Kieżmarski Szczyt zimą – wejście przez Huncowski Szczyt
Nie wiem czemu, ale od jakiegoś czasu mocno mnie ciągnęło do tego szczytu. Letnie wejście zapamiętałem jako dość łatwe i przyjemne, więc spodziewałem się, że zimą, przy dobrych warunkach, też nie będzie to jakieś wymagające wspinanie. Myliłem się. „Kieżmar” dał nam trochę popalić, ale myślę, że wejście tam było jednym z bardziej satysfakcjonujących momentów tego sezonu.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Po serii tatrzańskich jednodniówek, tym razem organizujemy wyjazd na cały weekend. Pogoda ma dopisać, warunki lawinowe też powinny pozwolić zdziałać coś ciekawego. Pora więc spędzić na Słowacji trochę więcej czasu, na pierwszy ogień biorąc zimowe wejście na Kieżmarski Szczyt.
Kieżmarski Szczyt w zimie – podstawowe informacje
Mierzący 2556 metrów Kieżmarski Szczyt leży na Słowacji, w południowo-wschodniej części Tatr Wysokich. Znajduje się poza siecią znakowanych szlaków turystycznych, więc legalnie można go zdobyć jedynie w towarzystwie uprawnionego przewodnika albo drogą wspinaczkową o trudnościach co najmniej III, jako członek dowolnego klubu wysokogórskiego.
W praktyce, istnieje też kilka łatwych dróg, którymi „zwykli” turyści regularnie zdobywają wierzchołek. Zimą, najpopularniejszym i przeważnie najbezpieczniejszym wariantem jest ten wiodący przez Huncowski Szczyt i Huncowską Przełęcz. Jej trudności wynoszą 0+, choć zimą i tak decydujące zdanie mają panujące aktualnie warunki.
Wybierając się o tej porze roku na „Kieżmara”, należy spodziewać się stromych podejść, eksponowanych grani i czujnych trawersów. Przeważnie będzie też panować mniejsze lub większe zagrożenie lawinowe (szczególnie w ostatniej części trasy). Pod względem nawigacji nie jeszcze szczególnie trudno, choć i tak parę punktów orientacyjnych trzeba będzie zapamiętać. Generalnie, zimowa wersja tej drogi jest znacznie bardziej wymagająca niż letnia.
W kwestii sprzętu, polecam zabranie dwóch czekanów oraz choć podstawowego sprzętu do asekuracji. Koniecznością będą oczywiście raki, kask oraz odpowiednia odzież. Oprócz tego, przed wyjazdem warto się zaopatrzyć w jakąś polisę ubezpieczeniową, która pokryje koszty ewentualnej akcji ratunkowej.
Wejście na Kieżmarski Szczyt zimą – relacja z wycieczki
Dojazd do Tatrzańskiej Łomnicy
Tym razem, na Słowację Ruszamy moim samochodem. Jak zawsze w środku nocy, po niezbyt przyjemnej pobudce i szybkim spakowaniu tego, co potrzebne na dwudniową wycieczkę. Po zejściu do auta, pakuję swój plecak do bagażnika i ruszam po resztę ekipy, którą zbieram z różnych części Krakowa.
Gdy mamy komplet, wracamy na Zakopiankę i udajemy się nią w stronę Nowego Targu. Tam odbijamy na Jurgów, gdzie kilkadziesiąt minut później przekraczamy polsko-słowackie przejście graniczne. Kolejnym etapem jest objechanie Tatr Bielskich od wschodu i kawałka Tatr Wysokich od południa. Zatrzymujemy się w miejscowości Tatrzańska Łomnica, na dużym parkingu w pobliżu dolnej stacji kolejki. Koszt postoju wynosi 10 euro za dobę.
Dojście do Łomnickiego Stawu
Po zostawieniu auta wchodzimy na pobliską drogę i tam skręcamy w lewo. Prowadzi nas ona do nartostrady, której skrajem będziemy podchodzić aż w okolice stawu. Odbijamy w prawo i zaczynamy podejście. Tak na dobrą sprawę, to Tatrzańska Łomnica jest kolejną ze słowackich miejscowości, które zimą są niemal całkowicie podporządkowane narciarstwu.
Nabierając wysokości, praktycznie cały czas mamy przez sobą masyw Łomnicy oraz Kieżmarskiego Szczytu. Pomiędzy nimi rozciąga się również Grań Wideł, będąca jedną z najtrudniejszych na terenie Tatr. Z pewnością, jest ona jednym z moich wspinaczkowych marzeń, jednak wiem też, że czeka mnie jeszcze dużo nauki i nabierania doświadczenia, nim będę gotowy na takie wyzwanie.
Gdzieś po drodze mijamy stację przesiadkową, potem ruszamy w kierunku stawu, gdzie znajduje się kolejna (najbardziej wygodny wariant wjazdu kolejną na Łomnicę wymaga właśnie dwóch przesiadek). Pod względem nachylenia, trasa jest raczej łagodna, choć zdarzają się pojedyncze, bardziej strome odcinki.
Pod koniec podejścia wychodzimy w bardziej płaski teren, skręcamy w prawo i przechodząc ponad Schroniskiem Łomnickim docieramy w okolice stawu. Choć tutaj drobna uwaga – staw jest okresowy i dziś akurat go nie ma. Wysechł jesienią, wróci po wiosennych roztopach.
W najbliższej okolicy znajduje się całkiem sporo przeróżnej, sportowo-turystycznej infrastruktury. Jest wagonik na Łomnicę, wyciąg kanapowy na Łomnicką Przełęcz, plac zabaw, trasa spacerowa wokół jeziora, restauracja z dużym tarasem i budynek obserwatorium kawałek dalej. My postanawiamy przenieść się w okolicę restauracji i zrobić chwilę przerwy na wspomnianym tarasie.
Zimowe wejście na Huncowski Szczyt
Po przekąszeniu czegoś większego zaczynamy główną, w większości pozaszlakową część wycieczki. Spod restauracji odbijamy na północ, przechodzimy po betonowym mostku przy Łomnickim Stawie i podchodzimy kawałek pod obserwatorium. Tam skręcamy w lewo i kierujemy się na zbocze Huncowskiego Szczytu.
Tuż za budynkiem mijamy tabliczkę informującą o sezonowym zamknięciu szlaków. Za nią, przez chwilę poruszamy się łagodnie nachylonym terenem przy słupach energetycznych. Tu jesteśmy jeszcze na czerwonym szlaku Magistrali Tatrzańskiej, której oznaczenia czasami wystają spod śniegu.
Z czasem teren zaczyna się wznosić, co stanowi dobrą okazję do założenia raków i wyjęcia czekanów. Dziś mam ze sobą dwie sztuki, choć na razie w zupełności wystarczy jeden, turystyczny. Samo podejście nie wygląda zresztą na szczególnie wymagające.
Na początku stromego terenu żegnamy się z czerwonym szlakiem. Odbija on w prawo i trawersuje zbocze, po którym właśnie zaczynamy podchodzić. Idąc tą trasą dalej, dostalibyśmy się na w okolice Doliny Huncowskiej lub na Rakuską Przełęcz. Stamtąd też prowadzą dość łatwe drogi na Kieżmarski Szczyt, jednak zimą są one bardziej zagrożone lawinami.
Kolejny odcinek to długie, mozolne nabieranie wysokości. Od miejsca zejścia ze szlaku do wierzchołka Huncowskiego Szczytu mamy niemal 500 metrów przewyższenia, które trzeba jakoś pokonać. Na szczęście, dziś mamy chociaż do dyspozycji założony ślad.
Generalnie, trzymamy się lewej strony zbocza. Wygląda na mniej strome, a także ma sporo wystających skał, co sprawia, że mniej obawiamy się tu lawin. Choć szczerze mówiąc, dzisiejsze warunki nie są pod tym względem jakoś szczególnie niebezpieczne.
Z czasem, zza zbocza zaczyna wychylać się wierzchołek Łomnicy, potem również Kieżmarskiego Szczytu. W końcu ono samo staje się bardziej płaskie i kamieniste. Tam zgodnie z przebiegiem grani odbijamy lekko w prawo i kierujemy w stronę wierzchołka Jaszczerzyckiej Kopy. Ten ostatni jest mało wybitną kulminacją, leżącą po drodze na znajdujący kawałek dalej Huncowski Szczyt.
Dostawszy się na Kopę, skręcam w lewo i kieruję się w stronę Huncowskiego Szczytu. Wiem, że droga na Kieżamarski tego nie wymaga, ale ponieważ nigdy wcześniej na Huncowskim nie byłem, to chętnie skorzystam w okazji.
Po chwili marszu szeroką, wygodną granią docieram na jeden z wierzchołków, ale nie mam pewności czy on jest tym najwyższym, więc schodzę jeszcze na Hunocwską Szczerbinę i wdrapuję na głazy położone po jej drugiej stronie. I dobrze, to ponoć to właśnie tam znajduje się najwyższy punkt góry.
Zejście na Huncowską Przełęcz
Od razu przyznam, że zrobiłem to w sposób daleki od optymalnego. Z Huncowskiego Szczytu powinienem wrócić w okolice wierzchołka Jaszczerzyckiej Kopy i kawałek przed nim odbić za na północ, aby zejść dość łatwą, łagodnie nachyloną ścieżką. Zamiast tego, obniżanie się zacząłem z okolic Huncowskiej Szczerbiny i dłużej niż to konieczne męczyłem ze znalezieniem odpowiedniego wariantu. Nie pomagał też mocno zmrożony, niemal „zabetonowany” śnieg, który znajduje się po ten stronie góry.
W końcu i tak docieram do docelowej ścieżki. Tam odbijam w lewo i trawersuję wierzchołek Huncowskiego. Generalnie, nie jest to trudne, choć dziś jeden odcinek na chwilę mnie zatrzymuje. Zbocze jest strome i oblodzone, więc wyjmuję drugi czekan i naprawdę ostrożnie, metr po metrze, przemieszczam się w stronę łatwiejszego terenu. Trwa do dobrych kilka minut, jednak dalsza droga na przełęcz jest już pozbawiona takich niespodzianek (przy czym uwaga: w innych warunkach śniegowych, ten fragment może w ogólnie nie sprawiać żadnych trudności).
Aha, po co w ogóle ten trawers? Przecież będąc na Huncowskim Szczycie na Huncowską Przełęcz miałem bliżej niż przysłowniowy rzut kamieniem. Niestety, tuż za wierzchołkiem znajduje się trudny uskok, którego pokonanie zdecydowanie przekracza turystyczne trudności. Lepiej więc kawałek się cofnąć i obejść szczyt nieco niżej, po północnej stronie.
Kieżmarski Szczyt zimą – wejście od Huncowskiej Przełęczy
Na Huncowską Przełęcz docieram razem z Grześkiem. Reszta ekipy jest jeszcze lekko z tyłu. Postanawiamy jednak nie czekać zbyt długo i od razu ruszamy w dalszą drogę. W tym momencie myślimy, że najtrudniejszy odcinek całej trasy mamy już za sobą. Wkrótce przekonamy się jednak, że zimą dość łatwo jest nie docenić tego szczytu.
Podchodzimy w kierunku grani, jednak wraz ze wzrostem trudności zaczynamy ją obchodzić z prawej strony. Trwa to minutę, może dwie, po czym znów wracamy na grań i idziemy kawałek jej zaśnieżonym ostrzem.
Chwilę później, nie ma już ucieczki przed skalnymi trudnościami. Musimy trochę podejść z użyciem rąk, co technicznie jest chyba najbardziej wymagającym odcinkiem trasy (wycena w granicach 0+). Ciekawie jest również na kolejnym fragmencie, gdzie mamy okazję się zmierzyć z dość mocno eksponowaną, skalistą granią. Choć akurat mi takie miejsca zawsze sprawiają mnóstwo frajdy.
Za granią trafiamy na kolejny czujny odcinek. Tym razem jest to strome podejście w górę zbocza. Idziemy nieco po skosie, uważając na twardy, śliski śnieg. W tym miejscu, dwa czekany znów okazują się bardzo pomocne. Bez nich, czasem brakowałoby mi solidnych punktów podparcia.
Parę minut później ponownie jesteśmy na ostrzu grani, gdzie czeka nas parę minut zabawy w dużej ekspozycji. To kolejny świetny odcinek, który w dzisiejszych warunkach pokonuje się z niemałą przyjemnością.
Dalej też jest ciekawie. Skały znikają pod śniegiem, a my musimy jakoś przejść po tym białej, zmrożonej ścieżce. Po obu stronach mamy niezłe przepaście, ale jakoś udaje się pokonać te kilka, może kilkanaście metrów bez zbędnego stresu.
Kawałek dalej grań się kończy, a my zaczynamy podejście stromym, zaśnieżonym zboczem. To miejsce jest szczególnie niebezpieczne pod względem lawin, jednak w dzisiejszych warunkach nadaje się do przejścia. Śnieg jest twardy, choć ze względu na częstsze oświetlenie, już nie tak twardy, jak na wcześniejszych odcinkach. Mimo dużego nachylenia, podchodzi się tu całkiem dobrze.
Końcówka zbocza jest już nieco bardziej wymagająca. Tam pod śniegiem trafiają się zarówno trawki, jak i skały, więc trzeba stawiać kroki ze wzmożoną ostrożnością. Pokrywa też jest już miększa niż na dole, co dodatkowo zwiększa trudności. Ostatecznie, dostajemy się jednak na grań, gdzie skręcamy w lewo i ruszamy w stronę wierzchołka. Gdzieś w tym miejscu mijamy się również ze słowackim przewodnikiem, który prowadzi klientkę na linie.
Po powrocie na grań wracają mikstowe trudności. Głazy są duże, więc nie zawsze da się na nie wygodnie wspinać. Czasem łatwiej obejść od jednej lub drugiej strony, jednak oba warianty wiążą się z jakimiś niedogodnościami – albo duża ekspozycja, albo ryzyko poślizgnięcia i upadku po stromym zboczu.
Kawałek dalej grań się wypłaszcza i robi wyraźnie łatwiejsza. Po prostu maszerujemy jej ostrzem aż docieramy w okolice wierzchołka. Najwyższy punkt góry znajduje się jednak jeszcze kawałek dalej. Aby się tam dostać, trzeba odbić w prawo i albo przejść po jednym z głazów, albo obejść go od lewej strony, po stromym zboczu. Ja decyduję się na to drugie, a w przejściu pomagają mi ślady zostawione przez osoby będące tu wcześniej.
Po zakończeniu tego trawersu wdrapuję się jeszcze na kilka kamieni i docieram na wierzchołek. Dalej, teren przede mną zaczyna opadać, tworząc spektakularną Grań Wideł, ciągnącą się między Kieżmarskim Szczytem a Łomnicą. Po jej prawej stronie świetnie prezentują się także oba Durne Szczyty. Widać oczywiście znacznie więcej, jednak te, wymienione przez chwila giganty robią największe wrażenie.
Zejście z Kieżmarskiego Szczytu
Ze względu na wiatr i niską temperaturę, dziś raczej nie posiedzimy tu zbyt długo. Ot, trochę gratulacji, parę zdjęć, filmików i jazda w dół, zanim zimno zrobi się nieznośne. Zejście zaczynamy akurat w momencie, gdy na szczyt dociera pozostała trójka. Zatrzymujemy się więc jeszcze na chwilę, by zamienić z nimi parę słów, jednak później każdy robi swoje. Poza raz kolejny spotkamy się na Huncowskiej Przełęczy.
Pokonawszy płaską i dość łatwą część grani, na chwilę trafiamy w trudniejszy teren. Po wykonaniu kilku, wymagającej większej ostrożności ruchów jesteśmy już za nim, więc skręcamy w prawo i ruszamy w dół zbocza. Podczas zejścia, to właśnie tego odcinka obawiam się najbardziej. Niemal cały czas poruszamy się tutaj przodem do zbocza, głęboko wbijamy czekany i uważamy na lekko osuwający się śniegu.
Wkrótce nachylenie spada i można się obrócić. Tempo zejścia wzrasta, więc już chwilę później zostawiamy zbocze za sobą i przez chwilę idziemy wąską, śnieżną grańką. Kolejny odcinek jest skalisty i bardzo przyjemny, lecz za nim, znów czeka nas trochę schodzenia przodem do zbocza. Tym razem przyczyną nie jest jednak miękka pokrywa, a wręcz przeciwnie – pod nogami mamy taki „beton”, że zęby raków i czekany trzeba wbijać naprawdę mocno.
Po zejściu znów spędzamy parę minut na eksponowanej grani, po czym bardzo ostrożnie schodzimy po stromych, choć przyzwoicie urzeźbionych skałach. Za nimi jeszcze trochę w dół, a potem krótkie obejście grani, które sprawnie doprowadza nas na Hucnowską Przełęcz. Tam, zgodnie z założeniami, robimy postój mający na celu połączenie rozciągniętej na zejściu ekipy.
Skończywszy przerwę wznawiamy marsz i trawersujemy Huncowski Szczyt. Najpierw nieco schodzimy, lecz zaraz później znów nabieramy wysokości, ostatecznie docierając w okolice wierzchołka Jaszczerzyckiej Kopy. Trudności podobne, jak rano, choć teraz już wiemy, jak sobie sprawnie poradzić z tymi oblodzonymi fragmentami.
Na szczycie muszę zrobić kolejną przerwę. Tym razem potrzebuję trochę rozgrzać przemarznięte dłonie. Ze względu na częsty kontakt ze śniegiem przemoczyłem już dwie pary rękawiczek. Mam w plecaku jeszcze jedną, jednak zanim je założę, wolę się upewnić, że dłonie są suche i w miarę ciepłe.
Ruszamy dalej. Z Jaszczerzyskiej Kopy odbijamy w lewo i przez chwilę obniżamy się łagodną granią, z mocno wywianym śniegiem. Potem skręcamy na zbocze i zaczynamy się nim obniżać. Do zejścia jest ponad 400 metrów, ale dzięki odpowiedniemu śniegowi, możemy się tu naprawdę rozpędzić. Wytracanie wysokości idzie szybko i nie sprawia żadnych problemów.
W pewnej chwili, na niebie pokazuje się coś dziwnego. Niby tęcza, ale taka okrągła, dookoła słońca. Czyżby to efekt halo? Słyszałem o czymś takim, widziałem zdjęcia, jednak na żywo oglądam po raz pierwszy. Wow, to jest naprawdę ładne! Na chwilę znów się zatrzymujemy i próbujemy uwiecznić to niezwykłe zjawisko.
Reszta zejścia w okolice obserwatorium nie zajmuje już wiele czasu. W okolicach budynku skręcamy w prawo i kierujemy się pod stację przesiadkową. Tam pora na kolejną przerwę, spowodowaną przede wszystkim chęcią zjedzenia czegoś większego.
Powrót do Tatrzańskiej Łomnicy
Po wznowieniu marszu wchodzimy na nartostradę i zaczynamy schodzić nią w stronę parkingów. Początkowo poruszamy się po jej w miarę płaskim odcinku, później trasa zaczyna się bardziej obniżać. Do wytracenia jest sporo wysokości (ponad 800 metrów), ale idzie nam to dość sprawnie. W sumie, nie ma też za bardzo co tutaj opisywać. Po prostu drepczemy wzdłuż wyciągu, od czasu do czasu odwracając się za siebie i podziwiając między innymi zdobyty dzisiaj szczyt.
W końcu docieramy do miejsca, gdzie z trasy zjazdowej łatwo przejść na drogę prowadzącą na parking. Skręcamy w lewo, idziemy jeszcze chwilę i docieramy do mojego samochodu. Tam zrzucamy z siebie trochę zbędnych już rzeczy i ruszamy w stronę pensjonatu. Tę noc mamy zamiar spędzić w pobliskim Popradzie, będącym największym miastem w okolicy, a także niezłą bazą wypadową w słowacką część Tatr. Mamy nadzieję, że uda nam się na tyle odpocząć, by jutro również zmierzyć się z jakąś ambitną, całodzienną wędrówką.
Kieżmarski Szczyt zimą – podsumowanie
To ciekawe, co zima może zrobić z warunkami w górach. W poprzednim tekście, opisując wejście na Pośrednią Grań, stwierdziłem, że pod niektórymi względami było to łatwiejsze niż latem. W przypadku Kieżmarskiego Szczytu sytuacja jest odwrotna. W zimowych warunkach, wejście okazało się o wiele bardziej wymagające. Zamiast łatwych, letnich trawersów, mieliśmy wspinanie po stromych zboczach albo przejścia mocno eksponowanych grani. Ogólny zarys drogi niby ten sam, ale szczegóły zrobiły tu znaczną różnicę. No bo kto by się spodziewał, iż „Kieżmar” będzie trudniejszy niż Pośrednia? Ja na pewno nie.
Muszę więc przyznać, że trochę nie doceniłem tego szczytu. Nie uważam jednak, by było to coś złego! Wręcz przeciwnie – na odcinku od Huncowskiego Szczytu aż na wierzchołek Kieżmarskiego bawiłem się wyśmienicie, a przy okazji sporo nauczyłem. Myślę nawet, że będzie to jedno z moich ulubionych przejść tej zimy. W końcu dość długo marzyłem o tym szczycie, a zdobycie go przyniosło mi niemało satysfakcji.