Cubryna – opis trasy, trudności, relacja z wejścia

Ileż ja miałem ochoty na tę górę! Miesiące czekania na warunki, nauki trasy i studiowania opisów. Wszystko po to, by dobrze przygotować się do mojego najambitniejszego do tej pory tatrzańskiego przejścia. W końcu się udało, ale i tak masa rzeczy mnie zaskoczyła. Zapraszam na relację z tej niełatwej i pełnej emocji wycieczki.

Cubryna raczej nie należy do najbardziej popularnych szczytów. Nawet wśród moich chodzących po Tatrach znajomych, mało kto kojarzył tę górę, jej położenie, czy prowadzące na nią trasy. Dla mnie, był to jednak bardzo atrakcyjny cel. Po przejściu praktycznie wszystkiego po polskiej stronie Tatr oraz odwiedzaniu większości trudnych szlaków na Słowacji, pragnąłem i nowego. Chciałem się dalej rozwijać, a pozaszlakowe wycieczki całkiem nieźle się do tego nadają.

Dlaczego więc Cubryna? Do tej pory miałem na koncie wejścia na Mięguszowiecki Szczy Czarny (od Przełęczy pod Chłopkiem) oraz Furkot i Hruby Wierch (od Bystrej Ławki). Wszystkie te szczyty, choć leżące poza szlakiem, znajdowały się stosunkowo blisko znakowanych tras. Cel był niemal non stop w zasięgu wzroku, więc trudności tych wycieczek skupiały się jedynie na pokonywaniu kilku bardziej stromych lub eksponowanych fragmentów.

Cubryna to już poziom wyżej. Wznosi się daleko od szlaków i stawia przed turystą nieco więcej wyzwań, choć wciąż nie jest to typowa wspinaczka i można sobie poradzić bez specjalistycznego sprzętu. A przy okazji, da się na nią wejść całkowicie legalnie. Wydawała mi się więc fajnym pomyłem na kolejną, nieco bardziej ambitną, tatrzańską przygodę.

Jak wejść na Cubrynę? – garść praktycznych informacji

Przygotowanie

Przyznam, że na ten etap poświęciłem mnóstwo czasu. Ponieważ idąc na Cubrynę, będzie się wiele godzin przebywać poza szlakiem, warto jak najlepiej zapoznać się z trasą. W tym celu przeczytałem chyba wszystkie relacje, jakie znalazłem, obejrzałem kilka filmików, przejrzałem dziesiątki zdjęć. Gdyby ten czas przeznaczony na szukanie informacji, analizy i naukę drogi zsumować, pewnie wyszło by dobrych parę dni. Ale cóż, myślę, że było to niezbędne.

Do kategorii przygotowań można też zaliczyć kwestię kondycji fizycznej. Wejście na Cubrynę to dość długa wycieczka, więc posiadanie formy pozwalającej na przykład wejść na Rysy bez wyczerpania organizmu, jest tu moim zdaniem koniecznością. Na szczęście, ten element u mnie był już na wystarczającym poziomie.

Drogi

Choć na Cubrynę nie prowadzi żaden znakowany szlak, można ją zdobyć wieloma drogami. To dość popularny cel wspinaczkowy, i do tej pory wytyczono tam wiele mniej lub bardziej trudnych wariantów.

Dla osób początkujących (a więc takich jak i ja), wywodzących się ze zwykłej, pieszej turystyki, najodpowiedniejsze będzie wejście granią (lub blisko niej) od strony Hińczowej Przełęczy.

To jednak ostatni etap wejścia. Najpierw trzeba się na tę przełęcz dostać. I tu mamy do wyboru dwie drogi: polską lub słowacką. Pierwsza prowadzi od Morskiego Oka przez tak zwane Galerie Cubryńskie, druga od Wielkiego Hińczowego Stawu.

Wersja słowacka uchodzi za nieco łatwiejszą, przy czym uwaga: jest to opcja legalnie dostępna jedynie z przewodnikiem. Na terenie TANAP-u, samodzielnie poza szlakiem można chodzić jedynie posiadając legitymację klubu wysokogórskiego oraz mając zamiar wspinać się na drogach o trudności co najmniej II+. Trasa na Hińczową Przełęcz jest wyceniana na 0+, więc jednak sporo jej brakuje. Ok, być można w razie kontroli można by się tłumaczyć, że to tylko dojście do jakiejś trudniejszej drogi, na przykład przejścia grani Mięguszowieckich Szczytów, jednak nie mogę zagwarantować, że takie kombinowanie zadziała.

Wejście od Morskiego Oka można natomiast zrobić w pełni legalnie. Jedynym wymaganiem będzie wpisanie się do książki wyjść taternickich w pobliskim schronisku. W Morskim znajduje się ona na pierwszym piętrze, za drzwiami z napisem TOPR.

Ile zajmie taka wycieczka? Zakładając start z Palenicy Białczańskiej oraz powrót w to samo miejsce, na wejście na Cubrynę liczyłbym co najmniej 10 godzin oraz trochę dodatkowego czasu na ewentualne przerwy i pobłądzenia.

Trudności

Skupię się tutaj na trudnościach wejścia od polskiej strony, trasą przez Hińczową Przełęcz. Bo inne drogi, szczególnie te typowo wspinaczkowe, na pewno postawią przed turystą o wiele więcej wyzwań.

Wycena tej trasy to 0+, choć to zero może być mylące, bo jest i tak trudniej niż wszystko, co można spotkać na znakowanych szlakach (ok, czasem są podobne lub nawet wyżej wyceniane fragmenty, na przykład na Orlej Perci czy Czerwonej Ławce, jednak tam te trudności są niwelowane przez łańcuchy, klamry czy drabinki). Należy spodziewać się częstego używania rąk, konieczności wyboru dobrego miejsca na chwyt czy postawienie stopy oraz oczywiście niemałej ekspozycji. Żleb pod Hińczową Przełęczą jest dodatkowo pełen kruszyzny, więc trzeba bardzo uważać, gdzie robi się kroki i czego przytrzymuje.

Oddzielną trudnością jest nawigacja w nieznanym terenie. Zapewniam, że mimo przejrzenia setek zdjęć, filmów i relacji, w terenie i tak będzie to wyglądać nieco inaczej. Przyjadą chwile zwątpienia typu: „schodzić tędy czy kominem parę metrów dalej?”, „iść krawędzią czy środkiem żleb?”, „ten kamień obejść z lewej czy prawej stron?”. To są dziesiątki drobnych decyzji, które mogą skutkować wpakowaniem się w jeszcze trudniejszy teren, skąd ciężko się będzie wycofać.

Droga przez Galerie Cubryńskie jest długa i trochę skomplikowana, więc warto wcześniej mieć jakieś pozaszlakowe doświadczenia, posiadać dobrą orientację w terenie oraz, mimo wszystko, spróbować nauczyć się tej drogi na pamięć. Albo mieć ze sobą kogoś, kto już tę trasę przeszedł i posłuży nam za prywatnego przewodnika.

Sprzęt

Teoretycznie można tam iść tak, jak na zwykłą wycieczkę znakowanym szlakiem Tatr Wysokich. Zalecałbym jednak parę dodatków. Ze względu na dużą ilość luźnych kamieni w żlebie pod przełęczą, warto zabrać ze sobą kask wspinaczkowy. Sam niedawno takowy zakupiłem, głównie z myślą o tej wycieczce (choć na pewno przyda się też w przyszłości).

Kruszyzna, ostre krawędzi skał oraz ogólnie duża ilość pracy rękami sugeruje zabranie również rękawiczek. Tylko nie takich, które przemokną przy pierwszym kontakcie z wilgocią. W żlebie dość często jest mokro i poza szczytem letniego sezonu skały raczej nie będą zbyt ciepłe.

Czy brać linę i uprząż? Moim zdaniem trasa nie wymaga konieczności asekuracji, jednak osoby, które tego dnia spotkałem na trasie linę miały i nawet kilkukrotnie jej używały. W paru przeczytanych przeze mnie relacjach też spotkałem się w używaniem liny i zakładaniem stanowisk do zjazdów. Tu decyzję należy więc podjąć samodzielnie. Z jednej strony ostrożności nigdy za wiele, jednak z drugiej: przy dobrych warunkach można śmiało iść bez asekuracji i większość osób właśnie tak robi.

Ubezpieczenie

Cubryna jest szczytem granicznym. Jej północne zbocza opadają na stronę polską, północne na słowacką. Idąc opisywaną tu trasą, przez większość czasu będziemy przebywać na ternie naszego kraju, gdzie jesteśmy ubezpieczeni oraz, w razie problemów, możemy liczyć na darmową pomoc.

Problemem jest jednak ta krótka chwila spędzona na grani. Jeśli coś się stanie i zlecimy na Słowację, rachunek może być wysoki. Więc chyba warto wykupić ubezpieczenie. Przy czym uwaga: to jest wycieczka poza szlakiem, więc standardowe warianty (takie, jak zwykle kupuje się jadąc w Tatry Słowackie) mogą tu nie zadziałać. Warto dokładnie przeczytać regulamin i być może pozaznaczać parę dodatkowych opcji przy zakupie polisy.

Cubryna – relacja z wejścia od Morskiego Oka

Dojazd do Palenicy

Budzik dzwoni o 3:40. Łazienka, jedzenie, pakowanie plecaka i niedługo potem jestem gotowy do wyjścia. Przez jakąś górską grupę na Facebooku dogadałem się z paroma innymi osobami na wspólny przejazd z Krakowa do Palenicy. Idę więc w umówione miejsce spotkania, chwilę czekam i około 4:50 wspólnie zmierzamy już w kierunku Tatr.

Jest nas czwórka, choć każde z różnym celem. Szpiglas, Kozi Wierch, Cubryna. Jedziemy, działamy, a później kto pierwszy, ten czeka na resztę. Pewnie to ja poczekam, ale mimo wszystko i tak wygodniej (a przy okazji taniej) niż autobusami.

W Palenicy jesteśmy około 6:45. Płacimy 30 zł za wjazd na parking, zostawiamy samochód i kupujemy bilety wstępu do parku narodowego. Później każde rusza w swoją, długo wyczekiwaną wycieczkę.

Z Palenicy Białczańskiej nad Morskie Oko

Ten fragment to zło konieczne. 9 kilometrów asfaltu, nierzadko wśród hałaśliwego tłumu. Rano jest jeszcze w miarę spokojnie, jednak i tak wolałbym mieć już ten odcinek za sobą. Myślę, że raczej nie ma sensu się zbyt wiele rozpisywać o tej trasie. Każdy stały bywalec Tatr zna ją bardzo dobre i najprawdopodobniej darzy równie małą sympatią co ja.

Do schroniska docieram po 1,5 godzinie w miarę spokojnego marszu. Poszło bez problemów, choć nieco martwią mnie gęste chmury na porannym niebie. Według większości prognoz, dziś miało dominować słońce, a póki co niemal wszystkie wyższe szczyty są zasłonięte. Czyżby brak widoków? A może jeszcze gorzej – problemy z nawigacją w nieznanej trasie? No nic, póki co jestem optymistą i liczę na to, że przez najbliższe parę godzin choć trochę się przetrze.

Droga na Morskie Oko, skróty
Jeden z kilku skrótów podczas marszu nad Morskie Oko.

Zanim skręcę na żółty szlak, muszę jeszcze wstąpić do schroniska i wpisać swoje zejście ze szlaku do książki wyjść taternickich. W Morskim Oku znajduje się ona na pierwszym piętrze, za drzwiami zlokalizowanymi na wprost (z perspektywy wchodzących schodami). Składając wpis, podaje się wybraną drogę, liczebność zespołu (składu już nie wymagają, ze względu na ochronę danych osobowych), godzinę wyjścia, planowaną godzinę powrotu i parę innych rzeczy. Zresztą, instrukcja do książki jest dość zrozumiała.

Dodam tylko, że tego dnia mój wpis znajdował się na pozycji 14-stej, więc trochę tych pozaszlakowców było. A na pewno nie byłem ostatnim wpisującym, plus jest też spora grupa osób, które do książki się nie wpisują, bo o niej nie wiedzą lub zwyczajnie olewają sprawę.

Z ciekawości, przejrzałem sobie inne wpisy. Dominują wejścia na Mnicha, choć niemałą popularnością cieszą się też Mięguszowieckie Szczyty. Szukałem wejść na Cubrynę, jednak na przestrzeni ostatnich dni pojawiały się tylko pojedyncze pozycje. Jak widać, nie jest to jakiś szczególnie popularny cel. Niestety, znalazłem również kilka wpisów dotyczących zwykłych wejść na Rysy. Czyli niektórzy ludzie nadal nie wiedzą, że wycieczek po szlakach do tej książki wpisywać nie należy.

Morskie Oko, widoki
Szczyty dominujące nad Morskim Okiem (zdjęcie z drogi powrotnej, bo rano niemal wszystko było w chmurach).

Ceprostradą do Doliny za Mnichem

Po złożeniu wpisu, opuszczam schronisko i wracam się kilkadziesiąt metrów, by skręcić na żółty szlak, powszechnie zwany „Ceprostradą”. Prowadzi od Morskiego Oka na Szpiglasową Przełęcz i nie stwarza absolutnie żadnych trudności. To wyłożona dużymi kamieniami, szeroka ścieżka, która początkowo prowadzi przez las nad stawem, a później wije się zakosami po zboczach Miedzianego.

Ceprostrada
Ceprostrada – żółty szlak z Morskiego Oka na Szpiglasową Przełęcz.

Turystów tu całkiem dużo, choć zaskakuje mnie liczba tych niosących sprzęt wspinaczkowy. Czyżby, ze względu na weekend i dobre prognozy pogody szykowało się masowe oblężenie Mnicha? A może ktoś zechce mi potowarzyszyć w drodze na Cubrynę?

Ceprostrada, szlak w stronę Szpiglasowej Przełęczy
Na trasie spotykam dość duże grono wspinaczy.

Do rozdroża, gdzie odbija czerwony szlak na Wrota Chałubińskiego, docieram po niecałych 50 minutach marszu. Tu opuszczam Ceprostradę i razem kilkoma innymi osobami skręcam na trasę przez Dolinę za Mnichem.

Cubryna, trasa
Przy odbiciu szlaku na Wrota Chałubińskiego. Czerwoną linią zaznaczona droga na Cubrynę.

Na Hińczową Przełęcz przez Galerie Cubryńskie

Kawałek idę zgodnie z czerwonymi oznaczeniami szlaku na Wrota. Nie trwa to jednak długo. Przechodzę 150, może 200 metrów i skręcam w lewo, by zacząć podejście ku dominującemu nad doliną Mnichowi.

Dolina za Mnichem
Pierwszy odcinek Doliny za Mnichem pokonuję jeszcze zgodnie z czerwonym szlakiem.
Trasa pod Mnicha
Skręt w stronę Mnicha.

Od razu czuję się lekko zaskoczony: tu jest normalna ścieżka! Owszem, może i nieoznakowana kolorowymi symbolami, ale bardzo wyraźna. W sumie, nic dziwnego, skoro na Mnicha wspina się nawet kilkadziesiąt osób dziennie.

Podejście pod Mnicha
Wyraźna ścieżka prowadząca na Mnicha.

Póki co, nie ma mowy o żadnych problemach z nawigacją. Oprócz wspomnianej ścieżki, mam jeszcze dookoła kilku innych wspinaczy podążających tą samą trasą.

Podejście w większości nie sprawia problemów, choć posiada i kilka trudniejszych momentów. Na trasie jest między innymi kilkumetrowy próg skalny, który trzeba pokonać używając rąk. Dobra rozgrzewka przed tym, co będzie czekać mnie później.

Podejście pod Mnicha, najtrudniejszy fragment
Kilka metrów stromej skały – najbardziej wymagający fragment podejścia pod Mnicha.

Im bliżej tego kultowego szczytu się znajduję, tym… mniejsze robi on wrażenie. Od zachodu wygląda dużo mniej stromo, i gdyby nie wielkie, wyglądające na dosyć gładkie głazy pod szczytem, mógłbym odnieść wrażenie, że wejście tam wcale nie jest trudne.

Pod Mnichem
Mnich od zachodu wydaje się łatwiej dostępny niż oglądany z innych kierunków.

Docieram do Wyżnich Mnichowych Stawków – niewielkich, polodowcowych jeziorek położonych na Mnichowym Tarasie. To kawałek nieco bardziej płaskiego terenu, gdzie można chwilę odetchnąć od ciągłego nabierania wysokości.

Przechodzę pomiędzy stawami i kontynuuję podejście. Znów jest stromiej, parę razy trzeba się czegoś chwycić, ale żadnych większych wyzwań nie ma.

Wyżnie Mnichowe Stawki
Wyżnie Mnichowe Stawki.

W końcu docieram na kolejny w miarę płaski teren. Podejście pod Mnicha zakończone. Większość ludzi skręca tu w lewo, by kontynuować wspinaczkę na słynną iglicę. Ja idę jednak w prawo, na mniej uczęszczaną trasę przez Galerie Cubryńskie.

Miałem tu trochę problemów z orientacją. Wiedziałem, że gdy będę za Mnichem, należy skręcić w prawo i zacząć podejście w przeciwnym kierunku. Niestety, miejsce skrętu nie było aż tak oczywiste. Może to przez coraz gęstsze chmury, może zwyczajnie się zagapiłem. W każdym razie, doszedłem do końca i stanąłem nad przepaścią. Mnichowy Żleb robi tu niesamowite wrażenie – lepiej się zbliżać się za bardzo.

Jestem pewny, że muszę tu iść w prawo, jednak nie chcę tego robić pierwszym lepszym wariantem. Wracam się kawałek i… znajduję ścieżkę. Jest mniej wyraźna niż ta, którą przemierzałem do tej pory, ale można na niej polegać. Prowadzi mnie delikatnym, dość łatwym podejściem w stronę Mnichowej Kopy.

Mnichowa Przełączka
Na końcowym etapie podejścia pod Mnicha należy skręcić w prawo. Zaznaczona na czerwono linia niekoniecznie musi być jedynym poprawnym wariantem.

Widoczność przed sobą mam nieco ograniczoną. Chmury osiadły na wysokości około 2100 metrów i nie chcą odpuścić. Szkoda, bo jednak liczyłem dziś na trochę ładnych widoczków.

Ładny krajobraz mam natomiast za plecami. Co chwilę odwracam się, by podziwiać Mnicha i wspinających się na niego ludzi. W tej perspektywy znów jest pełnym majestatu wierzchołkiem.

Mnich od tyłu
Za plecami mam całkiem dobry widok na Mnicha.

Na Mnichową Kopę nie wchodzę. Skręcam w lewo przed nią i trzymam się dość blisko (choć nie niepokojąco blisko) urwiska Mnichowego Żlebu.

Pod Mnichową Kopą
Przejście koło Mnichowej Kopy. Jeśli tu pojawiają się jakieś odejścia w prawo, nie należy za nimi podążać.

Kolejny etap to zejście na Małą Galerię Cubryńską. To pierwszy dość trudny fragment, wymagający dodatkowo dobrej znajomości drogi.

Dochodzę do urwiska. Moja ścieżka się kończy, jednak w dole widzę jej dalszą część. Tylko jak połączyć te fragmenty? Którędy iść? Wydaje mi się, że znam odpowiedź. Schodzę kilka metrów w dość stromym, trawiasto – kamienistym terenie. Ścieżka jest już na wyciągnięcie ręki, jednak kolejnych parę metrów wygląda na trudne. Jeden błąd i lecę w dół.

Nie, tędy nie chcę iść. Wracam, jednak ta ścieżka na dole nie daje mi spokoju. To przecież musi być dobra droga. Spróbuję jeszcze raz. Dochodzę do trudnego miejsca i… nie, ja na prawdę nie chcę tędy iść – ani teraz, ani tym bardziej w drodze powrotnej. Musi być inna droga, a jeśli nie, to trudno. Wycofam się.

Wracam na górę, kręcę chwile po okolicy i zauważam kolejne zejście. Znajduje się kawałek dalej, więc wniosek taki, że po dojściu do urwiska przy zejściu na Małą Galerię nie należy iść pierwszym rzucającym się w oczy wariantem, lecz przejść jeszcze kawałek. Ten drugi jest znacznie łatwiejszy, choć oczywiście też trzeba trochę popracować rękami.

Dalsza droga, czyli przejście przez wspomnianą Małą Galerię Cubryńską oraz podejście na Wielką Galerię wygląda dość niefajnie. Teren jest pochylony w stronę żlebu, pełen pokruszonych kamieni, a do tego kończy się czymś, co wygląda bardzo stromo.

Trasa przez Małą Galerię Cubryńską
Trasa przez Małą Galerię Cubryńską.

W rzeczywistości, idzie się tędy całkiem dobrze. Stromizna nie powoduje niepokoju, a ścieżka przez gruzowisko jest wyraźna i bezpieczna. Nie czuję się tu niczym zagrożony.

Na Małej Galerii Cubryńskiej
Przejście przez kruchy teren na Małej Galerii.

Dalej faktycznie jest trochę stromo, ale na każdym kroku mam się czego chwycić, a podłoże, mimo że mokre i z paroma luźnymi kamieniami, jest raczej godne zaufania.

Podejście na Wielką Galerię Cubryńską
Strome podejście między Galeriami.

Zachowując czujność i poruszając się dość powoli, docieram na Wielką Galerię Cubryńską. To jedno wielkie rumowisko skalne, pełne różnej wielkości głazów. Roślinność zniknęła niemal całkowicie, krajobraz jest surowy i w połączeniu z szarymi chmurami, sprawia ponure wrażenie.

Pamiętam, że teraz mam iść w kierunku żlebu, który wyprowadzi mnie na Hińczową Przełęcz. Nawet pomimo chmur, wiem gdzie się znajduje, więc nie przewiduję tu problemów z nawigacją. Dodatkowo, od czasu do czasu pomiędzy kamieniami widać wydeptaną ścieżkę. Może nie jakoś bardzo wyraźną, ale w połączeniu z licznymi, kamiennymi kopczykami, dość jasno sugeruje kierunek marszu.

Na Wielkiej Galerii Cubryńskiej
Droga przez Wielką Galerię Cubryńską.
Cubryna przez Hińczową Przełęcz, dojście do żlebu
Coraz bliżej żlebu.

Trochę się naczytałem o tym żlebie pod Hińczową Przełęczą. Że jest bardzo krucho, stromo, kamienie ostre, a wariantów przejścia kilka, choć żaden niezbyt dobry. Zaraz zobaczymy, jak to się na do rzeczywistości.

Żlebem na Hińczową Przełęcz
Początek żlebu.

Galeria powoli przechodzi w żleb. Wchodzę do niego po szerokim łuku, a teren robi się coraz bardziej stromy. Przełęcz mam cały czas w zasięgu wzroku. Więc niby wiem gdzie iść, ale faktycznie, nie do końca wiem którędy.

Zdecydowanie, jest tu krucho! Bardzo łatwo zrzucić jakiś kamień, a chwytając się skał czy stawiając stopy, trzeba uważać, by ich nie… złamać. Naprawdę, wskazana jest szczególna ostrożność, bo im wyżej, tym stromiej, a ewentualny lot może skończy się setki metrów niżej.

Większość żlebu przechodzę środkiem, gdzie trasa wydaje się najbardziej oczywista. Czasem jednak zwyczajnie się nie da. Drogę zagradzają duże głazy, które muszę jakoś obchodzić. Rąk używam niemal bez przerwy, a wspinaczka wyczerpuje fizycznie i psychicznie. Póki co, staram się nie myśleć o drodze powrotnej.

Hińczowa Przełęcz, kruchy żleb
Żleb pod Hińczową Przełęczą – jest stromo i bardzo krucho.
Hińczowa Przełęcz, trudności
Czasem drogę zagradzają oberwane głazy, które w większość obchodzę lewą stroną.
Hińczowa Przełęcz, podejście
Hmm, wspominałem już o tym, że w żlebie jest pełno kruszyzny?

W końcu żleb się wypłaszcza, a chwile później osiągam Hińczową Przełęcz. Nie wiem, ile to trwało. W takich momentach, poczucie czasu zanika, a organizm wyłącza wszystkie zbędne funkcje. Jakoś tu wszedłem, ale kilka momentów było po prosu nieprzyjemnych. Trochę obawiam się zejścia. Chodzi mi nawet po głowie, by olać dalszą trasę, zadowolić się zdobyciem przełęczy i wracać, póki mam jeszcze spory zapas sił.

Odganiam te myśli. Robię sobie chwilę przerwy, przy okazji wyciągając z plecaka dodatkowe ubrania. Na przełęczy trochę wieje, a przelatujące dookoła chmury mocno ograniczają widoczność. Tylko co jakiś czas poprawia się ona na tyle, by cieszyć oczy wysokogórskim krajobrazem.

Hińczowa Przełęcz, widok w stronę MSW
Hińczowa Przełęcz. Widok w stromę Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego.

Wejście na Cubrynę

Po paru minutach odpoczynku postanawiam iść dalej. Stąd na szczyt tylko kilka – kilkanaście minut, więc zwyczajnie szkoda byłoby rezygnować. Za wiele pewnie nie zobaczę, ale przynajmniej będzie satysfakcja z wejścia.

Początkowo, podążać mogę za wyraźnie wydeptaną ścieżką. Idę chwilę pod górę, przekraczam jakiś duży, przegradzający drogę głaz, a potem jestem już zdany na siebie.

Wiem, że wariantów jest kilka. Można iść bezpośrednio granią albo obejść ją od południa i dopiero pod koniec skręcić na szczyt. Pamiętam kreski narysowane na zdjęciach, jednak tu, w praktycznym zastosowaniu, niewiele mi one pomogą. Kamienie są do siebie podobne, a jedna, z początku łatwa droga, może później okazać się nie do przejścia.

To właśnie jest główna trudność pozaszlakowych wycieczkach: umiejętność poruszania się z nieznanym, nierzadko dość zagmatwanym terenie. Bo mimo, że cały czas widzę szczyt, nie mam pojęcia, która droga będzie najlepsza.

No dobra, skoro nie znam najlepszej, to muszę po prostu znaleźć wystarczająco dobrą. Poruszam się powoli, walcząc ze skałą o kolejne metry. Nie idzie mi się najgorzej, jednak parę razy zrobiłem krok z stylu „kurde, chyba nie chciałbym tędy schodzić”.

W pewnej chwili zauważam, że na szczycie siedzi dwójka ludzi. Czemu ja ich wcześniej nie widziałem? Którędy oni wchodzili, czyżby to wspinacze? Mają linę, więc to całkiem prawdopodobne. No nic, zaraz będę siedział koło nich, więc wszystkiego się dowiem.

Krok za krokiem, chwyt za chwytem, metr za metrem. W końcu osiągam szczyt, jednak satysfakcję ze zdobycia góry muszę dzielić ze stresem związanym z koniecznością bezpiecznego powrotu. Nie wiem, czy to ja szedłem jakimś dziwnym, nieoptymalnym wariantem, ale napotkane trudności przerosły moje oczekiwania. To raczej nie była wycena 0, a z taką wartością spotkałem się w co najmniej dwóch opisach (choć trafiłem też na źródła podające wycenę I).

Szczyt Cubryny
Szczyt Cubryny, 2376 m n.p.m.

Siadam, witam z resztą towarzystwa i zaczynamy rozmowę. Jeden z gości ma czerwoną kurtę z napisem TOPR. Okazuje się, że to ratownik, który w roli przewodnika zabrał tu swojego klienta. Weszli taką samą drogą jak ja, tyle że nieco wcześniej. I tak samo będą schodzić. Uff, czyli przynajmniej będzie raźniej podczas pokonywania kolejnych trudności.

Chyba mamy trochę szczęścia, bo na chwilę rozeszły się chmury po południowej stronie. Dobrze widać Hińczowe Stawy, Szatana, Grań Baszt, a także Koprowy Wierch, który miałem niedawno okazję odwiedzić.

Cubryna, widoki
Widoki z Cubryny na stronę Słowacką. W dole Wielki Hińczowy Staw. Na dalszym planie dominuje Szatan.
Widoki z Cubryny
Wąska i postrzępiona grań prowadząca w stronę Koprowego Wierchu. W oddali słowacka część Tatr Wysokich.
Na szczycie Cubryny
Fotka na szycie.

Chwilę odpoczywamy i robimy sobie wzajemnie kilka zdjęć. W pewnym momencie dociera do mnie, że gdzieś tu powinna być skrzynka ze szczytową „kartką” (to tak zamiast oficjalnej tabliczki) oraz notesem, do którego można się wpisać jako zdobywca. Kojarzę ją z paru filmików, które oglądałem przed wejściem.

Zagaduję na ten temat chłopaków. TOPR-owiec sięga pod jeden z kamieni i wyciąga pudełko, jednak jego zawartość jest w kiepskim stanie. Gdzieś zniknęła pokrywka i wszystko jest zniszczone od wilgoci. Trudno, wpisów nie będzie, ale satysfakcja zostanie.

Zejście do Doliny za Mnichem

Po polskiej stronie wciąż same chmury, więc na więcej widoków raczej nie ma co liczyć. Towarzysze decydują się schodzić, wiec i ja (choć jestem tu ledwie kilka minut) postanawiam wracać.

Wygląda jednak na to, że wybieramy różne warianty. TOPR-owiec zakłada stanowisko, po którym z asekuracją będzie schodził jego klient (po południowej stronie wierzchołka). Ja mam ochotę jeszcze raz zmierzyć się z granią. Co prawda chłopaki mówią, że trudno (więc chyba jednak nie wycena 0, skoro ratownik TOPR-u ze wspinaczkowym doświadczeniem wybiera inną trasę), ale chciałbym spróbować, zanim skorzystam z ich sposobu.

Cubryna, grań
Grań Cubryny w stronę Hińczowej Przełęczy.

Tym razem idzie mi jakoś łatwiej. Największym problemem jest tu chyba ekspozycja. Niekiedy miejsca na nogi jest naprawdę malutko i wtedy do głosu dochodzi lęk wysokości (cóż, kiedyś mi się wydawało, że go nie mam, ale jak widać, to tylko kwestia trudności trasy). Patrząc jednak na to wszystko spokojnie, da się tu znaleźć taki wariant, gdzie faktycznie nie będzie jakoś wyjątkowo trudno.

Podczas drogi powrotnej, tylko jeden fragment należał do tych mrożących krew w żyłach (choć szczerze mówiąc, mrozi mi ją do dziś, kiedy o nim pomyślę). To obejście szpiczastej, skalnej igły widocznej mniej więcej w środku powyższego zdjęcia. Zrobiłem to od strony przepaści, mocno trzymając się kamienia oboma rękami, podczas gdy miejsce na postawienie stopy nie należało do zbyt szerokich.

Nie wykluczam jednak, że da się znaleźć jeszcze lepszy wariant. Ba, jestem niemal pewny, że gdybym przeszedł tam i z powrotem kilkadziesiąt razy, w końcu znalazłbym opcję pozbawioną takich ekstremalnych odcinków.

Cubryna, zejście z wierzchołka
Ze szczytu schodzę granią widoczną po prawej stronie. Pozostali wybierają inny wariant.

Po chwili zmagania się z graniowymi trudnościami, schodzę nieco niżej i już prostym, niemal bezstresowym wariantem osiągam przełęcz. Tam czekam chwilę na pozostałą dwójkę, której (pewnie ze względu na konieczność zakładania i likwidowania stanowisk) idzie nieco wolniej.

Z Cubryny na Hińczową Przełęcz
Po zejściu z grani, dojście do przełęczy jest już wyraźnie łatwiejsze.

Gdy jesteśmy w komplecie, przez chwilę omawiamy zejście. Ja będę szedł pierwszy, reszta blisko za mną, żeby ewentualne zrzucone kamienie nie miały czasu się rozpędzić. TOPR-owiec sugeruje trzymanie się prawej strony żlebu (patrząc z góry), a później, w pewnym momencie, przejście na lewą stronę (ma być oznaczone kopczykiem). Ponoć tak jest najłatwiej. Ok, on tu był więcej razy niż ja, więc nie mam podstaw, by sugerować cokolwiek innego.

Hińczowa Przełęcz, zejście
Zejście żlebem w stronę Wielkiej Galerii Cubryńskiej.

Idziemy powoli, bokiem i trzymając się skał przy krawędzi żlebu. Są ciężkie momenty, jednak nie sprawiały wrażenia tak wymagających, jak podczas wchodzenia. Czyli niby tylko parę metrów obok, a zupełnie inne odczucia. Kolejny dowód na to, że można wykuć drogę na pamięć, a i tak przejść ją w sposób daleko od optymalnego.

Z czasem, opuszczamy dno żlebu i idziemy nieco powyżej, ciągle trzymając się prawej strony. Zauważam, że są tu kamienne stosy, więc to faktycznie musi być najlepsza wersja trasy. Kopczyki oznaczają też miejsce, gdzie należy przejść na drugą stronę żlebu, choć po tej stronie nie są one zbyt wyraźne. O wiele bardziej w oczy rzuca się kopiec do przeciwnej stronie.

Schodzimy w dół, na wypełnione kruszyzną dno i przechodzimy na lewą stronę. Tam jest już nieco łatwiej. Wkrótce nachylenie stoku spada, a my wychodzimy ze żlebu na Wielką Galerię. Najgorsze za nami.

Wielka Galeria Cubryńska
Powrót na Wielką Galerię Cubryńską.

Teraz wracam już dokładnie tak samo, jak przyszedłem. Przejście przez rumowisko ułatwiają kopczyki i miejscami dość wyraźna ścieżka.

Docieramy do miejsca, gdzie należy zejść na Małą Galerię. Pogodnie jak wcześniej, należy tu mocniej skupić uwagę, bo jest stromo, mokro i trochę krucho. Przekonuję się o tym na własnej skórze – i to dosłownie, bo przez lekkie poślizgnięcie musiałem się podeprzeć na ostrym kamieniu i trochę podrapałem dłoń. No cóż, gdybym nie ściągał rękawiczek po wyjściu ze żlebu, to pewnie nic by się nie stało.

Przez Małą Galerię Cubryńską
Zejście na Małą Galerię Cubryńską.

Przejście przez Małą Galerię ponownie okazuje się proste. Dopiero wyjście z niej stanowi drobne wyzwanie. Tym razem idę jednak za dolną ścieżką, więc miejsce, w którym mam zacząć wchodzenie po skałach, nieco łatwiej zauważyć.

Na tym podejściu po raz pierwszy zaczynam czuć się zmęczony. Jednak, mimo nienajgorszej przecież kondycji, wejście na Cubrynę dało mi w kość. Wspinam się więc powoli, robiąc nawet parę kilkusekundowych przerw.

Gdy jestem u góry, chcę jeszcze odnaleźć miejsce, gdzie wcześniej się „zapchałem” i musiałem zawrócić. Jest niewiele dalej i faktycznie może się wydawać tym właściwym. Mówię o tym pozostałej dwójce, na co TOPR-owiec odpowiada, że najlepszym punktem orientacyjnym jest tu pewien prostokątny kamień – to na niego najlepiej się kierować wybierając drogę zejścia na Małą Galerię.

Podczas zejścia, chmury nieco się rozchodzą, a widoki poprawiają. Cały czas mamy przed sobą Mnicha i oblegających go wspinaczy. Wchodzą po różnych drogach, niektóre wydają mi się wręcz niewykonalne. A tak na marginesie, jeśli ktoś się zastanawiał, dlaczego na Mnicha mówi się właśnie Mnich, polecam spojrzeć na poniższe zdjęcie.

Mnich od boku
Mnich od południowego-wschodu.

Przechodzimy przy Mnichowej Kopie i skręcamy w prawo. Zbliżamy się do skrzyżowania ze ścieżką prowadzącą w dół doliny, gdy nagle zaczyna padać grad. Nic dużego, ale wyraźnie słychać, jak zmrożone, około półcentymetrowe kulki uderzają w plastikową pokrywę kasku.

Mnich, Tatry
Zejście w stronę Mnicha. Nie ukrywam, że chciałbym kiedyś zdobyć i tę górę.
Wspinacze na Mnichu
Dziś na iglicy było wyjątkowo ciasno.

Chwilę później, wbrew jakimkolwiek prognozom z poprzedniego dnia, zaczęło padać. Najpierw lekko, później coraz mocniej. Zatrzymuję się i zakładam przeciwdeszczową kurtkę. Spodnie zostawiam jakie mam. I tak są już w połowie mokre, więc niech sobie do końca przesiąkną. Nie jest zimno, więc nic mi nie będzie, a gdy przestanie padać, to wyschną w kilkadziesiąt minut.

Do Doliny za Mnichem schodzę chyba tak samo, jak wchodziłem. Piszę „chyba”, bo jak się okazuje, jest tu parę skrótów i być może teraz lub wcześniej któregoś z nich użyłem.

W deszczu, na mokrej skale, zejście jest jednak nieco trudniejsze. Parę miejsc wymagało większej czujności, na czele z opisanym wcześniej, kilkumetrowym progiem skalnym.

Osiągnąwszy poziom doliny, wracam na opuszczony niecałe 4 godziny temu czerwony szlak i kontynuuję marsz w stronę skrzyżowania z żółtym. Docieram tam mniej więcej w tym samym momencie, gdy ustaje deszcz. Niemal zaraz później wychodzi słońce i zaczyna intensywnie grzać. Chmury też rozchodzą się w momencie i obecnie większość nieba jest już czystym błękitem. Co za szybka zmiana warunków! Teraz widoki z Cubryny muszą być fantastyczne, choć z drugiej strony, wolałbym nie musieć wracać stamtąd morką granią.

Powrót Ceprostradą i asfaltem do Palenicy

Do Morskiego Oka mam jakieś 40 minut marszu. Idę niespiesznie, wiedząc, że i tak pewnie skończę swoją wycieczkę jako pierwszy i będę musiał długo czekać na parkingu. Spokojnie pokonuję więc zakosy Ceprostrady, od czasu do czasu zatrzymując się i podziwiając okolicę.

Ceprostrada, zejście
Zejście żółtym szlakiem nad Morskie Oko.
Ceprostradą nad Morskie Oko
To największe z tatrzańskich jezior otoczone jest masą pięknych szczytów. W górnej części zdjęcia, nieco po prawej stronie, widać Niżnie Rysy – jednego z kandydatów na kolejną pozaszlakową wycieczkę.

Gdy zejście się kończy, wstępuję jeszcze na chwilę do schroniska, by wykreślić swój wpis z książki wyjść taternickich. To takie danie znać, że bezpiecznie wróciłem i nie ma powodu, by mnie szukać.

Przeglądając inne dzisiejsze wpisy, widzę, że od czasu mojego wyjścia, jeszcze ich trochę przybyło. Przeważająca część dotyczyła oczywiście Mnicha. Wpisów o Cubrynie brak, a biorąc pod uwagę, że ani wchodząc, ani schodząc nie minąłem się już z nikim innych, mam podstawy myśleć, że tego dnia było tam tylko trzech zdobywców.

Wychodzę ze schroniska i znikam w tłumie wlokącym się asfaltową drogą ku parkingowi w Palenicy. Do samochodu docieram po niecałej 1,5 godzinie marszu urozmaiconego kolejnym przelotnym deszczem. Cała wycieczka zajęła mi około 8 godzin 50 minut.

Zgodnie z przypuszczeniami, na resztę muszę jeszcze chwilę poczekać. Ostatecznie, ta chwila trwa aż 2,5 godziny, a ja przeżywam jeszcze dwa chwilowe załamania pogody. W końcu jednak jesteśmy w komplecie i możemy ruszać w drogę powrotną do Krakowa.

Wejście na Cubrynę – podsumowanie

Ta wycieczka z pewnością na długo pozostanie mi w pamięci. Takiej ilości różnych wrażeń i emocji w górach nie miałem już dawno. Było pięknie, ale też męcząco i trochę groźnie. Bez wątpienia, to jedno z moich najtrudniejszych wejść, być może przebijające nawet zimowe Rysy czy Kozią Przełęcz. Wiele się dziś nauczyłem i wierzę, że to doświadczenie przyda się w przyszłości. Bo kolejne pozaszlaki na pewno będą – mam już nawet parę pomysłów na nowe trasy.

Dla kogo ta Cubryna? Bo jeśli ktoś czyta ten tekst, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że sam taką wycieczkę rozważa. Na pewno nie jest to prosta góra. Mi, pomimo niezłego przygotowania fizycznego i logistycznego, trochę dała w kość.

Moim zdaniem, żeby zdobyć ten szczyt, potrzebne są:

  • trochę pozaszlakowego doświadczenia (Cubryna nie jest szczytem na pierwsze przejście tego typu),
  • niezła kondycja (wycieczka jest długa, ma sporo przewyższeń i wymaga dość sporo podchodzenia w stromym terenie),
  • odporność na ekspozycję (grań Cubryny jest wąska i przepaścista),
  • bardzo dobra znajomość trasy,
  • pewna pogoda (bo w przypadku załamania w żlebie lub wyżej można mieć poważne problemy).

Jeśli ktoś jednak te wymagania spełnia, niech idzie. Cubyryna to kawał bardzo fajnej góry, a po wpisaniu się do książki wyjść taternickich, można na nią wejść całkowicie legalnie. Dla zaawansowanych i doświadczonych turystów będzie to świetna okazja, by poznać nowy fragment Tatr i zaznać czegoś pomiędzy zwykłym trekkingiem, a wysokogórską wspinaczką.

31 komentarzy

Skomentuj Michał Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *