Łomnica – wejście od Łomnickiej Przełęczy (droga, trudności, zdjęcia)
Drugi z najwyższych szczytów Tatr, obecnie niedostępny znakowanym szlakiem turystycznym. Dziś można się tam dostać wyłącznie kolejką linową lub którąś z licznych dróg wspinaczkowych. W ramach tej wycieczki decyduję się na tę drugą opcję, wybierając dość łatwy i popularny wariant od Łomnickiej Przełęczy.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Muszę przyznać, że przez długi czas, ten szczyt w ogóle mnie nie interesował. Choć jest dość wysoki i niewątpliwie pięknie położony, odstraszały mnie wjeżdżające kolejką tłumy i zabudowania na szczycie. Nie takich klimatów szukam w górach i nie po to bawię się w to całe „pozaszlakowanie”.
Sytuacja zmieniła się dopiero jakiś czas temu, gdy dotarło do mnie, że przecież mógłbym tak zorganizować akcję, by być na szczycie przed tym całym zamieszaniem. Ruszyć w środku nocy, wspinać przy wschodzącym słońcu, zejść przed uruchomieniem kolejki. Szybko, bezkonfliktowo i z dużo większymi walorami estetycznymi. Taka Łomnica jak najbardziej była już w kręgu moich zainteresowań.
Łomnica – podstawowe informacje o szczycie
Łomnica leży na terenie słowackich Tatr Wysokich, w południowo-wschodniej części pasma. Mierzy 2634 metry, co czyni ją drugim, zaraz po Gerlachu, najwyższym szczytem tych gór. Kiedyś, jeszcze przed epoką dokładnych pomiarów, była uważana za najwyższą.
Wśród innych wierzchołków, Łomnica wyróżnia się zabudowanym szczytem, gdzie znajdziemy między innymi stację kolejki linowej, obserwatorium astronomiczne oraz Instytut Hydrometeorologiczny. Kolejka, działająca podobnie, jak ta na Kasprowym Wierchu, przyciąga licznych turystów, którzy za cenę kilkudziesięciu euro mogą się tam dostać bez większego wysiłku.
Dawniej na Łomnicę prowadził również pieszy szlak turystyczny. Obecnie, takie wejście możliwe jest tylko w towarzystwie licencjonowanego przewodnika albo którąś z dróg wspinaczkowych. Tych ostatnich nie brakuje, choć by wejście było legalne, trzeba spełnić parę warunków:
- być członkiem jakiegoś Klubu Wysokogórskiego i posiadać ważną legitymację członkowską,
- poruszać po drodze wycenionej na co najmniej III w skali UIAA,
- posiadać niezbędny sprzęt i umiejętności (brak ścisłej definicji, ale przyjmuje się, że powinna być lina, uprząż, kask i tym podobne rzeczy).
Osoby, które chcą wybrać się na Łomnicę samodzielnie i nie spełniają tych warunków, narażają się na mandat w wysokości od kilkudziesięciu do nawet kilkuset euro. Innym zagrożeniem są również konflikty ze słowackimi przewodnikami, dla których góra jest dość dochodowa i nie przepadają za osobami korzystającymi z ich zwyczajowych dróg (a do takich należy między innymi ta, którą dziś opisuję).
Ok, skoro już jesteśmy przy drodze: ta przez Łomnicką Przełęcz uchodzi za łatwą technicznie i umiarkowanie łatwą orientacyjnie. Jej wycena wynosi 0+, występują odcinki strome, choć nie ma dużych ekspozycji. Górna część trasy zabezpieczona jest klamrami oraz długim odcinkiem łańcuchów. Przy czym uwaga – zabezpieczenie są stare i ich stan nie jest zbyt dobry. Każde żelastwo warto dokładnie sprawdzić przed obciążeniem.
Wejście na Łomnicką Przełęcz jest intuicyjne i przy dobrej widoczności nie powinno sprawić żadnych problemów. Do wyboru jest nawet parę wariantów trasy, wiodącej niekiedy wygodnym, kamiennym chodnikiem. Jest to pozostałość po istniejącym tu kiedyś szlaku, który TANAP zamknął w 1990 roku.
Nad przełęczą wciąż mamy wydeptane ścieżki i kamienne kopczyki. Pierwsze lubią jednak czasem zniknąć, a kopce są niekompletne i z tego co wiem, regularnie niszczone przez tych nieszczęsnych przewodników. Lepiej więc dobrze poznać trasę przed wyjściem. Ja za najtrudniejszy orientacyjnie uważam fragment, gdzie trzeba oddalić się od grani i trafić na łańcuchy. Z dołu nie widać ich prawie wcale, a teren i przebieg pojawiającej się momentami ścieżki kusi, by pójść nieco dalej. Sam też tak zrobiłem, choć wydawało mi się, iż byłem dobrze przygotowany pod względem topografii.
Wśród innych trudności warto wspomnieć o dużym przewyższeniu (do pokonania jest ponad 1700 metrów w pionie, więc warto być w przyzwoitej formie) oraz pogodzie, która może utrudnić poruszanie się w partiach szczytowych. Łomnica znana jest z faktu, że często ma „własną chmurę” i nawet w bardzo ładny dzień wierzchołek może być we mgle.
Jaki sprzęt warto zabrać na tę drogę? Moim zdaniem, spokojnie wystarczą przyczepne buty i kask. Trasa nie odbiega trudnością od tego, co znamy choćby z Orlej Perci, więc w warunkach letnich żadna forma asekuracji nie powinna być konieczna.
Na koniec tego rozdziału poruszę jeszcze kwestię ubezpieczenia. Akcje ratunkowe w słowackich górach są płatne, więc na wszelki wypadek warto mieć polisę. Przy czym uwaga: większość ubezpieczycieli nie wypłaci pieniędzy w przypadku świadomego złamania przepisów (a wejście na Łomnicę łatwą drogą bez przewodnika niestety nim jest), więc zanim się cokolwiek kupi, warto dobrze poczytać regulamin.
Wejście na Łomnicę – relacja z wycieczki
Dojazd do Tatrzańskiej Łomnicy
Jako, że zależy mi na bardzo wczesnym wyjściu, mam do wyboru dwie opcje: albo wyruszyć z Krakowa gdzieś pomiędzy północą a pierwszą, albo pojechać dzień wcześniej i gdzieś zanocować. Wybieram opcję drugą, z tym że owo „gdzieś” będzie oznaczać samochód na parkingu. Złoże tylne siedzenia, wezmę matę, śpiwór i jakoś się prześpię te parę godzin.
Wyruszam więc chwilę po godzinie 18:00, opuszczam zakorkowane miasto i trafiam na Zakopiankę. Tą ostatnią jadę aż do Nowego Targu, gdzie odbijam na przejście graniczne w Jurgowie. Tam czeka mnie krótka, standardowa kontrola, po której mogę się już swobodnie poruszać po terenie Słowacji.
Drogą 66 docieram do Tatrzańskiej Kotliny, gdzie skręcam na zachód i zaczynam trwający chwilę objazd Tatr od południa. Nie trwa on jednak długo. Po niecałych 10 kilometrach jestem już w Tatrzańskiej Łomnicy. Tam jadę za drogowskazem na dolną stację kolejki, a następnie trafiam na duży, darmowy parking. O tej porze (trochę przed 21:00) jest tam już tylko parę samochodów, więc znalezienie spokojnego miejsca nie sprawia problemów.
Parkuję, przygotowuję spanie, zjadam jakąś drobną kolację i od razu się kładę. Noc nie jest jednak zbyt przyjemna. W aucie jest ciepło, a ja mam problem z zaśnięciem. W końcu się udaje, ale większość nocy chyba po prostu przeleżałem.
Wejście nad Łomnicki Staw
Wstaję zgodnie z dzwoniącym o 2:45 budzikiem. Ubieram co trzeba, robię porządek w samochodzie, jem dwie kanapki i parę minut przed trzecią jestem gotowy do drogi. Wcześniej wyliczyłem, że właśnie o tej porze powinienem wystartować, by zejść poza szlak akurat w okolicach wschodu słońca.
Pierwszy odcinek jest asfaltowy i na dobrą sprawę, nie jest nawet szlakiem turystycznym. To po prostu droga, która z okolic parkingu prowadzi do górnej stacji jednego z wyciągów narciarskich. Nic szczególnie ciekawego, ale teraz jest to dla mnie najkrótsza i najwygodniejsza opcja. Z mapy wiem nawet, że są tu jakieś skróty, ale nie na tyle opłacalne, by warto ryzykować nocne pobłądzenie.
Przez parę kilometrów idę więc zwykłą drogą, zastanawiając się, ile niedźwiedzi czai się wśród pobliskich drzew. Szczęśliwie, spotykam tylko parę płochliwych saren, a droga pod wyciąg przebiega szybko i bezproblemowo. Gdy go mijam, dalej też idę po asfalcie, tym razem w stronę kolejki nad Łomnicki Staw. Tu jestem już na zielonym szlaku, którym dostanę się nad brzeg wspomnianego przed chwilą jeziora.
Gdy mijam kolejną grupę budynków, asfalt dobiega końca, a ja trafiam na gruntową ścieżkę prowadzącą w pobliżu wyciągu. Podejście staje się bardziej strome, choć wciąż nie stawia większych wyzwań kondycyjnych. Po jakimś czasie znakowana ścieżka odbija do lasu, choć kilkanaście minut później znów wraca na trawiasty stok. Mimo ciemności, nie mam tu żadnym problemów z orientacją. Co więcej, oznaczenia szlaku często są odblaskowe, więc ich wyszukiwanie jest dość łatwe.
Odcinek wzdłuż stoku ciągnie się jeszcze dłuższą chwilę, a pod jego koniec, dookoła ścieżki pojawia się trochę kosodrzewiny. Wkrótce dochodzę do skrzyżowania z czerwonym szlakiem Magistrali Tatrzańskiej. Skręcam w lewo i ruszam na ostatni, niezbyt długi odcinek w stronę Łomnickiego Stawu.
Kawałek za skrzyżowaniem mijam tutejsze, niewielkie Schronisko Łomnickie (Skalnatá Chata), a 150, może 200 metrów dalej jestem już przy kolejnych stacjach kolejki. To tu można się przesiąść na tę ostatnią, wyjeżdżającą aż na wierzchołek Łomnicy. W okolicy znajduje się też wyciąg na Łomnicką Przełęcz, restauracja, plac zabaw, obserwatorium, mnóstwo miejsc do odpoczynku, no i oczywiście Łomnicki Staw (Skalnaté Pleso), wokół którego wytyczono krótką ścieżkę edukacyjną.
Droga na Łomnicką Przełęcz
No dobra. Jestem nad stawem, widzę Łomnicę, widzę Łomnicą Przełęcz, mnie więcej wiem, jak przebiega cała droga. Ale gdzie znajduje się jej początek? Na mapie (najczęściej korzystam z OpenStreetMap) było zaznaczonych wiele wariantów startujących znad stawu, placu zabaw, wyciągu na przełęcz i pewnie jeszcze innych miejsc. Która opcja najlepsza? W tej chwili nie mam podjęcia, więc postanawiam odszukać jakąkolwiek z nich i po prostu zacząć podchodzić. Początek nie może być przecież zbyt trudny.
Z perspektywy czasu, mogę jednak napisać, że znam już dwa warianty i oba są całkiem w porządku. Pierwszy zaczyna się z budynkami wyciągu na Łomnicką Przełęcz, drugi w pobliżu dwóch starych, drewnianych chatek (za taśmą grodzącą przejścia na dalszą, wyraźnie wydeptaną drogę). Rano, podczas podejścia, wybieram tę pierwszą opcję. Ot, dość łatwo ją znalazłem i wydawała się prowadzić w dobrym kierunku.
Za dolną stacją wyciągu trafiam na coś, co zimą jest najprawdopodobniej nartostradą prowadzącą na dół z przełęczy. Jest szeroko, w miarę płasko, wygodnie. Idę w takim terenie kawałek, w międzyczasie lekko odbijając w prawo. Dalej czeka mnie bardziej strome podejście w terenie pełnym trawek i niewielkich kamieni.
Chwilę po tym niedługim podejściu trafiam na skrzyżowanie z inną ścieżką, która – jak się potem okaże – prowadzi w stromę wspomnianych powyżej dwóch drewnianych chatek. Tu pod nogami mam już bardzo wyraźną ścieżkę, która momentami zamienia się w wyłożony kamieniami chodnik.
Tu wszelkie trudności orientacyjne znikają. Widzę przełęcz i wyciąg, a ścieżka jest w lepszym stanie niż niejeden szlak turystyczny. Trasa prowadzi zakosami w górę zbocza, niedaleko narciarskiej infrastruktury. Jej nachylenie jest dość łagodne, choć jeśli ktoś ma ochotę, może skorzystać z bardziej stromych skrótów. Sam często daję się skusić, choć zysk pewnie nie jest jakiś szczególnie duży.
Od czasu do czasu i tak wracam na chodnik, który miejscami zaskakuje mnie jakością wykonania. Jestem niemal pewien, że są to pozostałości po stary szlaku turystycznym, który TANAP zdecydował się bezpowrotnie zamknąć w 1990 roku.
Po koniec podejścia drogę skracam już jakimś własnym wariantem. Szybko docieram do górnej stacji kolejki, później idę jeszcze kawałek w stronę Łomnickiej Przełęczy. Tam trafiam na standardowy drogowskaz z nazwą miejsca, pojedynczą ławkę oraz drewniany barierki zabezpieczające przepaść opadającą ku Dolinie Małej Zimnej Wody.
Pokonany właśnie odcinek znajdował się poza szlakiem. Tu jednak szlak się pojawia. Po znakowanej na zielono ścieżce można przejść na położoną kawałek dalej Wielką Łomnicką Basztę. Mnie dużo bardziej interesuje jednak to, co znajduje się po przeciwnej stronie przełęczy.
Łomnica – wejście od Łomnickiej Przełęczy
Po króciutkiej przerwie ruszam w stronę szczytu. Znalezienie wydeptanej ścieżki nie stanowi problemu, jednak szybko uświadamiam sobie, że jest ich więcej niż jedna. Ciężko mi stwierdzić, czy któraś jest tą główną, jednak wydaje mi się, że póki nabieram wysokości i trzymam się niedaleko grani (od strony Doliny Łomnickiej), to idę dobrze.
Teren pod nogami mam albo skalisko-trawiasty, albo głównie skalisty. Jest umiarkowanie stromo, w paru miejscach muszę sobie pomagać rękami. Próbuję trzymać się ścieżki, czasem uda się nawet dostrzec jakiś kopczyk, choć przede wszystkim staram się iść w stronę wierzchołka. Pewnym punktem orientacyjnym mogą być gładkie, skośne płyty o nieco jaśniejszym kolorze. W początkowym etapie podejścia można kierować się do ich podstawy.
Z czasem zaczynam oddalać się od grani. Lekko odbijam w prawo, trafiając w skalisty, bardziej stromy teren niedaleko wierzchołka. Tu zaczyna się najtrudniejsza część całej drogi. Trzeba „trafić” w łańcuchy, które znajdują się na jednej ze stromych ścianek powyżej ścieżki. Miejsce skrętu nie jest jednak ani jakkolwiek oznaczone, ani szczególnie intuicyjne. W zasadzie, panuje duża dowolność w dotarciu tam – ważne, by kierować się na ściankę po prawej stronie skałek z charakterystyczną, skośną rysą.
Ja nie trafiam. Niestety, udaje mi się coś sknocić i idę dalej wzdłuż ściany, sugerując się śladami starej ścieżki i pojawiającymi się czasem kopczykami. Prowadzą mnie do żlebu, który znajduje się kawałek za ścianką z łańcuchami. Tam trafiam na teren dość stromy, jednak nadający się do bezstresowego przejścia (wycena 0+, czasem może I, choć różnych opcji jest naprawdę sporo). Wspinam się nim parę minut, po czym trafiam na… łańcuchy. Te prowadzące głównym wariantem, ale i są też jakieś stare fragmenty w żlebie, którym się poruszam. Skąd się wzięły te ostatnie? Czy to jest jakaś stara wersja tej drogi? Albo jej alternatywa służąca mijaniu się przy dużej ilości wchodzących zespołów? Nie mam pojęcia, ale dostaję dowód, że jednak nie wpakowałem się w jakiś bardzo zły teren. Podchodziłem po prostu mniej optymalnie.
Pora jednak na drobną korektę. Trawersuję do łańcuchów i dalej postanawiam porusza się już głównym przebiegiem tej drogi. Poniżej również zamieszczam zdjęcia z tego optymalnego wariantu (zrobione w drodze powrotnej).
Teren powyżej połączenia wariantów jest nieco łatwiejszy. Dominują kamienne bloki, jednak ich nachylenie nie jest szczególnie duże. Inna sprawa, że dalszy ciąg drogi jest już niemal w całości ubezpieczony łańcuchami. Można więc sobie pomagać, ale koniecznie należy sprawdzać stan żelastwa! Zabezpieczenia są stare i kiepskiej jakości. Sam trafiłem na jedną luźno wiszącą kotwę oraz drugą, która bez oporu wychodziła ze skały.
Z czasem znów robi się stromo, choć do szczytu nie mam już daleko. Pod koniec często widzę nad sobą budynek górnej stacji kolejki, który zbliża się z każdą minutą. Z niektórych łańcuchów korzystam, kiedy indziej wolę wspinać się po skałach tuż obok. Generalnie, nabieranie wysokości idzie dość sprawnie.
