Starorobociański Wierch zimą (plus Trzydniowiański, Kończysty i Ornak)

Mierzący 2176 metrów Starorobociański Wierch jest najwyższym polskim szczytem w Tatrach Zachodnich. Przez to, a także dzięki ciekawym widokom z wierzchołka, jest również jednym z częściej odwiedzanych. Choć oryginalnie nie planowałem na ten rok zimowego wejścia, dobre warunki sprawiły, że jednak postanowiłem pojechać i spróbować swoich sił.

Prognozy dla Tatr na parę nadchodzących dni były następujące: brak opadów, brak chmur, słaby wiatr. Do tego ciepło, nawet za ciepło, bo dodatnie temperatury niezbyt dobrze wpływają na stabilność pokrywy śnieżnej i zwiększają zagrożenie lawinowe.

Mimo tego ostatniego, warunki bardzo dobre i można śmiało jechać w Tatry. A skoro już postanowiłem, że tej zimy będę tam sporo działał, to staram się nie przepuszczać zbyt wielu okazji.

Pytanie tylko, gdzie się wybrać tym razem? W planach mam jeszcze Szpiglasowy Wierch, jednak tam przy lawinowej „dwójce” nie odważę się iść – zbyt niebezpieczna trasa. To może Zadni Granat, Bystra, Starorobociański lub Jarząbczy. Ale czy tam już zdążyli przetrzeć szalki? Nie pada dopiero od dwóch dni, więc w sieci nie ma jeszcze wiele raportów.

Czytam co się da, pytam znajomych i nieznajomych, piszę maile do schronisk. W końcu zdobywam informację, że w piątek kilka osób szło na Starorobociański Wierch od Trzydniowiańskiego. Ok, to decyzja podjęta: też się tam przeję. Wejdę tą samą trasę i jak się będzie dało, to zejdę przez Ornak. A jeśli nie, wrócę po własnych śladach.

Na Starorobociański Wierch zimą – szlaki, zagrożenia, logistyka

Wierzchołek Starorobociańskiego Wierchu leży na głównej grani Tatr Zachodnich. Przebiegający przez niego czerwony szlak, wyznacza dwie drogi zdobywania szczytu:

  • od Kończystego Wierchu, po północno-zachodnim zboczu: trasa mniej stroma, ale nieco dłuższa.
  • od Siwego Zwornika, po wschodnim zboczu: mniej do przejścia, choć stromiej i z nieco większą ilością przewyższeń.

Do obu wymienionych powyżej punktów trzeba oczywiście jakoś dojść. W pierwszym przypadku będzie to przez Trzydniowiański Wierch, w drugim najprawdopodobniej przez Ornak (szlak na Siwą Przełęcz przez Starorobociańską Dolinę zimą uchodzi za mocno zagrożony lawinami). Jeśli nie śpi się w schronisku, trzeba doliczyć też przejście Doliną Chochołowską lub Kościeliską.

Po dodaniu wszystkiego, robi się z tego całkiem długa wycieczka, którą przy krótkich zimowych dniach warto mądrze zaplanować. Opcji jest kilka i najlepiej dobierać je pod panujące warunki i możliwości. Osobiście preferuję wyruszenie możliwie wcześnie rano, chodzenie przy sprzyjających warunkach (brodzenie w głębokim śniegu na pewno znacznie spowolni marsz i uszczupli zapas sił), a także posiadanie kondycji pozwalającej chodzić nieco szybciej niż czasy podawane na mapach i drogowskazach.

Warto mieć na uwadze, że zbocza Starorobociańskiego Wierchu są zagrożone lawinami. Są strome i dość gładkie, więc w pewnych warunkach po prostu lepiej odpuścić i wybrać się na coś bezpieczniejszego. Sztywnej granicy nie ma, ale dla mnie to góra maksymalnie na „dwójkę” i to tylko w warunkach, gdy zbocza, którymi zamierzamy się poruszać nie będą w komunikacie lawinowym na liście niekorzystnych wystaw.

Do innych zimowych zagrożeń należą na pewno wiatr (po wyjściu na Trzydniowiański Wierch lub Ornak będzie się przez wiele godzin przebywać w odsłoniętym terenie) oraz możliwość utraty orientacji przy kiepskiej widoczności i nieprzetartym (lub zawiewanym) szlaku.

