Pośrednia Grań zimą – wejście przez Żleb Stilla
Jeszcze parę tygodni temu, nawet bym nie śmiał pomyśleć, że porwę się zimą na taką górę. Według wielu, Pośrednia Grań jest najtrudniejszych szczytem z grupy Wielkiej Korony Tatr. Okazuje się jednak, że w pewnych warunkach, śnieg nie tylko tu nie przeszkadza, ale i może trochę pomóc. Jak więc wygląda takie wejście?
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Muszę przyznać, że mój projekt zdobycia zimowego WKT zaczyna się rozpędzać. Coś, co niedawno było lekko szalonym pomysłem, zaczyna nabierać kształtów i krok po kroku zamienia się w rzeczywistość. Po zdobyciu tych dość łatwych szczytów w postaci Rysów, Baranich Rogów, Sławkowskiego Szczytu i Krywania, pora na bardziej wymagającą resztę. Niedawno udało się odwiedzić Wysoką, teraz dołożyłem Pośrednią Grań. Co prawda, oryginalny plan na ten wyjazd był inny, ale czasem warto jest zmienić plany. Nieco więcej o tym przeczytacie w dalszej części tego tekstu.
Wejście na Pośrednią Grań w zimie – co warto wiedzieć
Od razu zacznę od tego, że wszystko zależy od warunków. Zimą praktycznie każdy dzień jest inny, przez co jeden szczyt może oferować pełne spektrum trudności: od mniejszych niż latem, bo skrajnie trudne i niebezpieczne. Opis, który zamieszczam w tym tekście dotyczy raczej tego pierwszego – przy złej pogodzie czy dużym zagrożeniu lawinowym nawet bym nie śmiał porywać się na takie wejście.
Pośrednia Grań mierzy 2439 metrów, co czyni ją czternastym pod względem wysokości szczytem Tatr. Wśród szczytów tak zwanej Wielkiej Korony Tatr uchodzi za jednej z najtrudniejszych lub wręcz najtrudniejszy. Zimą sytuacja się zmienia, choć raczej nie dlatego, iż na Pośredniej Grani jest wyraźnie łatwiej. Po prostu inne szczyty stają się znacznie trudniejsze.
Za normalną drogę zimową uchodzi ta prowadząca przez Żleb Stilla. Zaczyna się w Dolinie Małej Zimnej Wody, wspina żlebem na Ciemniasty Przechód, obchodzi lub przecina jedną ze skalnych grzęd i przez dwa inne żleby wprowadza na wierzchołek. Jej przebieg jest dość podobny, jak latem, choć występują też drobne odstępstwa. Dokładniej opiszę je w późniejszej części artykułu, tu wspominając tylko, że będące główną trudnością tej drogi skalne progi mogą być (szczególnie w drugiej części sezonu) zasypane i wygładzone.
Technicznie może być więc łatwiej, choć duże nastromienie żlebów wymusi ciągłą czujność na podejściach i trawersach. Generalnie, zimowe wejście na Pośrednią Grań jest raczej zabawą dla doświadczonych i dobrze przygotowanych turystów. Niezależnie od warunków, polecam mieć ze sobą dwa czekany i trochę sprzętu do asekuracji. Ze względu na płatne akcje ratunkowe w słowackich górach, nie zaszkodzi też odpowiednia polisa ubezpieczeniowa.
A co z legalnością takiego wejścia? Według przepisów TANAP-u, aby poruszać się poza szlakami turystycznymi, należy znajdować się pod opieką licencjonowanego przewodnika albo być członkiem jakiegoś klubu wysokogórskiego i wspinać się drogą o trudnościach co najmniej III w skali UIAA. W innym przypadku można narazić się na mandat i zawrócenie z trasy.
Pośrednia Grań zimą – relacja z wycieczki
Dojazd do Starego Smokowca
Oryginalny pomysł na tę wycieczkę był nieco inny, niż sugeruje to tytuł artykułu. Wraz ze znajomym, chcieliśmy tego dnia spróbować wejść na Lodowy Szczyt. Aby jednak nie jechać samemu, dogadaliśmy się z inną ekipą, która celowała w Baranie Rogi. Obie góry leżą dość blisko siebie, więc większość dnia i tak spędzilibyśmy wspólnie, rozdzielając się jedynie na parę godzin. Ostatecznie, wyszło nieco inaczej.
Zebranie całej ekipy było dość skomplikowane. Piotrek dotarł do mnie rowerem, potem autem przejechaliśmy kilka kolejnych kilometrów, by na jednym z darmowych parkingów spotkać się z dwoma innymi samochodami. Tam przesiadamy się do największego i razem ruszamy w kierunku gór.
Ta część dojazdu jest już standardowa i raczej dobrze każdemu znana. Najpierw Zakopianką do Nowego Targu, potem przez Jurgów na Słowację i tam przejazd na południową stronę Tatr. Po odwiedzeniu kilku niewielkich miasteczek zatrzymujemy się na górnym parkingu w Starym Smokowcu i zaczynamy pieszą część wycieczki.
Dojście do Doliny Małej Zimnej Wody
Ze Starego Smokowca pod ośrodek Hrebienok prowadzi wygodna, asfaltowa droga. Jest też zielony szlak, który częściowo się z nią pokrywa, resztę odcinków pokonując leśnymi skrótami. Istnieje również inny wariant, poprowadzony po zachodniej stronie kolejki i to właśnie jego się dziś trzymamy. Początkowo prowadzi wspólnie z niebieskim szlakiem na Sławkowski Szczyt, później ciągnie się łagodnie pod górę w mniejszej lub większej odległości od torów.
Pod Hrebienok docieramy po około 20-kilku minutach niezbyt wymagającego marszu. Tam robimy krótki postój, a następnie przeskakujemy na chwilę na czerwony szlak Tatrzańskiej Magistrali i schodzimy nim na dno Doliny Zimnej Wody. Ten odcinek prowadzi w większości w dół, więc pokonujemy go równie szybko i wygodnie, co wcześniejszy.
Znajdujemy się teraz na rozdrożu kilku tras, z których najciekawsze skręcają w stronę dolin Staroleśnej i Małej Zimnej Wody. Dziś interesuje nas ta druga, więc zostajemy na czerwonym szlaku i obieramy kurs na schronisko Chata Zamkowskiego. Pochodząc, po jakimś czasie mijamy Wodospad Olbrzymi (wbrew nazwie, wcale nie jest taki duży), potem trochę czasu spędzamy w lesie.
Dotarłszy pod budynek znów robimy niedługą przerwę, a po wznowieniu marszu podchodzimy jeszcze chwilę między drzewami. Po kilku minutach las rzednie i jest stopniowo zastępowany przez coraz niższą kosówkę. Otwierają się też ładne widoki na dolinę i otaczające ją szczyty. Wśród nich znajduje się między innymi Pośrednia Grań.
Przechadzając się po dość płaskim w tym miejscu dnie Doliny Małej Zimnej Wody dostrzegamy, że w stronę wylotu Żlebu Stilla ciągną się jakieś ślady. Prowadzą na Ciemniasty Przechód, być może również dalej. Czyli jednak ktoś tam zimą chodzi.
Zmierzamy dalej w stronę progu doliny, wciąż z nastawieniem, że będziemy próbować swoich sił na Lodowym Szczycie i Baranich Rogach. Jednak myśl o Pośredniej Grani zakiełkowała i coraz bardziej dominuje nasze rozmowy. Najbardziej napalił się Piotrek. Jest ślad, niezły śnieg i być może szansa, która może się prędko nie powtórzyć. Z początku nie jestem przekonany. Widzę, że droga jest stroma, dobrze pamiętam trudności na progach (nie wiem jeszcze, że są zasypane), uważam, że szanse wejścia są mniejsze niż na Lodowy.
W końcu docieramy na wysokość skrętu do żlebu. Pora na decyzję. Piotrek cały czas za Pośrednią, ja nabrałem przekonania, że faktycznie warto spróbować. Pozostała trójka też zaczyna się wahać. Parę minut później, podczas zakładania raków, już wszyscy chcemy tam iść.
Pośrednia Grań – zimowe wejście przez Żleb Stilla
Opuszczając szlak skręcamy w lewo i kierujemy się na wcięcie w skałach, gdzie swoje ujście ma Żleb Stilla. Latem idzie się tam przez niewygodne piarżyska, dziś stąpamy po niezłej jakości, tylko trochę zapadającym się śniegu. Początkowo, teren nie jest jeszcze zbyt stromy, choć jego nachylenie z minuty na minutę rośnie.
W tej chwili, moje myśli skupiają się głównie wokół dwóch progów na początku żlebu. Latem, przejście tych krótkich, choć bardzo stromych odcinków (wycena I) uchodzi za główną trudność drogi. Jak będzie zimą? Być może, wcale nie tak źle. Mamy marzec, więc w żlebie leży już sporo śniegu, który mógł wygładzić te odcinki. Taką sytuację miałem na przykład w poprzednim sezonie, podczas wchodzenia na Mylną Przełęcz. Dzięki odpowiedniemu uformowaniu pokrywy śnieżnej, „jedynkowe” trudności zamieniły się zwykłe podchodzenie o wycenie 0.
Parę minut później wiemy już, iż progi faktycznie zostały zasypane. Co więcej, przez pierwszy z nich przejdziemy bardziej po prawej stronie, niż miało to miejsce w sezonie letnim. To bardzo dobra wiadomość, która najprawdopodobniej pozwoli nam pokonać te trudności i dotrzeć co najmniej na Ciemniasty Przechód.
W okolicach pierwszego progu nachylenie mocno wrasta. Mamy jednak do dyspozycji założony ślad, a dzisiejszy stan śniegu daje nogom przyzwoite oparcie. Fakt, nie jest idealnie, ale wystarczająco dobrze, by czuć się na tym podejściu bezpiecznie. Szczególnie, gdy na wycieczkę zabrało się dwa czekany, co w moim wypadku ma miejsce po raz pierwszy.
Niedługo za pierwszym progiem przechodzimy przez drugi. Choć szczerze mówiąc, dziś żadnych progów tutaj nie widać. Jeśli ktoś nie kojarzy tej drogi w letnich warunkach, doświadczy jedynie podchodzenia stromym żlebem.
Na dalszym odcinku podchodzimy jeszcze kawałek, aż pod wysoką, dość gładką ścianę (dobrze ją widać na poniższym zdjęciu). Później lekko odbijamy w prawo, a niedługo później znów w lewo, trzymając się środka żlebu. Jest to kolejne odstępstwo od letniej wersji drogi, gdzie kawałek nad progami się go opuszcza i niemal aż do przełęczy idzie po trawkach porastających zbocze po prawej stronie.
Po odbiciu w lewo, naszym oczom ukazuje się już Ciemniasty Przechód. Na przełęcz mamy jeszcze spory kawał podejścia, jednak przez większość czasu nie spodziewamy się trudności większych niż do tej pory. Lekkie obawy budzi tylko ostatnie kilka metrów, ale tamtejsza stromizna też może być zimą ładnie wygładzona przez śnieg.
Podczas podejścia nachylenie kilka razy się zmienia. Różnice nie są może jakoś szczególnie duże, jednak da się odczuć, że niektóre miejsca wymagają większej ostrożności. Zresztą, cała ta droga jest bardzo czujna, a ewentualne poślizgnięcie bardzo trudno byłoby wyhamować.
W końcu dochodzimy do górnej części żlebu. Tam również śnieg dzisiaj bardziej pomógł niż przeszkodził. Trzymając się prawej strony, bez problemu docieramy na przełęcz. Pora na chwilę przerwy oraz zastanowienie, co dalej, bowiem dostępne są dwa różne warianty. Jeden wiedzie mniej więcej tak, jak latem, drugi obchodzi pobliską skalną grzędę od dołu.
Spośród pięciu członków naszej grupy, na Ciamniasty Przechód dotarłem jako drugi. Pierwszy był Janusz, który niedługo później ruszył w dalszą drogę. On wybrał pierwszy z wariantów i poszło mu całkiem nieźle. No to ja też próbuję. Początek jakoś idzie, jednak później trafiam na skały przykryte cienką warstwą niezwiązanego śniegu. W takim terenie nie czuję się zbyt dobrze. Co parę kroków noga się obsuwa, więc nie jestem w stanie zaufać podłożu.
Schodzę i próbuję innego wariantu. Początek prowadzi mnie w dół, ku Dolinie Staroleśnej, po bardzo wygodnych stopniach. Obniżam się przez minutę czy dwie, potem skręcam w prawo i zaczynam trawers zbocza. To jest już nieco trudniejszy fragment. Nachylenie rośnie, stopnie się zmniejszają, a śnieg staje coraz twardszy. Moje tempo zwalnia przez konieczność poprawiania lub wręcz kopania nowych stopni.
Jeden, kilkunastometrowy odcinek szczególnie daje mi w kość. Na jego pokonaniu spędzam pewnie z 10 minut. Ostatecznie, udaje mi się go przejść bezpiecznie, co pozwala też dostać się w łatwiejszy terem. Skręcam lekko w prawo, wchodzę na jakąś lekko wypukłą formację i wtedy odbijam do góry. Tu jestem już po drugiej stronie skalnej grzędy, przez którą prowadził pierwszy wariant.
Teraz, przede mną podejście kolejnym, dość stromym żlebem. Bez stopni, więc czeka mnie ich czasochłonne wybijanie, lecz na szczęście śnieg jest tu bardzo dobry. Wystarczy kopnąć raz czy dwa i już można pewnie podstawić nogę. Po raz kolejny doceniam też zabranie dwóch czekanów. Z jednym pewnie też bym dał radę, ale przy zupełnie innym poziomie komfortu i bezpieczeństwa.
Z czasem, na wysokości połączenia wariantów, docieram do innych śladów, które ciągną się już do szczytu. Tempo podchodzenia wzrasta, choć z drugiej strony, oświetlany słońcem śnieg staje się coraz bardziej miękki.
Przez jakiś czas niewiele się zmienia. Nabieramy wysokości w stromym terenie, czekając na miejsce, gdzie będzie trzeba odbić w prawo, do sąsiedniego żlebu i nim zmierzać na wierzchołek. To znajduje się przy czymś w rodzaju „skalnej piramidy”, którą można zobaczyć na poniższym zdjęciu. Samo przejście nie sprawia większych problemów, choć kawałek przed nim trafiliśmy na miejsce z wystającymi trawkami i kamieniami, gdzie należało wykazać się większą ostrożnością.
W drugim żlebie nie zostało już wiele do podejścia. Choć wydaje mi się, że nachylenie terenu jest tu nieco większe, a śnieg mniej przyjemny. Poruszam się więc ostrożniej, powoli zdobywając wysokość. W końcu jednak docieram pomiędzy ostatnie skały i wdrapuję na najwyższe miejsce tej góry. Nieco później pojawia się reszta ekipy.
Odkąd wszedłem tu pierwszy raz, uważam Pośrednią Grań za jeden z najlepszych punktów widokowych na terenie Tatr. Niemal ze wszystkich stron otaczają ją potężne, nieco wyższe szczyty. Wyraźnie czuć ich bliskość i nietrudno zachwycić się pięknem tego otoczenia. Fajnie, że trafiła nam się ładna, niemal bezwietrzna pogoda, więc możemy spędzić tu dłuższą chwilę.
Niedługo po nas, na wierzchołek dociera też jeden, słowacki skiturowiec. Robi tu chwilę przerwy, wykonuje parę zdjęć, po czym zakłada narty i zaczyna zjazd. Dla mnie to szaleństwo, ale nawet teraz wiem, że są w Tatrach o wiele trudniejsze trasy i ludzie pokonują je regularnie. Wszystko kwestią umiejętności i doświadczenia. Sam też jeszcze niedawno uznałbym zimowe wejście na Pośrednią Grań za coś leżącego daleko poza moim zasięgiem.
Próba zejścia do Doliny Staroleśnej
Po spędzeniu tu co najmniej godziny postanawiamy wracać. Opuszczamy wierzchołek, wchodzimy do żlebu i zaczynamy się nic obniżać. To nie jest już tak łatwe, jak droga do góry. Śnieg lubi uciec spod buta, a teren raczej nie wybaczy błędów, więc poruszamy się powoli i bardzo ostrożnie.
Po zejściu dość stromego odcinka w pierwszym żlebie, skręcamy w lewo i w miejscu pokazanym na zdjęciu powyżej przechodzimy do sąsiedniego żlebu. Tam kontynuujemy wytracanie wysokości, również ze sporą uwagą. Niestety, ze względu na wzrastającą temperaturę i operację słońca, śnieg staje się coraz bardziej miękki i lepki.
Po dotarciu na wysokość Ciemniastego Przechodu zastanawiamy się co robić dalej. Najłatwiejszą opcją byłoby wrócić na przełęcz i schodzić drogą wejście, jednak nasze zainteresowanie budzą ślady prowadzące do Doliny Staroleśnej. Wiemy, że tamtędy też da się dotrzeć na Pośrednią Grań, a trudności drogi wynoszą 0+. Nie znamy co prawda jej dokładnego przebiegu, ale skoro są ślady, to chyba nie musimy się tym za bardzo przejmować, prawda?
Po krótkiej dyskusji, zapada decyzja o próbie zejścia innym wariantem. Podążając na śladem, mijamy Ciemniasty Przechód i kontynuujemy zejście żlebem. Z czasem jego nachylenie nieco spada, a śnieg robi się przyjemniejszy.
Szybko wytracamy kolejne metry, aż do miejsca, gdzie żleb zaczyna się zwężać i znów rośnie jego nachylenie. W tym miejscu ślady nie prowadzą już w dół, lecz odchodzą zarówno do lewej, jak i prawej strony. I co teraz?
Zatrzymujemy się, a będący na przedzie Janusz idzie na rozpoznanie lewego wariantu. Opuszcza żleb, znika za chwilę za skałami, po czym wraca z niezbyt dobrą wiadomością. Dalsza droga najpierw wymagałaby eksponowanego trawersu, a potem… w sumie nie wiadomo. Trochę głupio byłoby ryzykować pobłądzenie w takim terenie.
To może w prawo? Tam ślady też opuszczają żleb, jednak robią to w kilku miejscach. Pójście za nimi wymagałoby stromych podejść i eksponowanych trawersów. Też niedobrze. Rozmawiamy chwilę o tym wszystkim i w końcu zapada decyzja o odwrocie. Trudno, nie udało się. Podejdziemy te kilkanaście minut na Ciemniasty Przechód i zejdziemy przez Żleb Stilla. Tak będzie bezpieczniej.
Zejście Żlebem Stilla
Mozolnie nabieramy wysokość, w końcu docierając w okolice przełęczy. Tam odbijamy w prawo, trawersujemy zbocze poniżej opisanych wcześniej skałek (to ten „zimowy wariant”), po czym odbijamy w górę i już nieszczególnie stromym podejściem docieramy na przełęcz.
Po trwającym chwilę postoju, wchodzimy do żlebu i zaczynamy zejście w stronę Doliny Małej Zimnej Wody. Początek, który latem jest jednym z bardziej czujnych miejsc, pokonujemy bez problemu, później zaczynają się stromizny. Mniejsze lub większe, jednak non stop wymagające ogromnej ostrożności. Nie pomaga też śnieg, który w ciągu dnia zdążył nieco zmięknąć i teraz lepi się do butów.
Zejście trwa dość długo, jednak poruszamy się sprawnie, bez zbędnych przerw. W końcu docieramy do zasypanych progów, gdzie nachylenie jest największe. Są momenty, gdzie poruszamy się twarzą do zbocza, choć dziś, głównie ze względu na śnieg, jest to mniejszość.
Poniżej progów trafiamy w zalegające w dolinie chmury. Widoczność znacznie spada, robi się wilgotno. Na szczęście, tu nie potrzebujemy już żadnych punktów orientacyjnych. Należy po prostu schodzić w dół, po coraz łagodniejszym zboczu, aż do trafienia na biegnący dnem doliny szlak. Ciężko byłoby coś pomylić.
Powrót do Starego Smokowca
Wróciwszy do szlaku, łączymy rozciągniętą na zejściu ekipę, skręcamy w lewo i ruszamy w stronę Starego Smokowca. Tu trudności się kończą, zostaje tylko łatwe, bezpieczne zejście po turystycznej trasie. Jak zawsze po takich pełnych wrażeń przejściach, ten ostatni odcinek nieco nam się dłuży.
Po chwili marszu w miarę płaskim terenem, zaczynamy się nieco obniżać. Roślinność gęstnieje, po chwili mamy już dookoła pełnoprawny las. Idąc nim parę minut, docieramy pod oblegane przez turystów schronisko Chata Zamkowskiego.
Kolejny etap do zejście po Tatrzańskiej Magistrali na dno Doliny Zimnej Wody. Początkowo robimy to wśród drzew, później częściowo odsłoniętym zboczu. Tu nachylenie szlaku jest w większości bardzo łagodne, więc mimo zmęczenia schodzi się dość wygodnie.
Po dojściu na dno doliny, odbijamy w górę i ruszamy w stronę Hrebienoka. Kilkanaście minut później mijamy budynek i wchodzimy na tę samą ścieżkę, którą przyszliśmy tutaj rano. Po upływie kolejnej pół godziny, kończymy przejście na jednym z górnych parkingów Starego Smokowca.
Pośrednia Grań zimą – podsumowanie
No i nie taka straszna ta Pośrednia Grań, jak jeszcze niedawno myślałem. Poszliśmy tam spontanicznie, trafiając na dość dobre warunki i okazało się, że wcale nie było trudniej niż latem. Pod kątem technicznym nawet łatwiej, choć doświadczyliśmy innego rodzaju trudności. Ze względu na duże nastromienie, przy większości trasy, praktycznie non stop konieczny był najwyższy poziom skupienia. Każdy krok musiał być pewny, a nawet niewielki błąd mógł mieć tragiczne konsekwencje. Dlatego, mimo niskiej wyceny, uważam, że zimowa Pośrednia Grań była jednym z najtrudniejszych szczytów, jakie do tej pory zdobyłem. Wiem również, że kolejne wcale nie będą prostsze.
Aha, trochę się sam sobie dziwię, że z takim entuzjazmem podchodzę do tego zimowego WKT. Do tej pory, kompletnie mnie takie „kolekcjonerstwo” nie obchodziło. Letnią Koronę zdobyłem niejako przypadkiem, po prostu chodząc po Tatrach, ale na zimową faktycznie się trochę napaliłem. Bo jednak zima to zima – trudniej, ciekawiej, a i mało kto może się takim kompletem pochwalić. Więc pomyślałem, że fajnie będzie, jak ja za parę lat będę mógł sobie to wpisać do „górskiego CV”. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy, póki co trochę jeszcze tej zimy zostało i zabawa trwa.
Hej, fantastyczna sceneria! Mieliscie dobra pogode…czy sa plany wejscia na Jaworowy Szczyt? Tak z ciekawosci pytam.
Pewnie, że są! Jak tylko zejście śnieg, to chętnie pojawię się na Jaworowym.
Miałem go już w planach poprzedniej jesieni, ale jakoś tak wyszło, że „wygrały” inne szczyty.