Mogielica – wschód słońca i noc w górach

Od jakiegoś czasu miałem ochotę spędzić noc w górach. Spakować namiot, śpiwór i przespać się na łonie natury. Przy okazji, fajnie byłoby zobaczyć coś fajnego, więc wybór padł na Mogielicę i oglądanie wschodu słońca z tamtejszej wieży widokowej. Gdy tylko nadeszły odpowiednie warunki, nie czekałem długo z decyzją.

Nie mam niestety ani wysokiej klasy sprzętu (stary namiot i tani śpiwór), ani dużego doświadczenia w nocowaniu w górach – do tej pory tylko 2 razy: w bazie namiotowej pod Wysoką w Pieninach i na Babiej Górze, o ile przesiedzenie połowy nocy pod murkiem liczy się jako nocowanie. Dlatego, zamiast wyruszyć spontanicznie, postanowiłem wykazać się odrobiną odpowiedzialności i poczekać na dobre warunki. Żeby było dość ciepło, bez opadów i z małym wiatrem.

Chciałem też w sumie zabrać ze sobą Martynę, ale ona niestety nie podzielała mojego entuzjazmu (bo zimno i niewygodnie – eh…). Tak więc temat czekał sobie z zawieszeniu parę tygodniu, aż w końcu zbiegły się dwie sprzyjające okoliczności – dziewczyna pojechała na weekend do rodziny, a na Mogielicy miała być ciepła i pogodna noc. Trzeba działać!

Sprzęt do nocowania w górach

Od razu wspomnę, że jestem totalnym amatorem w tym temacie i opiszę tę kwestię jedynie z perspektywy moich dotychczasowych przeżyć. Jak ktoś faktycznie szuka kompletnej listy wszystkiego, co przyda się do biwakowania w górach, to polecam wspomóc się tekstami bardziej doświadczonych podróżników.

Ale do rzeczy. Na pewno należy mieć namiot. Co prawda są tacy, co śpią i bez niego, ale zapewnia on dobrą ochronę przed deszczem i wiatrem, więc myślę, że warto zainwestować. Ja mam jakiś tani, stary sprzęt, który dostałem ponad 20 lat temu, będąc jeszcze w szkole podstawowej. Jakoś sobie daje radę, przynajmniej w ciepłe letnie noce.

Oprócz tego śpiwór. Na temat tego, jaki wybrać pewne można by i napisać małą książkę, ale dla początkującego najważniejsze będzie, żeby dobrać go do spodziewanej temperatury. Tu niestety nie ma produktów uniwersalnych, więc trzeba pomyśleć, w jakich warunkach będzie się spać i spojrzeć na opisy śpiworów. Powinny być tam 3 podstawowe wartości:

  • temperatura komfortowa – taka, gdzie będzie się dobrze spać
  • temperatura limitu – w której można się jeszcze wyspać bez problemów
  • temperatura ekstremalna – która pozwali człowiekowi nie nabawić się hipotermii (tu już nie ma mowy o spaniu, a jedynie przeżyciu nocy)

Czyli wybieramy tak, żeby najniższa temperatura, jakiej się spodziewamy, była parę stopni powyżej tej drugiej wartości (w przypadku kobiet o wiele powyżej, bo są mniej odporne na wychłodzenie).

Ok, najważniejsze jest, teraz dodatki poprawiające komfort. Jakaś karimata pod śpiwór, żeby nie spać na twardym i nierównym. Coś pod głowę – może być plecak lub bluza, ale to nie jest szczyt wygody. Może czapka, może grubsze skarpetki, bo palce lubią marznąć jako pierwsze. Ja doszedłem też do wniosku, że fajnie mieć rzeczy do przebrania, bo w przepoconych od kilkugodzinnego chodzenia nie śpi się zbyt fajnie. No i przede wszystkim niezawodne źródło światła – tu chyba nie potrzeba dodatkowych wyjaśnień.

I w zasadzie tyle. Specjalnie pomijam kwestię rozpalania ognia – jak nie mamy w tym doświadczenia, to lepiej się za to nie brać, szczególnie w lesie!

Wieczorne wejście na Mogilicę

Żebym mógł na tej górze spać, musiałem najpierw jakoś dotrzeć do szlaku. Na Mogielicę jest parę dróg, ale jadąc z Krakowa transportem publicznym, najłatwiej dostać się do Szczawy (busy na Szczawnicę). Startuje stamtąd niebieski szlak, który po około 2 – 2,5 godziny marszu pozwoli dotrzeć na szczyt.

Wsiadam parę minut po 17-stej, wysiadam około 18:20. Byłem tu już kilka razy, więc szybko odnajduję trasę. Szlak przez chwilę prowadzi przy domach, później wchodzi do lasu, by bo paru minutach stromego podejścia znów odwiedzić wioskowe domki i gospodarstwa. Nie na długo jednak, bo zaraz potem na dobre znika wśród drzew.

Oznaczenia są raczej dobre, ale pamiętam, że gdy byliśmy tu za pierwszym razem, zdarzyło nam się raz czy dwa pomylić trasę na początkowym etapie. Więc warto uważnie się rozglądać lub mieć GPS z mapą szlaku – a najlepiej jedno i drugie.

Początek niebieskiego szlaku w Szczawie.
Leśne podejście zaraz na początku wędrówki.

Później dość długo idzie się wśród drzew i krzewów, od czasu do czasu mijając jakąś mniejszą lub większą polankę. Nachylenie jest łagodne, trudności brak. Przez chwilę idę nawet szeroką drogą wysypaną jakimś dobrze ubitym żwirem. Tą ostatnio docieram do połowy trasy, gdzie przy niewielkiej altanie do niebieskiego dołącza się żółty szlak, który również prowadzi na szczyt Mogielicy.

Poniżej parę zdjęć z opisanego w poprzednim akapicie odcinka:

W oddali widać już szczyt z więżą widokową.
Wspomniana altana na końcu żwirowej drogi.

Przy altanie skręcam w prawo i zaczynam lekkie podejście. O ile dobrze kojarzę, jest to również fragment trasy do narciarstwa biegowego, która okala cały masyw Mogielicy. Nie trzymam się jej jednak zbyt długo, bo później mój szlak skręca w las i przez parę minut wspinam się stromą ścieżką po niezbyt wygodnych kamieniach (dobra, może nie są tak niewygodne, jak w Tatrach, ale i tak warto patrzeć, gdzie stawia się kroki).

Po wyjściu z lasu trafiam na Polanę Stumorgową, będącą jednym z ładniejszych napotkanych dziś miejsc. Oferuje dobry widok na szczy Mogielicy oraz rozległą panoramę innych pasm górskich w okolicy. Przy dobrej widoczności widać nawet Tatry (dziś niestety nie było takich warunków).

Polana Stumorgowa – widok na Mogielicę.
Polana Stumorgowa – spojrzenie w tył.

W tym momencie słońce jest już bardzo nisko – lada chwila schowa się pod horyzont. Do szczytu mam jeszcze około pół godziny, ale wydaje mi się, że zdążę tam dotrzeć przy dziennym świetle. A nawet jak nie – trudno, przy latarce też można rozbijać namiot.

Na końcu polany zaczyna się rezerwat, obejmujący wierzchołek góry oraz jego północe i wschodnie okolice. Zaczyna się również najtrudniejsze podejście na trasie. Znowu po niezbyt wygodnych kamieniach, choć i w tym przypadku nie zajmuje ono więcej niż kilka – kilkanaście minut.

Zarówno na polanie, jak i pod wieżą na szczycie stoją już rozbite namioty. Więc nie tylko ja wpadłem na ten pomysł. Trochę szkoda, bo liczyłem jednak, że będę miał tu ciszę i spokój. Myślę, że środek tygodnia byłby lepszym terminem niż środek długiego weekendu. Ale trudno się mówi – wracał przecież nie będę.

Wychodzę na więżę i udaje mi się załapać na końcówkę zachodu słońca. Później rozbijam namiot, jem „kolację” i układam się do spania.

Namiot rozłożony, można spać.

Mogielica – wschód słońca

Niestety, spanie okazuje się trudniejsze niż myślałem. Wśród przebywających na szczycie osób jest grupa, która postanowiła urządzić tu małą imprezę. Palą ognisko (w lesie, w samym centrum rezerwatu – świetny pomysł), piją, klną, puszczają muzykę z telefonu i wydzierają się tak, że pewnie słychać ich parę kilometrów dalej. Mija dobre 2-3 godziny zanim w końcu odpuszczają i idą do swoich namiotów. Ja przez ten czas przespałem może kilka minut.

Wniosek na następny raz: wybrać mniej popularne miejsce albo termin w środku tygodnia. Albo kupić stopery do uszu.

Gdy nastała cisza, zasnąłem praktycznie od razu. Miałem przygotowany budzik na 4:40. Wschód miał być co prawda dopiero koło 5:30, ale wiadomo, że niebo zaczyna nabierać kolorów o wiele wcześniej. Ostateczne, okazał się niepotrzebny. Przebudziłem się o 4:20, poleżałem chwilę, po czym stwierdziłem, że już mi wystarczy.

Po otwarciu namiotu zobaczyłem, że gwiazdy powoli bledną, a horyzont staje się lekko czerwony. Wszedłem na wieżę i zobaczyłem, że przez noc przybyło tam trochę osób – część spała na samej górze bez namiotów (więc pewnie mieli cieplejsze śpiwory niż mój). Do wschodu ciągle było jednak daleko, więc wróciłem na dół, zjadłem coś, złożyłem namiot i dopiero potem ulokowałem się u górę, by podziwiać spektakl.

Szczerze mówiąc… był taki sobie. Ten oglądany rok temu z Babiej Góry zrobił na mnie większe wrażenie. Nie mówiąc już o tych, które mam okazję czasem oglądać w Krakowie podczas porannego biegania. Ale sam jestem sobie winien – bezchmurne niebo raczej nigdy nie da spektakularnego wschodu. Chyba trzeba mieć po prostu szczęście.

Jakieś pół godziny przed wschodem było już całkiem jasno.
Słońce pojawia się na horyzoncie (około godziny 5:40).
Na zdjęciach tego niestety nie widać, ale miało intensywnie czerwoną barwę – chyba to właśnie podobało mi się najbardziej podczas całego wschodu.
Słońce już po wschodzie – coraz ciężej patrzeć gołym okiem.

Parę minut przed 6-tą było już po wszystkim. Łącznie na szczycie było nas kilkunastu. Nie aż taki tłum jak na Babiej, jednak o wiele więcej ludzi niż się spodziewałem.

Namioty innych osób, które przyszły oglądać wschód słońca na Mogilicy.

Zejście do Szczawy i powrót do domu

Pora schodzić. Niby nie muszę tą samą trasą, jednak tak będzie najłatwiej i najszybciej, więc wybieram tę opcję – głównie dlatego, że chodzenie z przywiązanymi do małego plecaka dużym namiotem i śpiworem nie jest zbyt wygodne.

A więc w drogę. Najpierw stromizną z wierzchołka, potem przez cudownie oświetloną porannym światłem Polanę Stumorgową, przez las, pod altankę na rozdrożu szlaków, następnie znów lasem, coraz niżej i niżej, aż pojawiły się zabudowania i w końcu droga z przystankiem autobusowym. Całe zejście, spokojnym tempem, zajęło mi niecałe półtorej godziny. Szlak o tej porze niemal pusty – spotkałem tylko jedną parę pod sam koniec schodzenia.

Pamiątkowe zdjęcia z więżą widokową. Na szczycie widać osoby, które spędziły tam noc lub przyszły rano tuż przed wschodem.

Poniżej kilka zdjęć zrobionych podczas drogi na dół:

Koniec szlaku nie okazał się niestety końcem mojego powrotu. Po raz kolejny miałem okazję przekonać się, że przewoźnicy na trasie Szczawnica – Kraków kompletnie nie trzymają się swoich rozkładów jazdy. Pierwszy autobus nie przyjechał wcale, drugi miał ponad 20 minut opóźnienia. Ostatecznie, w domu byłem dopiero trochę przed 11-stą.

Mapka z trasą:

Podsumowanie

Mimo paru przeciwności losu, wycieczka bardzo mi się podobała i mam nadzieję, że jeszcze w tym roku uda mi się zrobić kolejny nocny wypad w góry. Wiem, że parę rzeczy mógłbym poprawić i chętnie wyciągnę te wnioski na przyszłość. Podoba mi się ta wolność, którą oferuje namiot.

Mogilicę też mogę zdecydowanie polecić. Trasa jest ładna i niezbyt długa, a wierzchołek (będący przy okazji najwyższym szczytem całego Beskid Wyspowego) oferuje świetne widoki na całą okolicę. Sam byłem już tam 4 razy i myślę, że na tym się nie skończy – jedna z fajniejszych gór położonych w pobliżu Krakowa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *