Rowerem po Małopolsce – podjazd na górę Chełm

Rowerowa forma rośnie z tygodnia na tydzień. Długie dystanse i pagórki straszą coraz mniej, więc może by teraz wybrać się w prawdziwe góry? Położony w pobliżu Myślenic szczyt o nazwie Chełm wręcz idealnie nadaje się na pierwszą taką wycieczkę.

Jest sobota rano. Ostatnio byłem na rowerze w czwartek: Kalwaria i Lanckorona – 85 kilometrów, sporo mniejszych i większych górek po drodze. Ale na koniec nie było zmęczenia, a w piątek dało się nawet całkiem fajnie pobiegać, więc czuję się gotowy na kolejny wyjazd.

Mam takie założenie, żeby z wycieczki na wycieczkę lekko podnosić poziom trudności. Czasem dodam dystansu, czasem przewyższeń. Trzeba się przecież rozwijać, a i sezon na długie jazdy też nie będzie trwał wiecznie. Tym razem wybieram to drugie – niech odległość będzie podobna, ale więcej podjazdów. A gdzie łatwiej o podjazdy niż w górach? Najbliższej z Krakowa mam w Beskid Makowski, więc jak na pierwszy raz szosą w górach – to dość oczywisty wybór.

Dojazd z Krakowa do Myślenic

Niestety, pogodowe prognozy na weekend są dalekie od ideału. Zapowiadają sporo burz i deszczu, choć temperatury nadal mogą dawać popalić. Wygląda na to, że najlepiej wyjechać rano i liczyć na to, że uda się wrócić zanim dojdzie do zmiany warunków na mniej przyjazne.

O 7:30 jestem już najedzony, spakowany i gotowy do drogi. Rozpoczynam jazdę na Myślenice. Plan jest taki, żeby wyjechać z Krakowa na południe, a potem powoli przedzierać się przez pagórki Pogórza Wielickiego. Pierwszą część zadania realizuję kierując się najpierw na Rondo Matecznego, a potem przemieszczam się nową ścieżką rowerową przy Zakopiance. W okolicach Łagiewnik skręcam w ulicę Józefa Marcika, a następnie jadę przez osiedle domków jednorodzinnych aż do mostu nad autostradą A4 (ulica Kąpielowa).

I tym sposobem jestem już w Swoszowicach, gdzie wybieram drogę prosto na południe, do Wrząsowic. W pamięci mam ciągle sporo rozkopanych dróg, które lekko utrudniały mi jazdę podczas wycieczki do Dobczyc. Na miejscu okazuje się jednak, że roboty są już prawie zakończone i mam do dyspozycji nowy, gładki asfalt.

Wyremontowana droga w okolicach Wrząsowic.

Wspomniane Wrząsowice to przy okazji całkiem solidny podjazd. Bez jakichś szczególnie dużych nachyleń, ale trochę trwa i aż po Świątniki Górne jedzie się niemal non stop pod górkę.

W Świątnikach robię parę minut przerwy na skwerze przy urzędzie miasta, a potem obieram kurs na Siepraw. W sumie, to nie miałem jakiejś konkretnej zaplanowanej trasy do Myślenic. Wiedziałem tylko, że muszę jechać na południe, a dokładniej poprowadzą mnie drogowskazy.

Jazdę do Sieprawia rozpoczynam od długiego zjazdu jakąś boczną, mało ruchliwą ulicą. Choć i tak do tej pory raczej nie mogłem narzekać na samochody – może wczesna pora i środek długiego weekendu sprawiły, że było ich mniej niż zazwyczaj.

Przyjemne, prawie puste drogi w okolicach Sieprawia.

Myślę, że skręt w tę drogę był dobrą decyzją. Oprócz wspomnianego już spokoju, dostałem też ładne krajobrazy i możliwość poznania nowych okolic. Wygląda na to, że choć po Pogórzu Wielickim miałem już okazję trochę pojeździć, to i tak zostało mi jeszcze sporo do odkrycia. Przykładem może być na przykład urocze, schowane trochę w lesie źródełko błogosławionej Anieli Salawy. Dla miejscowych pewnie miejsce lokalnego kultu, dla mnie – fajna ciekawostka i okazja do chwili odpoczynku przed długim i stromym podjazdem, którym będę opuszczał Siepraw.

Przy źródle bł. Anieli.

Kolejne etapy podróży to Zawada i Polanka. Jak w całej okolicy, jedzie się na przemian w górę i w dół. Płaskiego praktycznie nie ma, choć nie trafiam też już na żaden szczególnie wymagający podjazd. Po pewnym czasie docieram na obrzeża Myślenic, gdzie muszę uruchomić na GPS i zorientować się na mapie, bo przez chwilę nie wiem, którą drogą powinienem kontynuować jazdę.

Po zasięgnięciu informacji, przejeżdżam nad Zakopianką i bez większych problemów trafiam do centrum. Tam jadę prosto, po raz kolejny przecinam tą jedną z najważniejszych małopolskich dróg (tym razem dołem) i jestem na Zarabiu – malowniczo położonej dzielnicy Myślenic, skąd za chwilę zacznę mozolną wspinaczkę na górę Chełm.

Przed tym jednak, pora na chwilę przerwy. Zatrzymuję się nad Rabą, jem coś, piję, później objeżdżam prawie cały park dookoła. Myślenice mają mnóstwo świetnych terenów rekreacyjnych wzdłuż rzeki. Są alejki spacerowe, ścieżki dla rowerzystów, ławki, place zabaw, boiska, a nawet park linowy. Oraz oczywiście górskie szlaki, bo miejscowość jest położona na północnym krańcu Beskidu Makowskiego i stanowi świetny punkt startowy dla fanów trekkingu. Mówiąc krótko – raj dla aktywnych.

Rzeka Raba (widok z mostu na ulicy Piłsudskiego).

Spiętrzenie wody i kamieniste plaże przy brzegu rzeki.
Parkowa alejki nad Rabą.
Jest nawet park linowy.

Rowerem na górę Chełm

Ok, pora kierować się na główną atrakcję. Odnajduję ulicę Leśną, gdzie zaczyna się podjazd. Stąd aż do końca drogi na Chełmie jest jakieś 7 – 8 kilometrów, a przewyższenie do pokonania to grubo ponad 300 metrów. Czyli wygląda na to, że szykuje się dobre kilkadziesiąt minut napierania.

Początek podjazdu na ulicy Leśnej.

Pierwszy odcinek to jeszcze jazda wśród zabudowań. Tam też jest rozdroże, gdzie należy skręcić skręcić w jego prawą odnogę. Później wjeżdża się do lasu, który będzie głównym krajobrazem przez parę najbliższych kilometrów, dając przy okazji sporo przyjemnego cienia.

Asfalt na tym odcinku jest dobrej jakości, a ruch minimalny. Powiedziałbym nawet, że jest więcej pieszych i rowerzystów niż samochodów. Co do nachylenia, nie jest stałe – są odcinki faktycznie strome i mocno podbijające tętno, ale raczej nie są długie i przeplatają się z fragmentami lekko nachylonymi, a nawet płaskimi, które dają chwilę wytchnienia.

Początek najbardziej wymagającego odcinka o nachyleniu kilkunastu procent.

Po jakimś czasie wyjeżdżam z lasu i trafiam na zabudowania. Na zboczach tej góry mieszka bowiem całkiem sporo ludzi, a sam Chełm jest pełnoprawną dzielnicą Myślenic. Są sklepy, kościół, szkoła. Być może mieszkańcy nawet nie muszą zbyt często ruszać się stąd na dół.

Na tym odcinku niestety kończy się dobra droga. Dalej jest już nierówno i trzeba uważać, żeby nie wjechać w którąś z licznych dziur (choć większe znaczenie będzie to mieć przy zjeździe w drodze powrotnej). Jadąc cały czas prosto dotarłbym do miejsca, gdzie asfalt kończy się w ogóle, ale chcąc dostać się na szczyt muszę trochę wcześniej skręcić  prawo i kontynuować jadę pod górę.

Chwilę później domy znikają i znowu jestem w lesie. W pewnym momencie asfalt zamienia się w drogę gruntową, ale 200 – 300 metrów dalej pojawia się ponownie. Trzymając się tej trasy docieram najpierw pod nadajnik z wieżą widokową (zamkniętą), a później pod karczmę i górną stację wyciągu narciarskiego. To koniec podjazdu, dalej jest już w dół, po nawierzchni zdecydowanie nie nadającej się do jazdy rowerem szosowym.

Trasa podjazdu pokrywa się częściowo z zielonym (pieszym) szlakiem turystycznym.
Choć byłem tu już parę razy, jeszcze nie trafiłem na okazję, żeby ta wieża była otwarta.
Karczma na Górze Chełm.
Górna stacja jednego z wyciągów.
Oraz górna stacja drugiego, większego wyciągu.

Na tutejszą infrastrukturę na pewno nie można narzekać. Są dwa wyciągi krzesełkowe z różnych stron góry. Są trasy narciarskie i rowerowe (MTB / downhill) o różnych stopniu trudności. Są również piesze szlaki, którymi już nieraz miałem przyjemność wędrować. Coś dla siebie znajdą więc miłośnicy wielu różnych sportów.

Skoro już tu wjechałem, to decyduję się usiąść na chwilę i pooglądać krajobraz. Całkiem fajnie widać okoliczne szczyty, Myślenice i parę innych miejscowości. Pogoda jest świetna – nie za ciepło, lekko wieje, a słońce od czasu do czasu chowa się za chmurami. Chętnie zostałbym dłużej, jednak mam w pamięci, że po południu może dojść do załamania pogody i po około 10 – 15 minutach odpoczynku decyduję się na powrót.

Szosą w góry też można ;)

Zjeżdżam dokładnie tą samą trasą, którą się tu wdrapałem. Innej nie ma. To znaczy – są, ale nie dla mojego Tribana, który woli trzymać się asfaltu niż pełnych kamieni i korzeni leśnych ścieżek. Droga w dół zajęła oczywiście o wiele mniej czasu niż ta pod górę. Po kilkunastu minutach znów byłem nad brzegiem Raby.

Powrót i alpaki

Teraz zostało już tylko wrócić do domu. A to oznacza 30 kilometrów jazdy, w większości przez Pogórze Wielickie. Na szczęście upałów dziś nie ma, jedzenie i picie w plecaku jeszcze jest, a i siły w nogach trochę zostało. Więc będzie dobrze, byle tylko zdążyć przez burzą, bo już wydawało mi się parę razy, że słyszałem jakieś grzmoty w oddali.

Wyjazd z Myślenic to kopia porannej trasy. Przez centrum, potem ulicą Kasprowicza na most nad Zakopianką i dalej Sienkiewicza na północ. Potem przez Polankę, ale przed Zawadą podejmuję spontaniczną decyzję o powrocie inną trasą. Skręcam w lewo i do Świątnik Górnych jadę przez Krzyszkowice oraz Olszowice.

Stare, kolorowe domki to specjalność nie tylko Lanckorony.
Malowniczo położone gospodarstwo rolne w Olszowicach.

W Świątnikach miałem w planie zjechać na Wrząsowice, ale coś pomyliłem i ostatecznie pojechałem na północ przez Konary. Była to jednak bardzo korzystna pomyłka, bo pomimo kiepskiej jakości tamtejszych dróg, trafiłem na nie lada atrakcję w postaci hodowli strusi i alpak! Sympatyczne zwierzaki chętnie podchodziły do odrodzenia i gdyby nie ono, pewnie dałyby się pogłaskać.

Po spędzeniu chwili na podziwianiu tych egzotycznych okazów, jadę dalej jakąś wąską, lokalną drogą i docieram do centrum Wrząsowic. Tam zjeżdżam na dół, skręcam na Lusinę i przez Swoszowice trafiam do Krakowa. Do domu jadę podobnie jak rano, czyli ścieżką wzdłuż Zakopianki.

Wycieczkę mogę śmiało zakwalifikować jako górską. Przy 84-ech przejechanych kilometrach wyszło ponad 1100 metrów w górę. Co jednak najlepsze, nie czuję się tym jakoś mocno zmęczony, a nawet mam ochotę na jeszcze większe podjazdy. No i chyba miałem sporo szczęścia z pogodą, bo zaczęło padać dosłownie kilkadziesiąt minut po moim powrocie.

Mapka:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *