Łopień – szlak z Tymbarku do Dobrej

Krótki, sobotni wypad w położony niedaleko Krakowa Beskid Wyspowy. Celem wycieczki było wejście na wznoszący się na 961 metrów Łopień. W tekście opisy szlaków z Tymbarku i Dobrej oraz wiele zdjęć.

Łopień – malowniczo położona góra w centrum Beskidu Wyspowego, stanowiąca atrakcyjny cel wędrówek mieszkańców nie tylko okolicznych miejscowości. Turystom oferuje kilka szlaków prowadzących przez porośnięte lasami zbocza, parę polan pozwalających cieszyć oczy ładnymi widokami, a nawet ukryte w skałach masywu jaskinie.

W ramach dzisiejszego wypadu, mam zamiar dojechać pod górę z Krakowa, wejść na szczyt czarnym szlakiem z Tymbarku, a następnie zejść zielonym do miejscowości Dobra, skąd przez Mszanę Dolną, wrócę do domu. Trasa nie powinna zająć więcej niż 4 godziny, a niewiele ponad 600 metrów przewyższeń również nie czyni z tego wymagającej wycieczki. Ot, w sam raz na miłe rozpoczęcie weekendu.

Łopień – szlaki i dojazd Krakowa

Na szczyt można dostać się trzema trasami:

  • czarną z Tymbarku (najdłuższa, około 3h marszu w górę i ponad 600 metrów przewyższenia),
  • zieloną z Dobrej (1:45h, 465 metrów przewyższenia, kilka stromych podejść),
  • zieloną z Przełęczy Rydza-Śmigłego (najkrótsza, 55 minut i tylko 258 metrów pod górę).

Ja zdecydowałem się na kombinację pierwszych dwóch: wejście z Tymbarku i zejście do Dobrej. Powody było głównie dwa: w ten sposób maksymalnie wydłużę wycieczkę, a także będzie najmniej problemów z dojazdem.

Z tym ostatnim, niestety, i tak nie jest łatwo. Zakładając, że jedziemy komunikacją publiczną, bezpośrednie kursy z Krakowa mamy tylko do Tymbarku. Czas jazdy około 1,5 godziny, częstotliwość nawet znośna (średnio co godzinę), od rana do wieczora.

Nieco gorzej jest z Dobrą, bo bezpośrednie połączenia zawieszono w roku 2018 i teraz trzeba się przesiadać w Mszanie Dolnej lub Limanowej. Dojazd do tych dwóch ostatnich nie stanowi żadnego problemu, jednak już późniejszy odcinek może być wyzwaniem. W tygodniu kursy są częste, w sobotę jest ich tylko kilka na cały dzień, w niedzielę nie ma chyba wcale.

W kwestii dojazdu na Przełęcz Rydza Śmigłego, najprawdopodobniej trzeba by polegać na linii Limanowa – Chyszówki, która niestety też ogranicza się jedynie do paru kursów dziennie, głównie w dni robocze. No chyba, że są jeszcze inne połączenia, o których nie udało mi się dowiedzieć.

Na Łopień z Tymbarku – wejście czarnym szlakiem

Z Krakowa startuję parę minut przed 7-mą. Bus, do słynącego z produkcji soków Tymbarku, jedzie niecałe półtorej godziny. Wysiadam na przystanku przed zjazdem do centrum, idę chwilę przed siebie i bez większych problemów odnajduje oznaczenia czarnego szlaku. Nim będę szedł aż do szczytu.

Przechodzę przez rzekę Łososinę i chwilę kluczę wśród zabudowań miejscowości. Mijam kościół, jakiś wybrukowany plac, a następnie oddalam się w kierunku południowym. Po przejściu skrzyżowania z drogą 28 zabudowania coraz bardziej rzedną.

Wśród domków na obrzeżach Tymbarku.

Wciąż maszeruję po asfalcie, ale dookoła coraz więcej jest pól, łąk i lasów. Masyw Łopienia cały czas mam przed sobą. Powoli nabieram wysokości, od czasu do czasu obracając się i patrząc jak zabudowania miejscowości nikną w dolinie. Trzeba przyznać, że położona jest dość malowniczo.

Zabudowa coraz rzadsza, dookoła zaczyna dominować zieleń.

Po jakichś 2,5 kilometrach asfalt się kończy. Jestem na granicy lasu, jednak wchodząc do niego, nie trafiam od razu na gruntową drogę. Najpierw poruszam się chwilę po utwardzonej betonowymi płytami nawierzchni, prowadzącej zapewne do położonych jeszcze wyżej domków.

Kawałek po betonowych płytach.

W końcu i ta droga się urywa. Chwila w lesie, później przejście skrajem niewielkiej polany i znów las. Zbocza góry są w większości zarośnięte, więc od teraz będzie już głównie marsz wśród drzew. Ale to dobrze – dzień zapowiada się ciepło, nawet upalnie, więc każda dawka cienia zostanie przeze mnie doceniona.

Pierwszy odcinek z drogą gruntową.
Chwila przerwy na skraju niewielkiej polany.
I znów w lesie. Jak można zauważyć, tu szlakowi pieszemu towarzyszy również rowerowy.

Trasa dość szybko przykleja się do północnego zbocza góry i prowadzi mnie szeroką, lekko nachyloną do góry ścieżką. Po lewej stronie mam ciągnącą się w górę pochyłość, po prawej, opadający ku dołowi stok. Mimo niedawnych, dość obfitych opadów, jest już dość sucho, więc tylko czasem omijam kałuże i przeskakuję błotniste odcinki. Świadomie zdecydowałem się dziś na niskie, przewiewne buty. Trudności tu raczej nie będzie, więc nie co się męczyć w typowym obuwiu trekkingowym.

Końcówka wiosny to już piękna, soczysta zieleń.
Szlak przez dłuższą chwilę trawersuje po północnym zboczu góry.

Póki co, na szlaku niemal pustki. Na dole, jeszcze w Tymbarku, wyprzedziłem jednego turystę. I na tym koniec, cała góra dla mnie. Choć pewnie spotkam jeszcze kogoś przy zejściu, w nieco późniejszych godzinach.

Po pewnym czasie, droga robi się coraz bardziej płaska. Wierzchołek masywu jest bardzo rozległy, więc po dotarciu na wysokość około 940 metrów, nie będzie już zbyt wiele podchodzenia. Ostatnie 2 kilometry to delikatne falowanie trasy, gdzie na prawdę ciężko byłoby się jakkolwiek zmęczyć.

Szlak w okolicach szczytu jest przeważnie płaski i największym problemem staje się wymijanie kałuż.

Idąc ku wierzchołkowi, czarna trasa mija jeszcze dwie polany – ładne, choć otoczone lasem, przez co nie oferujące zbyt rozległych widoków. Później, do trasy z Tymbarku dołącza oznaczony na zielono szlak z Dobrej, którym mam zamiar schodzić. Najpierw jednak kontynuuję marsz na południowy zachód, ku głównej polanie szczytowej.

Polana Myconiówka, położona o kilkanaście minut marszu od szczytu Łopienia.
Do wierzchołka prowadzą mnie już razem czarny i zielony szlak.

Kilka minut wśród drzew i znów wychodzę na polanę. Tym razem dużo większą. Nazywa się Jaworze i obejmuje praktycznie cały szczyt góry. By dotrzeć do tablicy i kapliczki na szczycie muszę przejść jeszcze niemal pół kilometra.

Polana Jaworze – marsz w kierunku szczytu.

W końcu staję na czubku góry. Choć, tak na dobrą sprawę, to wcale nie jestem pewny, czy właśnie pod tą tablicą znajduje się najwyższe miejsce. Polanka jest na prawdę dość płaska, co w innych okolicznościach sprzyjałoby na przykład biwakowaniu czy rozłożeniu koca i odpoczywaniu wśród traw.

Kapliczka, parę ławek i tablica informacyjna – to można znaleźć na szczycie Łopienia.
To całkiem niezłe miejsce na odpoczynek, choć równie dobrze, można po prostu usiąść na tej uroczej, pełnej miękkiej trawy łące.

Wyciągam z plecaka kurtkę, rozkładam na trawie i siadam, by coś zjeść i odpocząć chwilę przed zejściem. Nawet nie jestem szczególnie zmęczony, bardziej chcę po prostu pocieszyć się spokojem i otaczającą przyrodą.

Wspomnę jeszcze o jednym miejscu, którego sam niestety nie odwiedziłem, a dopiero później przeczytałem w sieci, że warto. Na zachodnim skraju polany, przy tabliczce ze szlakowskazem, można znaleźć nieoznakowaną, prowadzącą między drzewa ścieżkę. Idąc nią kilkadziesiąt metrów, dotrze się do kolejnej polany noszącej nazwę Widny Zrąbek. Jest niewielka, ale ponoć oferuje ładne widoki na wiele szczytów Beskidu Wyspowego. Oprócz tego, turyści znajdą tam krzyż, ołtarz, ławkę, a także książkę do wpisów.

No cóż, może skorzystam przy kolejnej wizycie. Teraz zostaje mi tylko żałować, że nie przeczytałem o tym wcześniej. Zawsze mam z resztą pewien dylemat. Czy jadąc gdzieś, starać się zawczasu dowiedzieć jak najwięcej czy lepiej dać się zaskoczyć na miejscu? Postawić na spontaniczność czy zrezygnować z niespodzianek, ale być przygotowanym na maksymalne „wykorzystanie” wyjazdu? Przyznam, że nie jest to łatwy wybór.

Widoki ze szczytu w kierunku wschodnim.

Zielony szlak Łopień – Dobra

W miłej chwili spędzonej na trawie, postanawiam wracać. Przez środek polany idę w kierunku ścieżki, którą wiodą czarny i zielony szlak. Przez moment, po prawej stronie mam niezły widok na Mogielicę z charakterystyczną wieżą widokową na szczycie.

Widok na Mogielicę z Polany Jaworze.

Później na chwilę znikam w lesie. Przez parę minut idę w łatwym, płaskim terenie, aż do wejścia na polanę Myconiówkę, gdzie zielony szlak skręca na północ, w kierunku Dobrej.

To nie będzie długie zejście. Praktycznie od razu zaczynam wytracać wysokość. Pochyłość jest dużo większa niż na szlaku z Tymbarku. Co więcej, pełno tu luźnych kamieni, nierzadko mokrych i śliskich. Trzeba trochę uważać, bo upadek w takich warunkach mógłby być bolesny.

Momentami trafiam na powalone drzewa, ale poza tym, zejście przebiega bez przeszkód. Na pochwałę zasługuje na pewno oznaczenie trasy. Zielone symbole są gęste i dobrze widoczne, przez co ani razu nie muszę sięgać po nawigację.

Początek zejścia do Dobrej.
Na trasie zalega kilka powalonych drzew, które można jednak łatwo obejść.
Strome zejście po luźnych kamieniach nie należy niestety do najwygodniejszych.
Cały czas w dół. Na tej trasie płaskie odcinki niemal nie występują.

Po pewnym czasie szeroka, kamienista ścieżka przechodzi w węższą dróżkę wijącą się między drzewami. Nią idzie się nieco lepiej. Aż szkoda, że ten odcinek nie jest dłuższy, bo po paru minutach znów trafiam na te nieszczęsne kamole. W dodatku, teraz pomiędzy nimi płynie niewielki strumień, więc z moimi niskimi, łatwymi do przemoczenia butami, muszę uważać jeszcze bardziej.

Chwila na przyjemnej, leśnej dróżce.
A potem znów kamienie i spływająca szlakiem woda.

W końcu strumień i ścieżka się rozdzielają. Szlak odbija lekko w lewo, by poprowadzić mnie przez ostatnie kilkaset metrów leśnego terenu. Ten okazuje się dość przyjemny. Poza odrobiną błota, właściwie nie sprawia żadnych problemów.

Końcówka leśnej części szlaku.

Na skraju lasu przechodzę przez jeszcze jeden, przepływający w poprzek drogi potoczek i żegnam z przyjemnym cieniem. Drzewa jeszcze przez chwilę ciągną się po mojej prawej stornie. Po lewej są już tylko pola i łąki. Przed sobą mam okazały masyw Śnieżnicy oraz coraz lepiej widoczne zabudowania Dobrej.

Zejście do Dobrej z widokiem na Śnieżnicę.

Wkrótce droga zmienia się w asfaltową. Schodzę niżej i niżej, mijam coraz więcej zabudowań. Niedługo później docieram do skrzyżowania z drogą 28, łączącą między innymi Mszanę Dolną i Limanową. To stąd chciałbym zacząć powrót do domu.

Po przeczytaniu rozkładu jazdy, okazuje się jednak, że lepszą opcją będzie podejście do centrum miejscowości. Schodzę więc jeszcze niżej i po chwili trafiam na przystanek koło parku. Niestety, do kolejnego autobusu mam jakieś 45 minut.

Siadam, czekam, trochę się nudzę. Nim jednak przyjeżdża autobus, pod przystankiem zatrzymuję żółta terenówka. Kierowca pyta dokąd chcę jechać. Chwilę później razem pędzimy już w stronę Mszany. No cóż, czasem zdarza się załatwić transport, nawet o niego nie prosząc :)

Z Mszany wracam już bez problemu. Ludzi jak zawsze sporo, ale ponieważ do szczytowych godzin jeszcze daleko, bez problemu udaje się dostać wygodne miejsce siedzące.

Podsumowanie

Całkiem przyjemna wycieczka. Choć znów był to wypad z serii „więcej jeżdżenia niż chodzenia”, i tak uważam, że warto. Zdecydowanie potrzebowałem tych paru godzin w lesie po dość męczącym, pełnym nadgodzin tygodniu.

Bez wahania polecam Łopień wszystkim miłośnikom beskidzkich wędrówek. Szlaki są dobrze utrzymane, przyroda ładna, a innych turystów niewiele (podczas całego przejścia spotkałem tylko 5 osób). Co prawda, inne góry mogą oferować lepsze widoki z wierzchołków, ale ciężko będzie o równie ciekawą polanę na szczycie.

Dla mnie to już druga wycieczka na Łopień. Byłem tu parę lat temu i pewnie w przyszłości też wrócę, by cieszyć się spokojnym spacerem oraz zajrzeć w zakątki, których jeszcze nie udało mi się odwiedzić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *