Grań Ciemniak – Pyszniańska Przełęcz (plus dawny szlak z Pyszniańskiej Przełęczy)

Na głównej grani Tatr Zachodnich niewiele jest miejsc, gdzie nie da się dostać znakowanym szlakiem. Jednym z wyjątków jest odcinek Ciemniak – Pyszniańska Przełęcz. Choć oficjalnie niedostępne, leżące tam szczyty i tak są regularnie odwiedzane przez niektórych turystów. W końcu byłem tam i ja, dodatkowo urozmaicając wyjazd o wschód słońca na Ciemniaku oraz zejście starym szlakiem przez Dolinę Pyszniańską.

Oto wycieczka, do której miało nie dojść. Jeszcze dzień wcześniej moje plany na 11 listopada były zupełnie inne. Chciałem wybrać się do Doliny Chochołowskiej, na jakąś dużo łatwiejszą trasę. Ba, nawet w ten środowy poranek nie zakładałem, że uda mi się przejść całą tę grań. A jednak – kilka fajnych zbiegów okoliczności i kolejne tatrzańskie marzenie spełnione. Zanim jednak przejdę do relacji, zamieszczam parę przydatnych informacji na temat odwiedzonych przeze mnie miejsc.

Informacje praktyczne

Grań Ciemniak – Pyszniańska Przełęcz

Jak można było wyczytać we wstępie, ten odcinek nie należy do sieci tatrzańskich szlaków turystycznych. Co więcej, nie są to również tereny udostępnione dla taterników. Przebywanie tam jest więcej oficjalnie zabronione i grozi otrzymaniem mandatu w kwocie dochodzącej nawet do 500 złotych.

Mimo zakazów, grań odwiedzana jest regularnie, a na większości odcinków są wręcz wyraźnie wydeptane ścieżki. Trasa nie jest trudna (wycena 0- na niemal całym odcinku, sporadycznie 0), ale długa i wymagająca kondycyjnie. Na długości około 7 kilometrów trzeba pokonać ponad 1100 metrów pod górę, plus oczywiście dojść i zejść do/z punktów krańcowych grani.

Wśród innych wyzwań mogę wymienić na przykład konieczność przedzierania się przez umiarkowanie gęstą kosodrzewinę w okolicach Tomanowej Przełęczy (zejście z Tomanowych Stołów oraz podejście na Suchy Wierch Tomanowy). Przy dobrej pogodzie orientacja nie powinna sprawiać problemów – praktycznie cały czas idzie się po prostu grzbietem grani lub w jego bliskiej odległości.

Jak dostać się na grań Ciemniak – Pyszniańska Przełęcz? Sposobów jest kilka, choć praktycznie każdy z nich jest mniej lub bardziej wymagający. I niekoniecznie legalny.

Na Ciemniak najszybciej wejść czerwonym szlakiem z Doliny Kościeliskiej. Przeciętnie jest to prawie 4,5 godziny marszu i 1200 metrów pod górę. Z Pyszniańską Przełęczą jest jeszcze gorzej. Z Doliny Chochołowskiej, idąc przez Błyszcz, mamy średnio 6 godzin dreptania i prawie 1400 metrów podejścia. No chyba, że zdecydujemy się na skrót od Hali Ornak, ale o tym za chwilę.

Na samo przejście grani warto liczyć jakieś 4 – 5, może nawet 6 godzin. Sumując to wszystko, otrzymujemy dość długą i wymagającą wycieczkę, na którą najlepiej mieć do dyspozycji jakiś długi, letni dzień. Trasę można oczywiście skrócić, korzystając na przykład ze starego zejścia z Tomanowej Przełęczy, ale warto mieć na uwadze, że ten odcinek również jest nieudostępniony dla turystów oraz trochę zarośnięty.

Stary szlak przez Dolinę Pyszniańską

Nie jest żadnym sekretem, że kiedyś tatrzańskich szlaków było więcej. W ostatnich dekadach sporo z nich jednak zamknięto, zmuszając turystów do coraz większego tłoku na kurczącej się sieci znakowanych tras. Jedną z ofiar tej polityki był szlak przez Dolinę Pyszniańską. Kiedyś popularny, później zamknięty w skutek utworzenia tam obszaru chronionego.