W temacie sprzętu: spokojnie wystarczą raki i czekan turystyczny. Nie ma tu żadnych szczególnie stromych podejść i wymagających odporności psychicznej, groźnych ekspozycji. To dość łatwa góra, tyle że nie aż tak łatwo dostępna i obarczona typowymi dla zimowych Tatr zagrożeniami.

Starorobociański Wierch w zimie – relacja z wejścia

Dojazd do Doliny Chochołowskiej

Tym razem postanowiłem zorganizować dojazd nieco inaczej. Wiedziałem, że w weekend Tatry zaleją tysiące turystów. Nie posiadając wcześniejszej rezerwacji, mógłbym mieć problem z dostaniem się na pokład porannych autobusów.

Z drugiej strony, widziałem w internecie (na górskich grupach Facebook-owych) parę ogłoszeń w stylu „jadę w góry, mam wolne miejsca w samochodzie”. Część z nich dotyczyła również wyjazdów z Krakowa o pasujących mi godzinach. Napisałem do zamieszczającego, wymieniłem parę informacji i chwilę później miałem zaklepane miejsce.

Dzięki rezygnacji z autobusu, mogłem wstać niemal godzinę później. Z łóżka wychodzę więc około 4:30 i pakuję potrzebne rzeczy. Mogę nawet bez pośpiechu zjeść niewielkie śniadanie. Jestem umówiony o 5:30 przy głównej drodze niedaleko mojego osiedla.

W aucie jest na czterech: jedna para i dwóch solistów. Każdy o odmiennych celach. Ja wysiadam na dworcu, reszta jedzie na parking do Kuźnic. Autem oczywiście poszło o wiele szybciej. Mimo późniejszego startu, byłem w Zakopanem kilka minut przed autobusem, którym przeważnie jeżdżę.

Na przesiadkę do Doliny Chochołowskiej czekam tylko kilka minut. Busik jest niemal pełny, na dworcu też spory ruch. Szykują się niezłe tłumy na szlakach.

Wejście na Trzydniowiański Wierch

Na Siwą Polanę docieram po kilkunastu minutach. Kupuję bilet wstępu do parku narodowego i rozpoczynam wędrówkę. Jest 7:32, więc zostało mi niemal 10 godzin do zachodu słońca. W takich warunkach powinienem zdążyć bez najmniejszych problemów.

Dolina Chochołowska, początek szlaku
Początek szlaku przez Dolinę Chochołowską.

Podobnie, jak w przypadku relacji z zimowego wejścia na Wołowiec, pominę odpis przejścia przez tą prawdopodobnie najpopularniejszą z tatrzańskich dolin. Było ciepło i słonecznie, a liczba napotkanych ludzi niewiele różniła się o tej spotykanej o innych porach roku – tyle w temacie Chochołowskiej.

Szlak przy Chochołowskim Potoku
Wędrówka przy Chochołowskim Potoku.

Gdy mam za sobą 6 kilometrów i nieco ponad godzinę marszu, trafiam na rozdroże, gdzie zaczyna się czerwony szlak prowadzący na Trzydniowiański Wierch. Podobnie, jak kilka innych osób, skręcam w lewo i zaczynam podejście.

Początek szlaku na Trzydniowiański Wierch
Początek czerwonego szlaku na Trzydniowiański Wierch.

Pierwsze kilkaset metrów jest łagodne, jednak już stąd dobrze widzę, że zaraz zacznie się intensywne nabieranie wysokości. Pamiętam zresztą z letniego wejścia, że to jedno z najbardziej stromych podejść, jakie spotkałem w Tatrach Zachodnich.

Szlak na Trzydniowiański Wierch
Pierwsze kilkaset metrów metrów nie należy do wymagających.

Po paru minutach idę już pod górę. Ślad jest wyraźny, a zmrożony śnieg zapewnia wystarczającą przyczepność. Raki póki co zostają w plecaku, a ja skupiam się jedynie na tym, by nie przesadzić z tempem i nie spalić tu zbyt wielu sił.

Strome podejście na Trzydniowiański Wierch
Strome podejście na Trzydniowiański Wierch. Najdłuższe ze wszystkich tego dnia.

Podejście zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Do „zrobienia” jest niemal 700 metrów w górę. Nic dziwnego, że ten, niemający nawet 3-ech kilometrów odcinek, oszacowano na dobre 2 godziny. W ramach przerw warto czasem odwracać się za siebie – ładnie widać Dolinę Chochołowską i otaczające ją wzniesienia.

W końcu zbocze łagodnieje. Przerzedza się również las, przez co wydostaję się z cienia i po raz pierwszy zaczynam czuć, że jest mi zbyt ciepło. Dziwne, przeważnie zimą pragnąłem tego słońca. Teraz widzę w nim wręcz problem.

Trzydniowiański Wiech, ostatnie leśne odcinki szlaku
Najbardziej wymagające podejście mam już za sobą. Niedługo wyjdę w otwarty teren.

Sięgam po okulary przeciwsłoneczne, a twarz smaruję kremem z filtrem UV. Pora też uzupełnić płyty. Dziś będę ich pewnie potrzebował bardziej niż na poprzednich wycieczkach.

Przed sobą mam jeszcze chwilę kluczenia między drzewami, a później wydostaję się już na otwartą przestrzeń. Latem byłoby tu jeszcze pełno kosodrzewiny, ale dziś leży przysypana grubą warstwą śniegu.

Granią na Trzydniowiański Wierch
Szczyt już w zasięgu wzroku. Trzydniowiański Wierch to ta niewielka „kopka” po prawej. Starorobociański dominuje natomiast w lewej części zdjęcia.

Otaczają mnie góry. Widoczność jest wyśmienita, więc dobrze widzę już niemal całą trasę, którą będę chciał przebyć. Przed sobą mam Trzydniowiański Wierch, za nim łatwo dostrzec Kończysty, a jeszcze dalej mój główny dzisiejszy cel – Starorobociański Wierch. Po lewej stronie mam grzbiet Ornaku, a po prawej Wołowiec i skaliste piramidy Rohaczy.

Do Trzydniowiańskiego mam jeszcze jednak kawał drogi. Zanim osiągnę szczyt, muszę podejść na dwie niewielkie, lokalne kulminacje. Nie sprawiają wielkiego problemu, mógłbym je nawet uznać za miły odpoczynek po wcześniejszym, o wiele bardziej wymagającym podejściu.

Coraz bardziej przeszkadza mi słońce. Odczuwalna temperatura sięga pewnie kilkunastu stopni. Aż zaczynam mieć nadzieję, że wyżej choć trochę schłodzi mnie wiatr. Zatrzymuję się, ściągam kurtkę i zawiązuję wokół pasa. Chętnie zrobiłbym to samo z polarową bluzą, ale niestety, nie mam jej już gdzie zmieścić (20-litrowy plecak w zimie nie pozostawia zbyt dużo wolnego miejsca).

Widok na Wołowiec i Rohacze
Trzydniowiański Wierch coraz bliżej. Po prawej stronie mam dobry widok na Rohacze (dwa ostre wierzchołki) i Wołowic (dość duży i rozległy szczyt).

Do szczytowej tabliczki docieram niemal punktualnie o 10-tej, po niecałych 2,5 godzinach marszu. Nie spieszyłem się, a wygląda na to, że i tak udało mi się już ściąć sporo czasu z wartości „szlakowej”.

Poświęcam chwilę na podziwianie widoków. Za sobą, na północy, mogę oglądać między innymi ciekawy masyw Kominiarskiego Wierchu, rozlegle tereny Podhala i parę beskidzkich pasm. Z kolei na południu wyraźnie widzę ścieżkę na Kończysty Wierch, a także wiele innych szczytów Tatr Zachodnich.

Widoki z Trzydniowiańskiego Wierchu
Na szczycie Trzydniowiańskiego Wierchu, Po prawej strony dobrze widoczny Kominiarski Wierch.

Zielonym szlakiem na Kończysty Wierch

Ten fragment wymaga paru niewielkich podejść i zejść oraz jednej, nieco dłuższej wspinaczki na koniec. Najpierw wytracam odrobinę wysokości schodząc z północnego wierzchołka Trzydniowiańskiego Wierchu. Mijam odejście czerwonego szlaku ku Dolinie Jarząbczej, po czym wchodzę na wierzchołek południowy. Wznosi się o parę metrów wyżej niż pierwszy, więc można uznać za nieco dziwne, że tabliczka szczytowa znajduje się akurat na tym niższym.

Szlak z Trzydniowiańskiego na Kończysty Wierch
Szlak z Trzydniowiańskiego na Kończysty Wierch. Widać kolejno: podejście na południowy wierzchołek Trzydniowiańskiego, Czubik oraz Kończysty.

Później znowu lekkie zejście, po którym zaczyna się trawers Czubika. Wytyczona ścieżka przebiega jego zachodnim zboczem. Nie jest zbyt eksponowana, ale zmrożony, lekko śliski śnieg sprawia, że w pewnym momencie zatrzymuję się i zakładam raki.

W kilku miejscach mogę zauważyć wyraźny ubytek pokrywy śnieżnej spowodowany niedawnymi wiatrami oraz obecną odwilżą. Gdzieniegdzie przebijają się nawet brązowe kępki trawy.

Czubik, trawers
Trawers zachodnim zboczem Czubika.

Za Czubikiem schodzę na Dudową Przełęcz, po czym rozpoczynam niemal 200-metrowe podejście ku szczytowi Kończystego Wierchu. Szlak biegnie coraz dalej od urwistego, wschodniego zbocza góry. Nie jest bardzo stromo, ale i tak mocno zwalniam.

Pojawiają się pierwsze oznaki wiejącego powyżej wiatru. Miejscami ślad jest zawiany, a ja trafiam w odcinki, gdzie zdarza się zapadać nawet na kilkanaście centymetrów. Z drugiej strony, podmuchy przyjemnie schładzają mój organizm, rozgrzany tym nietypowym na środek zimy słońcem.

W końcu osiągam wierzchołek. Najbardziej podobają mi się zachodnie widoki na Jarząbczy Wierch i Jakubinę, której strome zbocza spokojnie mogłyby wpasować się gdzieś pomiędzy skaliste sylwetki Tatr Wysokich. Na wschodzie dominuje natomiast piramida Starorobociańskiego Wierchu, który za chwilę będzie moim kolejnym celem.

Na szczycie Kończystego Wierchu
Na szczycie Kończystego Wierchu.
Widok na Jarząbczy Wierch i Jakubinę
Widok na Jarząbczy Wierch i Jakubinę (ta wyższa po lewej).

Zimowe wejście na Starorobociański Wierch

Robię krótką przerwę, po czym ponownie zakładam przewiązaną w pasie kurtkę i rozpoczynam marsz w stronę Starorobociańskiego. Do tej pory miałem przed sobą jakichś ludzi, ale oni wciąż odpoczywają na Kończystym, więc wygląda na to, że będę prowadził.

Nie jest to jednak żaden problem. Ślad jest wyraźny, a nawet gdyby nie był, to i tak wiedziałbym gdzie iść. Przed sobą mam coś, co wygląda na wielką piramidę – muszę po prostu dostać się na jej szczyt.

Pierwszy kawałek to krótkie zejście ku Starorobociańskiej Przełęczy. Później jest dość płasko, łagodnym trawersem po słowackiej stronie granicy. Z czasem jednak nachylenie stoku narasta, aż przechodzi w bardziej wymagające podejście, które trwać będzie aż do szczytu.

Starorobociańska Przełęcz
Widok na szczyt ze Starorobociańskiej Przełęczy.
Podejście na Starorobociański Wierch
Początek podejścia na Starorobociański Wierch.

Do pokonania znów mam około 200 metrów w pionie. Nachylenie nie przeraża, ale i tak dla pewności sięgam po czekan – dziś po raz pierwszy. Przez większość czasu idę po czyimś śladzie, choć czasem zdarzają mi się odstępstwa. Tu (przy dobrej widoczności) na prawdę nie ma jak zabłądzić.

Zauważam wychodzących od drugiej strony ludzi. Ich podejście jest nieco bardziej wymagające: krótsze lecz o większym nachyleniu. Całkiem ładnie widać, jak pną się po zboczu na tle odległych szczytów Tatr Wysokich.

Ludzie idący na Starorobociański Wierch od Siwego Zwornika
Osoby wchodzące na wierzchołek od strony Siwego Zwornika.

Niedługo później spotykamy się na szczycie. Dziś jest tu sporo ludzi. Na szczęście wierzchołek jest dość rozległy, więc dla wszystkich znajdzie się miejsce.

Tu są zupełnie inne warunki niż jeszcze kilkadziesiąt metrów niżej. Słońce nadal grzeje, ale pojawia się silny, porywisty wiatr, który momentalnie obniża odczuwalną temperaturę. Biorąc pod uwagę, że ciągle narzekam na kaszel i ból gardła, raczej nie posiedzę tu zbyt długo. Niżej są równie fajne widoki, a pogoda bardziej przyjazna.

Na chwilę jednak zostaję. Chodzę po szczycie, odwiedzając również jego mniej zatłoczoną, opadającą ku Słowacji część. Szlaku tam niby nie ma, ale i tak zauważam w dole jakichś ludzi, chyba z nartami.

Starorobociański Wierch to bardzo dobry punkt widokowy. Jego wspomniane wcześniej „głębokie” położenie sprawia, że niemal w każdym kierunku roztaczają się ciekawe panoramy. Przy dzisiejszej pogodzie, w samym Tatrach mogę podziwiać pewnie ze sto szczytów. Na nich się jednak nie kończy. Na południu mam Niżne Tatry, po Polskiej stronie łatwo zauważyć między innymi Babią Górę i Pilsko. Zdecydowanie, jest co oglądać!

Starorobociański Wierch, widoki na Tatry Wysokie i Bystrą
Widoki ze Starorobociańskiego Wierchu. Po prawej stronie Bystra (najwyższy szczyt Tatr Zachodnich), w oddali Tatry Wysokie.
Starorobociański Wierch, szczyt
Na szczycie Starorobociańskiego Wierchu. W tle masyw Babiej Góry.
Starorobociański Wierch, widok na Jarząbczy Wierch i Jakubinę
Spojrzenie na zachód. Po lewej stronie dominuje Jakubina, po prawej inne szczyty Tatr Zachodnich.

Zejście na Siwy Zwornik

Gdy już wystarczająco zmarznę, decyduję się schodzić. Co dziwne, już po paru minutach znów jest mi tak ciepło, że ściągam zbędne ubrania i rozsuwam zamki w pozostałych.

Zejście w stronę Siwego Zwornika jest bardziej strome niż to od Kończystego Wierchu. Muszę też uważać na śnieg, który robi się coraz bardziej mokry. Górujące słońce zaczyna go coraz szybciej topić, nieco zwiększając lokalne zagrożenie lawinowe. Momentami zapadam się w tę ciężką i lepką substancję nawet na 20-30 centymetrów. Gdzieś w głowie zaczyna się lekka obawa o przemoczenie butów.

Starorobociański Wierch, zejścia na Siwy Zwornik
Zejście w stronę Siwego Zwornika.
Widok na Bystrą i Niżną Bystrą
Widok na Bystrą (po lewej) oraz Niżną Bystrą (po prawej).

Do tego ostatniego na szczęście nie dochodzi. Gdy największa stromizna już za mną, ścieżka znów robi się twarda i dobrze przetarta. Idę teraz blisko stromej, północnej ściany Starorobociańskiego Wierchu, mogąc podziwiać kilkusetmetrowe urwiska i wystające ponad nie śnieżne nawisy.

Dotarcie do Siwego Zwornika zajmuje mi około pół godziny. To niezbyt wybitny i równie mało ciekawy szczyt, ale i tak jest dość ważnym miejscem w okolicy. Krzyżują się tu szlaki prowadzące na Starorobociański, Bystrą i Ornak. Teraz, paru ludziom służy też za miejsce odpoczynku przed dalszą wspinaczką.

Pod Siwym Zwornikiem
Pod Siwym Zwornikiem. Po lewej stronie pojedyncze ślady w stronę Bystrej.

Zastanawia mnie stan szlaku na Błyszcz i Bystrą. Od Siwego Zwornika widzę jakieś pojedyncze ślady, ale nie wiem, jak daleko prowadzą. Przez ostatnie godziny nie widziałem też ani jednej osoby, która szła by w tamtym kierunku. Przez moment nawet rozważam, czy samemu nie podejść i sprawdzić (pewnie zajęłoby 2 – 2,5 godziny w obie strony), ale jednak odpuszczam, głownie ze względu na kurczące się zapasy wody i niekorzystny wpływ słońca na sytuację lawinową.

Przejście przez grzbiet Ornaku

Zejście z Siwego Zwornika niespodziewanie okazuje się najtrudniejszym technicznie odcinkiem dzisiejszej wycieczki. Miejscami jest stromo, wąsko i z umiarkowaną ekspozycją po prawej stronie. Sięgam po czekan i schodzę powoli, by nie pośliznąć się na coraz gorzej trzymającej raki nawierzchni.

Z Siwego Zwornika na Siwą Przełęcz
Zejście z Siwego Zwornika na Siwą Przełęcz.

Po kilkunastu minutach przeszkodę mam za sobą i docieram do Siwej Przełęczy. Odchodzi stąd czarny szlak prowadzący przez Starorobociańską Dolinę. Przeważnie, ze względu na duże zagrożenie lawinowe, nie jest używany zimą, jednak dziś wygląda na przetarty. Mimo to, decyduję się trzymać oryginalnego planu i schodzić przez Ornak do Doliny Kościeliskiej.

Grzbiet Ornaku jest dość długi i obfituje w lokalne kulminacje. Należą do nich kolejno: Kotłowa Czubka, Zadni Ornak, Ornak i Suchy Wierch Ornaczański. Żadna z nich nie jest szczególnie wybitna, jednak na całym odcinku trochę przewyższeń się uzbiera. Wędrówka jest jednak generalnie dość łatwa i śmiało można skupić się na podziwianiu widoków.

Najciekawszym odcinkiem jest skalisty wierzchołek Ornaku (znanego też pod nazwą Pośredni Ornak). Wymaga nieco większej ostrożności i kilkukrotnego użycia rąk, ale sprawia też sporo frajdy. Można ten fragment co prawda objeść trawersem po lewej stronie, ale osobiście nawet nie rozważałem takiej opcji – mam raczej tendencję do zaliczania każdej dodatkowej atrakcji po drodze, niż omijania czegokolwiek.

Zimowy szlak przez Ornak
Zimowy szlak przez grzbiet Ornaku.
Ornak, przejście prze szczyt
Przejście przez kamienisty szczyt Ornaku.
Grań Ornaku zimą
Widok na północną część grzbietu Ornaku (na środku zdjęcia Suchy Wierch Ornaczański).

Za Suchym Wierchem powoli docieram do krańca grzbietu. Przede mną wyrasta robiąca spore wrażenie ściana Kominiarskiego Wierchu, a ścieżka skręca w prawo i zaczyna się strome zejście ku Iwaniackiej Przełęczy. Na szczęście, ten fragment znajduje się w cieniu, więc pokrywa śnieżna nie jest nadtopiona, co pozwala na szybsze i pewniejsze zejście. Mimo to, i tak dla pewności sięgam po czekan.

Widok z grani Ornaku na Kominiarski Wierch
Widok z grzbietu Ornaku na Kominiarski Wierch.
Zejście na Iwaniacką Przełęcz
Zejście z Ornaku na Iwaniacką Przełęcz.

Po tym dość długim, mocno nachylonym odcinku docieram do granicy lasu. Stąd na Iwaniacką Przełęcz już tylko parę minut w łatwym terenie.

Z Iwaniackiej Przełęczy na Halę Ornak

Na przełęczy trafiam na dość liczną grupę turystów. Nie wyglądają jednak na chcących zapuszczać się wyżej. Raczej jest to forma krótkiego spaceru pomiędzy dolinami albo popołudniowego wypadu z jednego z pobliskich schronisk.

Na Iwaniackiej Przełęczy
Na Iwaniackiej Przełęczy.

Przełęcz ma postać niewielkiej polany otoczonej lasem. Stąd też świetnie widać Kominiarski Wierch. W przeszłości był nawet szlak prowadzący na jego szczyt. Niestety, w roku 1988 został zamknięty ze względu na ochronę przyrody.

Skręcam w prawo i rozpoczynam zejście ku Dolinie Kościeliskiej. Ścieżka początkowo prowadzi mnie przez las. Idzie się wygodnie – nie jest ani stromo, ani ślisko. Później, drzewa powoli rzedną i pojawiają się widoki na kilka ośnieżonych szczytów..

Iwaniacka Przełęcz, zejście
Zejście z Iwaniackiej Przełęczy na Halę Ornak.
Żółtym szlakiem w stronę Hali Ornak
Gdy las rzednie, pojawiają się widoki na szczyty Tatr Zachodnich.

W międzyczasie dociera do mnie, że jest realna szansa być z powrotem w Zakopanem na 16-stą. Co prawda, z moją poranną ekipą byłem umówiony na przejazd w jedną stronę, ale myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko wspólnemu powrotowi. Piszę SMS do kierowcy i faktycznie, może coś z tego będzie. Zdzwonimy się, gdy oni wrócą ze swojej trasy.

Niżej idę jeszcze chwilę wzdłuż potoku, przechodzę przez 2 mostki i w końcu docieram na Małą Polanę Ornaczańską, gdzie znajduje się popularne schronisko. Dziś jest pod nim co najmniej kilkadziesiąt osób.

Schronisko na Hali Ornak
Schronisko PTTK na Hali Ornak.

Przejście przez Dolinę Kościeliską

Przyznam, że to jedna z moich ulubionych tatrzańskich dolin. Choć często bywa zatłoczona, ma wiele urokliwych miejsc i zakątków, co sprawia, iż wolę ją o wiele bardziej niż sąsiednią Chochołowską.

Szlak prowadzi identycznie, jak jego letni wariant. Niemal całą trasę idę przy potoku Kirowa Woda. co jakiś czas mijając ciekawe formacje skalne i przekraczając kamienne mostki. W dolinie swój początek ma również kilka szlaków prowadzących do paru udostępnionych turystycznie jaskiń. Mi szczególnie podoba się oznaczona kolorem czerwonym trasa przez Jaskinię Mylną, którą zwiedza się bez przewodnika i polegając na własnym oświetleniu.

Zielonym Szlakiem przez Dolinę Kościeliską
Początek zejścia przez Dolinę Kościeliską.

Choć nie spodziewałem się tu żadnych trudności, dolina mnie zaskakuje. Droga jest tak śliska, że po chwili ciągłego ślizgania się i walki o równowagę, decyduję się ponownie założyć zdjęte przy schronisku raki. Dobra decyzja, dzięki której mogę poruszać się nawet dwukrotnie szybciej niż otaczający mnie tłum.

Tłumy w Dolinie Kościeliskiej
Droga przy Kirowej Wodzie.

Powrót do Krakowa

Na parkingu przy wejściu do doliny jestem parę minut po 15-stej. Bus już stoi, więc po prostu wsiadam i czekam aż zapełni się do ostatniego wolnego miejsca. Dziś nie zajmuje to dużo czasu. Ludzi w dolinie było dziś tak wiele, że już po kilku minutach jestem w drodze na dworzec.

Jadąc dogrywam szczegóły wspólnego przejazdu. Na szczęście, reszta kończy swoje przejścia w podobnych godzinach, więc pod dworcem czekam tylko kwadrans. W końcu wsiadam do komfortowego kombi i zadowolony, że nie muszą dziś korzystać z przepełnionych autobusów, rozpoczynam powrót do domu. Taniej, wygodniej i na pewno w milszej atmosferze.

Podsumowanie wycieczki

7 godzin i 32 minuty. Tyle zajęło mi całe zimowe wejście na Starorobociański Wierch i powrót przez Ornak. Znów pobyłem chwilę w moich ulubionych górach, zdobyłem szczyt w nowych okolicznościach i poznałem kilku fajnych ludzi. Nie mogę więc nie być zadowolonym z tego wyjazdu.

Pod względem trudności, myślę, że było to jedno z moich najłatwiejszych przejść. Ciepło, w większości bezwietrznie, ze świetną widocznością, dobrze przetartymi szlakami i dość niskim zagrożeniem lawinowym. Doskonałe warunki, by uczyć się zimowej turystyki lub zapuszczać w miejsca, gdzie w mniej sprzyjających okolicznościach dotrzeć by się nie dało albo byłoby to bardziej niebezpieczne.

Dla kogo więc zimowy Starorobociański Wierch? Przy pogodzie takiej, jak dziś, w sumie dla każdego średnio-zaawansowanego turysty, który ma już nieco doświadczenia w tatrzańskich wędrówkach o tej porze roku. Oraz oczywiście posiada wystarczająco dobrą kondycją, by pokonać tę, mimo wszystko, dość długą i mającą ponad 1600 metrów przewyższeń trasę.

Na koniec mapa przejścia (wersja letnia, ale akurat w tym przypadku zimowa nie różni się zbyt wiele).

10 komentarzy

Skomentuj Michał Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *