Batyżowiecki Szczyt – wejście od Wschodniej Batyżowieckiej Przełęczy (opis drogi, trudności, zdjęcia)
Batyżowiecki Szczyt jest jednym z tych bardziej wymagających. Jego trudności leżą gdzieś na granicy wspinaczki i „zwykłej” turystyki pozaszlakowej, co czyni go łakomym kąskiem dla co ambitniejszych miłośników tego typu wycieczek. W tym tekście opiszę prawdopodobnie najłatwiejszą z wytyczonych tam dróg, prowadzących na wierzchołek od Wschodniej Batyżowieckiej Przełęczy.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Rozglądając się za celami na ten sezon, moja uwaga dość często kierowała się w stronę szczytów o trudnościach „mocne jeden”. Jest ich w Tatrach co najmniej kilka, a po zdobyciu Wielkiej Korony Tatr oraz rozpoczęciu przygody ze wspinaczką, wydają się niezłą propozycją dla kogoś, kto w górach chce stale podnosić swój poziom.
Jednym z takich celów stał się właśnie Batyżowiecki Szczyt. Ambitny, rzadko odwiedzany, bardzo atrakcyjny wizualnie. Nic więc dziwnego, że po paru udanych przejściach w pierwszej połowie czerwca, zacząłem się nim coraz bardziej interesować oraz szukać okazji, by spróbować tam swoich sił.
Batyżowiecki Szczyt – podstawowe informacje
Góra znajduje się w słowackiej części Tatr Wysokich na ich głównej grani. Leży między dolinami Batyżowiecką i Kaczą. Posiada dwa wierzchołki (mierzące 2448 oraz 2445 metrów), z których wyższy jest ten wschodni.
Największą popularnością Batyżowiecki Szczyt cieszy się pośród taterników. Nie prowadzą tam żadne znakowane szlaki, jednak na ścianach góry wytyczono sporo ciekawych dróg wspinaczkowych. Najłatwiejsza z nich, z reguły używana jako zejściowa po ukończonym przejściu, posiada wycenę I (może bardziej trafne byłoby I+) i prowadzi od Zachodniej Batyżowieckiej Przełęczy. To właśnie ta droga zostanie opisana w niniejszym tekście.
Wybierając się na Batyżowiecki Szczyt dobrze jest posiadać już sporo doświadczenia z jedynkowymi drogami. Oprócz trudności technicznych, na śmiałków czeka też sporo ekspozycji, nieco kruszyzny oraz wymagająca orientacja z terenie. Warto mieć również na uwadze, że aby iść tą drogą legalnie, należy przebywać w towarzystwie uprawnionego przewodnika albo być członkiem którego z klubów wysokogórskich i używać jej jako dojścia do czegoś o trudnościach co najmniej III w skali UIAA (na przykład dalszej części Batyżowieckiej Grani).
W tym miejscu napiszę jeszcze parę zdań o Batyżowieckiej Przełęczy. Pewnie zauważyliście, że raz opisuję tę drogę jako prowadzącą od Wschodniej, a raz od Zachodniej Batyżowieckiej Przełęczy. Na sam wierzchołek wchodzi się z zachodniego siadła, jednak najłatwiejsza droga na nie (za 0+) prowadzi przez siodło wschodnie, oddzielone od zachodniego Batyżowieckimi Czubami. Więc tak na prawdę, droga przez Wschodnią Batyżowiecką Przełęcz, jest również drogą przez Zachodnią Batyżowiecką Przełęcz.
Co zabrać na opisywane tu przejście? Moim zdaniem jest to już trasa, gdzie warto pomyśleć o asekuracji. Fakt, przy dobrych warunkach i suchej skale da się wejść i zejść „bez sprzętu”, jednak nawet wtedy dobrze mieć go ze sobą. Za rozsądne minimum uważam: kask, uprząż, przyrząd zjazdowy, co najmniej 40-metrową linę, repsznur, parę taśm i karabinków.
Wejście na Batyżowiecki Szczyt – relacja z wycieczki
Dojazd do Wyżnich Hagów
Na tę wycieczkę wybieramy się we dwójkę. Startujemy z Krakowa niedługo po północy, głównie po to, żebym po powrocie mógł jeszcze parę godzin popracować. W miarę sprawnie opuszczamy spokojne, pozbawione korków miasto i Zakopianką ruszamy na południe. Szybko docieramy w okolice Nowego Targu i tam odbijamy na przejście graniczne w Jurgowie.
Po wjeździe na Słowację zaczynamy odjeżdżać Tatry, aby dostać na ich południową stronę. Trwa to kilkadziesiąt minut, po których docieramy do miejscowości Wyżnie Hagi. Zostawiamy samochód na darmowym parkingu przy stacji kolejowej i szykujemy się do rozpoczęcia pieszej części wycieczki.
Szlak nad Batyżowiecki Staw
Gdy wchodzimy na żółty szlak, jest jeszcze ciemno. Wyciągamy więc czołówki i nie przejmując się zbytnio panującym jeszcze zmrokiem wchodzimy na lasu. Idziemy nim krótki odcinek wzdłuż torów, po czym schodzimy w pobliże głównej drogi. Stamtąd odbijamy w jedną z bocznych uliczek, gdzie jeszcze przez kilka minut idziemy w terenie zabudowanym.
Wkrótce asfalt się kończy i zostaje zastąpiony przez drogi gruntowe. Są szerokie i niezbyt strome, więc nawet nocą idzie się po nich dość wygodnie. Ten odcinek prowadzi w większości lasem, tylko od czasu do czasu odwiedzając którąś z niewielki polan.
Z czasem las rzednie, będąc stopniowo zastępowanym przez kosodrzewinę. Pojawiają się bardziej rozległe widoki, a niebo zaczyna się rozjaśniać. Podchodzimy teraz zboczem Klina, kierując w stronę południowej grani Kończystej. Tą ostatnią też jedynie mijamy krótkim trawersem, po czym docieramy do skrzyżowania z czerwonym szlakiem Magistrali Tatrzańskiej.
Idziemy jeszcze kilkaset metrów i trafiamy nad brzeg Batyżowieckiego Stawu. Stąd nieźle widać już nasz dzisiejszy cel, a także spory kawałek prowadzącej tam drogi. Nim jednak zejdziemy ze szlaku, musimy jeszcze obejść jezioro od południa i dostać się na jego wschodni kraniec.
Wejście na Wschodnią Batyżowiecką Przełęcz
Na wschodnim brzegu stawu znajduje się skrzyżowanie z kilkoma drogowskazami. Tuż przed tabliczkami skręcamy w lewo i opuszczamy znakowaną ścieżkę. Parę kolejnych godzin spędzimy poza szlakami, w ciekawszym, choć również bardziej wymagającym terenie.
Przy wschodnim brzegu również mamy pod nogami ścieżkę, choć ta – jak to poza szlakiem bywa – jest znacznie węższa i nie zawsze wyraźna. Idziemy nią przez parę minut, po czym stajemy przed wyborem: podchodzić dłuższym, choć łatwiejszym wariantem, czy nieco ściąć i po głazach iść od razu pod ścianę Gerlacha? Ja stawiam na to drugie, być może dlatego, że dosłownie 3 miesiące temu szedłem tędy zimą.
Nabieranie wysokości idzie całkiem sprawnie, choć teren pod nogami mamy niezbyt wygodny. Być może warto było jednak postawić na standardową ścieżkę? No trudno, teraz już nie będziemy się wracać, a przecież za chwilę oba warianty i tak się połączą.
W końcu docieramy do głównej ścieżki i z lekką ulgą kontynuujemy podejście z jej pomocą. Póki co, idziemy dokładnie tak, jak prowadzi droga na Gerlach przez Batyżowiecką Próbę. Różnice pojawiają się dopiero wtedy, gdy zrównujemy się z odbiciem pod próbę. W tym miejscu nie skręcamy ku charakterystycznym, jasnym skałom, lecz idziemy dalej wzdłuż ściany, na kolejne piętro doliny.
Na tym odcinku pojawiają się pierwsze niespodzianki. Okazuje się, że w zacienionej części doliny jest jeszcze trochę śniegu, więc na chwilę musimy zwolnić, uzbroić buty i pokonać jeden wąski, choć śliski i pochyły płat. Za nim znów trafiamy na piarżysko wyprowadzające nas na w miarę płaski teren górnego piętra Doliny Batyżowieckiej.
I tu kolejne zaskoczenie: choć teren posiada południową ekspozycję i w ciągu dnia powinien dostawać dużo słońca, jego znaczna część jest jeszcze pokryta śniegiem. Na szczęście, na tych płaskich odcinkach nie stanowi on większego problemu.
Z tego miejsca dobrze widzimy już oba siodła Batyżowieckiej Przełęczy. Podejście pod to zachodnie jest bardziej strome i trudniejsze technicznie, więc zgodnie z pierwotnymi założeniami, kierujemy się na wschodnie, gdzie jedynym utrudnieniem wydają się sypkie piargi na zboczu.
Nim jednak dostaniemy się w kruchy teren, musimy pokonać ostatnie metry zaśnieżonego terenu. Tu nachylenie wzrasta, więc wymagana jest znacznie większa ostrożność. Gdzie się da, tam idziemy po wystających skałach, jednak pomiędzy nimi musimy spędzić trochę czasu na wykopywaniu stopni w zmrożonych płatach. Ostatecznie, na piargi docieramy bez większych problemów, i co rzadko spotykane, naprawdę witamy je z poczuciem ulgi.
Przez kilkanaście kolejnych minut mierzymy się z kruchym, choć technicznie łatwym podejściem. Od czasu do czasu coś spod buta wyjedzie, jednak generalnie, nabieranie wysokości idzie szybko. Pod względem orientacji, też jest tu bardzo łatwo.
W pewnej chwili stajemy przez kolejną decyzją: iść na samą przełęcz, czy odbić nieco wcześniej w lewo i od razu wejść na grań Batyżowieckich Czubów? To drugie pozwoli zaoszczędzić nieco czasu i obejść kilka trudności, więc ostatecznie, to właśnie ta opcja wygrywa. Skręcamy na lewą część zbocza, opuszczamy kruchy teren i po krótkim kontakcie z bardziej litą skałą dostajemy się na grań.
Przejście przez Batyżowieckie Czuby
Trzeba przyznać, że z tej perspektywy Batyżowiecki Szczyt prezentuje się fenomenalnie. Wąska, stroma piramida wygląda na groźną i niedostępną. Mało która góra zrobiła na mnie takie wrażenie, więc z lekką obawą podchodzę do faktu, że zaraz przyjdzie mi się tam wspinać.
Nim jednak do owej wspinaczki dojdzie, musimy się dostać na drugie, zachodnie siodło przełęczy. Prowadząca tam droga wiedzie przez tak zwane Batyżowieckie Czuby i została wyceniona na 0+. Moim zdaniem, jest to jednak górna granica tej cyfry, w dodatku podsycona sporą ekspozycją.
Co do samych Czub, raczej nie ma sensu ich zbyt dokładnie opisywać. Grań jest niemal pozioma i bardzo intuicyjna. Przeważnie poruszamy się jej przepaścistym ostrzem, z rzadka obchodząc jakieś trudności, idąc maksymalnie parę pojedynczych metrów niżej. Generalnie, można by ten odcinek uznać za całkiem przyjemny, gdyby nie fakt, że miejscami bywa kruchy, a o wczesnej porze skała jest jeszcze wilgotna.
Do Zachodniej Batyżowieckiej Przełęczy docieramy po niecałych 30 minutach. Na siodło wchodzimy trawiastym terenem od lewej strony, a ono same jest dość wąskie i raczej nie oferuje wiele miejsca na postój. Dostrzegamy natomiast, że na znajdującym się tam głazie zarzucono pętlę, służącą najprawdopodobniej do zjazdu na którąś ze stron.
Wejście na Batyżowiecki Szczyt
Tuż nad przełęczą znajduje się około trzymetrowy uskok o jedynkowych trudnościach. Do tej pory jest to najbardziej wymagające miejsce na naszej drodze, jednak wiemy, że dalej będzie jeszcze „ciekawiej”. Trzeba więc naprawdę mocno się skupić, szczególnie mając na uwadze fakt, że nie wszędzie skała zdążyła już wyschnąć.
Przejście uskoku to tylko parę ruchów. Przy każdym jest się czego chwycić i na czym stanąć, jednak jest tu dość stromo, a ekspozycja wcale nie ułatwia zadania. Na szczęście, powyżej jest chwilowo łatwiej, a w drodze powrotnej można będzie sobie ułatwić zadanie wykonując zjazd ze znajdującego się w pobliżu bloku skalnego.
Ponad uskokiem idziemy kawałek prosto, po czym odbijamy w lewo. Wejście na grań w tym miejscu byłoby trudne, więc najłatwiejsza droga obchodzi ten odcinek z lewej strony, prowadząc przez dość łatwo rozpoznawalną, wklęsłą formację.
Do tego miejsca podchodzimy po trawkach. Potem zaczynamy wspinaczkę, która okazuje się jeszcze bardziej wymagająca niż opisany wcześniej próg. Pod względem orientacji jest łatwo – trzeba po prostu iść do góry, raczej trzymając się lewej strony, jednak techniczne trudności sięgają tu co najmniej I. Z pewnością, jest to najbardziej wymagający nie-wspinaczkowy szczyt, z jakim przyszło mi się mierzyć.
Po pewnym czasie wychodzimy ze żlebu (w sumie, to nie jestem pewien, czy można to było nazwać żlebem) i trafiamy na obszerną półkę. Tu odbijamy w prawo, ku stromej ściance, środkiem której biegnie wyraźne pęknięcie. Miejsce nosi nazwę Płyta Jurzycy i szczerze mówiąc, wydaje się znacznie trudniejsze niż jest w rzeczywistości. Po podejściu bliżej zauważamy, że ściana nie jest aż tak pionowa, jak wyglądała z oddali, a wzdłuż pęknięcia znajdziemy sporo stopni i dogodnych chwytów.
Ponad płytą znów mamy parę metrów łatwego terenu. Na dalszym odcinku musimy obejść grań, choć tym razem od strony prawej. Tu czeka nas przejście po poziomej, choć dość wąskiej i mocno eksponowanej półce. Z pewnością jest to czujne miejsce i dla psychiki jedno z bardziej wymagających na tej drodze.
Po przejściu półki znów musimy nieco podejść. Kierujemy się skośnie do góry, wciąż pozostając po stronie Doliny Kaczej. Tu również pod nogami mamy trochę powietrza. Trzymając się dużych bloków, stopniowo odbijamy w lewo, ku grani. Jest to zresztą dość intuicyjny kierunek, bo iść dalej prosto się już raczej nie da.
W pobliżu grani trafiamy na kolejną, tym razem pozbawioną ekspozycji półkę. Tam skręcamy w prawo i wspinamy się parę metrów po stromej ściance. Pod względem technicznym, znów jest tu dość wymagająco. Być może nie poszliśmy tu optymalnie, jednak moim zdaniem, wycena tych kilku ruchów powinna być wyższa niż I.
Pokonawszy ten odcinek wznów wspinamy się po dużych blokach. Tu na chwilę trudności są mniejsze. Chwilę później docieramy do miejsca, gdzie przez moment musimy się zastanowić nad dalszą drogą. Szybko jednak odkrywamy, że dogodny wariant wiedzie przez charakterystyczny ząb skalny, wyrastający po naszej prawej stronie.
Ponad „zębem” jest już w miarę łatwo. Zeroplusowym terenem docieramy na grań, tam skręcamy w prawo i dostrzegamy pobliski wierzchołek. By dostać się na samą górę, trzeba jeszcze wykonać parę bardziej wymagających ruchów, jednak nie jest to już nic trudniejszego niż wcześniej. Dwie, może trzy minuty później, zdobywamy Batyżowiecki Szczyt.
Muszę przyznać, że łatwe to nie było. Bez wątpienia, jedna z bardziej ambitnych gór, z którymi miałem się okazję do tej pory mierzyć. Tym bardziej cieszy, że się udało. Fakt, trzeba jeszcze zejść, ale uspokaja mnie fakt, że mamy ze sobą linę, a po drodze mijaliśmy kilka gotowych stanowisk. Póki co, pora na zasłużoną przerwę i podziwianie panoramy. Bo choć nie jest to najlepszy z tatrzańskich punktów widokowych, to i tak jest co oglądać!
Zejście z Batyżowieckiego Szczytu
Ze szczytu postanawiamy zjeżdżać, przynajmniej częściowo. Pierwsze stanowisko znajduje się na głazie w pobliżu wierzchołka. Dojście tam nie jest szczególnie wymagające, więc docieramy dość szybko i od razu zaczynamy przygotowania.
Myślę, że mamy tu parę możliwości poprowadzenia tych zjazdów. Sam wolę jednak nie ryzykować i wybieram powrót w linii drogi, którą właśnie przebyliśmy. Tak będzie bezpieczniej.
Zrzucam więc linę na lewo i bez większych problemów zjeżdżam na półkę pod opisaną wcześniej stromą ścianką. Dzięki temu, najtrudniejsze technicznie miejsce mam już za sobą. Chwilę później dołącza mój dzisiejszy partner.
Ściągam linę, zwijam i zastanawiam co dalej. Kolejny odcinek to częściowo poziomy trawers grani, więc ciężko byłoby go zjeżdżać. Postanawiamy więc trochę się obniżyć, a potem ponownie przejść tą eksponowaną, nieco nieprzyjemną półkę.
Za półką dochodzimy ponad Płytę Jurzycy, przez którą również postanawiamy zejść. Dopiero poniżej znów rozwijamy linę i przechodzimy do zjazdów.
Stanowiska znajdują się tu po prawej (prawej patrząc z góry) stronie żlebu. Zjazd wykonujemy na dwa razy, aż do trawek u podstawy tej wklęsłej formacji.
Po skończeniu tych dwóch zjazdów ruszamy w stronę Zachodniej Batyżowieckiej Przełęczy. Przez minutę jest łatwo, potem docieramy do uskoku bezpośrednią nad siodłem. Ja postanawiam go zejść, kolega decyduje się na krótki zjazd.
Po dostaniu się na przełęcz przez chwilę rozważamy zejście tamtędy, jednak po rozpoznaniu terenu postanawiamy nie ryzykować. Wygląda to stromo i krucho, więc lepiej się nie zapchać. W ostateczności, te Batyżowieckie Czuby wcale nie były takie złe.
I faktycznie, wybór jest całkiem dobry. O tej porze grań jest już rozgrzana, więc cała wilgoć ze skał zdążyła zniknąć. Z powrotem idzie się bardzo wygodnie, przez co odcinek między siodłami przełęczy pokonujemy pewnie ze 3 razy szybciej niż rano.
W okolicach Wschodniej Batyżowieckiej Przełęczy skręcamy w prawo i po skałach schodzimy na piarżyste zbocze. O ile do góry szło się tędy całkiem przyzwoicie, droga w dół jest już nieco męcząca. Przy co którymś kroku kamienie wyjeżdżą spod butów, więc o utratę równowagi nietrudno. Ostatecznie, przechodzimy to jednak bez komplikacji.
Poniżej piargów trafiamy na teren pełen śniegu. Początek jest nieco stromy, więc schodzimy go przodem do zbocza (przydało by się mieć czekan…), potem idzie już gładko. Szybko przedostajemy się przez płaską część tego odcinka i zaczynamy zejście na niższe piętro.
Po pewnym czasie docieramy do miejsca, gdzie nasza trasa łączy się z drogą zejściową z Gerlacha. Przez chwilę idziemy przy zachodniej ścianie góry, potem nieco się od niej oddalany i po wyraźnej ścieżce schodzimy w stronę Batyżowieckiego Stawu.
Będąc już przy stawie, wracamy na żółty szlak i zaczynamy zejście w stronę parkingu. Najpierw docieramy do skrzyżowania z Magistralą Tatrzańską, później trawersujemy zbocze Kończystej i Klina. Pozostały odcinek pokonujemy najpierw wśród kosówki, a potem w terenie zalesionym. W końcu docieramy do zabudowań, gdzie zaczyna się asfalt. Tam schodzimy jeszcze kawałek w stronę torów kolejowych, a następnie w ich pobliżu zmierzamy w stronę dworca, gdzie stoi nasz samochód.
Batyżowiecki Szczyt – podsumowanie
Myślę, że powoli zaczynam dzielić moje tatrzańskie przejścia na dwie kategorie: te bardziej trekkingowe oraz te wspinaczkowe, na wymagających graniach lub stromych ścianach. Choć może to dziwnie zabrzmieć, nieco inaczej postrzegam trudności tych przejść. Wspinaczkowa „trójka” czasem wydaje mi się łatwiejsza niż trekkingowa „jedynka”, szczególnie gdy jest to górna granica tej cyfry. Stosując gęstą asekurację, dobrze wiem, że mogę sobie pozwolić na więcej. Ponadto, drogi wspinaczkowe, z którymi się obecnie stykam przeważnie mają litą skałę i dość ewidentny przebieg. Na przejściach trekkingowych często jest wręcz odwrotnie.
Po co o tym wspominam? Powód jest prosty – chcę powiedzieć, że choć na Batyżowieckim Szczycie trudności były ledwie jedynkowe (choć mocno jedynkowe), dla mnie było to jest z bardziej wymagających przejść. Z pewnością jest to szczyt, który zasłużył na swoją renomę i nic dziwnego, że zaglądają tam głównie taternicy. Dla mnie na pewno będzie czymś wyjątkowym w tegorocznej kolekcji, choć mam nadzieję, że nie będzie to ostatnia wspinaczka na tego typu górę.
Witam,
piękna prezentacja,
Tam jest z Przewodnikiem?