Gładki Wierch i Walentkowy Wierch – wejście z Doliny Pięciu Stawów, od Gładkiej Przełęczy
Relacja z wejścia na Gładki i Walentkowy Wierch – dwa graniczne, leżące poza szlakiem szczyty Tatr Wysokich, dość łatwo dostępne z Gładkiej Przełęczy. W ramach dzisiejszej wycieczki wchodzę tam od polskiej strony, po już nieczynnym, lecz wciąż dobrze widocznym szlaku z Doliny Pięciu Stawów.
Mimo niemal połowy listopada, w Tatry wróciły typowo jesienne warunki, a zapowiadana na najbliższe dni pogoda jest dobra i stabilna. Szkoda byłoby z tego nieoczekiwanego prezentu nie skorzystać, więc już dzień po powrocie z grani Małego Kościelca ponownie ruszam w moje ulubione góry. Tym razem w nieco inne rejon, choć również z dala od sieci znakowanych szlaków turystycznych.
Gładka Przełęcz, Gładki Wierch i Walentkowy Wierch – informacje praktycznie
Zacznę od przepisów. Zarówno Gładki, jak i Walentkowy Wierch znajdują się poza szlakiem, na terenie nieudostępnionym dla taterników. Wejście tam jest więc oficjalnie zabronione i w przypadku złapania grozi mandatem w wysokości do 500 złotych. Na Gładką Przełęcz wchodzić można, ale tylko od strony słowackiej. Polski szlak, prowadzący z Doliny Pięciu Stawów zamknięto jakiś czas temu i nie planuje się jego ponownego otwarcia.
Walentkowy Wierch mierzy 2156 metrów, Gładki Wierch 2065 metrów, a Gładka Przełęcz wznosi się na wysokość 1993 metrów. Wszystkie te miejsca leżą na głównej grani Tatr wysokich, pomiędzy Doliną Pięciu Stawów, a Doliną Cichą.
Mimo zakazów, oba szczyty odwiedzane są dość często. Turyści robią to albo drogami od Gładkiej Przełęczy, albo przy okazji przejścia grani między Szpiglasowym Wierchem a Świnicą. W tym tekście opisuję pierwszy ze sposobów, wraz z wejściem na przełęcz od polskiej strony.
Wszystkie z użytych przede mnie ścieżek są łatwe, dość oczywiste orientacyjnie i wciąż dobrze widoczne. Drobnym problemem może być jedynie znalezienie właściwego miejsca do zejścia z niebieskiego szlaku prowadzącego z Doliny Pięciu Stawów na Zawrat. Wycena tych dróg to 0 lub wręcz 0-, niewielka ekspozycja występuje tylko na krótkim fragmencie grani Walentkowego Wierchu.
Wejście na Walentkowy i Gładki Wierch – relacja z wycieczki
Dojazd do Palenicy Białczańskiej
Jako, że ten wyjazd wymyślił znajomy, kwestia transportu również leży po jego stronie. Około 4:40 zgarnia mnie z Krakowa, po czym w dwójkę ruszamy Zakopianką na południe. Drogi puste, jedzie się całkiem nieźle.
W Nowym Targu skręcamy na Jurgów, do którego jednak nie docieramy. W Bukowinie Tatrzańskiej odbijamy na Łysą Polanę i kontynuujemy aż do końca drogi w Palenicy Białczańskiej. Samochód zostawiamy na dużym, choć szybko zapełniającym się parkingu, gdzie od jakiegoś czasu konieczna jest wcześniejsza rezerwacja biletów.
Podejście do Doliny Pięciu Stawów
Zabieramy plecaki i ruszamy w kierunku kas. Stoimy parę minut w kolejce, kupujemy wejściówki, w końcu wchodzimy na teren parku narodowego. Pierwszych kilka kilometrów pokonujemy po słynnej, choć niezbyt lubianej asfaltówce prowadzącej nad Morskie Oko.
Schodzimy z niej kawałek za wodospadem Wodogrzmoty Mickiewicza, wraz ze startem zielonego szlaku prowadzącego ku Dolinie Pięciu Stawów. To zaczynają się pierwsze wyczuwalne podejścia.
Po chwili nabierania wysokości teren z powrotem staje się bardziej płaski, a znakowana na zielono trasa przybliża się do potoku Roztoka. Kawałek dalej przechodzimy niewielkim mostkiem na jego drugą stronę.
Wędrówka dnem doliny ciągnie się przez dłuższy czas. Sporadycznie pojawiające się podejścia są krótkie i raczej nie dają okazji, by choć trochę się zmęczyć. Sytuacja zmienia się dopiero później, w okolicach rozdroża szlaków: zielony prowadzi przy wodospadzie Siklawa, czarny startuje stąd do popularnego schroniska PTTK.
Obieramy kurs na wodospad – tak będzie szybciej, a poza tym ładniej, bo Siklawa jest największym tego typu tworem w Polsce, a przy okazji i na terenie całych Tatr.
Szlak wznosi się coraz bardziej, w końcu docierając do efektownego wodospadu. Tu warto trochę uważać, bo w niektórych miejscach kamienny chodnik ustępuje miejsca gładkim, lekko pochyłym skałom, które praktycznie zawsze są mokre i śliskie.
Ponad Siklawą podchodzimy jeszcze kawałek, aż szlak znów staje się łagodny i wprowadza nas na teren Doliny Pięciu Stawów, w okolicy Wielkiego Stawu Polskiego. Tu (i na szczęście tylko tu) musimy nieco uważać na poranne oblodzenia.
Wejście na Gładką Przełęcz
Uwaga: zdarzenia opisane w dalszej części artykułu nigdy nie miały miejsca i są jedynie niespełnioną fantazją autora tego bloga. Wszystkie zamieszczone zdjęcia pochodzą z ogólnodostępnych źródeł lub od osób pragnących zachować anonimowość.
Robimy krótką przerwę na jedzenie, po czym wznawiamy marsz przez dolinę. Od teraz trzymamy się szlaku niebieskiego, którym można dostać się na Zawrat lub do jednej z kilku innych tras, które mają swój początek w tych pełnych uroku okolicach.
Przez chwilę idziemy przy stawie, następnie nabieramy nieco wysokości i poruszamy się w pewnej odległości od jego północno-zachodniego brzegu. Gładki Wierch, jeden z naszych dzisiejszych celów, widać już całkiem wyraźnie.
Maszerując wgłąb doliny mijamy odejścia kilka ciekawych szlaków: najpierw żółty na Krzyżne, potem czarny na Kozi Wierch, żółty na Szpiglasowy Wierch, w końcu jeszcze jeden żółty, tym razem na Kozią Przełęcz.
My, póki co, trzymamy się koloru niebieskiego. Wiemy, że mamy go wkrótce opuścić, ale wciąż wyczekujemy odpowiedniego momentu. Byłem tu kiedyś zimą, widziałem rozdroże, a nawet – przez spowodowaną mgłą pomyłkę – niechcący w niego skręciłem. Pamiętam, że było to dość wyraźne, prostopadłe odejście, gdzieś na w miarę płaskim terenie.
Niestety, zima zimą, ale lato rządzi się innymi prawami. Bez śniegu odejście starego szlaku na Gładką Przełęcz wygląda zupełnie inaczej (i pewnie jest też w zupełnie innym miejscu) niż mi się wydawało, przez co popełniamy błąd, mijamy go i kontynuujemy podejście na Zawrat. W chwili uświadomienia sobie pomyłki jesteśmy już o wiele za wysoko i musimy nieco zejść, robiąc niezbyt dogodny „skrót” przez rumowisko w Dolince pod Kołem.
Jak więc dostrzec ten właściwy moment zejścia z szlaku? W sumie, nie jest to trudne, jeśli wie się, czego dokładnie szukać. Ścieżka pojawia się po lewej stronie kamiennego chodnika, kawałek przed tym, jak oznaczona na niebiesko trasa zaczyna wspinać się na łagodnie opadający grzbiet Kołowej Czuby. Wydeptana w trawie dróżka nie jest tu zbyt wyraźna, ale latem, przy dobrej pogodzie nie powinno być problemów z jej wypatrzeniem.
Poniżej zamieszczam jeszcze dwa zdjęcia pokazujące, jak wygląda podejście tym optymalnym wariantem (fotki zrobione w drodze powrotnej).
Po udanym powrocie na właściwą trasę, skręcamy w prawo i idziemy jeszcze chwilę po niemal płaskim terenie. Dopiero kawałek dalej droga zaczyna wyraźnie się znosić.
Docieramy do trawiastego zbocza i zaczynamy podejście. Niezbyt długie, pozbawione technicznych trudności, a do tego cały czas po wyraźnie wydeptanej ścieżce. Po kilkunastu minutach jesteśmy już na przełęczy, przy słowackiej tabliczce z nazwą miejsca i jego wysokością.
Walentkowy Wiech – wejście od Gładkiej Przełęczy
Po krótkim postoju skręcamy w stronę Walentkowego Wierchu i zaczynamy marsz po łatwej, w większości trawiastej grani. Tu też pod nogami mamy wyraźnie widoczną i często używaną ścieżkę.
Różnica wysokości między szczytem a przełęczą przekracza 150 metrów, ale na tej niemal kilometrowej grani podejścia rozłożone są tak, że raczej nie sposób się nimi zmęczyć. Techniczne trudności też raczej nie występują, może poza jednym fragmentem, gdzie warto użyć rąk do wejścia na krótki, nieco skalisty odcinek grani. Pewnym zagrożeniem są natomiast strome trawki po lewej stronie. W przypadku utraty równowagi nietrudno byłoby osunąć się gdzieś w dół Doliny Cichej.
Po obejściu kilku niewielkich spiętrzeń ścieżka prowadzi nas na rozszerzającą się grań, a później podnosi w bardziej zauważalny sposób. Skąd do szczytu mamy już całkiem niedaleko.
Na wierzchołek wchodzimy po kilku kolejnych minutach, drogą prowadzącą przez trawki łagodnie opadające na słowacką stronę. Nie jesteśmy tu sami. Szczyt zajmuje już kilka osób, za nami idzie kolejna, dość duża grupa. W pewnej chwili na Walentkowym Wierchu przebywać będzie aż 15 osób. Całkiem sporo, jak na pozaszlakowy, nieudostępniony nawet taternikom szczyt.
Widokom, które rozciągają się z wierzchołka nie sposób odmówić uroku. Na północy podziwiać możemy Świnicę, do której prowadzi bardzo ciekawa, miejscami dość trudna grań. Nieco bardziej na wschód mamy Orlą Perć oraz Dolinę Pięciu Stawów. Gdzieś w oddali widać też kawałek Tatr Bielskich.
Po stronie zachodniej oglądać możemy Dolinę Cichą oraz mnóstwo szczytów Tatr Zachodnich. Warte uwagi są również widoki na południu, gdzie dostrzegamy pokonaną właśnie grań, a dalej kilkadziesiąt różnych szczytów polskiej i słowackiej części Tatr Wysokich. Na mnie największe wrażenie robi oczywiście filar Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego.
Na szczycie spędzamy prawie godzinę. Jest ciepło, bezchmurnie, niemal bez wiatru. Oglądamy panoramy, uzupełniamy kalorie, rozmawiamy z innymi turystami. W pewnej chwili robimy sobie nawet grupowe zdjęcie. Nadchodzi jednak moment, że musimy się podnieść i ruszyć dalej. Mamy dziś jeszcze inny szczyt do zdobycia.
Wejście na Gładki Wierch
Ze szczytu wracamy tą samą drogą. Po trawkach w dół grani, potem jej węższą częścią nieco poniżej paru lokalnych spiętrzeń. Mija może kilkanaście minut i ponownie jesteśmy na Gładkiej Przełęczy.
Do Gładkiego Wierchu mamy około 70 metrów przewyższenia. Ta grań jest jednak o wiele krótsza, a co za tym idzie, podejście praktycznie od razu prowadzi nas stromo do góry.
Przez parę pierwszych minut mamy pod nogami ścieżkę wydeptaną w brązowych trawkach. Później, między roślinnością pojawia się coraz więcej kamieni. Dziś jest też jeden niewielki płat śniegu, ale nie sprawia nam on żadnych większych problemów.
Pod szczytem trawek jest już niewiele. Zostały zdominowane przez luźne kamienie i większe bloki skalne. Podchodzimy jeszcze chwilę, po czym docieramy w okolice wierzchołka. Albo raczej wierzchołków, bo kandydatów na najwyższe miejsce góry jest dwóch i do teraz nie wiem, który jest tym ważniejszym. Dla pewności wchodzimy oczywiście na oba.
Na tym szczycie również postanawiamy się chwilę zatrzymać. Widoki są równie ciekawe, jak na Walentkowym, pojawia się też parę nowych miejsc, na czele z granią Liptowskich Murów, która prowadzi stąd w stronę Szpiglasowego Wierchu i Wrót Chałubińskiego. Lepiej widać też Miedziane, Mięguszowieckie Szczyty, Cubrynę, Koprowy Wierch, a oddali także Rysy.
Nacieszywszy się widokami zawracamy i ponownie kierujemy ku Gładkiej Przełęczy. Zejście jest szybkie, choć zacienione zbocze kilkukrotnie zaskakuje nas śliskimi odcinkami. Jednak w listopadzie podłoże nie jest już tak pewnie, jak w szczycie letniego sezonu.
Zejście z Gładkiej Przełęczy
Po dotarciu na przełęcz skręcamy w prawo i zaczynamy zejście w dół zbocza. Idziemy szerokimi zakosami, kilkukrotnie zmieniając kierunek. Mija parę minut i jesteśmy z powrotem w dolinie, na łatwej, niemal płaskiej ścieżce.
W okolice stawów wracamy już „poprawną” wersją ścieżki. Nie jest to zresztą trudne, bo niemal cały czas jest ona wyraźnie widoczna. Myślę, że nie przesadzę stwierdzając, iż jest to jeden z najczęściej odwiedzanych, byłych szlaków w polskiej części Tatr.
Idąc głównie po trawkach okrążamy południowy grzbiet Kołowej Czuby, po czym skręcamy w stronę niebieskiego szlaku. Niedługo później jesteśmy już z powrotem na „normalnej” trasie. Choć tak na dobrą sprawę, to żaden z napotkanych turystów nie okazywał nawet najmniejszego zainteresowania naszą dwójką, ani miejscem, z którego właśnie wracaliśmy.
Powrót
Reszta marszu przez Dolinę Pięciu Stawów przebiega całkiem sprawnie. Przekraczamy niewielkie strumienie, mijamy odejścia kilku szlaków i po okołu dwóch kilometrach jesteśmy już przy północnym brzegu Wielkiego Stawu.
Wchodzimy na zielony szlak i zaczynamy długie zejście do Palenicy. Dokładnie tą samą trasą co rano, tyle że w odwrotnym kierunku. Najpierw przy przepięknej Siklawie, później przez zalesione dno Doliny Roztoki, a w końcu i nudnym asfaltem, wśród setek innych turystów.
Po skończeniu trasy wsiadamy do samochodu i nieco marudząc na niedzielne korki, kierujemy się w stronę Krakowa. Ostatecznie, i tak stwierdzamy, że było warto i już teraz zastanawiamy się, co ciekawego można by zrobić w Tatrach jeszcze tej jesieni.
Gładki i Walentkowy Wierch – podsumowanie
Mimo niewielkich trudności wycieczka bardzo mi się podobała. Drogi na oba szczyty były ciekawe, podobnie jak panoramy we wszystkich kierunkach. Myślę, że była to dobra okazja, by zapoznać się tamtym rejonem Tatr, w który kiedyś bardzo chętnie bym jeszcze wrócił. Coraz bardziej kuszą mnie Liptowskie Mury, chętnie sprawdziłbym się również na grani od Walentkowego Wierchu do Świnicy. Ale to już raczej plany na przyszłe lata.
Obiektywnie patrząc, Gładki i Walentkowy Wierch nieźle nadają się na jedną z pierwszych lub nawet pierwszą pozaszlakową wycieczkę. Oba są łatwe technicznie, niezbyt wymagające kondycyjnie i nie powinny sprawiać orientacyjnych trudności. Niestety, nie mogę ich zbyt głośno polecać. Oficjalnie jest to teren zamknięty dla turystów i choć regularnie odwiedzany, to trzeba mieć na uwadze, że przebywanie tam jest naruszeniem parkowych regulaminów i wiąże się z pewnym ryzykiem. Czy warto je podejmować? To już niech każdy oceni samodzielnie.
Hej :) ile mniej więcej zajęła Ci droga z schroniska na Gładka przelecz? Pozdrawiam
Hej, omijaliśmy schronisko, wchodząc do Doliny Pięciu Stawów obok Siklawy. Nasz czas do wejścia do D5S do Gładkiej to około 1 godzina i 20 minut.
Dzieki za odp. Przełęcz zdobyta w niedzielę :)
Walentkowy jest mega widokowy. Byłem kilka lat temu zimą i chętnie powtórzyłbym w sprzyjających warunkach z rozciągnięciem na całą grań.
Ja z kolei chętnie wybrałbym się tam jeszcze raz zimą ;)
Grań też bardzo ciekawa. W stronę Świnicy są trudne fragmenty, ale do Szpiglasowego jest ponoć bardzo fajne przejście o trudnościach w granicach I.
Super informacje, dzięki! Myślisz że w te wakacyjne weekendy łatwo tam się natknąć na straż parku? ;)
Dokładnych szans Ci nie podam, ale myślę, że własnie w wakacyjny weekend z dobrą pogodą najłatwiej o wpadkę. Tamte okolice są czasem patrolowane.
Byłem na Gładkiej skiturowo kilka lat temu od strony Zaworów (cała trasa była robiona z Ornaku – masakra kondycyjnie. Z 10h łojenia wyszło). Zjazd do Piątki już po ciemku. Muszę kiedyś z buta powtórzyć tak jak opisujemy. Może teraz jesienią się przejadę.