Niżnie Rysy zimą – droga, trudności, zdjęcia
Na Niżnie Rysy, położone w sąsiedztwie słynnych Rysów, nie prowadzi żaden znakowany szlak turystyczny. Górę można jednak zdobyć zupełnie legalnie, po zamieszczaniu wpisu w Książce Wyjść Taternickich. W letnich warunkach nie jest to nawet szczególnie trudne. A jak wyglądają Niżnie Rysy zimą? Odpowiedź w poniższym artykule.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Od kilku dni mamy w Tatrach pełnoprawną zimę. Jest końcówka grudnia, temperatury mocno na minusie, a wszystkie szczyty przykrywa warstwa świeżego ściegu. Co prawda niezbyt gruba, ale i tak warunki od pewnego czasu są już typowo zimowe. Pora więc odkurzyć trochę sprzętu i po kilkutygodniowej przerwie wrócić w moje ulubione góry.
Szczerze mówiąc, liczyłem, że zacznę ten sezon nieco łagodniej, od jakiegoś prostszego przejścia. Ale skoro pojawiła się okazja na taką, nieco ambitniejszą wycieczkę, to postanowiłem skorzystać. Przecież i tak Niżnie Rysy były w planie na tę zimę.
Niżnie Rysy zimą – co warto wiedzieć
Jak już wspomniałem we wstępnie, szczyt znajduje się poza siecią szlaków turystycznych. Leży jednak na tak zwanym terenie udostępnionym do uprawiania taternictwa powierzchniowego, więc po zgłoszeniu wyjścia może tam iść każdy. Choć oczywiście nie każdy powinien, bo jednak wdrapanie się na ten trzeci najwyższy szczyt Polski wymaga trochę doświadczenia. Szczególnie, jeśli mówimy o warunkach zimowych!
Niżnie Rysy posiadają cztery wierzchołki, z których najwyższy wznosi się na 2430 metrów. W naszym kraju wyższe są tylko Rysy oraz Mięguszowiecki Szczyt Wielki. Na szczyt prowadzi wiele dróg taternickich, z których jedna nadaje się również dla „zwykłych”, choć już nieco bardziej zaawansowanych turystów. Jej wycena w skali wspinaczkowej to 0 (bardzo łatwo) i faktycznie, żadnych trudności technicznych tam nie znajdziemy. Ciężko nawet o miejsca, gdzie konieczne byłoby używanie rąk.
Pod względem orientacji, Niżnie Rysy również nie sprawiają problemów. Znaczną cześć drogi pokonuje się po czerwonym szlaku prowadzącym na Rysy. Dopiero kawałek ponad Bulą pod Rysami należy odbić w lewo i kierować się na jedną z przełączek między wierzchołkami Niżnich Rysów. Będzie to dokładniej opisane i rozrysowane poniżej. Zapraszam również do artykułu poświęconemu wejściu na Niżnie Rysy w warunkach letnich.
Moim prywatnym zdaniem, Niżnie Rysy są szczytem łatwiejszym do zdobycia niż sąsiednie Rysy (o ile mówimy o wejściu od polskiej strony). Dotyczy to zarówno warunków letnich, jak i zimowych. A może szczególnie zimowych, bo jednak sam uważam wchodzenie na Rysy o tej porze roku za wyjątkowo niebezpieczne, co potwierdza liczba wypadków, do których nierzadko dochodzi tam nawet co kilka dni.
Skąd taka opinia? W porównaniu do Rysów, droga na Niżnie Rysy jest krótsza, mniej stroma, szersza oraz mniej popularna, co sprawia, że raczej nie będziemy mieć nad sobą tłumu, który może strącać kamienie, bryły lodu, a nawet lawiny.
Oczywiście, Niżnie Rysy w zimie to wciąż dość ambitny cel, za którego realizację powinni zabierać się wyłącznie doświadczeni turyści. Wśród potencjalnych zagrożeń warto wymienić lawiny (w tej okolicy schodzą dość często – warto nawet założyć, że realny stopień zagrożenia jest o jeden poziom wyższy niż ten podawany w komunikatach TOPR), upadek z wysokości czy pobłądzenie. Do tego dochodzi oczywiście standardowa lista problemów związanych z zimowymi Tatrami, czyli niskie temperatury, mocny wiatr, oblodzenia, gęste chmury ograniczające widoczność i tak dalej.
Warto więc mieć ze sobą komplet zimowego sprzętu (w tym kask), a na samą wycieczkę wybierać się przy możliwie dobrej, stabilnej pogodzie i przy niskim stopniu zagrożenia lawinowego – najlepiej nie więcej niż 1, choć i tu pewne ryzyko będzie oczywiście występować.
Wejście na Niżnie Rysy w zimie – relacja z wycieczki
Dojazd do Palenicy
Na tę wycieczkę udajemy się w dwuosobowym składzie. Jadę z zaufanym znajomym, który był już ze mną kilka razy w górach, i który powinien bez problemów sprostać wyzwaniom tej trasy. W Krakowie umawiamy się o godzinie 3:00. Wcześnie, ale ze względu na wzmagający się po południu wiatr, zależy nam na w miarę szybkim dotarciu do szczytu.
Bez problemu wydostajemy się z małopolskiej stolicy, wjeżdżamy na Zakopiankę i trzymamy się jej aż do Nowego Targu. Tam skręcamy na Jurgów, a kawałek przed polsko-słowacką granicą odbijamy na Łysą Polanę. Samochód zostawiamy na liczącym ponad 1000 miejsc parkingu w Palenicy Białczańskiej, który o tej porze dopiero zaczyna się zapełniać. W związku z wprowadzonym w tym roku systemem obowiązkowej rezerwacji, kosztujący 30 zł bilet bilet kupiliśmy wcześniej przez internet.
Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami
Około 5:00 jesteśmy już gotowi do drogi. Pobór opłat za wstęp do parku jeszcze nie działa, więc po prostu przechodzimy przez otwarty szlaban i zaczynamy 9-kilometrowy spacer w stronę Morskiego Oka. Według wskazań samochodowego termometru jest 12 kresek poniżej zera. Niezbyt ciepło, ale szybki marsz pozwala nam się dość sprawnie rozgrzać.
Nad Morskie Oko docieramy po około półtorej godzinie. Przy schronisku kręci się już kilkanaście osób, z których większość niedługo uda się w stronę Rysów. Na czerwonym szlaku całkiem nieźle widać też parę czołówek osób, które chcą ze szczytu obejrzeć wschód słońca, albo po prostu wejść tam zanim wiatr zrobi się nieznośny.
Po chwili przerwy schodzimy nad brzeg jeziora i ruszamy w dalszą drogę. Tafla od pewnego czasu jest całkowicie zamarznięta, a przez jej środek prowadzą liczne ślady, więc sami również decydujemy się na skrócenie drogi.
Mija parę minut i jesteśmy po drugiej stronie. Pora na podejście do Czarnego Stawu pod Rysami, czyli pierwszy tego dnia odcinek, gdzie będzie okazja trochę się zmęczyć. Ze względu na niewielką ilość grudniowych opadów, całą trasę pokonuje się jeszcze letnim wariantem. Stopnie wciąż są dobrze widoczne i przykryte jedynie kilkucentymetrową warstwą śniegu. Póki co, raki ciążą jeszcze gdzieś na dnie plecaka. Pewnie ubierzemy je dopiero gdzieś za Czarnym Stawem.
Dotarłszy nad Czarny Staw od razu schodzimy na jego zmrożoną taflę. Tu również decydujemy się na skrót, choć zauważamy, że nie wszyscy nabrali już zaufanie do tegorocznego lodu – parę latarek świeci się gdzieś na letnim szlaku po naszej lewej stronie.
Dojście do Buli pod Rysami
Na drugim brzegu wracamy na szlak i zaczynamy kolejne podejście. Od tej pory będzie już niemal wyłącznie pod górę. Tu warunki wciąż są dobre, ale wyraźnie widać, że u góry mocno wieje, a z pobliskich wierzchołków ciągną się pióropusze sypkiego śniegu.
Z czasem śniegu przybywa, a podejście staje się bardziej strome. W pewnej chwili zatrzymujemy się, by ubrać raki. Nawet nie ze względu na brak przyczepności, ale po prostu wyżej, przy tym wietrze, ciężko byłoby je założyć bez wychładzania dłoni.
Ruszamy dalej, chwilę później doświadczając pierwszych mocniejszych podmuchów. A więc kolejna przerwa. Na mojej twarzy ląduje neoprenowa kominiarka, na głowie kask, a w lewej ręce czekan. Używane do tej pory polarowe rękawiczki też zastępuję o wiele grubszymi.
W pewnej chwili szlak zakręca w lewo, kierując nas między zmrożone skały. Kąt podejścia wzrasta, podobnie jak ilość śniegu, choć w moim odczuciu wciąż idzie się jeszcze całkiem dobrze.
Lekkie problemy zaczynają się kawałek przed dojściem do Buli pod Rysami. Sypki śnieg łatwo ucieka spod nóg, wymuszając ostrożność oraz sprawiając, że trzeba włożyć w tę czynność nieco więcej siły. Gdzieś tu trafiamy też na wracające ze szlaku osoby, które ze względu na trudne warunki u góry zdecydowały się na odwrót.
Stopniowo wyprzedzam widoczne na powyższym zdjęciu osoby. Docierając do pierwszej z nich uświadamiam sobie, że przeciera ona szlak na nowo. Czyżby ślady osób wchodzących przed nami zostały już zawiane?
Zimowe wejście na Niżnie Rysy
Nim jednak wyprzedzę i tę osobę, decyduję się odbić w lewo. Jesteśmy już na wysokości Buli, a drogę na wierzchołek Niżnich Rysów widzę niemal w całości. Pora więc opuścić szlak na Rysy i zacząć podążać własną drogą. Choć z drugiej strony, nie przesadzałbym z tą „własnością”, bo ostatnio Niżnie stają się popularne i odwiedza je całkiem sporo osób. Dziś też liczba chętnych wynosiła co najmniej kilkanaście.
Tak na dobrą sprawę, moment zejścia ze szlaku nie ma większego znaczenia. Ważne, by umieć rozpoznać czterowierzchołkowy masyw Niżnich Rysów oraz wiedzieć, że należy obrać kurs na przełączkę między wierzchołkiem głównym a południowym.
W różnych tekstach i przewodnikach miejsce zejścia jest określane jako „około 150 metrów przed grzędą”, „przez pierwszymi łańcuchami”, „za pierwszą sekcją łańcuchów” lub podobnie. W lecie każda z tych opcji będzie odpowiednia. Zimą najlepiej dobrać moment pod panujące warunki. Na plus tej pory roku przemawia na pewno fakt, że cały ten sypki piarg, którym charakteryzuje się droga WHP 1041 powinien być już pod śniegiem.
Chwilę po zejściu ze szlaku mijamy się z innym turystą. Do szczytu nie dotarł, zawrócił ze względu na pogodę. Kawałek dalej schodzi kolejna grupy, też bez sukcesu ze względu na silny wiatr. Według sprawdzanych przed wyjazdem prognoz, porywy nie powinny rano przekraczać 50 km/h. Czyżby halny przyszedł wcześniej i już teraz dmuchało znacznie mocniej?
Przez pewien czas idziemy w poprzek umiarkowanie nachylonego zbocza powoli zyskując wysokość. Później docieramy do skałek, które dają odrobinę schronienia przed wiatrem. Bo tu faktycznie wieje nieco mocniej, ale nie aż tak, żebyśmy choć przez chwilę rozważali odwrót.
Kontynuujemy podejście ku przełączce, pozwalając sobie na dość swobodny wybór wariantu. Droga jest oczywista, więc po prostu staramy się trzymać odpowiedni kierunek, unikać miejsc z nawianym śniegiem oraz w miarę możliwości korzystać z jakiejś osłony przed podmuchami.
Gdzieś po drodze spotykamy kolejną schodzącą osobę. Tym razem kogoś, kto był na szczycie. Wiatr ponoć silny, ale chwilę da się wytrzymać. Podbudowani tą opinią ruszamy dalej, pomiędzy znajdujące się coraz bliżej wierchołki.
W końcówce podejścia na przełączkę trzymamy się bardziej lewej strony. Do niej samej nie docieramy, odbijając nieco wcześniej w lewo, ku głównemu wierzchołkowi. Tu podłoże staje się bardziej skaliste, a kąt podejścia nieznacznie wzrasta.
Pokonując ostatnie metry mamy już pewność, że nic nie odbierze nam szczytu. Wejdziemy tam, choćbyśmy mieli wbiec, zrobić jedno zdjęcie i od razu się ewakuować. Ale może nie będzie tak źle, bo obecne podmuchy spokojnie da się wytrzymać.
Na wierzchołek wchodzę jako pierwszy i niemal od razu dostrzegam leżącą tam… czekoladę. Może zostawił ją ten schodzący ze szczytu gość, może jakaś wcześniejsza ekipa, bo ponoć ktoś był tu dzisiaj na wschodzie słońca. Miły gest, choć mam jeszcze sporo swojego jedzenia, więc zostawiam przekąskę w spokoju.
Mimo silnego wiatru i kilkunastu kresek poniżej zera (odczuwalna pewnie poniżej -20), pogoda jest całkiem dobra, a niebo praktycznie bezchmurne. Doskonale widać dziesiątki szczytów dookoła, zarówno po polskiej, jak i słowackiej stronie. Myślę, że posiedzimy tu choć parę minut, ciesząc się świetną panoramą, jaka rozciąga się z tego wierzchołka.
Zejście ze szczytu
Po pięciu minutach stania na tym wietrze zaczynamy mieć dość. Pojawiają się też obawy o zbytnie wychłodzenie, więc w efekcie, ze szczytu zwijamy się dość szybko.
Wracać będziemy dokładnie tą samą trasą, choć zanim skierujemy się w stronę Buli pod Rysami, chcemy jeszcze zajrzeć na przełączkę. A nuż będzie się dało zejść do Tomkowej Jaskini, położonej jakieś kilkanaście metrów niżej?
Niestety, raczej nic z tego. Na przełączkę doszliśmy co prawda bez problemu, ale już teren za nią nie wydawał się zbyt bezpieczny. Za stromo, za dużo nawianego śniegu. Schodzenie po tej ściance byłoby dziś zbyt ryzykowne. Albo po prostu wymagało więcej umiejętności i doświadczenia. My odpuszczany.
Skręcamy w prawo i zaczynamy schodzić po zaśnieżonych kamieniach. Chwilę później zbocze nieco łagodnieje, a my obieramy kierunek na Bulę. W dół, przy takim śniegu jak dziś, nie powinno to zająć zbyt wiele czasu.
Wytracając wysokość parę razy dostajemy w plecy mocniejszymi podmuchami. Wiatr się wzmaga i teraz faktycznie mógłby być realną przeszkodą w zdobyciu szczytu. Czyżbyśmy mieli trochę szczęści i trafili na sprzyjające okienko?
Będąc w okolicy grzędy, którą prowadzi letni szlak na Rysy, trafiamy na jeszcze jedną grupę, która zrezygnowała z dalszej drogi. Przez chwilę idziemy razem z nimi, potem naszą uwagę przykuwa nadlatujący helikopter. Kawałek dalej, w rysie, którą z kolei wiedzie zimowe podejście na najwyższy polski szczyt, zebrało się kilkanaście osób. Oho, wypadek. Kolejny w przeciągu paru ostatnich dni.
Obserwujemy przez chwilę sytuację, później ruszamy dalej. Nie ma co powiększać zbiegowiska, poza tym w bezruchu szybko byśmy zmarzli. Docieramy w okolicę Buli, odbijamy w lewo i kierujemy się w stronę Czarnego Stawu.
O ile rano pochodziło się tędy dość ciężko, teraz miękki śnieg bardzo pomaga nam w zejściu. Szybko wytracamy wysokość, potem skręcamy w prawo i zyskujemy niezły widok na Żabią Grań oraz dwa zamarznięte stawy. W drodze do pierwszego z nich zrzucam z siebie trochę ciepłych ubrań, ściągam raki, a także przypinam do plecaka czekan i kask. Ten teren jest już dość łatwy, więc wątpię, by mogły się przydać.
Powrót do Palenicy
Będąc nad brzegiem Czarnego Stawu chcemy, tak samo jak wcześniej, iść przez środek tafli. Coś tam jednak podejrzanie „strzela”, więc chyba nie będziemy kusić losu. Wybieramy obejście, podobnie jak kilka innych osób w zasięgu wzroku.
Po drugiej stronie jeziora trafiamy na standardowy tłum. Tu dość łatwo dostać się bez zimowego sprzętu, nawet w takich warunkach, jak dzisiejsze. W tym miejscu znika wszelka „ekstremalność” tej wycieczki. Wtapiamy się w grupę i zaczynamy trwające dłuższą chwilę zejście ku Morskiemu Oku.
Tam nikt nie boi się cienkiego lodu. Na skróty idą dziesiątki osób, często w dużych grupach. Pod schroniskiem na tafli bawią się gromadki dzieci i dorosłych. Nikt nie interweniuje, więc chyba pokrywa jest już wystarczająco gruba. Sami też decydujemy się przejść przez środek, choć z zachowaniem pewnego odstępu od siebie i innych.
Docieramy w okolice schroniska, znajdujemy wolną ławkę i przysiadamy na krótki posiłek. Następnie ruszamy w stronę Palenicy ze świadomością, że kolejne półtorej godziny będzie nudnym ubijaniem asfaltu, a potem czeka nas jeszcze dłuższy, pełen niedzielnych korków powrót do Krakowa. Ale cóż, i tak było warto. Przecież zawsze jest.
Niżnie Rysy zimą – podsumowanie
Może mieliśmy trochę szczęścia, może pomogło dobre planowanie i przygotowanie się na wymagające warunki pogodowe. Faktem jest jednak, że nasze wejście na Niżnie Rysy zakończyło się pełnym sukcesem, a zimowy sezon 2020/2021 można uznać za otwarty.
Niestety, kolejne dni przyniosą załamanie pogody – spore opady, huraganowy wiatr, gęste chmury. Praktycznie cały tydzień nie nadaje się pod żadną ambitniejszą działalność w Tatrach. Mam jednak nadzieję, że wkrótce uda mi się w te góry wrócić. Bo planów na tę zimę mam całkiem sporo i wręcz nie mogę się doczekać, aż będę mógł wdrażać je w życie.
Robisz naprawdę świetną robotę, dla osoby takiej jak ja, zaczynającej zimową zabawę w Tatrach czy mającą w planach wejścia poza szlakowe Twoje informacje i szczegółowe opisu przejść są cholernie przydatne.
Powodzenia w realizacji następnych planów!
Dzięki, bardzo miło przeczytać coś takiego!
Powodzenia w górach i serdeczne pozdrowienia dla imiennika ;)
Wspaniała robota, mocno inspirującą do stawiania sobie nowych celów i nie poddawania się, wspaniale się to czyta. Pozazdrościć tylko tylu już osiągnieć!
Powodzenia !
Dzięki za tyle miłych słów. Taki komentarz też fajnie przeczytać :)
Naprawdę miałeś farta :)
Zapis pogody na Kasprowym z 27 i 28 grudnia 2020
https://www.ogimet.com/cgi-bin/gsynres?ind=12650&decoded=yes&ndays=2&ano=2020&mes=12&day=28&hora=23
Ile godzin zajęła cała wyprawa ?
Teraz to już za bardzo nie pamiętam, ale myślę, że to było coś około 9-10 godzin.