W pewnej chwili znów wychodzę na grań. Jestem dosłownie kilkadziesiąt metrów od szczytu. Zostaje tylko odbić w prawo, pokonać parę ostatnich trudności i stoję przy budynku. Zgodnie z przypuszczeniami, nie tu zupełnie nikogo, nie widzę też, by ktokolwiek wspinał się tą samą drogą. Mam więc cały szczyt dla siebie!
W pierwszej kolejności udaję się na słynny taras widokowy, gdzie mam metalową tablicę z nazwą i wysokością szczytu, a także kilkumetrowy pomost nad przepaścią. Później, po kamiennym chodniku ogrodzonym barierkami idę na inny punkt widokowy, gdzie trafiam na dwie tablice z opisaną panoramą okolicy. W koniec odwiedzam okolice budynku, które też ograniczają się do niewielkiego tarasu z paroma stolikami. I to w zasadzie tyle. Szczerze mówiąc, nie ma tu zbyt wiele miejsca – przy dużej liczbie turystów tłok musi być dość nieprzyjemny.
Moim zdaniem, klimat tego szczytu nie jest zbyt ciekawy. Czuję się trochę jak na Kasprowym Wierchu, tyle że nieco wyżej. Wolę bardziej dzikie, mniej skomercjalizowane miejsca. Choć trzeba przyznać, że droga do góry była całkiem fajna, a widoki z wierzchołka są rewelacyjne. Otacza mnie parę innych potężnych szczytów, z których wiele przekracza granicę 2500 metrów. Bez problemu rozpoznaję między innymi Durny Szczyt, Lodowy Szczyt, Kieżmarski Szczyt czy Gerlach. Na tym jednak nie koniec. Dzisiejsza ładna pogoda oraz całkiem niezła widoczność powalają mi dostrzec dziesiątki innych szczytów, z których część dopiero czeka na okazję do odwiedzenia.
Łomnica – zejście ze szczytu
Po nacieszeniu się widokami oraz obejrzeniu wszystkiego, co się da, postanawiam wracać. Tą samą drogą, bo dla osoby z moimi obecnymi umiejętnościami raczej nie ma innej opcji. Opuszczam więc ogrodzony teren stacji i wracam na łańcuchy.
Schodząc z wierzchołka korzystam z nich częściej niż w drodze do góry, choć cały czas stosuję zasadę ograniczonego zaufania. Staram się za bardzo nie obciążać żelastwa, a tam, gdzie się da, wolę polegać na skale. Cała operacja przebiega dość sprawnie i w parę minut docieram do miejsca, gdzie wcześniej „odnalazłem się” po drobnym pobłądzeniu.
Ostatni z ubezpieczonych fragmentów jest bardzo stromy. Łańcuchy wiszą niemal pionowo, poniżej jest kilka klamer. Pod względem technicznym, nie ma tu jednak wielu trudności. Skała jest lita, a dobrych stopni nie brakuje, więc schodzę dość sprawnie i bez odczuwania, że robię coś szczególnie wymagającego.
Poniżej sztucznych ubezpieczeń wciąż jest stromo, a dalsza droga nie wydaje się oczywista. To znaczy, cel jest bardzo oczywisty i dobrze widoczny, jednak konkretny wariant muszę wykombinować samemu. Za następny punkt orientacyjny obieram więc jedną ze ścieżek, która przebiega trochę niżej. To chyba ta sama, którą wcześniej szedłem do żlebu omijającego łańcuchy.
W kruchym i nieco pochyłym terenie docieram do ścieżki, następnie skręcam w prawo i ruszam w stronę grani. Po chwili odbijam ku przełęczy i dłuższy czas schodzę w dół po jakimś na bieżąco wymyślanym wariancie. Jestem niemal pewny, że większość nie pokrywa się z tym, którym wcześniej podchodziłem.
Wróciwszy na przełęcz od razu odbijam w lewo i schodzę na zbocze opadające w stronę Łomnickiego Stawu. Tym razem omijam przejście przy górnej stacji wyciągu. Zamiast tego, decyduję się na improwizowany skrót, którym w końcu i tak docieram do zakosów z kamiennym chodnikiem.
Na chodniku nie zostaję jednak zbyt długo. Szybko wracam na skróty, tym razem już te wyraźnie wydeptane i sprawnie wytracam wysokość. Gdy dochodzę do zaznaczonego powyżej rozdroża wariantów, dla odmiany wybieram lewą opcję i zamiast na nartostradę, trafiam na porośnięte kosówką zbocze. Roślinność miejscami jest dość gęsta, jednak nie na tyle, by trzeba się było jakoś mocniej przeciskać.
W pewnej chwili zaczyna padać. Nic wielkiego – ot, zwykła mżawka, ale w żadnej ze sprawdzonych wczoraj prognoz nie było o tym mowy. Ewentualne opady miało pojawić się dopiero późnym popołudniem. Na szczęście, jestem już za terenem, gdzie śliska skała mogłoby mi utrudnić przejście, więc nie szczególnie się tym przejmuję. Zresztą, po paru minutach i tak przestaje.
Przede mną ostatni etap zejścia. Z kosówki trafiam w okolicę dwóch drewnianych chatek, o których wspominałem już parę razy, a następnie docieram do taśmy grodzącej wstęp na tę ścieżkę. Bez wahania przechodzę pod nią i kończę tę pozaszlakową przygodę. Od teraz znów jestem zwykłym turystą, którego być może nikt do tej pory nie zauważył.
Tu znów nie robię żadnej przerwy. Ruszam za oznaczeniami zielonego szlaku, który początkowo biegnie wspólnie z Magistralą Tatrzańską. Przechodzę koło Schroniska Łomnickiego, dociera do rozdroża i skręcam w dół stoku narciarskiego. Na tym odcinku, od czasu do czasu pozwalam sobie na delikatne zbieganie.
Nie wiem, jak to się stało, ale tym razem pominąłem większość leśnego odcinka. Chyba po prostu są tu liczne skróty, które prowadzą skrajem trasy zjazdowej zamiast obchodzić ją to z jednej, to z drugiej strony. W każdym razie, pod wyciągi docieram dość sprawnie. Później czeka mnie jeszcze asfalt, którym przez parę pojedynczych kilometrów schodzę w kierunku parkingu.
Powrót
Przy samochodzie jestem o 8:44, dokładnie 5 godzin i 47 minut po starcie. Po krótkiej przerwie pod autem wsiadam i od razu ruszam w drogę powrotną. Opuszczam powoli zapełniający się parking, bocznymi uliczkami zjeżdżam na główną drogą i odbijam na wschód.
Po paru kilometrach docieram do Tatrzańskiej Kotliny, gdzie odbijam na przejście graniczne w Jurgowie. Tam obywa się bez kolejnej kontroli – Słowacy wyglądają na bardziej zainteresowanych osobami wjeżdżającymi do ich kraju, niż tymi, którzy go opuszczają.
Na dalszym etapie kieruję się do Nowego Targu, a później jadę Zakopianką w stronę Krakowa. Jest trochę korków, ale myślę, że nie tracę z nich więcej niż kilkanaście minut. Do domu docieram niedługo po jedenastej. W sam raz, by włączyć komputer i odpracować swoje 8 godzin. Projekt „Tatry bez urlopu” kończy się więc pełnym sukcesem.
Łomnica od Łomnickiej Przełęczy – podsumowanie
Fajna była ta Łomnica. Bez tłumów i hałasów, za to ze spokojnym porankiem oraz pięknymi widokami na wszystkie strony. Cieszę się, że udało mi się zdobyć ten szczyt właśnie w takich warunkach, choć wymagało to nieco przygotowań i odpowiednio szybkiego tempa. Myślę, że jest jeszcze jeden szczyt, gdzie będę chciał zastosować podobną formułę, choć póki co, pozwolę sobie nie zdradzać jego nazwy.
A co do przebytej dziś drogi, to całkiem mi się podobała. Technicznie było dość łatwo, pod względem orientacji nieco gorzej, ale ostatecznie skończyło się dobrze i drugi raz trafiłbym już bez problemu. Wiem, że nie jest to najciekawsza z dostępnych opcji, ale na moim poziomie takie 0+ z odrobiną kombinowania wciąż mocno cieszy. Mam więc nadzieję, że w obecnym sezonie uda mi się odwiedzić jeszcze co najmniej kilka dróg tego typu.
naprawde pomocne relacje wybieram sie na wysoka w polowie sierpnia napotkales mitycznych filancow :P ? pozdrawiam i super robota
Filance istnieją. Widziałem jak łapali na Krzyżnem, mam znajomych, którzy dostawali mandaty albo byli zawracani z drogi z pouczeniem. Sam jeszcze nie miałem „przyjemności” spotkać, ale domyślam się, że jakiś limit szczęścia istnieje ;)
Powodzenia na Wysokiej!
Dobre zagranie z tą wczesną porą. Filance wtedy śpią. Jak ja byłem, to normalnie, w południe, ale też nikt nie pilnował. i też był problem z trafieniem na właściwą ścieżkę na samym dole. A odcinek asfaltowy pokonałem rowerem, który później zostawiłem w krzakach. Co do odcinka pomiędzy szlakami, od spotkanych Słowaków dowiedziałem się, że Tanap się czepia jak się idzie właśnie skrótem, wzdłuż wyciągu. Jak po starym szlaku, to przymykają oko, z tym że jazawsze do takich informacji podchodzę na chłodno.
Wiesz, w wszystko jest kwestią prawdopodobieństwa. W weekend masz załóżmy 10% szans na spotkanie, w tygodniu 5%, rano w tygodniu poniżej 1% (wartości kompletnie wymyślone). Ale Łomnicy czasem faktycznie pilnują, to nie Baranie Rogi, gdzie mają totalnie wywalone na fakt, że i nawet 100 osób dziennie tam wchodzi ;)
A co do skrótu pod wyciągami, to tam są taśmy, które go zagradzają, więc faktycznie, raczej nie powinno się tam chodzić. Szczególnie, że oszczędność czasu nie jest jakaś bardzo duża.
Jak zwykle super relacja.Planuję wybrać się na ten szczyt w podobny sposób (może poza spaniem w samochodzie…),na szybko i w tygodniu.W różnych opisach, relacjach czy filmikach pojawią się ten sam problem tj.wcelowania w I-sze łańcuchy.Ale tak to już jest ze szwendaniem się poza.Fajnie zaznaczyłeś pkt.gdzie należy szukać łańcuchów,skorzystam ze wskazówek.Prognozuję,że w podobnym stylu będziesz celował w Gerlach,z powodów oczywistych…Liczę także na dobrą relację z zaznaczonymi charakterystycznymi punktami orientacyjnymi.3mam kciuki,powodzenia.
Dzięki :)
W łańcuchy ciężko trafić, bo z dołu ich kompletnie nie widać, a ścianka się wydaje stroma i niedostępna, w porównaniu do pójścia dalej w prawo, co jest łatwe i wygląda intuicyjnie. Ale myślę, że biorąc za punkt orientacyjny tą skałę z rysą powinno się udać trafić.
Gerlacha się dopiero uczę, bo droga jest trochę bardziej zawiła. Słyszałem też plotkę, że ostatnio powyrywali trochę klamer w Batyżowieckiej Próbie, więc jest nieco trudniej. Ale myślę, że kiedyś faktycznie sam to sprawdzę. A jak się uda, to oczywiście będzie relacja i przewodnik.
„Co kiedyś przychodziło z łatwością,a teraz wydaje się szalone lub mało realistyczne do wykonania”,jestem właśnie na takim etapie,ale miłość do gór nie minęła,dlatego czytam ten blog,jest moim ulubionym,piszesz świetnie,rzeczowo,obrazowo,jest dużo emocji,o ile dla innych jest zródlem informacji,to spełnia jeszcze jedną rolę – terapeutyczną -i to możesz sobie zapisać na plus.Zaglądam tu stale i jeżeli nie ma „świeżynki” czytam,przeglądam te starsze,w sumie Twój wysiłek moja frajda.Życzę Ci dużo zdrowia,wytrwałości , pomyślności i spełnienia wszystkich zamierzeń.
Dziękuję serdeczenie! To jeden z najfajniejszych komentarzy, jakie do tej pory dostałem.
Pozdrawiam i zapraszam po „świeżynki” za jakiś czas :)
Ojaa, dzięki Michał, właśnie studiuje co jeszcze może mi się przydać na sobotnią wyrype. Choć plan amibtny – Łomnica, następnie Kieżmar od Huncowskiej – start około 3 rano
\
Przy dobrej formie do zrobienia na spokojnie. Dzień wciąż jest długi ;)
witaj. dzięki za świetną relację. mógłbyś jeszcze podzielić orientacyjne czasy przejścia między kolejnymi etapami? szedłeś bardzo szybko i bez przerw? 3h w górę to chyba dosyć dobre tempo musi być, nie?
Hej, czasówki mniej więcej takie: Łomnicki Staw od parkingu – 2:10h, na Łomnicą Przełęcz w 0:30h, z przełęczy na szczyt 0:50h z lekkim pobłączeniem przy łańcuchach. Na szczycie chwila przerwy, potem droga w dół jakieś 2:00h.
Ja faktycznie chodzę dość szybko (tempo 2/3 tabliczkowego, czasem nawet lepiej).
Dziś się udało wg Twojego stylu! Dzięki wielkie za relację. Bardzo pomocna. nie w necie lepszej aktualnie, możesz być dumny! Co prawda musisz chodzić b szybko też w ostrym terenie, bo mimo że ja uważam, że chodzę szybko, to jednak moje czasy były: 2h, 1h, 1,5h.
Też pobłądziłem przed łańcuchami. Ja dodałbym dwie rzeczy dla orientacji dla innych na przyszłość:
obie na temat białych płyt o których mówi Michał.
1. Te białe skośne płyty to nie są pierwsze płyty, które widać i pod którymi się przechodzi trawersując powoli w stronę szczytu, ale takie dopiero za połową dystansu w stronę szczytu (patrz dobrze na zdjęcia).
2. Po tych płytach w stronę kopuły szczytowej należy PO FILARKU, który jest PRZED DUŻYM ŻLEBEM opadającym spod wierzchołka ZYSKAĆ JAKIEŚ 20-30 m wysokości. To teren skalisto-trawiasty, są różne ścieżki i kopczyki. kilka opcji. ja się zapakowałem dalej w duży żleb (za małą boczną turnią; należy nie omijać jej! ale dawać do góry jeszcze przed nią) i kombinowałem potem w terenie 0+/I, więc może podobnie jak Michał w powyższej relacji…
dzięki!
Cześć Michał
Dzięki za tę relacje,przydała się, choć na łańcuchy i tak doszliśmy jakoś od tyłu,chyba tak jak Ty ;) Ogólnie mega wycieczka i już kombinuje gdzie by tu następnym razem uderzyć…ależ to wciąga…:)
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję,robisz świetną robotę
No właśnie, wiele osób ma problemy z trafieniem w łańcuchy za pierwszym razem. Ale jak widać, i tak się jakoś wchodzi ;)
Pozdro!
Cześć, gratuluje przejścia. Powiedz proszę ile km wyniosła ta wyprawa ?
Oj, nie pamiętam dokładnie, a na mapie ciężko sprawdzić. Na pewno kilkanaście, ale nie wiem czy górny, czy dolny zakres.
Cześć, podpisuję się i ja wszystkimi kończynami, bardzo szczegółowa relacja z mnóstwem podpowiedzi orientacyjnych. Będę na pewno korzystała w sierpniu z tych wskazówek, bo plan wejścia jest na wtedy. Coraz śmielej wyruszam na nieoznakowane szlaki słowackie, czasem solo (co ma swój ogromny urok) czasem w towarzystwie, a zaczęłam od króla wysokości :-)
Kiedy planujesz wejście?
Dziękuję za opis. Był bardzo pomocny. Dla czytających jeszcze jedna wskazówka, by trafić na dolne łańcuchy. Przy charakterystycznej rysie, którą opisałeś jest „znacznik” w kształcie trójkąta z oberwanej skały. Trzeba się kierować na niego, by nie zboczyć zanadto w prawo. Na zdjęciu gdzie wykropkowałeś trasę jest ona wyrysowana nieco za bardzo na prawo. Trzeba iść na ten „znacznik”, by w pewnym momencie wypatrzyć łańcuchy. Jeszcze jedna rada, by nie narazić się na mandat w drodze powrotnej. Odcinek z Łomnickiej przełęczy można zjechać kolejką za darmo. Słowacy zakładają, że ile ludzi wjechało, tyle powinno zjechać (u góry nie trzeba pokazywać biletu). Na odcinku tym, o późniejszej porze, łatwo być wypatrzonym. Trasa zajęła mi 5 godzin (2+1+2h od przełęczy) – Słowak, który na trasie podzielił się radą o trójkątnym znaczniku szedł 3h z parkingu. Zatem wszystko zależy od kondycji… najważniejsze jednak bezpieczeństwo i przyjemność z obcowania z górami. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za wskazówki. Robisz dobrą robotę. Jeśli chcecie zobaczyć zdjęcia z mojego wejścia zapraszam na FB Filozofia Gór.
Serio akurat na odcinku Łomnicka Przełęcz – Skalnate Pleso chcą łapać? Trzeba by trzymać język za zębami, żeby ich za to nie wyśmiać. Usunięcie szlaku idącego po terenie przeznaczonym do ZAORANIA na wyciąg a nie ochronę przyrody, jest tak ciekawą decyzją, że jeśli ktoś nie wziął za to w łapę, to ja naprawdę chętnie posłucham co niby kierowało decyzją by usunąć ten kawałek, a zostawić te 5-10min do Łomnickiej Baszty ;)