Wielkie Solisko – wejście od Doliny Furkotnej
Kolejny w tym roku wypad na słowackie trasy pozaszlakowe. Tym razem coś łatwego i w miarę szybkiego, choć wcale nie nudnego. Wielkie Solisko to najwyższy punkt ciekawej, ładnie położonej grani, oferujący świetne widoki na dwie sąsiednie doliny oraz mnóstwo szczytów w Tatrach Wysokich i Zachodnich. Na szczyt wchodzę drogą standardową, prowadzącą od strony Doliny Furkotnej.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Choć sezon letni wciąż trwa, od mojego ostatniego wypadu poza szlak zdążyło minąć parę tygodni. Niestety, druga połowa sierpnia przyniosła długi okres złej pogody, zawierający nie tylko deszcz i niskie temperatury, ale też kilkudziesięciocentymetrowy opad śniegu. Potrzeba było więc trochę czasu zanim większość się stopiła i znów można było w miarę bezpiecznie zapuszczać się na wyżej położone szczyty.
Niezłe warunki wróciły dopiero z początkiem września. W minioną sobotę odwiedziłem położony w Tatrach Zachodnich Baraniec, teraz przyszła pora na powrót poza szlaki. Za cel wybrałem Wielkie Solisko, które wyglądało na szczyt dość prosty i nieźle pasujący do obecnych warunków, a poza tym od dłuższego czasu „zalegało” w kategorii pomysłów rozpracowanych i czekających na realizację
Wielkie Solisko – podstawowe informacje
Wielkie Solisko znajduje się w słowackiej części Tatr Wysokich, na ich południowo-zachodnim krańcu. Leży pomiędzy dolinami Furkotną i Młynicką, na tak zwanej Grani Soliska. Wznosi się na wysokość około 2414 metrów (pomiary z różnych lat podają wartości różniące się o kilka metrów) i jest najwyższym punktem wspomnianej grani.
Na szczyt nie prowadzą żadne znakowane szlaki turystyczne. Wejście na Wielkie Solisko możliwe jest więc tylko drogami taternickimi, samodzielnie lub w towarzystwie licencjonowanego przewodnika. Aby pierwsza z opcji była legalna, należy być członkiem jakiegoś klubu wysokogórskiego, mieć przy sobie legitymację, niezbędny sprzęt oraz poruszać się po drogach o wycenie co najmniej III (w skali UIAA). W innym przypadku narażamy się na wpadkę przy ewentualnej kontroli oraz mandat sięgający nawet 300 euro.
Najłatwiejsze, prowadzące na Wielkie Solisko drogi mają wyceny 0+, co oznacza konieczność używania rąk, choć w terenie niezbyt stromym oraz z wyraźnymi, dużymi stopniami i chwytami. W tym artykule skupię się na tej najbardziej popularnej, która na wierzchołek prowadzi od Doliny Furkotnej, znad brzegu Wyżniego Wielkiego Furkotnego Stawu.
Droga zaczyna się przy wschodnim krańcu stawu, na wysokości sporych rozmiarów, bardzo charakterystycznego kopca usypanego z małych kamieni. Ku grani, na Skrajną Soliskową Przełęcz idzie się umiarkowanie stromym żlebem, później skręca w prawo i obchodząc parę trudności dociera na wierzchołek. Najwyższy punkt góry znajduje się na około dwumetrowym głazie, który kształtem przypomina kowadło (mniejsze i łatwiejsze niż to znane z Kończystej).
Czas wejścia na szczyt, od momentu zejścia ze szlaku, wynosi niecałą godzinę. Orientacja jest dość łatwa, trudności techniczne (za 0+) występują jedynie pod koniec, przy obejściu grani. Przejście żlebem jest natomiast wyceniane na 0. Ekspozycja trasy jest niewielka i również pojawia się tylko pod koniec.
W sezonie letnim, przy dobrych warunkach pogodowych, do wejścia na Wielkie Solisko nie potrzeba żadnego specjalistycznego sprzętu. Wystarczy to, co na „zwykłe” chodzenie po szlakach Tatr Wysokich oraz kask (bo moim zdaniem kask w terenie pozaszlakowym zawsze warto mieć).
Ze względu na płatne akcje ratunkowe, warto się również wyposażyć w odpowiednią polisę ubezpieczeniową. Koszt jednodniowej to tylko parę złotych, choć te mogą nie działać poza szlakiem (jeśli jesteśmy tam bez przewodnika). Sprawdzonym wyborem jest ubezpieczenia oferowane przez kluby wysokogórskie, w przypadku innych ofert warto dobrze poczytać regulamin.
Wejście na Wielkie Solisko – relacja z wycieczki
Dojazd od Szczyrbskiego Jeziora
Z Krakowa startuję około 2:00. Jadę własnym autem, tym razem w pojedynkę. Sprawnie opuszczam niezakorkowaną o tej porze małopolską stolicę i Zakopianką ruszam w stronę Nowego Targu. W tym ostatnim skręcam na Jugrów, gdzie kilkadziesiąt minut później przekraczam polsko-słowacką granicę.
Będąc już na Słowacji, jadę po drodze 66 do Tatrzańskiej Kotliny, a następnie odbijam na zachód i drogą 537 kieruję się na Szczyrbskie Jezioro. Do tego ostatniego jednak nie wjeżdżam, bo postanawiam zostawić samochód na darmowym parkingu kawałek za skrętem do miejscowości.
Szczyrbskie Jezioro i Magistrala Tatrzańska
Na miejscu jestem około piątej. Biorę plecak, włączam czołówkę i przechodzę na drugą stronę ulicy, gdzie bez problemu odnajduję ścieżkę prowadzącą do Szczyrbskiego Jeziora. Przez następne 10, może 15 minut podchodzę zalesionym zboczem, aż trafiam w okolicę zlokalizowanych na obrzeżach hoteli. W tym miejscu trafiam również na symbole niebieskiego szlaku, który mam zamiar śledzić przechodząc przez miejscowość.
Początkowo idzie mi to całkiem nieźle. Niestety w okolicach dworca kolejowego gubię oznaczenia i trochę błądzę. W końcu jednak odnajduję właściwą drogę i kontynuuję marsz w kierunku północno-zachodnim, gdzie również dominuje zabudowa hotelowa.
Na skraju tej dzielnicy znajduje się skrzyżowanie czterech różnych szlaków turystycznych (biorąc po uwagę to, że na Słowacji nie ma czarnych szlaków, spotykają się tu wszystkie możliwe kolory). Niebieski, po którym poruszałem się do tej pory odbija w stronę zachodniego brzegu jeziora, a ja przechodzę na czerwony, którym oznaczono tak zwaną Magistralę Tatrzańską – mierzącą 72 kilometry trasę wytyczoną na południowych zboczach Tatr Słowackich. Ja przejdę dziś tylko niewielki fragment Magistrali. Chcę się nią dostać do Doliny Furkotnej, której ujście znajduje się mniej więcej 2 kilometry dalej.
Opuszczam ulice miejscowości i po wysypanej żwirem ścieżce wchodzę w częściowo zalesiony teren. Przez pewien czas idę w bliskiej odległości Szczyrbskiego Jeziora (tym razem mam na myśli zbiornik wodny, nie miejscowość), później zaczynam się oddalać, wciąż trzymają kierunek północno-zachodni.
Z czasem podłoże staje się coraz bardziej kamieniste, a ścieżka nieco się zwęża. Przed oczami mam z kolei początki dwóch grani, które otaczają Dolinę Furkotną. Zbliżam się do nich powoli, a sam odcinek nie jest szczególnie ciekawy, więc z przyjemnością witam moment, gdy w końcu docieram do kolejnego skrzyżowania.
Przejście przez Dolinę Furkotną
Na skrzyżowaniu opuszczam Magistralę Tatrzańską i skręcam na żółty szlak, który prowadzi przez Dolinę Furkotną. W tym miejscu rozstaję się z wygodną, szeroką drogą i trafiam na typową leśną ścieżkę, która w dodatku zaczyna piąć się pod górę.
Kawałek za skrętem roślinność się zagęszcza. Przez chwilę idę nawet przez las, który jednak szybko rzednie i zaczyna ustępować kosówce. Na tym odcinku zaczyna się również kilka bardziej stromych, choć nie trwających zbyt długo podejść.
Kolejny fragment żółtego szlaku to marsz wgłąb otoczonej ładnymi graniami doliny, wśród coraz niższej kosodrzewiny. W pewnej chwili mijam też kolejny skrzyżowanie, gdzie startuje niebieska trasa, pozwalająca dostać do schroniska Chata pod Soliskiem.
Dalsze przejście przez dolinę nie jest już tak zarośnięte. Wyraźnie wydeptana ścieżka najpierw prowadzi mnie po trawkach, później coraz częściej po kamieniach. Do pokonania mam też kolejne podejścia prowadzące na coraz wyższe progi Doliny Furkotnej.
Dostawszy się nad kolejny próg mijam Niżni Wielki Furkotny Staw, a za nim kontynuuję podejście w stronę Wyżniego Wielkiego Furkotnego Stawu – znów po kamieniach oraz z umiarkowanym nastromieniem. Co ciekawe, wciąż nie spotkałem ani jednego innego turysty. Być może jestem w tej dolinie zupełnie sam.
Po chwili nieszczególnie wymagającej wspinaczki dostrzegam staw i zbliżam się do jego wschodniego brzegu. Jeśli chcę wchodzić na Wielkie Solisko, gdzieś tu powinienem opuścić szlak i zacząć podchodzić w stronę ciągnącej się po prawej stronie grani.
Wejście na Wielkie Solisko
Miejsce zejścia ze szlaku jest oznaczone wielkim, kamiennym kopcem znajdującym się tuż przy ścieżce, po jej prawej stronie (prawej z perspektywy osoby podchodzącej). Jest bardzo charakterystyczny, ciężko byłoby go przeoczyć nawet przy złej pogodzie.
Gdy stoję przy kopcu, praktycznie cała droga na Wielkie Solisko jest już dobrze widoczna. Jej przebieg nie jest trudny – wystarczy trafić w odpowiedni żleb, wejść nim na grań, a potem skręcić w stronę szczytu. Sprawnej osobie nie powinno to zająć więcej niż godzinę.
Po krótkim postoju na zrobienie kilku zdjęć schodzę ze znakowanej ścieżki i ruszam w stronę grani. Minąwszy kopiec poruszam się po kamienistym terenie, odrobinę cofając na południe (ale naprawdę niewiele – główny kierunek wciąż jest na wschód).
Początkowo nie widzę tu ani jakiejś wydeptanej ścieżki, ani innych kopczyków, jednak nieszczególnie się tym przejmuję. Cel w postaci Skrajnego Soliskowego Karbu mam cały czas w zasięgu wzroku (i nie stracę go przez całe podejście), więc dobrze wiem, gdzie należy się kierować.
Kopczyki i ślady ścieżki oczywiście się pojawiają. Te pierwsze są nawet dość gęste, choć nie zwracam na nie jakiejś szczególnie uwagi. Teren wciąż jest łatwy, a droga czytelna, więc po prostu idę, jak mi się podoba. Ważne, by zbliżać się do żlebu, który opada ze Skrajnego Soliskowego Karbu i wejść do niego w jakimś dogodnym miejscu.
Gdy trafiam do żlebu, zaczynam po prostu wspinać się do góry. Jest umiarkowanie stromo i nieco krucho, ale nie sprawia to większych problemów. Są w Tatrach znacznie gorsze żleby – ten jest moim zdaniem całkiem przyjazny.
Większość żlebu pokonuję jego dnem. Dopiero przy zejściu odkryję, że łatwiej byłoby to robić po prawej stronie, częściowo poza wklęsłym terenem. Tam też znajdują się ślady ścieżki oraz trochę kamiennych kopczyków. Ostatecznie, nie ma to jest większego znaczenia – i tu, i tam trudności mieszczą się w wycenie 0.
Po paru kolejnych minutach spędzonych na dość szybkiej wspinaczce zaczynam zbliżać się do przełęczy. Chwilę później stoję już na tym niewielkim wcięciu w pięknej, skalistej grani. Przed sobą mam niezły widok na Dolinę Młynicką, po lewej Soliskowe Kopy, a z prawej dalszą drogę na wierzchołek Wielkiego Soliska.
Skręcam w prawo i postanawiam od razu kontynuować wspinaczkę. Jej kolejnym etapem jest obejście niewielkiego spiętrzenia grani. Wariant, który wybrałem został przedstawiony na zdjęciu powyżej i prowadzi od strony Doliny Furkotnej. Tu trudności nieznacznie wzrastają i obecnie można je określić jako 0+.
Po podejściu paru metrów i dotknięciu kilku skał mijam szczyt pierwszego spiętrzenia, trafiając na kawałek płaskiego terenu, gdzie znajduje się kamienny murek otaczający potencjalne miejsce noclegowe. Po prawej stronie znajduje się również inny żleb, którym można by nieco skrócić drogę na szczyt (choć nie wiem, czy nie jest tam nieco trudniej niż w tym prowadzącym na Skrajny Soliskowy Karb). Mijam to wszystko, zmierzając ku kolejnej kulminacji grani, gdzie znajduje się najwyższy punkt Wielkiego Soliska.
W tym miejscu podchodzę parę metrów z pomocą rąk, po czym przewijam się na stronę Doliny Młynickiej. To tam znajduje się łatwiejszy wariant wejścia na szczyt. Na dalszym etapie idę kawałek w poziomym terenie, a następnie skręcam mocno w prawo i po skalnych blokach wchodzę na wierzchołek. Jego najwyższy punkt jest dość charakterystyczny – stoi tam około dwumetrowej wysokości głaz w kształcie kowadła. Często jest ono porównywane do tego znanego z Kończystej, jednak tutejsze jest mniejsze i wyraźnie łatwiejsze do zdobycia.
Podchodzę do głazu, wykonuję parę niezbyt trudnych ruchów i jestem na szczycie. Szczerze mówiąc, nie było to ani zbyt wymagające, ani długie podejście. Od momentu opuszczenia żółtego szlaku minęło około 30 minut. Poszło więc dość sprawnie, a wczesna pora sprawia, że całą górę mam na wyłączność.
Widoki z Wielkiego Soliska należą do naprawdę ładnych. Ze szczytu świetnie widać obie sąsiednie doliny oraz otaczające je granie. W oddali wyrasta mnóstwo innych szczyt Tatr Wysokich oraz Zachodnich, a w najbliższym otoczeniu, w obie strony ciągnie się mocno poszarpana Grań Soliska. Jako, że dziś nieszczególnie mi się spieszy, chętnie posiedzę tu dłuższą chwilę.
Zejście do Doliny Furkotnej
W końcu zapada decyzja o powrocie. Schodzę z „Kowadła”, na którym przesiedziałem większość spędzonego tu czasu, po czym obniżam się parę metrów na stronę Doliny Młynickiej. Tam mijam skałki tworzące wierzchołek, a następnie przechodzę na drugą stronę grani.
Parę metrów dalej wracam na grań i wykonując kilka nietrudnych ruchów dostaję się na Skrajny Solisko Karb. Na przełączce odbijam w lewo i zaczynam zejście żlebem, który w niedługim czasie powinien mnie doprowadzić nad brzeg Wyżniego Wielkiego Furkotnego Stawu.
Początkowo schodzę dnem formacji, później dostrzegam, że nieco łatwiej powinno być po jej lewej stronie (lewej z perspektywy osoby schodzącej). Tam znajdują się kopce oraz umiarkowanie wyraźnie ślady ścieżki. Jest mniej krucho, ale szczerze mówiąc, wielkiej różnicy nie czuję, więc równie dobrze mógłbym cały czas trzymać się dna żlebu.
W pewnym momencie odbijam lekko w prawo i obieram kurs na wschodni brzeg jeziora. Wychodzę ze żlebu i kamienistym zboczem pokonuję ostatni, coraz łagodniejszy fragment zbocza. Po kilku kolejnych minutach jestem już przy tym charakterystycznym kopcu znaczącym miejsce zejścia ze szlaku. Poszło dość sprawnie – cała droga w dół zajęła mi około 20 minut.
Powrót
Wróciłem na szlak, choć wygląda na to, że w dolinie wciąż jestem sam. Być może nikt nie zauważył samotnego turysty włóczącego się gdzieś po zboczu Wielkiego Soliska. Ale to nawet lepiej – bycie w centrum uwagi to ostatnie, czego mi potrzeba w trakcie takich wycieczek.
Odbijam na południe i po żółtym szlaku kieruję się do ujścia doliny. Najpierw oddalam się od Wyżniego Wielkiego Furkotnego Stawu, później zaczynam zejście nad Niżni. Po kamieniach, ale ułożonych w wygodny, typowy dla tatrzańskich szlaków chodnik.
Poniżej drugiego ze stawów schodzę przez jeszcze jeden, nieco wyższy próg, po czym opuszczam kamienisty teren. Zaczyna się etap z trawkami i pojawiającą się coraz częściej kosodrzewiną. Gdy mijam skrzyżowanie z niebieskim szlakiem, ta ostatnia staje się wręcz gatunkiem dominującym.
Poniżej kosówki jest kawałek lasu, a dalej zejście do Tatrzańskiej Magistrali. Tam skręcam na szlak czerwony i zaczynam powrót w stronę Szczyrbskiego Jeziora. Ten odcinek pokonuję w miarę płaską, szeroką ścieżką, pod koniec przypominającą szutrową drogę.
Wchodzę do miejscowości, przebijam się przez dzielnicę pełną hoteli oraz okolice dworca kolejowego. Później odnajduję ścieżkę, którą po zalesionym zboczu można sobie skrócić zejście do drogi 537 i wracam nią w miejsce, gdzie zostawiłem samochód. Przejście kończy się około 5 godzin i 10 minut po starcie. Jedyne, co mi zostało, to długi powrót do Krakowa.
Wielkie Solisko z Doliny Furkotnej – podsumowanie
To była jedna z prostszych pozaszlakowych wycieczek, jakie miałem okazję robić. Krótka, łatwa orientacyjnie, z niewielkimi trudnościami technicznymi. Z drugiej strony, droga jest dość ciekawa i daje okazję do zmierzenia się z terenem typowym dla takich przejść. Jest okazja, by porozglądać się za prawidłową ścieżką, podchodzić umiarkowanie stromym, lekko kruchym żlebem, a także dotknąć skały na grani. Uważam więc, że Wielkie Solisko będzie bardzo dobrą propozycją na jedno z pierwszych zejść ze szlaku.
Sama góra, choć łatwa, jest również dość atrakcyjna. Będąc najwyższym punktem na grani daje świetne widoki na okoliczne szczyty i doliny. Myślę, że warto się tu wybrać będąc nawet bardziej zaawansowanym pozaszlakowcem albo w sytuacji, gdy warunki utrudniałyby zdobycie czegoś trudniejszego. Ja jestem w pełni zadowolony i śmiało mogę ten szczyt polecać innym.
Dużo łatwiej podchodzi się prawą odnogą żlebu (wydaje mi się, że tak schodziłeś), wychodzi się wtedy na grań pod kopułą szczytową. Pamiętam natomiast, że namotałem się z wejściem na grzybka, wchodziłem od strony zachodniej, bo jako krótkokopytny nie byłem w stanie zrobić na tyle dużego kroka by pokonać szczelinę między głazami zaraz za przełączką. Śmieszne to trochę było, ale i straszne. A widoki kapitalne.
Podczas pobytu na szczycie z ciekawości wchodziłem na „Kowadeło” od różnych stron. I faktycznie, niektóre warianty były dość wymagające.
A co do żlebu masz rację – po prawej łatwiej. Tylko takie rzeczy się często odkrywa dopiero przy zejściu, gdy z góry lepiej widać drogę.
Pozdrawiam!