Dawna trasa prowadziła od Hali Ornak do Pyszniańskiej Przełęczy, przez dno doliny w pobliżu Pyszniańskiego Potoku, a później zboczami masywów Bystrej i Kamienistej. Obecnie, ze względu na coraz gorszy stan zarastającej ścieżki, odwiedzana jest sporadycznie. Nie muszę pewnie dodawać, że dziś nie jest to już legalne i tu również można dostać mandat.

Czego można spodziewać się na tym starym szlaku? W górnej części dróżka jest wyraźna i całkiem przyjemna, jednak w terenie zalesionym często znika i zmusza turystą do samodzielnego kombinowania. Od kilka lat trzeba się tam również zmagać ze sporą liczbą wiatrołomów, traw i niewielkich krzewów. Techniczne trudności nie występują, jednak przejście jest męczące i wymaga pewnej psychicznej odporności. Pewne problemy może sprawić też orientacja, szczególnie podczas podejścia.

Z Ciemniaka na Pyszniańską Przełęcz – relacja z przejścia

Oryginalny plan był następujący: dostać się do Kir, wejść na Ciemniak i poczekać na wschód słońca. Po spektaklu zdobyć jeszcze Tomanowy Wierch, a potem cofnąć się na Tomanową Przełęcz i wrócić do Kir. Plany lubią się jednak zmieniać, czasem w kierunku, który znacznie przerasta pierwotne oczekiwania. I tak właśnie było w przypadku opisywanej tu wycieczki.

Z Krakowa do Kir

Jedziemy z czwórkę, skrzyknięci przez internet. Z Krakowa wyruszamy około 2:00, po wcześniejszym zebraniu ekipy z różnych części miasta. Jak na wchód słońca dość późno, ale skład jest mocny, więc zakładamy, że tempo na podejściu będzie znacznie szybsze od szlakowego.

Droga jest standardowa. Po opuszczeniu małopolskiej stolicy trafiamy na Zakopiankę i poruszamy się nią aż do Zakopanego. Tam, chwilę przed wjazdem do centrum, skręcamy w stronę Kir. Po kilku kolejnych kilometrach jesteśmy u celu. Znajdujemy jakiś otwarty o tej porze parking i zostawiamy samochód.

Wschód słońca na Ciemniaku

Uwaga: zdarzenia opisane w dalszej części artykułu nigdy nie miały miejsca i są jedynie niespełnioną fantazją autora tego bloga. Wszystkie zamieszczone zdjęcia pochodzą z ogólnodostępnych źródeł lub od osób pragnących zachować anonimowość.

Jest trochę po 3:30, słońce ma się pokazać około 6:40. A więc te 4,5 godziny podejścia musimy zrobić w mniej więcej 3. Realne, choć pewnie będzie trzeba się nieco zmęczyć.

Pierwsze półtora kilometry pokonujemy szeroką, szutrową drogą, prowadzająca dnem Doliny Kościeliskiej. Potem, tuż przed mostkiem nad Kirową Wodą skręcamy na czerwony szlak, który ma nas wprowadzić na Ciemniak.

Ścieżka się zwęża, więc warto w końcu uruchomić czołówkę. Chwilę później jesteśmy już w lesie i zaczynamy podejście. Niebyt strome, ale długie i raczej z kategorii tych bardziej jednostajnych. Przed szczytem nie będzie zbyt wielu okazji do odpoczynku.

Po raz pierwszy jestem w Tatrach nocą, więc chłonę z tego klimatu ile tylko się da. Mimo chłodu pogoda sprzyja: jest bezchmurnie i bezwietrznie. Na niebie lśnią tysiące gwiazd. Nigdy wcześniej nie widziałem aż tylu naraz. Przez chwilę zapominam nawet o czających się „gdzieś tam” niedźwiedziach.

Dość szybko rozdzielamy się na dwie pary. Idę w tej szybszej, forsując naprawdę niezłe tempo. Przerw praktycznie nie ma, pomijając jakieś krótkie postoje na zrobienie kilku łyków.

W dolnej części trasa prowadzi w większości przez las, mijając po drodze parę polan. Później pojawia się trochę kosówki, która ostatecznie też znika wraz z nabieraniem wysokości. Zostają tylko trawki, a między nimi ułożony z kamieni, miejscami oblodzony chodnik.

Do czerwonego szlaku w pewnej chwili przyłącza się zielony, który prowadzi na Ciemniak od Hali Ornak. Końcówkę podejścia na szczyt pokonują wspólnie, oferując nam widoki nie tylko na „nasz” wierzchołek, ale też kilka innych w bliższej i dalszej okolicy. Kilka z nich okupują już małe grupki poruszających się światełek. Nie jesteśmy jedynymi, którzy przyszli dziś na wschód.

Na Ciemniaku jestem około 5:20. To znaczy, my – pierwsza para, bo reszta ekipy idzie trochę spokojniej. Nam udało się nieźle rozpędzić, zamykając szlakowe 4:25h w całkiem fajnym 1:45h. Ale cóż, w efekcie jesteśmy ponad godzinę za wcześnie i w nagrodę będziemy dłużej marznąć.

Jest czas, żeby coś zjeść, uzupełnić płyny, a także ubrać na siebie niemal wszystko, co tylko udaje się znaleźć w plecaku. Dobrze, że chociaż wiatru nie ma, bo temperatura i tak jest zdecydowanie na minusie.

Tatry, wschód słońca
Pierwsze oznaki zbliżającego się wschodu słońca.

Wyciągamy aparaty, zaczynamy robić zdjęcia. W międzyczasie dochodzą kolejne osoby. Niebo jaśnieje, pokazując coraz więcej różu i błękitu. W dole podziwiamy morze chmur, które przykrywają większość terenów leżących poniżej 1000 metrów.

W końcu pojawia się słońce, najpierw oświetlając delikatną czerwienią masyw Bystrej oraz grań Rohaczy, a później wyłaniając nad słowacką częścią Tatr Wysokich i dając nam wreszcie odrobinę upragnionego ciepła.

Ciemniak, wschód słońca
Nad Słowacją robi się coraz jaśniej.
Wschód słońca, Ciemniak
Słońce wyłaniające się ponad grania.

Nie, to nie był jakiś szczególnie porywający spektakl. Takie nie występują przy „idealnej” pogodzie, z całkowicie czystym niebem. Przydałoby się trochę chmurek, podświetlonych intensywnymi odcieniami żółci, czerwieni, może nawet fioletu. Ale i tak było świetnie. Mój pierwszy wschód w Tatrach z pewnością zapamiętam na długo.

Wschód słońca, Tatry
Morze chmur nad Zakopanem i południową częścią Małopolski.
Ciemniak
Sponad nisko zawieszonych obłoków wystaje tylko kilka beskidzkich pasm.
Ciemniak, widoki
O poranku nad Tatrami dominuje róż i błękit.

Przejście grani Ciemniak – Pyszniańska Przełęcz

W pewnych chwili mamy już dość marznięcia. Słońce wisi kilka stopni nad granią, wschód można uznać na zakończony. Ruszamy dalej, choć niestety, nie w komplecie. Jedna z osób postanawia kontynuować tę wycieczkę w nieco grzeczniejszy sposób, kierując się ku też bardzo fajnej grani Czerwonych Wierchów.

Reszta schodzi ze szlaku i odbija na południe. Przed nami długie i miejscami strome zejście na Tomanową Przełęcz. To również jeden z najciekawszych odcinków całej wycieczki. Po prawej stronie ścieżki możemy podziwiać trochę przepaści, a także liczne formacje skalne o fantastycznych kształtach. Wydeptana ścieżka wija się w pewnej odległości od tego wszystkiego, choć nic nie stoi na przeszkodzie, by samemu zbliżyć się do krawędzi i obejrzeć nieco więcej.

Ciemniak - Stoły
Początek zejścia z Ciemniaka do Tomanowej Przełęczy.
Tomanowe Stoły
Po prawej stronie ścieżki występują liczne, czasem dość strome skałki i turnie, razem noszące nazwę Tomanowych Stołów.
Ciemniak, zejście do Tomanowej Przełęczy
Jedna z ciekawszych turni na trasie.

Wytracając wysokość, dość często obracamy się za siebie, spoglądając na robiącą wrażenie, mocno podciętą południową grań Ciemniaka. Na samym zejściu musimy też trochę uważać, bo momentami jest po prostu stromo.

Stoły
Ciąg dalszy przejścia przez Tomanowe Stoły.
Ciemniak od Tomanowej Przełęczy
Rzut oka za siebie, na południową grań Ciemniaka.

Po pewnym czasie docieramy na Wyżnią Małą Przełączkę, która oddziela szczyt Ciemniaka od Głazistej Czubki. Wspinamy się kawałek, przechodzimy przez wierzchołek tej niewielkiej turni, a następnie kontynuujemy obniżanie.

Głazista Turnia
Wyżnia Mała Przełączka, a za nią Głazista Czubka i (kawałek dalej) Głazista Turnia.

Kolejny etap to zejście na Małą Przełączkę i późniejsze odzyskiwanie wysokości na zboczu Głazistej Turni. Stamtąd mamy już niezły widok na Tomanową Przełęcz.

Tomanowa Przełęcz od Ciemniaka
Tomanowa Przełęcz i Tomanowy Wierch Polski oglądane z Głazistej Turni.

Znowu w dół i miejscami znowu stromo. Na szczęście, tu już bez oblodzeń i mokrych trawek, więc idzie nam to w miarę sprawnie. Gdzieś po drodze mijamy jeszcze kilka wartych uwagi skałek, potem pojawia się kosówka. Cóż, jesteśmy poza szlakiem, więc takie atrakcje nie powinny dziwić.

Tomanowy Wierch Polski
Początek odcinka z kosodrzewiną. Stąd dobrze widać też kolejny zarośnięty fragment na zboczu Tomanowego Wierchu.

Bywa, że krzaki sięgają nam ponad głowy. Droga jest jednak wyraźna, regularnie przecierana i tylko parę razy trzeba się mocniej przeciskać lub schylać. Na Tomanową Przełęcz docieramy bez większych problemów. Gdzieś tu, po prawej stronie zaczyna się ścieżka, którą można dostać się do przebiegającego około kilometr dalej zielonego szlaku.

Tomanowa Przełęcz
Tomanowa Przełęcz.

Mijamy niewielką, trawiastą polankę i przestawiamy organizmy na podchodzenie. Początek znów wiedzie wśród kosodrzewiny o podobnej gęstości co na zejściu. Czyli w sumie nic strasznego, choć czasem trzeba odepchnąć jakąś gałązkę, schylić się albo obrócić bokiem.

Tomanowy Wierch od Tomanowej Przełęczy
Początek podejścia na Tomanowy Wierch Polski.

Z czasem krzaki maleją i stopniowo ustępują miejsca trawkom, niekiedy przetykanym jakimiś kamieniami. W takich warunkach docieramy na Suchy Wierch Tomanowy, który stanowi niewielkie, mało wybitne spiętrzenie na tutejszej grani. Stąd nieźle widać już główny szczyt.

Obniżenie za wierzchołkiem jest minimalne, praktycznie od razu kontynuujemy podejście. Tu już po grani węższej, choć nie bardziej stromej niż do tej pory. No i bez kosówki – ta przez najbliższe parę godzin pozwoli nam o sobie zapomnieć.

Tomanowy Wierch
Tomanowy Wierch Polski.

Po nabraniu kolejnych, lekko ponad stu metrów docieramy na wierzchołek. Robimy chwilę przerwy, czekamy na połączenie grupy, która na podejściu nieco się rozciągnęła. W międzyczasie oglądamy widoki, robimy zdjęcia i zastanawiamy, co dalej, bo według pierwotnego planu, mieliśmy w tym miejscu zawrócić. Tyle, że dnia jeszcze sporo, pogoda stabilna, a dalsza część grani kusi naprawdę mocno. Trochę szkoda zmarnować okazję.

Ciemniak z Tomanowego Wierchu
Widok z Tomanowego Wierchu Polskiego w stronę Ciemniaka.
Smreczyński Wierch Wyższy
A tu w drugą stronę, na dwuwierzchołkowy Smreczyński Wierch.

W końcu zapada decyzja: idziemy dalej! Co prawda, raczej nie mamy na to optymalnej ilości jedzenia i picia, ale stwierdzamy, że jakoś damy radę. W razie czego, będziemy się dzielić tym, co komu zostało.

Zejście z Tomanowego Wierchu jest trawiaste i łagodne. Dość szybko docieramy do Tomanowej Kopy, będącej lokalną kulminacją grani o niewielkiej wybitności.

Tomanowa Kopa
Tomanowa Kopa.

Za Kopą obniżamy się jeszcze bardziej. Kolejne prawie 100 metrów, ponownie po łagodnych i niesprawiających problemów trawkach. Sprawnie i w niezłym tempie docieramy na Smreczyńską Przełęcz, która oddziela masywy Tomanowego i Smreczyńskiego Wierchu.

Potem znów pod górkę. To dość charakterystyczne nie tylko na tym odcinku grani, ale i w całych tatrach Zachodnich. Długie trasy oraz kilkusetmetrowe zejścia i podejścia są tu praktycznie normą.

Podejście na Smreczyński Wierch
Podejście na Smreczyński Wierch.

Ponownie wspinamy się po trawkach, idąc wyraźną ścieżką, która tak na dobrą sprawę, jakością niewiele odstaje od niektórych znakowanych tras. Szczyt cały czas mamy przed sobą, trzeba tylko cierpliwie przebierać nogami i zdobywać kolejne metry.

Grań Pyszniańska Przełęcz - Ciemniak
Za sobą mamy dobry widok na Tomanowy Wierch oraz kawałek Czerwonych Wierchów.

W okolicy wierzchołka pojawia się trochę kamieni, a samo podejście łagodnieje. Gdzieś pod szczytem znajduje się również niewielka, kilkumetrowa jaskinia, której wejście nietrudno zauważyć z wydeptanej ścieżki.

Smreczyński Wierch, podejście
Końcówka podejścia na Smreczyński Wierch.

Chwilę później siedzimy już na szczycie, urządzając sobie nieco dłuższy postój. Po odpoczynku ruszamy dalej, kierując się na drugi, nieco niższy wierzchołek masywu, oddzielony od głównego płytkim siodłem. Parę minut i jesteśmy na miejscu.

Smreczyński Wierch
Przejście na drugi wierzchołek Smreczyńskiego Wierchu.
Kominiarski Wierch
Ze szczytu świetnie widać między innymi Kominiarski Wierch.

Pora na kolejne zejście, tym razem w stronę Hlińskiej Przełęczy. Początek jest łagodny i prowadzi trawkami po niezbyt szerokiej grani, dość mocno opadającej na polską stronę.

Kamienista i Bystra
Początek zejścia z Smreczyńskiego Wierchu.

Później robi się stromo i nieco trudniej. Wśród trawek pojawia się trochę skał i luźnych kamieni, wymuszając zwiększoną ostrożność na zejściu. Nie trwa to jednak długo. Po paru minutach pod nogami znów mamy wygodną i słabiej nachyloną ścieżkę.

Kamienista
Zejście ku Hlińskiej Przełęczy ze świetnym widokiem na Kamienistą.
Smreczyński Wierch od Kamienistej
Nieco bardziej wymagający odcinek na zachodnim zboczu Smreczyńskiego Wierchu.

W okolicy przełęczy znajduje się tam zwany Hliński Rów – długie wgłębienie w grzbietach obu masywów, największe tego typu w całych Tatrach. Osiąga głębokość 31 metrów, ciągnie przez ponad 700. Bardzo ciekawa formacja, z pewnością wzbogacająca i tak już dość długą listę napotkanych dziś atrakcji.

Masyw Kamienistej
Hliński Rów przebiegający w okolicach Hlińskiej Przełęczy.

Przez przełęcz można przejść na kilka sposobów: dnem rowu albo którymś z wypiętrzeń po bokach. My z premedytacją wybieramy to po prawej stronie, gdzie trafiamy na momentami wąską, skalną grań i kilkoma niewielkimi trudnościami (wycena pewnie nie wyższa niż 0). Zawsze to jakąś odmiana od deptania trawek, które praktykujemy tu od dobrych paru godzin.

Skałki się kończą i znów zamieniają w dobrze widoczną ścieżkę. Zaczynamy piąć się ku górze, po ostatnim tego dnia, choć znów dość długim podejściu. Do zdobycia jest trochę ponad 200 pionowych metrów.

Smreczyńskie Wierchy
Za sobą mamy fantastyczny widok na Hliński Rów oraz masyw Smreczyńskiego Wierchu.

Wchodząc po niezbyt wymagającej grani mijamy kilka mało wybitnych spiętrzeń, a później obieramy kurs na pierwszy z wierzchołków. Tu nachylenie trochę rośnie, pod nogami miejscami pojawiają się skały. W pary miejscach można się nawet pokusić o niewielką pomoc rąk.

Podejście na Kamienistą
Skalisty wierzchołek Kamienistej.

Po przejściu tych paru nieco większych trudności, dostajemy się na łagodnie nachyloną, zwężającą się grań i pokonujemy ostatni odcinek dzielący nas od wierzchołka. A raczej od pierwszego z wierzchołków, bo drugi, trochę wyższy znajduje się kawałek dalej. W końcu docieramy i na niego, urządzając sobie tam kolejną, dłuższą przerwę.

Kamienista, szczyt
Końcówka wejścia na Kamienistą.
Kamienista, wierzchołek
Drugi z wierzchołków Kamienistej.

Z wierzchołka nieźle widać dziesiątki szczytów położonych zarówno w Tatrach Wysokich, jak i Zachodnich. Trzeba przyznać, że miejsce jest fantastyczne i chętnie zostalibyśmy tu nawet kilka godzin. Niestety, listopadowe dni są krótkie, czas goni, a przed nami jeszcze długie zejście przez nieznany teren.

Kamienista, widoki
Widok na niższy wierzchołek oraz okolice Doliny Kościeliskiej.
Widoki z Kamienistej
Tatry Wysokie oglądane z Kamienistej.

Schodzimy ze szczytu i ruszamy w stronę Pyszniańskiej Przełęczy. Zachodnia strona masywu Kamienistej znacznie różni się tej, którą podchodziliśmy. Tu są tylko trawki, w dodatku o niedużym nachyleniu. Na przełęcz docieramy dosłownie w kilkanaście minut.

Bystra
Zejście na Pyszniańską Przełęcz z widokiem na masyw Błyszcza i Bystrej. Dalej, po prawej stronie, nieźle widać też Starorobociański Wierch.
Pyszniańska Przełęcz
Na Pyszniańskiej Przełęczy.

I to by było na tyle. Koniec tego pięknego, choć niedostępnego odcinka głównej grani Tatr Zachodnich. Przejście od Ciemniaka do Pyszniańskiej Przełęczy zajęło nam około 4,5 godziny. Podczas wędrówki spotkaliśmy 3 inne osoby, wszystkie w okolicach Kamienistej.

Zejście starym szlakiem Pyszniańska Przełęcz – Ornak (przez Dolinę Pyszniańską)

Pora schodzić. Do wyboru mamy długą i wymagającą kolejnych podejść trasę przez Błyszcz i Siwy Zwornik albo stary, zamknięty dawno temu szlak przez Dolinę Pyszniańską. Sam szedłbym pewnie przez Błyszcz, ale ponieważ mamy w grupie osobę, która zna drugi wariant, zapada decyzja o skróceniu trasy.

Z Pyszniańskiej Przełęczy odbijamy na północ. Górną część ścieżki znaleźć nietrudno – jeśli patrzy się na dolinę, jest tam nieco po prawej, na zboczu Kamienistej. Wciąż dość wyraźna, choć nie aż tak, jak te, którymi przechadzaliśmy się po grani.

Dróżka wiję po stromym zboczu, kilkukrotnie zmieniając kierunek. W dół prowadzi nas po trawkach, miejscami dość śliskich od niemal ciągłego o tej porze roku zacienienia.

Zejście z Pyszniańskiej Przełęczy
Początek dawnego zejścia z Pyszniańskiej Przełęczy.
Pyszniańska Przełęcz, zejście
W górnej części trasy idziemy niemal wyłącznie po trawiastym zboczu.

Ze ścieżki mamy świetny widok na Kominiarski Wierch, Dolinę Pyszniańską, a także schronisko na Hali Ornak. Choć to ostatnie raczej nie cieszy, bo skory my widzimy ich, to i oni łatwo mogą zobaczyć naszą grupę. A tego wolelibyśmy uniknąć.

Wraz z utratą wysokości pojawiają się coraz wyższe trawki oraz pojedyncze kępki kosodrzewiny. Z czasem kosówki przybywa, pojawiają się drzewka. Momentami trzeba się przez to przeciskać, choć tu nie sprawia to jeszcze większych problemów.

Pyszniańska Przełęcz, stary szlak
Im niżej, tym więcej pojawia się roślinności.
Stary szlak na Pyszniańska Przełęcz
Gdzieś na granicy lasu.

W pewnej chwili docieramy do strumienia, co pozwala uzupełnić nasze, już niemal wyczerpane zapasy wody. Robimy chwilę przerwy, po czym kontynuujemy zejście. Dobrze wiemy, że zaraz zacznie się jego najgorsza część.

Wraz z wejściem do lasu ścieżka zaczyna zanikać. Może nie tak zupełnie, bo czasem da się dostrzec jakieś ślady, ale z minuty na minutę jest ich coraz mniej. W końcu znikają na dobre, a my zdajemy sobie sprawę, że od teraz jesteśmy zdani już tylko na siebie.

Oczywiście, nie jest to żadnym zaskoczeniem. Z mapy jasno wynika, że ścieżka się urywa. Z relacji innych osób wiemy również, że w lesie jest „ciężko”, ale jeśli będziemy trzymać się blisko strumienia, to w końcu dotrzemy do celu. Nie wiemy jedynie, jak długo może nam to dziś zająć.

Pyszniańska Dolina
Początek leśnego odcinka to zarazem koniec wyraźnej i wygodnej ścieżki, której trzymaliśmy się do tej pory.

Strumień słyszymy gdzieś po lewej, więc skręcamy w tamtą stronę i szybko docieramy do wody. Chociaż szybko nie znaczy, że bez problemów. Las gęstnieje, pojawia się coraz więcej krzaków i wiatrołomów, a w dodatku teren przy potoku nie jest zbyt równy.

Po chwili dochodzimy do wniosku, że „blisko rzeki” niekoniecznie jest najlepszym wyjściem. Lepiej trzymać się trochę dalej, ale w bardziej przyjaznym terenie. Potok niech sobie szumi i robi za punkt odniesienia.

Kolejne kilkadziesiąt minut (pewnie wyszła z tego prawie godzina) spędzamy na walce z leśną gęstwiną. Tak, walka to jest właściwe określenie. Marsz w tym terenie już dawno przestał być przyjemny. Teraz niemal każdy metr wiąże się z przesuwaniem gałęzi, przeskakiwaniem przez śliskie pnie wiatrołomów czy lawirowaniem między choinkami. Gdzieś po drodze trzeba było też przejść przez dwa, na szczęście dość płytkie, strumyki.

Dolina Pyszniańska
Dolina Pyszniańska – po starym szlaku miejscami nie ma już ani śladu.
Dolina Pyszniańska, stary szlak
Dziś przejście tym terenem to wyzwanie nie tylko fizyczne, ale także psychiczne.

Co jakiś czas odpalamy nawigację, by zweryfikować nasze postępy. Kierunek mamy właściwy, ale tempo marne. Chyba lepiej nie śledzić tego zbyt często i po prostu skupić się na parciu do przodu, w dół doliny. Do zachodu jest jeszcze trochę czasu, więc raczej się wyrobimy.

W pewnej chwili ścieżka wraca. Powalone drzewa się kończą, las znów staje się łatwy do przejścia. Nabieramy prędkości, możemy też trochę odpocząć. Oby taki teren był się już do końca.

Dawny szlak przez Dolinę Pyszniańska
Z powrotem na wygodnej, leśnej ścieżce.

Niestety, nie jest. Co prawda koszmar w postaci leżących co kilka metrów pni już nie wraca, ale ścieżka znów czasem jest, a czasem gdzieś znika. Szukamy więc własnych wariantów, cały czas pamiętając, by nie oddalać się zbyt daleko od wody.

Pyszniańska Przełęcz od Ornaku
Ponowne wśród zarośli, choć tu już nie tak uciążliwych.

W pewnym momencie znowu sięgamy po nawigację. Tym razem wniosek jest optymistyczny: do szlaku jest już naprawdę blisko! I faktycznie, chwilę później wychodzimy z lasu, trafiając na wygodną, znakowaną ścieżkę. Po kilku minutach siedzimy już na ławkach pod schroniskiem, czekając aż dołączy do nas trzecia, „zamykająca tyły” osoba.

Ornak, schronisko
Schronisko na Hali Ornak.

Aha, wcześniej wspominałem, że ktoś z naszej grupy znał tę drogę i już nią schodził, prawda? Problem w tym, że było to niemal dekadę temu, a jak się okazało, przez ten czas ścieżka zdążyła „nieco” się zmienić. Ale cóż, jakoś daliśmy radę, zeszli w jednym kawałki, w sumie bez żadnych większych problemów. Na pewno będzie co wspominać.

Powrót przez Dolinę Kościeliską

Dotarcie do szlaku nie kończy tej wycieczki. Musimy jeszcze doczłapać się na parking, pokonując w tym celu całą trasę przez Dolinę Kościeliską. Kolejne 5,5 kilometra, na szczęście głównie w dół, po wygodnej, szerokiej drodze. Jakoś zleci.

Zbieramy się spod schroniska i wraz z tłumem innych ludzi ruszamy w kierunku Kir. Po drodze mijamy Kominiarski Wierch, odejścia kilka krótkich, choć bardzo ciekawych szlaków (między innymi do jaskiń, któe można zwiedzać bez przewodnika), polanki, skalne bramy i kamienne mostki nad Kirową Wodą. W sumie, to ja całkiem lubię tę dolinę. Z tych wszystkich „skomercjalizowanych” to właśnie ona najbardziej przypadła mi do gustu.

Dolina Kościeliska, Kominiarski Wierch
Powrót przez Dolinę Kościeliską. W tle skalista grań Kominiarskiego Wierchu.

Pod koniec trasy dopada nas mgła. To te niskie chmury, które cały czas oglądaliśmy ze szczytów. Tu, na dole, taka pogoda była pewnie przez cały dzień.

Dolina Kościeliska
Mglista końcówka drogi powrotnej.

Niedługo później docieramy do samochodu. Zrzucamy plecaki, zajmujemy miejsca na wygodnych fotelach. Choć tak na dobrą sprawę, po ponad 12 godzinach górskiej akcji prawie wszystko nadające się do siedzenia zostałoby uznane za wygodne.

Pora wracać do domu, do tego drugiego życia.

Przejście granią z Ciemniaka na Pyszniańską Przełęcz – podsumowanie wycieczki

To jeden z takich wyjazdów, które zostaną w pamięci na lata. Nie tak miało być, ale bardzo się cieszę, że wyszło w taki właśnie sposób. Długo nie zapomnę ani tej przepięknej grani, ani tego koszmarnego lasu, który wybraliśmy do zejścia. Nie sądziłem, że tegoroczny listopad okażę się aż tak łaskawy i pozwoli na pokonanie kilku naprawdę fajnych tras.

Zarówno odcinek Ciemniak – Pyszniańska Przełęcz, jak i każdy z występujących po drodze szczytów chętnie poleciłbym każdemu nieco bardziej zaawansowanemu turyście. To fantastyczne miejsca, na pewno warte zobaczenia. Niestety, wiem też, że nie powinienem tego robić. To teren zamknięty, a przebywanie tam grozi manatem.

Podobnie jest zresztą z fragmentem od Pyszniańskiej Przełęczy do Hali Ornak. Choć w obecnym stanie, raczej i tak bym tej trasy nie polecał. Zbyt ciężki teren, w który sam pewnie też już prędko nie wrócę. Kiedyś był fajny szlak, teraz jest zakaz wstępu. A o nowych trasach nie słychać kompletnie nic. Typowe dla TPN-u, typowe dla TANAP-u. Ot, taka nasza smutna, tatrzańska rzeczywistość.

17 komentarzy

Skomentuj Filip Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *