Skrajny Granat zimą – opis wejścia, trudności, zdjęcia z trasy
Skrajny Granat to jeden z trzech leżących na Orlej Perci wierzchołków Granatów. To również świetny, warty odwiedzenia punkt widokowy, z którego podziwiać można dziesiątki okolicznych szczytów. Wejście tam latem jest ciekawą propozycją wycieczki dla średnio-zaawansowanych turystów. Zimą jest to już jednak konkretna, pełna niebezpieczeństw wyprawa.
Po tym, jak zeszłej zimy udało mi się wejść na Zadni Granat, zacząłem również myśleć o zdobyciu Skrajnego. Ten drugi, choć niższy, uchodzi za trudniejszy i w zimowych warunkach jest zdecydowanie rzadziej odwiedzany. By było to możliwe, a przede wszystkim rozsądne, potrzebne są dobre warunki pogodowe i lawinowe. Ale takie właśnie obowiązują w Tatrach od jakiegoś czasu. Więc może by się odważyć i spróbować?
Oryginalnie, chciałem tam jechać w minioną sobotę. Nie byłem niestety pewien panującej na górze sytuacji, więc zdecydowałem się na przejście przez Kozią Przełęcz. Tam była większa szansa na przetarte szlaki. Gdy jednak schodziłem z przełęczy, zobaczyłem wracających ze Skrajnego Granatu ludzi. Czasu wciąż miałem dużo, więc postanowiłem przedłużyć wycieczkę i zrealizować oba cele w trakcie jednego wyjazdu. No cóż, czasem tak wyjdzie.
Skrajny Granat w zimie – trasa, zagrożenia i inne informacje
Zacznę może od ostrzeżenia, że zimowe wejście na Skrajny Granat jest dość trudne i niebezpieczne. I niestety, nie jest to tylko teoria, bo podczas mojego pobytu na tej górze doszło do śmiertelnego wypadku. Osobiście nie widziałem zdarzenia, jednak ponoć ktoś się poślizgnął, spadł kilkaset metrów w dół i nie przeżył upadku.
Wiedząc o takich rzeczach, trochę ciężko mi pisać tekst, który być może zachęci kogoś do właśnie takiej, trochę ryzykownej wycieczki. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu, ale z drugiej strony zakładam, że każdy potrafi mniej więcej ocenić własne możliwości i zastane na trasie warunki, a później samemu wybrać kierunek działania. Ja mogę jedynie postarać o w miarę obiektywne dostarczenie informacji.
Dobra. Wiemy już, że jest ciężko, ale nie wspomniałem jeszcze o powodach. Wydaje mi się, że najbardziej niebezpieczne są tu eksponowane odcinki, których zimą trzeba trochę pokonać. Trasa nierzadko prowadzi nad przepaścią, poniżej której znajduje się mnóstwo skalistego terenu. W przypadku spadnięcia, może nie być czasu na hamowanie, o ile w ogóle nachylenie zbocza pozwoliłoby na skuteczne wytracenie szybkości.
Kolejna rzecz to lawiny. Podejście na szczyt odbywa się stromymi żlebami oraz stokami góry. Przy słabo związanym śniegu nietrudno o wpakowanie się w ryzykowny teren. Tak więc wchodzenie tu zimą ma sens wyłącznie przy dobrze ustabilizowanej pokrywie śnieżnej (lawinowa jedynka i to najlepiej przed dłuższy czas).
No i na koniec, orientacja w terenie. Nie wiem, czy gdyby szlak nie był przetarty, to dałbym radę sam trafić na szczyt. Droga jest trochę zawiła i mi wydawała się zawierać miejsca, gdzie mógłbym podjąć złą decyzję. To nie jest przełęcz, gdzie zimą podchodzi się cały czas prosto do góry. Na Skrajnym Granacie jest to bardziej taki system żlebków, zboczy i niezbyt szerokich, skalnych półek. Być może nawet nie jest on zawsze taki sam, tylko dopasowany do aktualnych warunków lub po prostu decyzji podejmowanych przez osobę zakładającą ślad.
A jak to wygląda w stosunku to letniego podejścia? Przede wszystkim, trasa zaczyna się gdzie indziej. Normalnie jest to mniej więcej w połowie wschodniego brzegu Czarnego Stawu Gąsienicowego, natomiast zimą podejście startuje dopiero kawałek za stawem, jakieś 100-200 metrów w stronę Zawratu.
Do góry idzie się szerokim zboczem, które później przechodzi w wąski żleb. Z owego żlebu skręca się później na trasę zbliżoną do letniego przebiegu szlaku. I to tam występują największe zagrożenia.Wszystko to będzie oczywiście dokładniej rozpisane i rozrysowane w poniższej relacji.
Myślę, że warto jeszcze poruszyć kwestię sprzętu potrzebnego na takiej wycieczce. Koniecznością są tu raki, stuptuty i czekan. Trzeba mieć oczywiście przećwiczone używanie tego sprzętu, a także trochę doświadczenia w schodzeniu stromych odcinków przodem do zbocza. Na taką trasę warto również zabrać kask.
Zimowe wejście na Skrajny Granat – relacja z wycieczki
Hmm, dziś nie będzie to typowa relacja od wyjazdu do przyjazdu. Podejście na Skrajny Grant wyszło mi dość spontanicznie jako dodatek do innej wycieczki, więc w pewnych rozdziałach zamieszczę jedynie trochę praktycznych informacji, a moja osobista perspektywa będzie głównie w sekcji dotyczącej samej wspinaczki na Granat.
Dojazd do Kuźnic
Jak ktoś ma własne autko, to wiadomo, najlepiej olać wszystkie autobusy i jechać nim. Najbliższy Kuźnicom parking znajduje się w Murowanicy, jakieś kilkanaście minut marszu od wejścia do TPN. Ten jest oczywiście płatny, choć ponoć można znaleźć też darmowy postój w okolicy skoczni narciarskiej.
W przypadku komunikacji publicznej, dużo zależy od miejsca startu. Ja jeżdżę z Krakowa, z dworca głównego, wiec wybór mam dość duży. Połączenia startują od około 4:00, choć ze względu na konieczność późniejszej przesiadki w Zakopanem, przeważnie ruszam tym o 4:40 albo 4:58, co pozawala być na miejscu w okolicach 7-mej. Czyli wtedy, gdy w zimie przeważnie zaczynają się kursy do szlaków.
Dojście nad Czarny Staw Gąsienicowy
Zimowa trasa na Skrajny Granat zaczyna się kawałek za Czarnym Stawem, więc to właśnie tam musimy się najpierw udać. Do wyboru będą trzy warianty:
- czarny szlak z Brzezin,
- niebieski z Kuźnic przez Boczań,
- żółty, również z Kuźnic, przez Dolinę Jaworzynkę.
Generalnie, zimą ten pierwszy uchodzi za najbezpieczniejszy. Do Jaworzynki czasem schodzą lawiny, więc zimą zaleca się inne trasy. Ale uwaga, jeśli interesuje nas wejście na szczyt typu Skrajny Granat, to zakładam, że warunki lawinowe są sprzyjające i nawet przez tę Jaworzynkę można śmiało iść. Pod względem czasu i przewyższeń wszystkie trasy są podobne, więc tak naprawdę – wolny wybór.
Opisane powyżej trasy doprowadzą nas na Halę Gąsienicową. To jednak jeszcze nie koniec drogi. Tam trzeba przeskoczyć na niebieski szlak i iść jeszcze przez około pół godziny w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego. Droga z początku jest płaska i dopiero później wiedzie kawałek pod górkę. Wędrówce towarzyszą całkiem fajne widoki.
Aha, zimą często idzie się obejściem bliżej dna dolin, żeby uniknąć potencjalnych lawin schodzących ze zboczy Małego Kościelca. Ale wspomnę po raz kolejny, że jeśli chcemy iść na Skrajny Granat, to i ten Mały Kościelec powinien być bezpieczny. Ja podczas tej wycieczki korzystałem z letniego wariantu, zimowy nie był nawet przetarty.
Po dotarciu nad brzeg Czarnego Stawu schodzimy nad taflę i (oczywiście, jeśli grubość lodu na to powala), idziemy na wprost, ku przeciwległemu brzegowi. Z jeziora dobrze widać praktycznie cały zimowy wariant podejścia na Skrajny Granat. Zaznaczyłem go na czerwono na poniższym zdjęciu.
Na przeciwnym brzegu idziemy jeszcze kawałek tak, jak na Zawrat, a następnie, w dogodnie wybranym miejscu skręcamy w lewo i zaczynamy długie podejście.
Wejście na Skrajny Granat zimą
Powyższe jest jednak opisem ogólnym. W moim przypadku, dojście oraz sam początek wejścia wyglądał nieco inaczej.
Wracając z Koziej Przełęczy zauważyłem, że w żlebie opadającym z okolic Granatów są jacyś ludzie. Jako, że w tej okolicy znajduje się tylko szlak na Skrajny, szybko skojarzyłem, że być może to właśnie tędy chodzi się zimą. Dopytałem o to pierwszą, wyglądająca na bardziej ogarniętą osobę i już wiedziałem, że też będę chciał tam wejść.
Nie skręciłem jednak na to zbocze od razu. Coś mnie podkusiło, by odszukać drogowskaz z początkiem żółtego szlaku i zobaczyć, czy tam też będą jakieś ślady. Niestety, nie było. To znaczy, coś tam się dało zauważyć, ale pochodziło raczej z dość dawna.
Mimo to, nie chciało mi się już wracać przez staw i wychodzić tak, jak opisywałem to przed chwilą. Postanowiłem, że zrobię sobie skrót do żlebu, po jakimś własnym wariancie prowadzącym w górę zbocza. Nie było to nawet zgodne z przebiegiem letniej wersji szlaku. Ot, wybrałem sobie punkt na zboczu i ruszyłem w jego kierunku.
Czy była to dobra decyzja? Raczej nie. Parę razy trafiłem na kosówkę, w okolicach której nogi wchodziły w śnieg jak w masło. Raz nawet „udało” mi się przeciąć nogawkę rakiem. Więc generalnie, polecam ten bardziej oficjalny wariant. Tam też oczywiście można się zapadać, ale kosodrzewiny jest mniej.
W pewnym momencie dochodzę do wniosku, że mój wariant jest trudniejszy i być może lepiej będzie mi zejść aż do stawu i zacząć podejście od nowa. Żal mi jednak tych wszystkich zdobytych metrów, więc po prostu brnę dalej, trawersując to zbocze i jakoś zbliżając się powoli do spotkania z „lepszą trasą”.
W końcu ten moment nadchodzi. Z uczuciem ulgi trafiam na lepiej ubity śnieg i skręcam w górę zbocza. Podochodzę teraz nieco skośnie, kierując się na najbardziej prawy z kilku dostępnych tu żlebów.
Podejście ciągnie się jeszcze przez dłuższą chwilę. Nie jest jednak ani szczególnie strome, ani nie sprawia wrażenia groźnego. Bez problemów docieram więc do żlebu i idę nim jeszcze kawałek pod górę.
Schodzę do prawej krawędzi i trzymam blisko skał. To gdzieś przy nich znajduje się skręt w trudniejszą, bardziej eksponowaną część trasy. W rozpoznaniu tego miejsca pomagają mi dwie schodzące ze szczytu osoby – po prostu skręcam tam, skąd one wracają. Przy okazji zadaję im parę pytań na temat panujących u góry warunków. Ponoć ślad jest czytelny na całej trasie, więc bez większych zmartwień ruszam do góry.
Wchodząc na skały zauważam klamrę oraz kawałek wystającego spod śniegu łańcucha – pozostałość po letnim szlaku, który również tędy przebiega. Spokojnie można sobie tu jednak bez nich poradzić.
Wyżej zaczyna się ekspozycja. Wydeptana w śniegu śnieżka jest wąska i często przebiega dość blisko urwisk. Lepiej więc zachować tutaj najwyższa ostrożność.
Ścieżka zaczyna wić się po zboczu. Czasem prowadzi mnie wzdłuż stromych ścian, kiedy indziej daje nieco wytchnienia, na co prawda bardziej stromych, ale bezpieczniejszych zboczach. Nie będę raczej opisywał tu dokładnie każdego zakrętu. Jest ich wiele, podobnie jak sytuacji, gdzie trzeba przejść po dość wąskiej, eksponowanej ścieżce. Nic szczególnie ekstremalnego, ja nie czułem się tu jakoś mocno zagrożony, ale bardziej wrażliwe osoby mogłyby się najeść trochę strachu.
Poniżej parę zdjęć z podejścia:
W pewnej chwili trafiam na schodzącą ze szczytu grupę. Do spotkania doszło niestety w jednym z bardziej stromych odcinków, więc mijanie się wymagało sporo ostrożności. Parę razy dostałem też zrzuconym z góry, zmrożonym śniegiem. Udało mi się za to zdobyć informację, że do szczytu zostało już w sumie niewiele.
Wyżej coraz częściej pojawia się skała. Niektóre fragmenty są oblodzone, co w połączeniu z przepaściami po boku wymusza ich powolne, bardzo rozważne pokonywanie.
Powoli zbliżam się do szczytu. Tu trafiam na kolejną schodzącą grupę, z którą jednak minięcie się było dość łatwe. Kawałek dalej zaczynam okrążać wierzchołek i w końcu docieram do miejsca, gdzieś żółty szlak łączy się z Orlą Percią. Tam skręcam w prawo i pokonuję jeszcze parę końcowych metrów. Skrajny Granat zdobyty zimą!
Na szczycie spotykam jeszcze jedną grupę, tym razem w pełni wyposażonych wspinaczy. Zaraz dojdą również kolejni. Zbliżają się tu od strony Pośredniego Granatu, albo ujmując to inaczej, idą Orlą Percią! W zimie to już całkiem niezły wyczyn.
Witam się z obecnymi, a następnie wyciągam aparat i zaczynam robić zdjęcia. Daję słowo – jest tu co oglądać! W zasięgu wzroku mam praktycznie całą Orlą oraz masę innych okolicznych szczytów. Jest przepięknie, choć niestety późna pora (około 13:30) i zimny wiatr sprawiają, że nie będę tu długo siedział.
Zejście nad Czarny Staw
Trochę pojadłem, popiłem, pogadałem i pooglądałem widoczki. Trzeba jednak w końcu się zebrać i zacząć schodzić. Tu może być to nawet trudniejsze od wejścia, a bardzo nie chciałbym utknąć na górze po ciemku.
Opuszczam szczytową kopułę i rozpoczynam powrót po własnych śladach. Teraz już znam drogę, jednak z tego powodu wiem też, że nie będzie ona zbyt łatwa.
Najpierw pokonuję kilka oblodzonych, eksponowanych fragmentów, a następnie zaczynam schodzić zboczami, pełnymi wystających skał. O ile zdjęcia robione w drodze do góry mogły nie ukazywać tutejszych trudności, to te z drogi powrotnej nie zostawiają już wielu wątpliwości. Jest stromo, a powiedzmy sobie szczerze – w przypadku lotu w dół taki teren nie daje zbyt wielu szans na przeżycie.
Odcinek widoczny na powyższym zdjęciu pokonuję większości przodem do zbocza. Jest wolniej, ale za to pewniej i bezpieczniej. Aż tak mi się przecież nie spieszy. Latarkę mam, więc od Czarnego Stawu mógłbym już bez obaw wracać po zmroku.
Dobra, ale żeby też właściwie wyważyć tę relację. Jest stromo, są przepaście, ale to nie jest tak, że każdy krok to igranie ze śmiercią. Śnieg jest tu naprawdę fajny i schodząc powoli można to robić w całkiem bezpieczny sposób. Tylko tak, jak mówię, konieczny jest odpowiedni sprzęt i doświadczenie.
Później robi się nieco łatwiej. Nie trzeba już iść twarzą do stoku, ekspozycje także są mniejsze. Oczywiście, nie wolno się tu rozluźniać, bo okolica wciąż jest z tych niewybaczających błędów. Zakładam, że póki nie wrócę na ten pochyły stok prowadzący nad brzeg Czarnego Stawu, to moje skupienie musi być na najwyższym poziomie.
W końcu rozpoznaję już końcówkę trudności. Jeszcze tylko chwilą w dół zbocza, parę trawersów i będę w żlebie. Na Skrajnym Granacie bawię się całkiem dobrze, ale fajnie będzie też móc już zostawić niebezpieczeństwa za sobą.
Mija jeszcze kilka minut i docieram w miejsce z tymi w połowie przysypanymi łańcuchami. Schodzę po skałach w dół i jestem w żlebie. Teraz będzie już łatwo. To znaczy, względnie łatwo, bo przecież nadal pochylenie stoku jest znaczne i lepiej nie robić głupot.
Idąc w dół, w pewnym momencie zauważam TOPR-owski helikopter. Długo wisi w jednym miejscu, następnie przelatuje na drugi brzeg stawu i ląduje. Parę minut później znów się podnosi, leci w poprzednie miejsce i wciąga kogoś na pokład. Jak się później dowiem, nie była to akcja ratunkowa. Niestety, tym razem zabierano zwłoki. Ktoś spadł właśnie ze Skrajnego Granatu…
Będąc już na dole stoku, nieoczekiwanie trafiam na nieco gorszą nawierzchnię. Tu śnieg jest miękki, miejscami zapada się. Co prawda nie w takiej skali, jak przy moim wcześniejszym przejściu przez kosodrzewinę, ale i tak wymusza to wzmożoną uwagę przy zejściu.
Mija jeszcze parę minut i jestem na dole. Skręcam w stronę stawu i zaczynam zejście. Tu nie ma już trudności. Ścieżka jest łagodna, dobrze przetarta, idzie się nią bardzo przyjemnie. Po dotarciu nad brzeg jeziora wchodzę na taflę i ruszam nią w kierunku Hali Gąsienicowej.
Powrót
Dalsza część tej relacji jest wspólna z wycieczką na Kozią Przełęcz, więc odpuszczę sobie dokładniejsze opisywanie. Jak ktoś jest zainteresowany, to niech zajrzy do tamtego tekstu. Choć szczerze mówiąc, to powroty raczej nie należą do tych najbardziej ekscytujących części wyjazdów.
W skrócie: po zamarzniętej tafli przechodzę na drugą stronę jeziora, gdzie po standardowej, letniej wersji trasy ruszam w stronę schroniska na Hali Gąsienicowej. Następnie wspinam się na Królową Rówień i nią maszeruję do Przełęczy Między Kopami. Potem skręcam w lewo i przez Dolinę Jaworzynkę, już lekko po zachodzie słońca docieram do Kuźnic.
W Kuźnicach łapię busik do Zakopanego, a stamtąd do Krakowa. Wracam siedząc na schodkach w połowie autobusu. Nie wybrzydzam, tak naprawdę myślami wciąż jestem w górach i przeżywam tę niesamowitą wycieczkę. W domu jestem kawałek przed 20-stą. Zmęczony, ale też bardzo, bardzo szczęśliwy.
Zimą na Skrajny Granat – podsumowanie
Jadąc rano w góry, nie spodziewałem się, że uda mi się osiągnąć dwa cele jednego dnia. A tymczasem, zdobyłem zarówno Kozią Przełęcz, jak i Skrajny Granat – oba najtrudniejsze miejsca, jakie chciałem odwiedzić tej zimy! Bardzo cieszy mnie również czas, w jakim udało się to osiągnąć. Patrząc na teoretyczne wyliczenia z mapy, wycieczka powinna zająć niemal 13 godzin. Mi tymczasem udało się to zrobić poniżej 9-ciu. No cóż, kto szybko chodzi, ten więcej zobaczy ;)
Ok, trochę przeplatam wątki z dwóch różnych wejść, a jednak zależy mi, by ten tekst traktował raczej o wejściu na Skrajny Granat. Wrócę więc jeszcze do niego na chwilę, choć pewnie głównie po to, by powtórzyć to, co wspominałem już we wstępie.
Dla mnie to była niezwykle fajna i pełna wrażeń wycieczka. Trasa jest nieco zawiła, wymagająca kondycyjnie, stroma i eksponowana. Po drodze czai się trochę niebezpieczeństw, jednak satysfakcja z wejścia może być spora, a widoki ze szczytu potrafią zachwycić.
Uważam jednak, że zimowe wejście na Skrajny Granat to propozycja wyłącznie dla dobrze wyposażonych i doświadczonych turystów. Również warunki powinny być najlepsze z możliwych. Bo co tu dużo mówić, ta góra raczej nie wybacza błędów. Bardzo cieszę się, że udało mi się ją zdobyć, ale uważam również, iż dobrze się stało, że zrobiłem to dopiero po paru latach zimowego przemierzania Tatr. Wcześniej mógłbym po prostu nie mieć wystarczających umiejętności.
Ciekawie napisane. Chcę podziękować za Twoje działania. Mam nadzieję, że będzie więcej takich wpisów :) Gratki. Będę częściej zaglądał.
Dziś przy pięknej pogodzie i sporej ilości świeżego śniegu udało mi się wyjść na Skrajny Granat i przejść na Zadni. Było trochę niespodzianek (pobłądzeń i zawracania) ale wyszło super. Dla mnie najtrudniejsze, co do tej pory zrobiłem w Tatrach. Rewelacja.
Dzięki za inspirację.
Pozdrawiam.
Również pozdrawiam, trasa w wariancie Skrajny–>zadni wykonana w rewelacyjnych warunkach
Warto obejrzeć zdjęcia i wybrać się na szlak w lawinową 1