatnie rosnąć. Pod nogami pojawia się też sporo korzeni i kamieni.
Leśny odcinek nie ciągnie się zbyt długo. Po kilkuset metrach znów jesteśmy w bardziej otwartym terenie, tym razem zdominowanym przez coraz niższą kosówkę. Z tego miejsca roztacza się już całkiem ładny widok na Dolinę Młynicką oraz otaczające ją granie. Dobrze widać również nasz dzisiejszy cel.
Idąc dalej wśród kurczącej się roślinności docieramy do jednej z największych atrakcji tej doliny: mierzącego 25 metrów wysokości wodospadu Skok. Żółtym szlakiem mijamy go po lewej stronie, a ten odcinek to pierwsze, nieco bardziej wymagające podejście, które zaliczamy na niniejszej wycieczce.
Powyżej wodospadu znajduje się kilkadziesiąt metrów łańcuchów. Teren nie jest co prawda trudny technicznie, jednak przejście po gładkich, często mokrych płytach byłoby bez nich trochę ryzykowne. Sporo ludzi decyduje się skorzystać z pomocy, więc w „godzinach szczytu” szlak się w tym miejscu korkuje.
Za łańcuchami teren znów staje się łatwy i dość płaski. Szybko docieramy nad niewielkie jezioro, nazwane po prostu Staw nad Skokiem. To niezłe miejsce na chwilę przerwy, lecz my po prostu idziemy dalej. Przed nami jeszcze trochę przejścia wśród zielonych trawek, a później lekka wspinaczka na kolejny próg tej doliny.
Wkrótce dostajemy się w okolicę licznych, w większości niewielkich stawów, które dzielą się na dwie grupy: Wołowe Stawki oraz Kozie Stawy. Mijamy parę z nich, po czym zaczynamy się rozglądać za odpowiednim miejscem do zejścia ze szlaku.
Szczyrbski Szczyt – wejście przez Żleb Petrika
Znakowaną ścieżkę opuszczamy kawałek przed wejściem na kolejny próg doliny (dość dobrze widać go na powyższym zdjęciu). My schodzimy kawałek przed malutkim, chyba nienazwanym stawkiem, ale tak na prawdę nie ma to większego znaczenia. W tym miejscu panuje duża dowolność – najważniejsze, by kierować się w stronę granicy trawek oraz wznoszącego się w górę rumowiska.
Początek trasy prowadzi po mniejszych i większych kamieniach. Przy suchej nawierzchni pokonuje się je zupełnie bezproblemowo, a pojawiające się od czasu do czasu kopczyki dodatkowo ułatwiają sprawę. Generalnie, wciąż trzymamy kurs na granicę trawek i wznoszącego się rumowiska, a gdy tam docieramy, czeka nas chwila nieco bardziej stromego podejścia.
Później i tak czeka nas wejście na trawki. Pod koniec stromego odcinka kamienie się kończą, a my lekko skręcamy w lewo i podchodzimy zgodnie z dającymi się czasem zauważyć śladami starej ścieżki.
Kawałek dalej trafiamy na kolejne rumowisko – niezbyt długie i mniej strome niż to wcześniejsze. Idziemy po nim parę minut, aż docieramy do trawiastej części zbocza. Ta szybko zaczyna się znosić i szczerze mówiąc – okazuje się dość nieprzyjemna. Dobrze, że jest dziś ciepło i sucho, bo w innych warunkach nietrudno byłoby się poślizgnąć.
Gdzieś za połową zielonego odcinka, po minięciu widocznych na powyższym zdjęciu kamieni, skręcamy w prawo. Tam czeka nas przejście lekko eksponowaną, skalno-trawiastą półką. Nie jest trudna technicznie, ale zdecydowanie warto uważać, gdzie stawia się kroki.
Znajdujemy się teraz na południowo-wschodnim zboczu góry, w pewnej wysokości nad Wyżnim Kozim Stawem (dobrze widać go za nami). Teren jest częściowo trawiasty, częściowo skalisty, a szczytową grań mamy po swojej lewej stronie.
Skręcamy i zaczynamy podejście. W orientacji pomagają liczne kopce oraz miejscami widoczna ścieżka. Nachylenie nie jest duże, a teren dość łatwy, więc szybko docieramy do kolejnego rumowiska. Stąd dobrze widać już Żleb Petrika, którym za kilka, może kilkanaście minut będzie próbować dostać się na grań.
Po głazach można poruszać się dość swobodnie, choć gdzieś po prawej jest tu ścieżka prowadząca w stronę żlebu. Wyraźna i gęsto kopczykowana, choć nieco krucha. W górnej części zbocza robi się również trochę stroma, co wymusza większą czujność ze względu na zsuwające się kamienie.
Wkrótce docieramy do podstawy Żlebu Petrika. W tym miejscu lekko skręcamy w prawo i zaczynamy strome podejście między równie stromymi ścianami. Dno żlebu jest wąskie, kruche i z każdym krokiem wymagające coraz większej ostrożności. Przez pierwsze minuty nie sprawia nam jednak trudności.
Problemy pojawiają się dopiero na progach owego żlebu. Są dwa, oba mierzące po kilka metrów wysokości. Szczególnie wymagający jest ten pierwszy, który jest nie tylko bardzo stromy, ale również nieco śliski oraz pozbawiony dobrych chwytów i stopni. Sam męczę się dobrych parę minut zanim udaje mi się znaleźć sposób na pokonanie tej przeszkody.
Nad pierwszym progiem nadal jest stromo, ale przynajmniej nie ma problemu z wyszukiwaniem miejsc na ręce i nogi. Drugi próg czeka kawałek dalej. Też nieco trudny i wymagający odrobiny wspinaczki, ale ze znacznie lepszą skałą i wygodniejszymi chwytami. Tę przeszkodę pokonuję już bez kilkukrotnych przymiarek.
Ponad drugim progiem nie ma już większych trudności. Końcowy fragment żlebu wciąż jest stromy i pełen kruszyzny, ale można ją łatwo obejść dobrze urzeźbioną ścianą po prawej stronie. Sam żleb kończy się natomiast wąskim wcięciem w grani, za którym widać łagodne, zachodnie zbocze góry.
Największe trudności za nami. Przejście żlebu było dość wymagające i z pewnością nie chciałbym musieć tędy schodzić. Powiem wręcz, że pierwszy z progów był jednym z najtrudniejszych miejsc, z jakimi mierzyłem się do tej pory w Tatrach. Mocno dziwi mnie, że w niektórych opracowaniach wycena tej drogi wynosi 0+. Zdaniem moim, a także paru innych osób, które miały okazję ją przejść, żleb jest za I, a pierwszy próg może nawet wyżej.
Istnieje jednak obejście, o którym warto w tym miejscu wspomnieć. Nie mam niestety zdjęć, ale gdzieś przy wejściu do Żlebu Petrika, tam gdzie zaczyna się jego stroma część, jest też początek innego żlebu. Ten drugi jest częściowo trawiasty, mniej stromy i wyprowadza na inne, położone niżej miejsce na grani. Tam faktycznie może być 0+, a gdybym jednak nie dał rady sforsować pierwszego progu, pewnie szukałbym właśnie tego wariantu.
Dobra, wracając do drogi na szczyt: jesteśmy na grani, tuż po wyjściu ze żlebu. Tu odbijamy w prawo i w niesprawiającym problemów, skalno-trawiastym terenie ruszamy w górę. Ostatnie podejście trwa parę minut i jest łatwe również pod względem orientacji. Wkrótce docieramy do wierzchołka, gdzie na jednym ze sporej wielkości głazów odnajdujemy metalową tabliczkę.
W tym momencie szczyt jest wyłącznie dla nas. Choć na pobliskich wierzchołkach (również tych poza-szlakowych typu Szatan lub Hruby Wierch) można wypatrzeć sporo osób, na Szczyrbskim jest tylko tylko nasza dwójka. Po drodze nie spotkaliśmy nikogo, stąd też nie widzimy innych podchodzących turystów.
Mimo większego niż w prognozach zachmurzenia, pogoda wciąż jest dobra, a panorama okolicy potrafi zachwycić. Świetnie widać stąd trzy pobliskie doliny (Młynicką, Hlińską oraz Mięguszowiecką) oraz otaczające je granie. Są Baszty, Soliska, Mięgusze, a w oddali również sporo z tych najwyższych szczytów. Jest co oglądać, więc bez wahania decydujemy się zostać tu nieco dłużej.
Zejście ze Szczyrbskiego Szczytu – droga nad Capi Staw
Po naprawdę długiej przerwie w końcu decydujemy się wracać. Opuszczamy wierzchołek i prawą stroną grani dochodzimy w okolice przełączki, gdzie kończy się Żleb Petrika. Ta ścieżka jest już bardzo wyraźna, pełna kopczyków i niezbyt stroma. Niemal na całej długości jej wycena wynosić będzie 0, z tylko jednym miejscem wymagającym większej ostrożności.
Poniżej owej przełączki ścieżka nadal wije się w dół zbocza. Teren przez dłuższą chwilę niewiele się zmienia, trzeba tylko uważać na kruchą i niezbyt przyjemną nawierzchnię. Lepiej poruszać się tu powoli i ostrożnie, a na głowie mieć założony kask.
Z czasem zbocze zaczyna robić się bardziej pochyłe, a kawałek dalej ścieżka doprowadza nas do stromego, nieco mokrego żlebu. Ów żleb należy jakoś przeciąć, co wymaga trochę czujności (to najtrudniejszy fragment całej tej drogi), ale nie jest wymagające pod względem technicznym.
Za żlebem czeka nas przejście wąską, odrobinę eksponowaną półką, a następnie bezproblemowe zejście w dół głównie trawiastego zbocza. Po pokonaniu tego odcinka docieramy na wypłaszczenie, gdzie dominuje otaczające Capi Staw rumowisko skalne.
Rumowisko można pokonać na wiele sposobów. Jakiejś bardziej wyraźnej ścieżki tu nie ma, więc trzeba po prostu kombinować. Capi Staw, wedle uznania, można obejść od północy lub południa. Ja decyduję się na pierwszy wariant, idąc trochę ponad taflą tego ładnie położonego jeziora.
Powrót
Docieram do znakowanej ścieżki i siadam na jednym z kamieni. Muszę tu chwilę zaczekać na poruszającego się wolniej kolegę. Mam czas chwilę odpocząć, a także podziwiać krajobraz tej malowniczej doliny. Gdy po chwili znów jesteśmy razem, zaczynamy powrót do Szczyrbskiego Jeziora.
Schodzimy na niższe piętro doliny, gdzie mijamy pomnik ofiar katastrofy śmigłowca z 1979 roku (ratownicy zahaczyli właśnie o skały Szczyrbskiego Szczytu). Na jednym z kamieni wisi pamiątkowa tablica, jest też krzyż, a także trochę szczątków maszyny.
Chwilę później trafiamy w miejsce, gdzie parę godzin wcześniej schodziliśmy ze szlaku. Teraz przechodzimy tędy jak „normalni” turyści, po czym kontynuujemy marsz w dół. Mijamy kolejne stawy, schodzimy po kamieniach, a następnie łatwym terenem docieramy do Stawu nad Skokiem. Tam, w okolicy wodospadu mamy okazję obserwować jakąś akcję ratunkową z użyciem helikoptera. Trafiamy akurat na moment, gdzie ratownicy wciągają rannego na noszach i odlatują w stronę pobliskiej miejscowości.
Zejście przy wodospadzie jest ubezpieczone łańcuchami, na których zgodnie z tym, co pisałem wcześniej, lubią tworzyć się zatory. Przejście tego odcinka zajmuje nam więc parę minut dłużej niż byśmy chcieli. Ostatecznie dostajemy się jednak na niższe piętro doliny, gdzie nie czają się już żadne inne trudności.
Maszerujemy wzdłuż Młynickiego Potoku obserwując, jak przy szlaku pojawia się coraz więcej kosówki. Później trafiamy do lasu, a za nim idziemy otwartym terenem. Końcówka to już asfalt i spacer przez pełną turystów miejscowość. Na parkingu jesteśmy mniej więcej 8,5 godziny po starcie wycieczki, a droga do Krakowa zajmuje 3 kolejne.
Wejście na Szczyrbski Szczyt – podsumowanie
Co tu dużo mówić – piękna góra i ciekawe, urozmaicone drogi. Wspinaczka na Szczyrbski Szczyt dała mi sporo frajdy, a spokój i widoki na wierzchołku były właśnie tym, czego szukam w tatrzańskich wycieczkach. W pamięci na długo zostanie mi również Żleb Petrika, który dał popalić o wiele bardziej niż spodziewałem się podczas przygotowań do tego przejścia.
W tym sezonie była to już moja druga wycieczka w Tatry Słowackie. Równie udana, co wcześniejsza i z pewnością nie ostatnia. Uwielbiam te góry i bardzo chętnie w nie wracam, by włóczyć się zarówno szlakami, jak i poza nimi. Lista moich kolejnych, potencjalnych celów jest bardzo długa, więc dajcie mi tylko dobrą, stabilną pogodę i na pewno wracam!
Od kilku dni /dopiero !mam możliwość oglądania filmów czyli pełnię odbioru,podziwiam Twoją aktywność w przeciwieństwie do większości dzisiejszych pustelników ,zakapturzonych mnichów ,chodzących bez celu po ulicach,zapatrzonych jedynie w ekran telefonu.Relacja jak zawsze świetna.
Dzięki i zapraszam niedługo po więcej :)
Skoro mieliście tyle czasu, to można było jeszcze przejść na Bystrą Ławkę, z Capiego Stawku to już rzut beretem. Później zejść do Szczyrbskiego Plesa Doliną Furkotską. Może byłoby z godzinkę dłużej, ale mniej monotonnie niż wracanie tą samą drogą. ;)
Eh, kolega trochę marudził, że ma już dość, więc odpuściliśmy. Ale faktycznie, w pierwotnym planie było jeszcze zahaczenie o Hlińską Turnię i/lub Hruby Wierch. No cóż, może innym razem uda się wykorzystać więcej dnia.
Pozdrawiam!
Jak zwykle świetna robota! Jak zwykle zachęcam też Kolegę do uwieczniania wycieczek w formacie gpx.
Jak mi ktoś zasponsoruje porządny GPS to mogę nagrywać ;) Ale tym, który mam w zegarku sportowym to niestety, dokładność wychodzi zbyt niska.
Nie chodzi o dokładność. Chodzi o kierunek. Sam korzystam z tracków nagrywanych jeszcze w latach 2013-2015. dokładność delikatnie mówiąc średnia, ale parę razy i tak pomogło nie zapchać się w jakiś parchaty teren.
super . Dzięki Michał ze dzielisz się z nami i udostępniasz materiały. naprawdę wielkie wow. dzięki twojej stronie zacząłem i ja chodzić trochę poza szlakiem. Zdobyłem Lodowy, niżne Rysy i Mięgusza. Właściwie na tych szczytach odkrywa się Tatry na nowo, na szlaku jest się zazwyczaj samym. Super !!!
Jest w tym sporo prawdy. Emocje i przeżycia podczas chodzenia poza szlakiem są zupełnie inne niż na „zwykłych” wycieczkach. I szczerze mówiąc – to strasznie wciąga!