Kraków – Zakopane rowerem (plus podjazd na Gubałówkę)

Ze względu na swoją górską pasję, Zakopane odwiedzam kilkanaście, czasem nawet kilkadziesiąt razy w roku. Najczęściej to miasto jest jednak tylko przystankiem podczas podróży w Tatry. Tym razem było inaczej. Zakopane stało się głównym celem, a ja postanowiłem, że dostanę się tam z Krakowa na rowerze.

To kolejny z moich rowerowo – kolejowych wypadów. W tym roku były już Kielce i Częstochowa, teraz przyszła pora na Zakopane. Choć tak naprawdę, to ochotę i formę na ten wyjazd miałem już wcześniej. Przeszkadzała tylko nasza, nieszczęsna kolej. Trasa Kraków – Zakopane jest od dłuższego czasu w remoncie. Będzie trwał parę… lat, z przerwami jedynie na okres wakacji. Poza nimi, na części trasy obowiązuje autobusowa komunikacja zastępcza. A ta, niestety, rowerów nie zabiera.

Wakacje jednak nadeszły, tory udostępniono i znów można jeździć na trasie Kraków – Zakopane z rowerem. Z usług PKP postanowiłem skorzystać praktycznie przy pierwszej okazji, gdy weekendowe prognozy dawały szansę w większości ładny dzień. Niestety, w większości nie oznacza całkowicie, o czym już niedługo miałem się dość brutalnie przekonać.

Z Krakowa do Zakopanego rowerem – relacja z przejazdu

Budzik miał dzwonić o 4:30, choć obudziłem się nieco wcześniej. A właściwie, to zostałem obudzony przez padający za oknem deszcz. Hej! Nie tak miało być, opady dopiero wieczorem! Ale cóż, może to tylko przelotne. Idę spać dalej, pewnie potem będzie lepiej.

W końcu odzywa się alarm. Wstaję, patrzę za okno. Wciąż kropi, ale jest poprawa. Chyba faktycznie zaraz przejdzie. Póki co, nadal mam chęć jechać. Zresztą bilet powrotny już kupiony, więc trochę szkoda byłoby rezygnować.

Jem śniadanie, przygotowuję prowiant na drogę, pakuję plecak. W międzyczasie przestaje padać. Przed wyjściem sprawdzam jeszcze prognozy i mapy radarowe pod kątem opadów. Wygląda na to, że w okolicach Krakowa przelotnie pada. Spokój będę miał dopiero w okolicach Myślenic. Ale zanim tam dotrę, może być różnie.

5:20. Wychodzę z mieszkania, znoszę rower, startuję pomiar w zegarku. Pora ruszać – co będzie, to będzie. W razie czego, mam przecież trochę wodoodpornych ciuchów. Zresztą, póki co nie pada.

Spod bloku przedostaję się do pobliskiej ulicy Marii Konopnickiej, a nią na Rondo Matecznego. Tam odbijam na południe i jadę chwilę ścieżką rowerową przy Zakopiance. Na jednym z odcinków muszę się przebijać przez trwający już chyba rok remont.

Kraków, ścieżka rowerowa
Kraków – przejazd przy ulicy Marii Konopnickiej.

Kawałek za przecięciem rzeki Wilgi, odbijam na wschód, w okolice stacji kolejowej Kraków Sanktuarium. Mijam ją, po czym kieruję się na południe w stronę osiedli domków jednorodzinny w dzielnicy Swoszowice.

Swoszowice
Przejazd przez Swoszowice.

Zaczyna kropić. Chwilę później pada już na tyle mocno, że decyduję się zjechać pod jakieś drzewko i założyć przeciwdeszczowe ciuchy. Potem siadam i czekam aż przestanie. Zapas czasu mam spory, a patrząc na niebo, niedługo powinno przejść.

Ale przejść nie chce, za to zaczyna grzmieć. Stwierdzam więc, że pora na ewakuację. Wsiadam na rower i kontynuuję jazdę wśród tutejszych domków. Później odbijam na wiadukt nad autostradą i coraz bardziej zagłębiam w tereny Swoszowic. Deszcz trochę ustaje, mam też wrażenie, że burza przechodzi bokiem.

Niestety, pomyłka. Padać co prawda przestaje, ale zaczyna błyskać niebezpiecznie blisko mnie. Lokalizuję najbliższą wiatę przystankową, wjeżdżam pod nią, zsiadam z roweru i czekam. Wiem, że miejsce nie jest idealne, ale o lepsze tu ciężko. Dookoła mam sporo wyższych budynków z instalacją odgromową, więc powinno być ok. I faktycznie jest, bo po paru nerwowych minutach burzowe chmury zauważalnie się oddalają.

Ruszam dalej. Wracam do drogi na Wrząsowice i jadę nią przez dłuższy czas. W pewnej chwili trafiam na remontowaną drogę z zerwaną nawierzchnią, lecz na szczęście, zakaz wjazdu nie dotyczy rowerów.

Kawałek przez wjazdem do centralnej części Wrząsowic mam do pokonania dość długi podjazd. Nic szczególnie stromego, ale to i tak najtrudniejszy do tej pory fragment. Dobra rozgrzewka, bo przecież wiem, że dalej czeka mnie jeszcze sporo o wiele ambitniejszych wspinaczek.

Wrząsowice, podjazd
Podjazd do Wrząsowic.

Docieram do centrum, gdzie robi się łatwiej. W pewnej chwili nawet trochę zjeżdżam. Później nadal trzymam się głównej drogi, która ma mnie doprowadzić do miasta Świątniki Górne.

Droga na Świątniki Górne
Droga na Świątniki Górne.

Gdzieś po drodze wraca deszcz. Na chwilę dość mocny, co zachęca mnie do zjazdu pod jedną z wiat przystankowych i zrobienie chwili przerwy na jedzenie. Gdy kończę, opady są wyraźnie mniejsze. Wracam na siodełko i kontynuuję jazdę ku Świątnikom.

Na ostatnim podjeździe znów pada, a w oddali słyszę grzmoty. No nic, tu za wiele nie zrobię. Musze dotrzeć do centrum i tam znaleźć jakieś schronienie. O ile kojarzę, tamtejszy Urząd Miasta, nadaje się ku temu całkiem nieźle.

Parę minut później jestem już pod budynkiem. Patrzę w nieco, oceniam sytuację. Teraz już tyko kropi, ciemne chmury wydają się ode mnie oddalać. Burzy też póki co nie ma. Jadę dalej, w razie czego będę szukał czegoś po drodze. Muszę się przecież w końcu dostać do tych Myślenic – tam według meteorologów ma być spokojniej.

Przejeżdżam przez centrum, w pewnym momencie odbijając na południe, w kierunku Sieprawia. Ostrożnie zjeżdżam śliską serpentyną, spędzam jeszcze chwilę wśród domków, a później zaliczam całkiem fajny fragment w niewielkim lesie.

Droga na Siepraw
Przyjemny, leśny odcinek drogi na Siepraw.

Docieram do Sieprawia, gdzie skręcam zgodnie z drogowskazem na Myślenice. Kolejną wioską na trasie jest Zawada. Całkiem ładnie położona, choć by się tam dostać, muszę zaliczyć jeden dość stromy podjazd. To właśnie na nim rozegra się mój mały dramat.

U podstawy tylko lekko kropi. W połowie już regularnie pada, co zachęca mnie to ponownego założenia ochraniaczy na buty. Chwilę później jestem już świadkiem oberwania chmury. Leje niemiłosiernie, a droga momentalnie zamienia się w płynącą z góry rzekę. Nie ma sensu dalej jechać, muszę to jakoś przeczekać.

Schodzę na pobocze, pod jakieś drzewo z gęstą koroną. Choć tak na dobrą sprawę, nic mi to nie daje. I tak woda wlewa się mi gdzie tylko może. Odkładam rower, zabezpieczam cenne rzeczy dodatkowymi workami. I stoję, zastanawiając się, co myślą o mnie kierowcy przejeżdżających co jakiś czas samochodów.

Po jakichś 10 minutach zaczyna robić się chłodniej. Ze mną gorzej już chyba nie będzie, wszystko co mogło przemoknąć, pewnie dawno przemokło. Biorę rower, wchodzę na chodnik i zaczynam prowadzić go na szczyt podjazdu. Chcę znaleźć jakąś wiatę i tam dotrwać do końca tej ulewy.

Zanim jednak do niej docieram, deszcz ustaje praktycznie w momencie. Od oberwania chmury do braku opadów w ciągu niecałej minut. Nawet niebo zaczyna się przecierać, ale i tak decyduję się na chwilę przerwy przed dalszą jazdą. Mam zamiar coś zjeść i przy okazji ocenić ewentualne straty.

Ostatecznie, wszytko jest w porządku. Portfel suchy, aparat suchy i działa. Telefon trochę mokry, ale na szczęście też działa. Jest nieźle, ale wiem też, że przez tę pogodę straciłem już sporo czasu. W takim tempie zajad do Myślenic, zamiast około 1,5 godziny, zajmie mi pewnie ze 3.

Ruszam więc dalej. Przejeżdżam przez Zawadę, a następnie, trzymając się cały czas tej samej drogi, przez położoną kawałek dalej Polankę. Stąd do Myślenic już tylko kawałek. Chwilę później zjeżdżam do miasta i jego ruchliwymi ulicami kieruję się w stronę dzielnicy Zarabie.

Kraków - Myślenice rowerem
Droga w stronę Myślenic. Na horyzoncie nieźle widać już tamtejsze górki.

Tuż przez Rabą odbijam jednak na zachód, na szosę prowadzącej wzdłuż Zakopianki. Ta ostatnia zaczyna być tutaj drogą ekspresową, więc dla mnie, jako rowerzysty, i tak jest niedostępna. Ta boczna alternatywa jest jednak niezłej jakości, a do tego o wiele spokojniejsza.

Myślenice
Przejazd przez Myślenice.

Po deszczach nie ma już śladu. Drogi są w większości suche, niebo błękitne i z niewielką ilością jasnych chmurek. Ja też powoli wysycham. Mam nadzieję, że prognozy na dalszą część dnia się sprawdzą i od teraz aura nie będzie już sprawiać problemów.

Rowerem wzdłuż Zakopianki
Spokojna droga wzdłuż Zakopianki.

Jadę dłuższą chwilę przy popularnej, hałaśliwej ekspresówce. Na mojej uliczce ruch jest jednak niewielki, więc tak na dobrą sprawę mogę tutaj trochę odpocząć po pagórkowatym i pełnym przygód przejeździe do Myślenic.

Z czasem mijam Stróżę, Pcim oraz Lubień. Gdzieś po drodze ściągam przeciwdeszczowe ubrania i smaruję się kremem z filtrem UV. Zauważam również, że mimo ochraniaczy na buty, ich wnętrze jest mokre. Pewnie woda zlewała się po nogawkach – problem, który będę musiał jakoś rozwiązać w przyszłości. Póki co mogę jedynie pozbyć się mokrych skarpet i liczyć, że nogi wraz z obuwiem szybko wyschną w dzisiejszej, dość wysokiej temperaturze.

Droga do Pcimia
Okolice Pcimia. W tle można dostrzec jeden z moich ulubionych szczytów w okolicy – Szczebel.

W Lubniu przejeżdżam na drugą stronę Zakopianki i po drodze wojewódzkiej 968 ruszam w kierunku Mszany Dolnej. Szczerze mówiąc, dość niefajny odcinek. Prosty, z ładnymi widokami, ale niestety, również o bardzo dużym natężeniu ruchu. Bywa, że samochody wyprzedzają mnie dosłownie co parę sekund. A że droga zbyt szeroka nie jest, to o zachowaniu wymaganego odstępu mogę jedynie pomarzyć.

Droga do Mszany Dolnej
Droga 968 pomiędzy Lubniem a Mszaną Dolną.

W centrum Mszany skręcam w prawo, na DK 28. I choć mogłoby się wydawać, że krajówka będzie jeszcze gorsza od drogi wojewódzkiej, sytuacja jest odwrotna. Tędy jedzie się o wiele przyjemniej, a aut dookoła mam zauważalnie mniej.

Droga Mszana Dolna - Rabka Zdrój
DK 28 kawałek za Mszaną Dolną.

Z czasem robi się jednak coraz bardziej górzyście. Teraz dotarłem już daleko wgłąb Beskidu Wyspowego, więc wokoło pełno mam mniejszych i większych szczytów. Na widoki na pewno nie mogę narzekać.

Droga krajowa 28 rowerem
Ładne krajobrazy pomiędzy Mszaną a Rabką.

Mija trochę czasu, pokonuję kilka średnio wymagających podjazdów i docieram do Rabki. Stąd chcę skręcić na Rdzawkę. Ciężko jednak o precyzyjne drogowskazy, więc parę razy muszę się zatrzymywać i sięgać po nawigację. W końcu jednak udaje mi się wyjechać z miasta odpowiednią drogą.

Zabudowania rzedną, robi się coraz ładniej. Są nawet, tak bardzo lubiane przeze mnie, leśne odcinki. Niedługo później docieram do Rdzawki i zaczynam przejazd jej główną ulicą.

Droga Rabka Zdrój - Rdzawka
Leśny odcinek pomiędzy Rabką Zdrój a Rdzawką.

W pewnej chwili wyrasta przede mną podjazd. W sumie nic dziwnego, pokonywałem ich już dziś kilka. Problem jednak w tym, że pod informującym o nim znaku wisi też tabliczka dotycząca nachylenia: 20%! Oj, łatwo nie będzie.

Rdzawka, podjazd
20% nachylenia podjazdu to już całkiem wymagająca wspinaczka.

Wrzucam najniższy bieg i zaczynam tę walkę. Faktycznie, nachylenie jest spore. Tętno szybko rośnie i dobija do 170. Staram się jechać wolno, a gdy ruch dookoła zanika, niektóre odcinki pokonuję slalomem. Zapewniam, jest się tu gdzie zmęczyć, bo ten cały, nie dający wytchnienia podjazd, ciągnie się przez niemal 2 kilometry.

Obidowa, podjazd
Na podjeździe nie ma praktycznie żadnego bardziej płaskiego odcinka. Cały czas jadę na najniższym możliwym biegu.

W końcu udaje mi się wdrapać na samą górę. Zatrzymuję się przy skrzyżowaniu z Zakopianką i czekam dłuższą chwilę na możliwość włączenia się do ruchu. Niestety, muszę z niej skorzystać, bo to jedyna sensowna opcja dotarcia do Nowego Targu. Jeśli chciałbym jechać bocznymi drogami, musiałbym nadłożyć pewnie z kilkadziesiąt kilometrów.

Zakopianka okazuje się jednak całkiem ok. Owszem, ruch jest spory, ale za to droga prowadzi głównie z dół. Można się więc rozpędzić, odpocząć, a przy okazji podziwiać wyrastające przede mną Tatry.

Zakopianka na rowerze
Zjazd Zakopianką w stronę Nowego Targu.

Przejeżdżam przez Kilkuszową, a chwilę później mijam tabliczkę graniczną podhalańskiej stolicy. Teraz chcę się dostać w okolice dworca, gdzie powinny znajdować się oznaczenia popularnego szlaku Velo Dunajec. To nim chcę pokonać resztę trasy do Zakopanego.

Sytuacja się jednak komplikuje. Dworzec do prawda znajduję bez problemów, ale przedostanie się stąd do Velo Dunajec nie jest takie proste, jak mogłoby to wynikać z mapy. Wszystkie drogi, które wydawały się tam prowadzić, były przegrodzone bramami. Ostatecznie, z rejonu dworca musiałem się wycofać, wrócić do głównej drogi i stracić parę kilometrów na objazd.

Ostatecznie się jednak udało. Docieram do szlaku i zaczynam bardzo przyjemny odcinek w gęstym lesie. Parę kilometrów prostej drogi na wąskiej, asfaltowej ulicy między drzewami przywodzi mi na myśl Puszczę Niepołomicką.

Nowy Targ, Velo Dunajec
Mój pierwszy, jakże miły kontakt ze szlakiem Velo Dunajec.

W końcu wyjeżdżam z lasu, trafiając w bardziej zurbanizowany teren. Skręcam w drogę prowadzącą przez Zaskale, a później ruszam bocznymi uliczkami w kierunku Szaflar.

Velo Dunajec, Nowy Targ - Szaflary
Przejazd przez Zaskale.

Tatry na horyzoncie rosną coraz szybciej. Okolica również zmienia swój charakter na bardziej turystyczną. Dookoła mam sporo pensjonatów, gastronomii i innych atrakcji. W Szaflarach przejeżdżam również przy popularnych termach.

Szaflary, kościół i rynek
Rynek i kościół w Szaflarach.
Velo Dunajec, Szaflary
Ładne krajobrazy i widok na Tatry w okolicach Szaflar.

Następny na trasie jest Biały Dunajec. Tu również szlak rowerowy prowadzi mnie spokojnymi, czasem lekko pofałdowanymi uliczkami. Trafia się też jeden odcinek bez asfaltu, choć uważam, że bez problemu da się go pokonać również szosą.

Velo Dunajec, szutry
Szutrowa droga gdzieś w okolicach Białego Dunajca.

Kawałek dalej wjeżdżam do Poronina. Przy drodze towarzyszą mi góralskie domki i mnóstwo pensjonatów. Są też zabytkowe kościoły oraz niewielkie stoki narciarskie wytyczone na okolicznych pagórkach.

Velo Dunajec, Zakopane
Przejazd przez Poronin.

W końcu zauważam tabliczkę z napisem Zakopane. Początkowo, poruszam się tu jeszcze po spokojnych, bocznych drogach, później szlak kieruje mnie na większe ulice. Tę okolicę znam całkiem nieźle – oglądałem ją z okien autobusu już pewnie ponad 100 razy.

Kościół św. Jana Ewangelisty, Zakopane
Kościół św. Jana Ewangelisty w Zakopanem.
Wjazd do Zakopanego
Coraz bliżej centrum miasta. W tle łatwo rozpoznać charakterystyczny masyw Giewontu.

Po chwili docieram pod zakopiański dworzec, gdzie szlak Velo Dunajec się kończy. Stąd będę też wracał do domu. Choć to dopiero później, bo do pociągu zostało mi około 2,5 godziny, które chcę – zgodnie z pierwotnym założeniem – wykorzystać na pokręcenie się po okolicy.

W pierwszej kolejności udaję się na Dolną Rówień Krupową, gdzie znajduje się duży park, z fantastycznym widokiem na Tatry oraz charakterystyczny napis „Zakopane”. Później ruszam w kierunku Gubałówki.

Zakopane, napis
Dolna Rówień Krupowa – jedno z najładniejszych miejsc w Zakopanem.

Podjazd na Gubałówkę

Gubałówka – niezbyt wysoki (1129 metrów) szczyt po północnej stronie Zakopanego. Dostępny szlakami, asfaltowymi drogami i kolejką szynową. Zatłoczony, maksymalnie skomercjalizowany i pełen turystyczno – rozrywkowej infrastruktury. Dla większości nieco bardziej zaawansowanych turystów, zupełnie nieciekawy.

Dziś Gubałówka ma jednak dla mnie parę zalet: oferuje świetny widok na najwyższe z polskich gór, a także da się tam wjechać rowerem. Dróg jest kilka, dla mniej najdogodniejsza będzie ta od strony Kościeliska. A więc, do dzieła.

Z Dolnej Równi Krupowej udaję się na północ, do drogi na Kościelisko. Na pierwszym rondzie skręcam w lewo, na drugim jadę prosto. Później przez dłuższą chwilę poruszam się na zachód, zauważając, że z każdą minutą droga robi się nieco bardziej stroma. Ruch jest spory, ale bez tragedii. Jedzie się całkiem nieźle, szczególnie, że widoki po lewej stronie są naprawdę fajne.

Droga na Kościelisko
Droga z Zakopanego do Kościeliska. Pod koniec jest już dość stromo.

W pewnym momencie odbijam w prawo i zaczynam główną część podjazdu. Tu nachylenie jest już konkretne. Mam w nogach pewnie ze 120 kilometrów, więc wrzucam najniższy bieg i powoli kręcę korbą, starając się trzymać tętno poniżej 170.

Podjazd na Gubałówkę
Podjazd na Gubałówkę od strony Kościeliska.

Wysokość rośnie dość szybko, oferując mi jeszcze ciekawsze widoki na wnoszące się na południu, tatrzańskie szczyty. Zakopane również zostaje w dole. Droga, po której się poruszam jest średniej jakości, choć w sumie nie mam większych powodów do narzekania. Bardziej w kość daje mi udał. Jest wczesne popołudnie, a na tym stoku od słońca nie chroni mnie kompletnie nic.

Przy ulicy występują pojedyncze domki, czasem jakieś pensjonaty i hotele. W górnej części trafiam na trochę cienia, co daje mi dobrą okazję na krótką przerwę. Staram się teraz dużo pić, bo wiem, że wymagający podjazd w połączeniu z gorącem i siedmioma godzinami wcześniejszej jazdy, to dla mojego organizmu niemałe wyzwanie.

Gubałówka, podjazd
Tu już górna część podjazdu.

W pewnym momencie docieram do skrzyżowania. Droga na wprost to zjazd do Chochołowa, skręt w prawo – przejazd grzbietem Gubałówki. Wybieram oczywiście drugą opcję. Teraz nachylenie jest już o wiele łagodniejsze. Trafiają się nawet płaskie odcinki, gdzie można odpocząć po wymagającej wspinaczce.

Gubałówka, Zakopane
Przejazd grzbietem Gubałówki.

Z czasem pojawia się coraz więcej ludzi, straganów, budek z jedzeniem i innej zabudowy postawionej z myślą o rzeszach przybywających tu turystów. Jadąc wśród gęstego tłumu dostrzegam miedzy innymi parki linowe, restauracje, ścianki wspinaczkowe, stację kolejki szynowej, wyciągi narciarskie, a nawet tor saneczkowy.

Rowerem na Gubałówkę
Im dalej na wschód, tym więcej pojawia się ludzi i turystycznej infrastruktury.

Po paru minutach przeciskania się przez tłum spacerujących całą szerokością drogi ludzi, docieram pod biało – czerwoną wieże nadajnika RTON Gubałówka. To dość charakterystyczny punkt, który łatwo zauważyć z wielu okolicznych miejsc. Nieźle widać ją również z paru tatrzańskich szczytów.

Gubałówka
Pod koniec tłum jest już naprawdę gęsty. W tle widać charakterystyczną, ponad 100-metrową wieżę nadajnika radiowo – telewizyjnego.

Zawracam, a później szukam jeszcze jakiegoś fajnego punktu widokowego. W końcu znajduję go na tarasie jednej z restauracji. Wchodzę tam, robię parę zdjęć, a także chwilę przerwy przed drogą w dół.

Gubałówka rowerem
Gubałówka – choć okropnie skomercjalizowane, wciąż jest świetnym punktem widokowym na Zakopane i Tatry.

Wracam na drogę i po raz drugi wlekę się slalomem przez tutejszy tłum. Wraz z oddalaniem się od turystycznego centrum, robi się to coraz łatwiejsze. W końcu mogę rozwinąć trochę większą prędkość. Docieram do skrzyżowania i skręcam w lewo, zaczynając długi i przyjemny zjazd.

Gubałówka, zjazd
Zjazd z Gubałówki.

Powrót do Zakopanego jest szybki i bardzo łatwy. Droga praktycznie cały czas prowadzi w dół, więc znacznie częściej zaciskam ręce na hamulcach niż kręcę korbą. Do miasta docieram w kilkanaście minut. Tam skręcam w stronę centrum i kieruję się w rejon dworca.

Do Kuźnic na rowerze

Patrzę na zegarek i widzę, że wciąż mam jeszcze godzinę do odjazdu. Decyduję się więc na kolejne rozszerzenie tej wycieczki: wizytę w Kuźnicach. To południowa dzielnica Zakopanego, znana przede wszystkim z kolejki linowej na Kasprowy Wierch oraz miejsce startu wielu innych, często bardzo ciekawych szlaków turystycznych.

Z okolic dworca udaję się na południe po ulicy Jagiellońskiej. Ta w końcu przechodzi w Tytusa Chałubińskiego, która z kolei prowadzi mnie do charakterystycznego ronda przed Kuźnicami.

Droga na Kuźnice
Przejazd przez Zakopane z widokiem na Świnicę.

Na rondzie jadę prosto. Wkrótce przy drodze pojawia się wygodna ścieżka rowerowa, z której oczywiście korzystam. Obok niej, chodnikiem maszeruje sporo turystów, głównie tych, którzy już wracają z górskich wycieczek.

Kuźnice, podjazd
Ścieżka rowerowa przy drodze do Kuźnic.

Za czasem nachylenie drogi wzrasta. Zrzucam kolejne biegi, choć daleko mi jeszcze do najniższego. Jedzie się tędy całkiem fajnie. Na pewno też o wiele łatwiej niż na Gubałówkę.

Zauważam też zmianę w pogodzie. Jeszcze przez chwilą miałem upał, teraz niebo jest w większości zasnute chmurami i zaczyna kropić. Obawiam się kolejnego zlania, ale tym razem opad się nie zwiększa.

Niedługo później ścieżka rowerowa się kończy. Jadę jeszcze chwilę drogą, po czym skręcam na parking pod stacją kolejki. Stąd jechać mogę jeszcze tylko kawałek w lewo do szlabanu przy kasach Tatrzańskiego Parku Narodowego. Dalej już mnie z rowerem nie wpuszczą (wyjątkiem jest Dolina Chochołowska, na odcinku do schroniska).

Kuźnice, stacja kolejki na Kasprowy
Kuźnice – dolna stacja kolejki linowej na Kasprowy Wierch.
Kuźnice, potok Bystra i Nosal
Koniec drogi przy wejściu na teren TPN. Stąd mam niezły widok na potok Bystra oraz Nosal na dalszym planie.

Spod szlabanu zawracam i zaczynam zjazd do Zakopanego. Tym razem również mam praktycznie non stop z górki, więc idzie szybko i bezproblemowo. Jakieś 10 minut później jestem już w powrotem na dworcu.

Powrót pociągiem Zakopane – Kraków

Tym razem wjeżdżam na jego teren. Pociąg już stoi, do odjazdu zostało 20-parę minut. Wnoszę rower do przedsionka pierwszego wagonu i zajmuję miejsce. Oprócz mnie, są tu dwie inne osoby z rowerami. Czekamy chwilę, później pociąg startuje punktualnie. Planowany czas jazdy do Krakowa wynosi 3:42h. Okropnie długo, ale niestety, nie mam teraz żadnej alternatywy.

Do okolic Suchej Beskidzkiej idzie dobrze. Później pociąg staje i przez dobre 40 minut nie chce ruszyć dalej. Okazuje się, że jakiś inny się zepsuł i blokuje tor. Musimy więc czekać, co jeszcze bardziej wydłużą ten przejazd. W końcu jednak jedziemy dalej i już bez przeszkód docieramy do Krakowa.

Wysiadam na stacji w Łagiewnikach. Tam wracam na rower i nim pokonuję ostatnie 3 kilometry dzielące mnie od domu. Do mieszkania wchodzę około 19:20. Razem wyszło mi dziś trochę ponad 140 km jazdy.

Kraków - Zakopane rowerem, mapa
Z Krakowa do Zakopanego na rowerze – mapa przejechanej trasy (niestety, trochę zawaliłem sprawę i brakuje tu odcinka z wyjazdem z Krakowa).

Podsumowanie

Zdecydowanie, była to wycieczka pełna przygód. Na początku deszcze i burze, później upały i wymagające podjazdy. Ale też masa świetnych widoków i górskich krajobrazów. W ten sposób jeszcze z Krakowa w Tatry nie jechałem i zdecydowanie mi się podobało.

Myślę też, że śmiało mogę polecać taką trasę innym. Oczywiście, jeśli mają odpowiednią formę, bo jednak jest ona dość długa i miejscami wymagająca. Łącznie z podjazdami na Gubałówkę i do Kuźnic wyszło prawie 2000 metrów przewyższenia. Gdy jednak ktoś czuje się na siłach, raczej nie będzie zawiedziony. Taki przejazd potrafi dać mnóstwo satysfakcji, a do tego posiada kilka odcinków, które pewnie na długo zapiszą się w pamięci. Myślę, że to tej pory, był to dla mnie najfajniejszy z tegorocznych wypadów rowerowych.

6 komentarzy

Skomentuj Paweł Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *