Mały Jaworowy Szczyt – wejście przez Zawracik Rówienkowy
Dziś pora na kolejny z rzadko odwiedzanych szczytów, choć tym razem, nie będzie to zbyt trudne wejście. Mimo słowa „mały” w nazwie, góra jest bardzo ciekawa, oferuje świetne widoki i wbrew pozorom, by ją zdobyć, też trzeba się trochę nachodzić. Zapraszam więc na relację z przejścia jednej, być może najłatwiejszej z dróg prowadzących na Mały Jaworowy Szczyt.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
To ciekawe, jak z biegiem lat zmieniało się moje podejście do Doliny Staroleśnej. Gdy zaczynałem swoją przygodę ze słowacką częścią Tatr, uważałem, że praktycznie nie ma tu nic ciekawego. „Eee, tylko dwa łatwe szlaki i to w dodatku na jakieś przełęcze” – myślałem i od razu wybierałem inne cele.
Z czasem, udało mi się jednak dostrzec coś więcej. Wraz z odkryciem turystyki pozaszlakowej, zacząłem coraz śmielej spoglądać na otaczające dolinę granie i identyfikować tam sporo, mniej lub bardziej ambitnych celów. Dziś jest to dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc w Tatrach, którego dokładniejsza eksploracja zajmie mi długie lata.
Mały Jaworowy Szczyt – garść podstawowych informacji
Szczyt znajduje się na Słowacji, na Głównej Grani Tatr Wysokich, gdzieś w jej środkowej części. Od północy otacza go Dolina Jaworowa, od południa Dolina Staroleśna. Na grani sąsiaduje natomiast z Krzesanym Rogiem oraz Jaworowym Szczytem (czasem zwanym też Wielkim Jaworowym Szczytem).
Mały Jaworowy Szczyt mierzy 2385 metrów (ewentualnie 2380, jeśli wierzyć innym pomiarom). Posiada jeden wierzchołek, na który co prawda nie prowadzi żaden znakowany szlak, jednak jest dość łatwo dostępny dla taterników. Prowadzących tam dróg jest co najmniej kilka, a najłatwiejsza posiada wycenę 0 / 0+. To właśnie taką trasę mam zamiar opisać w tym tekście.
Ok, techniczne trudności już znamy, a co z resztą? Wchodząc na wierzchołek przez Zawracik Rówienkowy, należy być gotowym na sporo kruchego terenu oraz trochę ekspozycji w końcówce. Jest też odcinek z umiarkowanie stromymi trawkami oraz nieco mylny fragment tuż nad przełęczą – tam lepiej nie zgubić drogi. Generalnie, trasa jest jednak dość łatwa i dostępna nawet dla niezbyt zaawansowanych pozaszlakowców.
Pod kątem sprzętu, nie trzeba zabierać nic szczególnego. Kask, dobre buty, dopasowana do warunków odzież. Sprzęt wspinaczkowy raczej nie znajdzie tu zastosowania. Warto natomiast mieć przy sobie odpowiednią polisę ubezpieczeniową, bo jak pewnie większość z Was wie, akcje ratunkowe na Słowacji są płatne, i to nie mało.
Na koniec jeszcze kwestia legalności. Aby poruszać się na Słowacji poza szlakiem, należy to robić w albo towarzystwie uprawnionego przewodnika, albo po drogach o trudnościach co najmniej III w skali UIAA, samemu będąc członkiem któregoś z klubów wysokogórskich. Robiąc to inaczej, narażamy się na mandat oraz cofnięcie z trasy.
Wejście na Mały Jaworowy Szczyt – relacja z wycieczki
Dojazd do Starego Smokowca
Założenia tego wyjazdu są bardzo podobne, jak ostatniej wycieczki na Batyżowiecki Szczyt. Jadę z tym samym partnerem, o podobnej porze i z założeniem powrotu w godzinach okołopołudniowych, które pozwolą mi jeszcze na trochę pracy w drugiej części dnia.
Ruszamy w środku (a może bardziej na początku?) nocy, opuszczamy Kraków i wjeżdżamy na popularną Zakopiankę. Nią, poruszając się częściowo po drogach ekspresowych, szybko docieramy w okolice Nowego Targu, gdzie skręcamy na drogę prowadzącą ku przejściu granicznemu ze Słowacją.
Będąc już po drugiej stronie, nadal trzymamy się głównej drogi, która pozwala nam dość szybko objechać Tatry Bielskie. Za nimi skręcamy w tak zwaną Drogę Wolności i po niej kontynuujemy okrążanie masywu. Tą trasą dojeżdżamy do miejscowości Stary Smokowiec, gdzie zostawiamy samochód na jednym z górnych parkingów. Nie jest to niestety tania przyjemność – w połowie 2022 roku kosztuje aż 10 euro za dobę.
Przejście przez Dolinę Staroleśną
Pierwszym etapem przejścia jest dotarcie pod ośrodek Hrebienok. Prowadzi tam zielony szlak, częściowo pokrywający się z asfaltową drogą, jednak my wybieramy dziś inną opcję. Przez chwilę idziemy niebieskim szlakiem na Sławkowski Szczyt, jednak już parę minut później go opuszczany i trzymamy się leśnej ścieżki po zachodniej stronie torów. Myślę, iż jest to nieco szybszy, a na pewno mniej zatłoczony wariant podejścia (choć w środku nocy to drugie nie ma raczej większego znaczenia).
Dotarłszy pod Hrebienok skręcamy na czerwony szlak i przez chwilę schodzimy nim na dno Doliny Zimnej Wody. Tam trafiamy na kolejne skrzyżowanie i tym razem wybieramy kolor niebieski, prowadzący do Doliny Staroleśnej.
Trasa początkowo jest delikatnie nachylona i wiedzie raz wśród kosówki, raz przez gęsty, przesłaniający widoki las. Dopiero później zaczynają się krótkie podejścia, czasem ułatwiane przez okazjonalne zakosy. W paru miejscach są nawet założone łańcuchy, choć raczej nie widziałem, by były one często w użyciu.
Generalnie, trasa nie jest zbyt męcząca, a nabieranie wysokości jest rozłożone w czasie i na długim odcinku. W końcu docieramy nad malowniczo położony Długi Staw Staroleśny, spod którego mamy już tylko kawałek do schroniska Zbójnicka Chata.
Pod budynkiem robimy sobie chwilę przerwy, ciesząc się panującym tu rano spokojem. Potem idziemy jeszcze parę pojedynczych minut po niebieskim szlaku, aż do pobliskiego rozdroża. Tam zmiany kolor na żółty i wchodzimy na trasę prowadzącą przez Czerwoną Ławkę do Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Oczywiście, aż tak daleko nie będziemy się zapuszczać.
Przez jakiś czas ten szlak jest na prawdę łatwy. Idziemy po w miarę płaskiej ścieżkę, czasem zamieniającej się w kamienny chodnik. Mijamy kilka stawów, potem odbieramy kierunek na Zbójnicką Kopę, czyli niewielkie wzniesienie, wyrastające z dna doliny. Będziemy ją obchodzić w prawej strony, a następnie opuszczać znakowaną ścieżkę.
W okolicy Zbójnickiej Kopy leży jeszcze trochę śniegu. Odcinek jest jednak poziomy, a przez płat prowadzi wyraźna ścieżka, więc przejście tędy nie sprawia nad żadnego problemu. Bardziej martwi nas płat widoczny pod przełęczą Zawracik Rówienkowy. Ten jest już bardziej stromy, jednak mamy nadzieję, że jakoś go obejdziemy po skałach ograniczających żleb.
Wejście na Zawracik Rówienkowy
Po minięciu płatu przy Zbójnickiej Kopie idziemy jeszcze parę metrów po wygodnym chodniku, po czym odbijamy w lewo, na trawiasto-kamienne zbocze. To tu opuszczamy znakowaną ścieżkę i zaczynamy podejście na Zawracik Rówienkowy.
Na chwilę robi się stromo, jednak z czasem nachylenie lekko spada. Podchodzimy po kamieniach, które gęsto pokrywają tutejszy, trawiasty teren. Co ważne, przełęcz na którą się kierujemy praktycznie cały czas mamy w zasięgu wzroku. Ciężko byłoby więc pomylić drogę.
Mija kolejnych parę minut i trawki znikają na dobre. Trafiamy na ogromne piarżysko, które wydaje się ciągnąć aż na przełęcz. Pod względem technicznym, teren nie jest trudny, jednak podchodzenie tędy staje się nieco uciążliwe.
Niestety, nie do końca możemy iść w sposób, jaki zaznaczyłem na zdjęciach. Po drodze wyrasta nam krótki, choć bardzo szeroki płat śniegu. Jest twardy jak lód, a jego nachylenie znacznie odbiega od poziomu, więc wolelibyśmy na niego nie wchodzić. Wybieramy obejście górą, co dodaje nam parę minut jakże przyjemnego chodzenia po tutejszym żwirze.
Po obejściu płatu skręcamy w lewo i z powrotem obieramy kierunek na żleb pod przełęczą. Następny odcinek pokonujemy ostrożnie, choć bezproblemowo. Ciekawiej zaczyna się robić dopiero przy wejściu do żlebu, gdzie znajduje się kolejny płat. Teraz już dobrze wiemy, że bez raków i czekana przejście po nim będzie szalenie ryzykowne (jest już lipiec, a ściana ma południową ekspozycję, więc błędnie założyłem, że śnieg zdążył się już stopić). Albo uda nam się obejść płat, albo będzie trzeba zawrócić.
Dość szybko okazuje się, że obejście z lewej strony odpada. Zbyt stromo, zbyt trudno. Zostaje strona prawa i początkowo faktycznie idzie się tam dość dobrze. Fakt, jest bardzo krucho, ale z odpowiednią dawką ostrożności udaje nam się obejść początek płatu.
Wyżej jest jednak ciężej. Skały stają się bardziej strome, kruszyzna nie ustępuje, a niektóre miejsca mają trudności sięgające I. To, co miało być łatwym podejściem o wycenie 0, właśnie stało się doświadczeniem zahaczającym o delikatną wspinaczkę.
Nie poddajemy się jednak i powoli zdobywamy kolejne metry. Czasem idziemy tuż przy śniegu, czasem nieco się oddalamy. O schodzeniu póki co nie myślimy, choć na wszelki wypadek zabrałem ze sobą 40 metrów liny. Jakoś damy radę.
W końcu się udaje. Mijamy ostatnie metry śniegu i z ulgą wchodzimy na żwirowe podłoże. Potem jeszcze tylko chwila podejścia i stajemy na przełęczy, gdzie urządzamy sobie krótki postój przed dalszą, już niezbyt długą drogą.
Mały Jaworowy Szczyt – wejście od Zawracika Rówienkowego
W tym miejscu warto nie ulec pokusie odbicia od razu na grań. Początkowo wygląda ono łatwo, jednak potem droga się komplikuje. Znacznie lepszą opcją jest zrobienie krótkiego trawersu grani i przejście na jej północną stronę. Prowadzi tam niezbyt wyraźna ścieżka, ale przy odrobinie wysiłku, da się ją wypatrzyć. W rozpoznaniu wariantu pomóc może też duży kopczyk na zboczu, który dość dobrze widać z przełęczy.
W stronę kopczyka poruszamy się bardzo ostrożnie. Teren jest kruchy i lekko eksponowany, choć jego wycena dalej nie przekracza 0. Po dotarciu na miejsce skręcamy w prawo, na szerokie, trawiaste zbocze. Tu znowu można poczuć się lekko zagubionym – wierzchołka nie widać, a nie do końca wiadomo, na które ze spiętrzeń grani należy się kierować. Na szczęście, na tym odcinku ścieżka jest już bardziej wyraźna.
Generalnie, należy się tu trzymać prawej strony. Tak właśnie podchodzimy, dostrzegając, że im wyżej, tym bardziej krucha robi się wspomniana ścieżka. W końcu doprowadza nas ona do skał, na które możemy wejść na kilka różnych sposobów. Ja wybieram ten po prawej stronie.
Tu teren robi się bardziej stromy, a trudności rosną do „niskiego 0+”. Skręcamy nieco w lewo i zgodnie w przebiegiem grani nabieramy wysokości. W tej perspektywy wydaje się nam, że wierzchołek jest już bardzo blisko, jednak po wejściu na pobliską kulminację odsłania się kolejna część grani.
Myślę, że z tego miejsca, do wierzchołka zostało nam kilka, może kilkanaście minut. Grań staje się pozioma, niezbyt wymagająca technicznie. Trzeba tylko uważać na ekspozycję i miejscami kruchą skałę. W sumie, to nieco mnie zaskoczyło, że ta góra jest aż tak krucha.
Po chwili jesteśmy już na wierzchołku. I tu doświadczam kolejnego zaskoczenia. To miejsce jest naprawdę piękne! Niby szczyt mało znany i niezbyt wysoki, ale położenie ma fantastyczne. Praktycznie z każdej strony widać coś ciekawego i myślę, że mogę go bez wahania wpisać na moją prywatną listę ulubionych miejsc widokowych.
Mały Jaworowy Szczyt – zejście do Doliny Staroleśnej
Ciężko mi powiedzieć, ile spędziliśmy na wierzchołku. Było co podziwiać, czas leciał szybko. W końcu musieliśmy jednak rozpocząć zejście. Wiemy też, że w dzisiejszych warunkach nie będzie ono pozbawione trudności.
Początkowy odcinek zejścia pokonujemy niezbyt stromą granią. Jak już wspominałem wcześniej, nie jest ona trudna, choć krucha i miejscami eksponowana. Idziemy nią przez kilka minut, aż do miejsca, gdzie zaczyna skręcać w prawo. Tam ją opuszczamy i kontynuujemy zejście po trawiastej, umiarkowanie stromej ścieżce.
Gdy docieramy na wysokość Zawracika Rówienkowego, odbijamy w lewo i po wymagającej czujności ścieżce trawersujemy do przełęczy. Z niej schodzimy chwilę po sypkim żwirku, a następnie zaczynamy odchodzić płat śniegu od lewej strony.
Nim udaje nam się dostać za płat, spędzamy sporo czasu na szukaniu optymalnego obejścia. Kluczymy po skałach, męczymy się z kruszyzną i zmagamy z trudnościami dochodzącymi do „jedynki”. Raczej nie jest to przyjemny teren, ale jakoś wytracamy wysokość i w końcu docieramy do podstawy żlebu.
Gdy jesteśmy już na piarżysku, ruszamy prosto w dół, kierując się na najcieńsze miejsce w drugim z tutejszych płatów. Teraz jest już nieco cieplej, więc ścieg zdążył trochę rozmięknąć. Postanawiamy więc nie robić obejścia, tylko spróbować jakoś przejść te parę metrów.
I faktycznie, jest to dobra decyzja. Szybko schodzimy przez górną część piarżyska, przecinamy śnieg i kontynuujemy zejście. Niżej pojawia się coraz więcej trawek, które w końcu doprowadzają nas do żółtego szlaku.
Powrót do Starego Smokowca
Po dojściu do ścieżki, skręcamy w prawo i przechodzimy przez kilkudziesięciometrowy płat. Za nim mamy już łatwy chodnik, czasem zamieniający się w zwykłą ścieżkę. Idzie się tym wygodnie, więc w kilka, maksymalnie kilkanaście minut docieramy pod schronisko.
Minąwszy budynek, zaczynamy zejście niebieską trasą w dół Doliny Staroleśnej. Przechodzimy przy Długim Stawie Staroleśnym, potem po nieco stromej ścieżce schodzimy przez niewielki próg doliny. Z czasem obniżamy się jeszcze bardziej, docierając najpierw do terenu porośniętego kosówką, potem do zalesionych odcinków.
W końcu opuszczamy Dolinę Staroleśną i trafiamy pod skrzyżowanie szlaków u jej wylotu. Tam przeskakujemy na kolor czerwony i zaczynamy podchodzić pod Hrebienok. Ten odcinek jest krótki, jednak ze względu na konieczność ponownego nabierania wysokości, nikt jakoś szczególnie za nim nie przepada.
Spod ośrodka mamy już tylko w dół. Przechodzimy przy stacji kolejki, za którą trafiamy na tą samą nieoznakowaną ścieżkę, którą podchodziliśmy tu rano (myślę, że jest to obecnie mój ulubiony wariant dojścia pod Hrebienok). Zejście zajmuje nam dziś około 20 minut. Po ich upływie odnajdujemy na parkingu mój samochód, wsiadamy i zaczynamy drogę powrotną do Krakowa.
Mały Jaworowy Szczyt – podsumowanie
Miało być łatwo, wyszło… z przygodami. Trochę to wszystko z mojej winy, bo jednak mogłem założyć, że początek lipca to jeszcze za wcześnie, by wszystko się wytopiło. No cóż, nieco zmyliła mnie południowa ekspozycja ściany, choć jak się okazuje, jej kluczowa część jest po prostu za długo zacieniona.
Gdybym o śniegu wiedział, pewnie wybralibyśmy inny cel i na Mały Jaworowy Szczyt nie weszli. A tego byłoby szkoda, bo miejsce jest naprawdę pełne uroku i warte odwiedzenia. Dobrze więc, że wyszło jak wyszło, bo nie dość, że daliśmy radę zdobyć bardzo ciekawą górę, to jeszcze udało się nabrać nieco doświadczenia oraz pobrać lekcję do wyciągania wniosków na przyszłość.
Kończąc ten tekst, wspomnę jeszcze, że bardzo lubię takie mieszanie trudności. Raz trudny szczyt, raz wspinaczka, kiedy indziej łatwy trekking. Nie zawsze chcę działać na granicy swoich możliwości i podnosić poprzeczkę. Czasem wystarczy po prostu wejść na jakąś fajną górę.