Wołowa Turnia i Żabia Turnia Mięguszowiecka – wejście przez Żabią Przełęcz Mięguszowiecką
Ciekawa, umiarkowanie trudna wycieczka na dwa szczyty leżące na polsko-słowackiej granicy: Żabią Turnię Mięguszowiecką oraz Wołową Turnię. Na oba wchodzę drogami z pobliskiej Żabiej Przełęczy Mięguszowieckiej, później odwiedzam również inną trasę wiodącą na Wołową Turnię, czyli wariant z Wołowcowej Przełęczy, prowadzący trawersem Wołowego Grzbietu.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Ochotę, by wejść na te dwa szczyty miałem już od poprzedniego roku. To jedne z wyższych leżących choć częściowo po polskiej stronie Tatr, a przy tym odwiedzane znacznie rzadziej niż inne, pozaszlakowe wierzchołki. Nic więc dziwnego, że mocno mnie tam ciągnęło.
We wrześniu tego roku pojechałem nawet w Tatry z zamiarem wejścia na Żabią i Wołową Turnię, jednak zastane warunki skłoniły mnie do zmiany celu na znacznie łatwiejszy Wołowiec Mięguszowiecki. Trudno – decyzję do dziś uważam za rozsądną, a góry przecież nie uciekną. Niecałe dwa miesiące później ponawiam próbę. Tym razem się udaje, o czym będzie można przeczytać w poniższej relacji.
Żabia Turnia Mięguszowiecka i Wołowa Turnia – co warto wiedzieć
Oba szczyty znajdują się na głównej grani Tatr Wysokich, która na tym odcinku przebiega również po granicy polsko-słowackiej. Leżą dość blisko siebie, po dwóch stronach Żabiej Przełęczy Mięguszowieckiej. Wołowa Turnia wznosi się na 2373 metry, Żabia Turnia Mięguszowiecka osiąga wysokość 2336 metrów, co czyni je odpowiednio ósmym i dziewiątym szczytem Polski.
Zarówno na Żabią, jak i na Wołową Turnię nie prowadzą znakowane szlaki turystyczne. Leżą one jednak w terenie udostępnionym do wspinaczki, choć zasady dostępu równią się z zależności od kraju. Od polskiej strony wspinać może się każdy, kto tylko zarejestruje swoje wyjście w Książce Wyjść Taternickich. Idąc od strony słowackiej, nie trzeba się nigdzie wpisywać, jednak wymagana jest karta członkowska klubu wysokogórskiego, poruszanie się po drodze o trudnościach co najmniej III oraz posiadanie niezbędnego sprzętu. Jeśli ktoś chce iść tam łatwiejszym wariantem (a takie zostały opisane w niniejszym tekście) powinien poruszać się w towarzystwie licencjonowanego przewodnika lub pogodzić się z ryzykiem złapania i otrzymania mandatu.
W środowisku wspinaczkowym oba szczyty są dobrze znane, choć większą popularnością cieszy się Wołowa Turnia. To na jej ścianach wytyczono wiele pięknych dróg o różnym poziomie trudności. Wśród nich, dwie nadają się również do przejścia bez asekuracji, przez „zwykłych”, choć oczywiście doświadczonych poza szlakiem turystów. Są to:
- droga od Żabiej Przełęczy Mięguszowieckiej (wycena I, dość krótka),
- droga od Wołowcowej Przełęczy przez obejście Wołowego Grzbietu (wycena 0+, znacznie dłuższa).
Co do Żabiej Turni Mięguszowieckiej, najłatwiej dostać się tam od pobliskiej Żabiej Przełęczy Mięguszowieckiej. Można iść w miarę ściśle granią (wariant za I, pod warunkiem ominięcia jednego uskoku grani) albo jej obejściem (za 0+, choć też w ekspozycji i nieco trudniej orientacyjnie).
Wcześniej, trzeba się jeszcze dostać na samą przełęcz. Najłatwiejszym wariantem podejścia jest to od Żabich Stawów Mięguszowieckich. Jego trudności w większości wynoszą 0, choć stromą końcówkę można by wycenić na 0+. Droga ta jest również dość długa i wymaga podstawowej znajomości topografii. Kopczyki co prawda istnieją, ale w tym regionie wyznaczono co najmniej kilka tras pozaszlakowych, więc warto wiedzieć, którymi kopcami się sugerować.
Wybierając się na którykolwiek z tych szczytów, warto pamiętać o ubezpieczeniu. I to najlepiej takim, które uwzględni również wypadki poza szlakiem. W przeciwnym razie, można się narazić na naprawdę duże koszty związane z ewentualną akcją ratunkową.
A jaki sprzęt zabrać ze sobą na taką wycieczkę? Przy dobrych warunkach powinno wystarczyć to, co na każdy inny wypad w nie-wspinaczkowy teren pozaszlakowy. Jeśli jednak pogoda lub pora roku będą mniej sprzyjające, ewentualnie ktoś nie będzie się czuł zbyt pewnie w stromym i eksponowanym terenie, warto spakować również coś do asekuracji.
Wejście na Wołową Turnię i Żabią Turnię Mięguszowiecką – relacja z wycieczki
Dojazd do szlaku
Na ten wyjazd umawiam się ze znajomym spoza Krakowa, który około godziny 3:50 zgarnia mnie z bliskiej mojemu osiedlu stacji benzynowej. Niedługo później opuszczamy małopolską stolicę i po niemal pustej o tej porze Zakopiance kierujemy się na południe. Wspomnianej drogi trzymamy się aż do Nowego Targu, gdzie odbijamy na polsko-słowackie przejście graniczne w Jurgowie.
Po opuszczeniu naszego kraju zaczynamy objazd Tatr Bielskich od wschodu, a następnie, za skrętem w Tatrzańskiej Kotlinie, Tatr Wysokich od południa. W ten sposób, po minięciu kilku niewielkich miejscowości docieramy do zjazdu na parking przy szlaku nad Popradzki Staw. Tam zostawiamy samochód, bierzemy plecaki i ruszamy na pieszą część wycieczki.
Dojście do Żabich Stawów Mięguszowieckich
Na pierwsze oznaczenia niebieskiego szlaku trafiamy już chwilę później. Idziemy za nimi jeszcze kawałek drogą z miejscami parkingowymi, później skręcamy w inną asfaltową uliczkę. Ta przez jakieś 4 kilometry prowadzi nas w stronę schroniska nad Popradzkim Stawem. Teren jest łatwy, w sam raz na rozgrzewkę przed bardziej typową, górską wędrówką.
Po dłuższej chwili niezbyt wymagającego marszu docieramy w okolice schroniska. Sam budynek jednak omijamy, skręcając od razu do lasu. Tam również trzymamy się niebieskich oznaczeń, które po kamiennym chodniku wprowadzają nas do Doliny Mięguszowieckiej.
Gdy kończy się las, w okolicy jeszcze przez chwilę ciągną się połacie kosodrzewiny. Gdzieś między nimi jest również skrzyżowanie ze szlakiem czerwonym, którym można się dostać na Rysy od słowackiej strony. Sami się tam co prawda nie wybieramy, ale pierwsza część tego podejścia jest zgodna z naszymi dzisiejszymi celami.
Po skręcie na ścieżkę znakowaną czerwoną farbą teren zaczyna robić się bardziej stromy. Przed nami dość długi etap nabierania wysokości, co w tym miejscu odbywa się na gęstych, bardzo wygodnych zakosach. Dzięki nim szybko wznosimy się ponad dno doliny, zyskując ładne widoki na okolicę. Jako, że wciąż jest dość wcześnie, nawet na tej bardzo popularnej trasie nie spotykamy praktycznie nikogo.
Z czasem teren ponownie robi się w miarę płaski. Przy okazji znika też większość roślinności, a okolica nabiera surowego charakteru. Stąd do Żabich Stawów Mięguszowieckich mamy już całkiem blisko. Został tylko kawałek marszu kamiennym chodnikiem i wkrótce przy trasie pojawia się pierwsze z jezior. To tu będziemy schodzić ze szlaku.
Wejście na Żabią Przełęcz Mięguszowiecką
Tak na dobrą sprawę, to nie mam pojęcia, gdzie najlepiej opuścić znakowaną trasę. Ponieważ ta część Żabiej Doliny Mięguszowieckiej przypomina rozległe rumowisko, nie ma tu żadnej wyraźnej, łatwej do rozpoznania ścieżki. Dochodzimy więc możliwie blisko brzegu Wielkiego Żabiego Stawu Mięguszowieckiego i tam skręcamy w lewo. Następnie obniżamy się kilka metrów i zaczynamy marsz po kamieniach przy tafli jeziora.
Ścieżka pojawia się dopiero później, po kilku minutach przeskakiwania po mniejszych lub większych blokach skalnych. Dzięki niej, przejście wzdłuż brzegu Wielkiego Stawu jest nieco łatwiejsze, choć ten wygodny etap nie ciągnie się zbyt długo. Później znów wracają kamienie, a także trochę trawek, po których docieramy w okolicę Małego Żabiego Stawu Mięguszowieckiego.
Koło Małego Stawu przechodzimy w nieco większej odległości. Tuż za nim mamy do pokonania niewielką przeszkodę w postaci szerokiego na jakieś półtora metra Żabiego Potoku Mięguszowieckiego. Nie jest on jednak głęboki, a dzięki licznym, leżącym na jego dnie kamieniom, przejście nie sprawia żadnego problemu.
Za strumieniem skręcamy w prawo. Później idziemy jeszcze krótki odcinek po płaskiej ścieżce, a następnie zaczynamy podchodzić na wyższe piętro doliny, noszące nazwę Wołowa Kotlinka. Prowadząca tam droga jest miejscami stroma, choć łatwa technicznie i dobrze oznaczona licznymi kopczykami. Przeważnie, pod nogami mamy również wyraźną ścieżkę, która prowadzi na zmianę przez teren trawiasty oraz niewielkie skupiska kamieni. Na tym odcinku tylko jeden fragment może wymagać drobnej pomocy rąk – reszta to zwykły marsz pod górę.
Tak właściwie, to istnieje wiele wariantów tego podejścia. Kierując się kopczykami i dość dobrze widocznymi ścieżkami można wyjść na wyższe piętro doliny w różnych miejscach. My wybieramy dziś takie, które doprowadzi nas bliżej głównej grani Tatr, w okolicach Wyżniego Żabiego Stawu Mięguszowieckiego.
Po dostaniu w okolicę stawu postanawiamy się rozdzielić. Zgodnie z założeniami, ja chcę iść na Żabią i Wołową Turnię, kolega wybiera się na Wołowiec Mięguszowiecki. Później spotkamy się przy schronisku nad Popradzkim Stawem albo – jeśli będę miał wyraźnie szybsze tempo – gdzieś na trasie zejściowej.
Odbijam w prawo, po czym ruszam w stronę Wołowej Turni, która z tego miejsca jest bardzo dobrze widoczna i opada do doliny piękną, skalistą ścianą. W minionych dekadach wytyczono na niej wiele ciekawych dróg wspinaczkowych, jednak dziś będę ją po prostu obchodził od prawej strony.
Z tego miejsca, dalsza droga wydaje się dość intuicyjna. Schodzę kawałek przez rumowisko, potem docieram do trawek i zaczynam podchodzić nimi pod ścianę Wołowej Turni. Odcinek okazuje się jednak bardziej stromy, niż wyglądał z dołu, więc poruszam się tu dość wolno i ze zwiększoną ostrożnością. Być może dało się to zrobić jakoś inaczej, bardziej po prawej stronie. Ostatecznie, jestem jednak u góry, gdzie po kolejnym, niewielkim rumowisku docieram do wspomnianej już kilkukrotnie ściany.
W okolicach Wołowej Turni nachylenie terenu znów wzrasta, a pod nogami mam już nie tylko trawki i luźne kamienie, ale też skalne płyty lub niewielkie żlebki. Choć teren nie jest jakoś szczególnie wymagający, zaczynam odczuwać, że jest wysoko, a ewentualny błąd mógłbym zakończy się groźnym w skutkach upadkiem.
W okolicach przełęczy robi się już bardziej stromo, a trudności wzrastają do 0+. Na tym odcinku nierzadko muszę sobie pomagać rękami, choć na szczęścia skała jest lita, więc czuję się tu dość pewnie. Po kilku minutach tej nieszczególnie wymagającej wspinaczki stoję już na ciasnym siodle przełęczy, podziwiając nie tylko szczyty po jej obu stronach, ale też niezłą przepaść, która znajduje się po polskiej stronie granicy.
Na przełęczy robię sobie chwilę przerwy. Chcę coś zjeść, wypić, a także przemyśleć dalszą trasę. Wiem, że zgodnie z pierwotnymi założeniami najpierw pójdę na Żabią Turnię, ale co dalej? Iść na Wołową również z tego miejsca, czy zejść na dół i spróbować łatwiejszej drogi od Wołowcowej Przełęczy? Ten drugi wariant byłby bezpieczniejszy, ale wyraźnie dłuższy. Może by jednak spróbować tego szybszego i trudniejszego? Chyba warto go rozważyć, choć to problem na później. Teraz pora zdobyć pierwszy ze szczytów.
Żabia Turnia Mięguszowiecka – wejście do Żabiej Przełęczy Mięguszowieckiej
Zgodnie z tym, co miałem okazję wcześniej przeczytać, najłatwiejsza droga na Żabią Turnię Mięguszowiecką prowadzi przez obejście jej grani po stronie słowackiej. Trudniejszą alternatywą jest sama grań, jednak patrząc z przełęczy, nie wygląda ona zachęcająco – zaczyna się stromym uskokiem, a od polskiej strony widać naprawdę niezłą przepaść. Bez wahania wybieram więc wariant z obejściem.
Z przełęczy obniżam się parę metrów, po czym w dogodnym, on razu rzucającym się w oczy miejscu rozpoczynam trawers. Przez chwilę poruszam się terenem częściowo trawiastym, później po kamieniach przechodzę przez niewielkie żeberko.
Za żeberkiem mam niezły widok na dalszy kawałek grani, która stąd wygląda na mocno postrzępioną. Dalsze obejście wydaje się więc naturalnym wyborem, choć i ono może tu sprawić nieco trudności. Do pokonania są kolejne żebra, między którymi znajdują się fragmenty ścieżki wydeptanej w stromych trawkach, a także strome płyty, po których prawej stronie mam nieraz sporo ekspozycji. W paru miejscach mam też drobne dylematy na temat tego, czy lepiej trzymać się bliżej grani, czy zejść nieco niżej.
Za miejscem widocznym na powyższym zdjęciu nie za bardzo widzę możliwość bezpiecznego kontynuowania trawersu. Postanawiam więc skręcić w lewo i wspiąć się w stronę grani. Zajmuje mi to niecałą minutę i choć odcinek jest nieco stromy, spękana skała mocno ułatwia zadanie.
Po wejściu na grań mam przed sobą kawałek łatwego terenu, a dalej znów wybór: iść granią aż do szczytu, czy znów wybrać trawers. Początek grani wygląda tu na dość łatwy, ale nie wiem, jak jest dalej, więc pamiętając internetowe opisy, wybieram tę drugą opcję.
Znów nieco schodzę, a następnie po umiarkowanie widocznych śladach ścieżki docieram pod kolejne żeberko. W tym miejscu odbijam do góry, wspinam się chwilę po trawiasto-kamienistym terenie i trafiam na długą, trawiastą półkę, która doprowadza mnie aż do głębokiego uskoku w grani. W tą stronę już dalej nie pójdę. Muszę się odwrócić i pokonać ostatni etap już niezbyt wymagającej drogi na wierzchołek.
Zgodnie z przewidywaniami, jestem tu dzisiaj sam. Żabia Turnia Mięguszowiecka raczej nie należy do grupy często odwiedzanych szczytów. Są w okolicy miejsca zarówno ładniejsze, jak i łatwiej dostępne. Mi jednak bardzo się tu podoba. Lubię takie odludne, mało popularne górki, gdzie dominują spokój i piękne krajobrazy. Wśród tych ostatnich, najbardziej podobają mi się widoki na Wołową Turnię oraz zachodnią grań Rysów, gdzie łatwo dostrzec też popularnego wśród średnio-zaawansowanych wspinaczy Żabiego Konia.
Po chwili przerwy postanawiam schodzić na przełęcz. Szczerze mówiąc, trawers, którym się tu dostałem niezbyt mi się podobał. Choć trudności techniczne faktycznie były niewielkie, to trawki i pochyłe płyty nie są moim ulubionym typem terenu. W drodze powrotnej postanawiam więc iść granią.
I faktycznie, ten wariant daje mi więcej frajdy, a mimo trochę wyższych trudności czuję się na nim pewniej. Dość szybko docieram do miejsca, gdzie wcześniej wchodziłem na grań i miałem do wyboru dwa warianty drogi na szczyt. Tam przez chwilę jest łatwo, później ostrze grani znów zaczyna się zwężać.
W pewnej chwili jestem zmuszony opuścić grań. Docieram do niedużego, choć bardzo stromego uskoku, przez który raczej nie dałbym rady zejść. Na szczęście, istnieje jego szybkie obejście, które bez trudu wykorzystuję, a następnie znów wracam na grań i kontynuuję nią powrót w stronę przełęczy. Pozostały odcinek nie jest już zbyt długi, choć miejscami eksponowany, a przez samym zejściu na siodło mam do pokonania inny uskok. Ten nie przekracza jednak „jedynkowych” trudności, więc już po chwili stoję na Żabiej Przełęczy Mięguszowieckiej i zastanawiam, co robić dalej.
Wejście na Wołową Turnię – droga od Żabiej Przełęczy Mięguszowieckiej
Z tego miejsca, na Wołową Turnię mam pewnie kilkanaście minut drogi. Drogą alternatywną szedłbym pewnie ze dwie godziny. Fakt, byłoby łatwiej (za 0+), ale czy tutejsza „jedynka” naprawdę jest tak wymagająca? Przed chwila robiłem przecież taką cyfrę na grani Żabiej Turni i było bardzo fajnie. A wbrew porannym obawom, tutejsza droga na Wołową Turnię jest już niemal wolna od śniegu. Może by spróbować? Podejdę kawałek i sprawdzę, jak to wygląda. Najwyżej stracę parę minut i się wycofam.
Pierwszych parę metrów podchodzę po skalisto-trawiastej grani. Później, kierując się dobrze widocznymi kopczykami, zaczynam schodzić na polską stronę. Tam docieram do pierwszych i moim zdaniem największych trudności tej drogi: trzeba po skalnych blokach obniżyć się jeszcze kawałek, a potem przetrawersować eksponowaną płytą do żlebu zbudowanego z charakterystycznych, jaśniejszych skał. Alternatywnie, można tę płytę obejść górą, choć tam też występuje ekspozycja i konieczność pomagania sobie rękami. W dzisiejszych warunkach (zaśnieżona płyta na dole), to właśnie ten drugi wariant biorę pod uwagę.
No dobra, nie wygląda to tak źle – myślę i po chwili wahania postanawiam wspinać się tędy. Podchodzę parę metrów, by obejść wspomnianą płytę, później odrobinę schodzę i trawersuję do żlebu, do którego wejście oznaczone jest kopczykiem. Uff, udało się. Najgorsze za mną, teraz będzie już tylko stromo, ale bez nieprzyjemnych ruchów.
Kolejne kilkadziesiąt metrów to kawał świetnego, dającego mnóstwo frajdy wpisania na granicy 0+ i I. Bez wątpienia, jest to najprzyjemniejszy moment całego dnia. Żleb jest co prawda stromy, ale ma litą, dobrze wyrzeźbioną skałę, więc wyszukiwanie odpowiedniego wariantu przejścia daje mi tu naprawdę sporo radości. Dziś muszę tylko uważać na reszki śniegu, zalegające czasem pomiędzy skalnymi blokami.
W żlebie kopczyki znikają, choć orientacja nadal jest bardzo łatwa. Muszę po prostu podchodzić do góry, trzymając się terenu o podobnej trudności. Pod koniec skręcam lekko w prawo i tamtą odnogą żlebu wychodzę na łatwy, w miarę płaski teren zlokalizowany niedaleko wierzchołka.
Będąc już ponad żlebem wdrapuję się od prawej strony na jedną ze skalnych półek, po czym już niezbyt wymagającą granią podążam w stronę najwyższego punktu góry. Zbudowany z kamiennych bloków wierzchołek osiągam chwilę później. Tam mogę się już cieszyć udanym wejściem na kolejny tatrzański szczyt. Chyba ostatni z tych „nieco trudniejszych”, które zaplanowałem sobie na ten sezon.
Choć szczyt znajduje się stosunkowo blisko odwiedzonej przed chwilą Żabiej Turni Mięguszowieckiej, oferuje mi nieco inną panoramę. Największe różnice są oczywiście po stronie zachodniej, gdzie świetnie widać grań Wołowego Grzbietu, a dalej również Mięguszowieckie Szczyty oraz Cubrynę. Po drugiej stronie mam też fajny podgląda na drogę, którą pokonywałem wchodząc i schodząc z Żabiej Turni Mięguszowieckiej.
Wołowa Turnia – droga przez trawers Wołowego Grzbietu
Na Wołowej Turni urządzam sobie kilkanaście minut przerwy, później postanawiam schodzić. Nie chcę jednak wracać tą samą trasą. Po drugiej stronie szczytu znajduje się łatwiejszy, nieznany mi jeszcze wariant prowadzący na Wołowcową Przełęcz. Ciężko o lepszą okazję, by móc go wypróbować.
W teorii, jest to droga łatwiejsza, jednak gdy rozglądam się dookoła, ciężko znaleźć mi jakiś oczywisty wariant zejścia ze szczytu. Wszystko, co prowadzi na zachód wydaje mi się strome i dość wymagające. Na szczęście, po bliższych oględzinach jestem w stanie coś wykombinować. Należy po prostu trzymać się grani, która choć stroma, oferuje litą skałą pełną dobrych chwytów i stopni.
W drodze na Wielką Wołową Szczerbinę pokonuję jedno, niewielkie spiętrzenie grani, później obniżam się aż do przełączki. Tuż za nią zauważam kilkumetrową, strzelistą turniczkę, z którą przez chwilę nie wiem, co począć. Wdrapać się do góry czy lepiej obejść? Oba warianty nie wyglądają na banalne, jednak po bliższym przyjrzeniu się, postanawiam wspiąć się na tą niewielką przeszkodę.
Decyzja okazuje się dobra. Droga do góry nie sprawia problemów, a teren za turniczką okazuje się dosyć łatwy. Z tego miejsca szybko dostaję się na kolejną przełączkę, gdzie kończą się graniowe trudności związane z zejściem z Wołowej Turni. Dalsza droga prowadzi trawersem, który odbywa się już po wyraźnie widocznej ścieżce i w towarzystwie licznych kopczyków.
Trawers Wołowego Grzbietu odbywa się po jego słowackiej stronie. Ścieżka prowadzi tu poniżej licznych turni i przełączek, w terenie przeważnie poziomym. Technicznych trudności jest niewiele, choć czasem pojawia się ekspozycja. Tą ostatnią najbardziej odczuwam gdzieś w połowie trawersu, gdy trafiam na krótki odcinek ubezpieczony poręczówkami. Gdyby nie one, przejście po występujących tutaj stromych, gładkich płytach byłoby dość ryzykowne.
Za poręczówkami trudności kończą się na dobre. Teren staje się w większości trawiasty, a ekspozycja po lewej stronie maleje. Resztę trawersu pokonuję już w większości po trawkach, z paroma przerwami na przejście przez trochę piargów. Parę minut później jestem już na wysokości Hińczowego Zwornika, gdzie zaczyna się grań opadająca w dół, ku Wołowcowej Przełęczy.
Skręcam w lewo i zaczynam zejście. Wydeptana ścieżka wciąż jest obecna, choć tu niezbyt się nią przejmuję. Wołowcową Przełęcz mam cały czas przed oczami, więc po prostu wytracam wysokość, wybierając wariant według własnego uznania. Przeważnie jest to jakieś bliskie obejście grani od lewej strony, choć czasem poruszam się też jej ostrzem.
Dotarcie na Wołowcową Przełęcz nie zajmuje mi więcej niż kilkanaście minut. Teren jest łatwy i w większości dość przyjemny, wiec idzie to całkiem sprawnie. W międzyczasie obserwuję siedzącą na przełęczy osobę i zastanawiam się, czy to przypadkiem nie jest mój znajomy, z którym rozstałem się przed skrętem na Żabią Przełęcz Mięguszowiecką. Kolor ubrań się zgadza, więc być może uda nam się spotkać wcześniej niż dopiero w schronisku.
I faktycznie, moje podejrzenia się sprawdzają. Po dotarciu na Wołowcową Przełęcz ponownie łączymy „zespół” i postanawiamy zrobić chwilę przerwy. Pora coś zjeść, wypić, a także podzielić się wrażeniami z odwiedzonych przed chwilą miejsc. Resztę trasy będziemy schodzić już razem.
Zejście z Wołowcowej Przełęczy
Po trwającym chwilę postoju zaczynamy schodzić drogą przez Żabią Dolinę Mięguszowiecką. Alternatywą byłaby trasa do Doliny Hińczowej, jednak ten wariant jest bardziej stromy i dziś wciąż miejscami przykryty śniegiem. Wybieramy więc opcję dłuższą, lecz bezpieczniejszą.
Samo zejście z przełęczy przebiega bardzo szybko. Kilkoma zakosami obniżamy się do Wołowej Kotlinki, po czym przechodzimy przez jej górne piętro. Tu teren jest w miarę płaski, a ścieżka dobrze widoczna i kopczykowana. Nieco stromiej robi się kawałek dalej, gdzie po w większości trawiastym zboczu dostajemy się na niższe piętro kotlinki. Tam mijamy w pewnej odległości Wyżni Żabi Staw Mięguszowiecki i zaczynamy najbardziej wymagający fragment tego etapu, czyli zejście przez próg Żabiej Doliny Mięguszowieckiej na poziom dwóch innych, znajdujących się tam stawów (Wielkiego i Małego).
Na progu poruszamy się tym samym wariantem, co rano. Jest tu kilka skalnych, wymagających nieco więcej ostrożności bloków, jednak większość trasy to łatwe rumowiska oraz trawki z wyraźnie wydeptaną ścieżką. W parę minut dostajemy się na dół, gdzie czeka nas przejście przez Żabi Potok Mięguszowiecki, a potem już tylko chwila marszu przy Małym i Wielkim Żabim Stawie.
Powrót nad Popradzki Staw
Będąc już na czerwonym szlaku wtapiamy się w tłum i zaczynamy zejście na dno Doliny Mięguszowieckiej. Trasa początkowo jest w miarę płaska, później zaczynają się bardziej strome zakosy. Po pewnym czasie i one się kończą, a my docieramy do skrzyżowania z niebieskim szlakiem.
Po zmianie koloru niebieski kontynuujemy zejście w stronę schroniska. Tu obniżamy się już znacznie łagodniej, najpierw wśród występującej coraz częściej kosówki, później w terenie zalesionym. Kawałek dalej jesteśmy już przy schronisku, gdzie kolega upiera się na dłuższą przerwę. Jakieś pół godziny później wznawiamy marsz, wchodzimy na asfalt i przez około 4 kilometry schodzimy nim w stronę parkingu. Tam wsiadamy do naszego samochodu, płacimy 10 euro za całodzienny postój i zaczynamy powrót do Polski.
Wejście na Żabią Turnię Mięguszowiecką i na Wołową Turnię – podsumowanie
Jak już wspomniałem w jednym z wcześniejszych rozdziałów, bardzo się cieszę, że udało mi się wejść na te szczyty jeszcze w tym roku. Oba miałem na liście tatrzańskich celów od dawna, pierwsze podejście nie wyszło ze względu na nocny opad śniegu, więc fajnie, że druga próba zakończyła się pełnym sukcesem. Wyszło nawet lepiej niż oryginalnie planowałem, bo na Wołowej Turni odwiedziłem aż dwie drogi, zamiast wchodzić i schodzić tą samą.
Zdobywając te wierzchołki udało mi się skompletować 10 najwyższych szczytów Polski. Nie, żeby zależało mi jakoś na takim kolekcjonerstwie, ale miło widzieć, jak coraz większy obszar Tatr mogę zaliczyć do kategorii „byłem, widziałem”. Szczególnie, jeśli w tej grupie znajdują się również cele odwiedzane dość rzadko.
Porównując ze sobą Żabią i Wołową Turnię, mogę podać następujące wnioski: po pierwsze, myślałem, że na Żabiej będzie nieco łatwiej. Tymczasem, trawersując jej grań, trafiłem na kilka bardziej wymagających, eksponowanych miejsc. W panujących tego dnia warunkach nie czułem się tam zbyt pewnie, więc z przyjemnością wróciłem granią. I szczerze mówiąc – kolejny raz bym już tym obejściem nie szedł. Może i techniczne trudności na grani są nieco większe, ale za to jest szybciej, łatwiej orientacyjnie i mimo wszystko bezpieczniej.
Druga rzecz – myślałem, że wejście na Wołową Turnię od Żabiej Przełęczy Mięguszowieckiej będzie nieco trudniejsze. Fakt, jest stromo, a wejście do żlebu ma jeden bardziej eksponowany moment, ale reszta drogi jest naprawdę przyjemnym wspinaniem, które chętnie bym kiedyś powtórzył. Więc moim, oczywiście mocno subiektywnym zdaniem, różnica między wejściem na Żabią i Wołową nie jest aż taka duża.
A, jest jeszcze druga droga – ta od Wołowcowej Przełęczy, którą przeszedłem niejako „bonusowo”, żeby nie wracać tym samym wariantem. Tego dnia korzystałem z obejścia, które faktycznie nie sprawiało większych trudności, jednak wiem, że ta okolica ma do zaoferowania znacznie więcej. Trawersując Wołowy Grzbiet mijałem wiele mniejszych i większych turni, które aż proszą się o dokładniejszą eksplorację. Jeśli więc w którymś z kolejnych sezonów znów będę się włóczył w tej okolicy, bardzo chętnie poświęcę Wołowemu Grzbietowi znacznie więcej czasu.