Kozi Wierch zimą – opis trasy, trudności, zdjęcia

Dobre warunki trwają, więc szkoda by było z nich nie korzystać. Czyli opowieść o tym, jak wziąłem kolejny w tym tygodniu urlop i znów ruszyłem w Tatry. Tym razem Wysokie, by w zimowych warunkach zdobyć mierzący 2291 metrów Kozi Wierch.

Dopiero co wszedłem na Wołowiec, a już zauważyłem szansę na kolejny tatrzański wypad. Po idealnym pogodowo wtorku miała przyjść pochmurna środa z niewielkimi opadami, a później znów niezłe warunki w czwartek. Co prawda tylko w pierwszej części dnia, ale to powinno wystarczyć, by stanąć na szczycie w sprzyjających warunkach.

Pora działać. W środę rano składam wniosek urlopowy, do południa mam akceptację, wieczorem odpuszczam trening, by lepiej regenerować organizm po Wołowcu. Zostaje tylko spakować plecak i wybrać cel wycieczki.

Chcę coś ambitnego, ale z przetartym szlakiem. Większość popołudnia poświęcam na szukanie informacji. W końcu wiem, że na pewno jest ślad na Kozi Wierch. Na tyle wyraźny, że te kilka centymetrów śniegu zapowiadane na noc nie powinno go zatrzeć. A więc, jadę na Kozi.

Jak zdobyć Kozi Wierch zimą?

O szlaku i zagrożeniach

Na Kozi Wierch można wejść trzema drogami. Dwie z nich prowadzą jednak przez Orlą Perć, która zimą jest ogromnym wyzwaniem nawet dla zaawansowanych górołazów. Wymaga sprzętu do asekuracji i sporo umiejętności, więc obecnie zapuszczają się tam tylko pojedyncze osoby (albo raczej zespoły), które dobrze wiedzą gdzie i po co idą.

Zostaje więc trzeci wariant, prowadzący od Doliny Pięciu Stawów. Standardowo, czyli w warunkach letnich, na szczyt wchodzi się czarnym szlakiem, który prowadzi zakosami wzdłuż Szerokiego Żlebu, a pod koniec łączy na chwilę z Orlą Percią.

Zimą to podejście jest jednak zagrożone lawinami, więc szlak wiedzie nieco inaczej. Nie ma jednego, oficjalnego przebiegu trasy. Zawsze idzie się tak, jak pozwalają aktualne warunki. Najczęściej jest to jednak wejście po prawej stronie od Szerokiego Żlebu, wytyczone po zboczu Koziego Wierchu opadającym w stronę Doliny Pięciu Stawów.

Podejście jest dość strome i wymagające kondycyjnie, a końcówce także eksponowane. Konieczna jest więc pewna odporność psychiczna oraz umiejętność asekuracji czekanem.

W zimie inny jest również przebieg szlaku prowadzącego z Doliny Roztoki do Pięciu Stawów. Pod koniec, na wysokości wyciągu towarowego służącego do zaopatrywania schroniska, należy skręcić w lewo, na strome podejście omijające wodospad Siklawa. Czyli mniej więcej tak, jak latem prowadzi szlak czarny.

Mapa trasy na podstawie serwisu mapa-turystyczna.pl (wariant letni, więc traktować raczej poglądowo).

Sprzęt i wyposażenie

Zimą na Kozim Wierchu niezbędne będą raki i czekan. Wystarczą podstawowe modele (raki paskowe, czakan turystyczny), jednak podejście jest na tyle strome, że tego typu sprzęt należy nie tylko posiadać, ale dobrze też wcześniej przećwiczyć jego używanie.

Ja od kilku sezonów korzystam z produktów włoskiej firmy Climbing Technology, która za cenę 450 – 500 zł pozwala zakupić popularny i przyzwoitej jakości sprzęt (raki CT Nuptse Evo, czekan CT Alpin Tour).

Konieczne będzie również dobre obuwie i ciepłe ubranie. Buty powinny zapewniać izolację od śniegu, wodoodporność, dobre trzymanie stopy, a także możliwość założenia do nich raków. Tu przydaje się sztywna, twarda podeszwa. Na nogawki warto założyć ochraniacze przeciwśnieżne, zwane stuptutami.

Na wypadek przemoczenia warto zabrać dodatkową parę rękawic, a w celu ochrony twarzy przed wiatrem, buff lub kominiarkę. Przy bezchmurnej pogodzie przydadzą się okulary przeciwsłoneczne i krem z filtrem UV. Ze względów bezpieczeństwa należy mieć ze sobą czołówkę oraz folię NRC.

Osobną sprawą jest jedzenie i picie. Wejście na Kozi Wierch od Palanicy (i powrót w to samo miejsce) jest wyliczone na ponad 9 godzin marszu. Lepiej, żeby gdzieś w trakcie nie zabrakło nam energii. Polecam więc zabranie co najmniej 2-3 litrów płynów (woda, herbata, izotonik) oraz jedzenia w takiej ilości, żeby dostarczać organizmowi co najmniej 200 kcal na godzinę.

Dojazd

Wejście na szczyt od Doliny Pięciu Stawów będzie wymagać startu z Palenicy Białczańskiej. Dla zmotoryzowanych, sprawa jest prosta. Przyjechać na parking, zostawić samochód, zapłacić 25 zł i ruszać w trasę.

Dotarcie komunikacją publiczną będzie jednak wymagać przesiadki na dworcu w Zakopanem i skorzystania z któregoś z busów dowożących na szlaki. Zimą pierwszy startuje o 7:40 i jedzie na miejsce jakieś 35 – 40 minut. Na kurs powrotny można liczyć mniej więcej do godziny 19-stej.

Zimowe wejście na Kozi Wierch – relacja

Z Krakowa do Palenicy

Tym razem budzik dzwoni o 3:45. Wiem, że z Zakopanego do Palenicy Białczańskiej nie ruszę wcześniej niż 7:40, więc nie ma co się zbytnio spieszyć i potem marznąć na dworcu. Celuję w wyjazd z Krakowa autobusem o 4:58 lub 5:15.

Szybko przeglądam checklistę rzeczy do zabrania w góry i pakuję brakujące przedmioty do 20-litrowego plecaka. O 4:15 wychodzę z mieszkania, około 4:50 czekam już za dworcu. Chwilę później przyjeżdża autobus relacji Ustka – Zakopane, który zabiera mnie w drogę ku stolicy Tatr.

Na miejscu jestem mniej więcej o 7:20, więc mija kilkanaście minut zanim zajmę miejsce w ciepłym busie (ok, wcale nie był ciepły, to dziś jego pierwszy kurs). 7:40 wyjazd, 8:17 jestem na miejscu, gdzie kupuję bilet i wchodzę na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego.

8:17 to nie tak źle. Do zachodu słońca mam ponad 8 godzin, więc nawet jeśli część trasy będzie przy sztucznym świetle, to pewnie wypadnie ona gdzieś na drodze asfaltowej lub końcówce zejścia zielonym szlakiem z D5S.

Podejście do Doliny Pięciu Stawów

Początek to kilkadziesiąt minut wędrówki znaną i „lubianą” asfaltówką w stronę Morskiego Oka. Na szczęście nie więcej, bo po około 3 kilometrach, za Wodogrzmotami Mickiewicza odbijam w prawo, na zielony szlak prowadzący ku Dolinie Pięciu Stawów.

Trochę niepokoi mnie pogoda. We wtorek od rana było słonecznie. Choć na dziś też zapowiadali dobre warunki, to jednak całą drogę do Palenicy towarzyszyła nam gęsta warstwa chmur. Teraz też nie widzę nic dalej niż kilkaset metrów.

Marsz asfaltówką w stronę Morskiego Oka.

Przed Wodogrzmotami odzyskuję jednak nadzieję. Chmury na chwilę rozchodzą się, odsłaniając jeden z górujących nad doliną szczytów. Piękny widok, w dodatku potwierdzający, że być może mgliście jest tylko do pewnej wysokości.

Chwilowe przejaśnienie przed Wodogrzmotami Mickiewicza.

Po około pół godzinie marszu docieram do skrzyżowania z zielonym szlakiem. Skręcam i rozpoczynam długie podejście ku najwyżej położonemu z polskich schronisk. Trasa powinna zająć około 2 godzin.

Pierwsze kilkaset metrów to intensywne nabieranie wysokości. Muszę uważać, żeby nie zmęczyć się już na początku. Później robi się bardziej płasko, a dalej szlak pełny jest delikatnych podejść przeplecionych krótkimi zejściami.

Większość trasy przetarta jest przez skuter śnieżny dowożący towary pod wyciąg do schroniska. Tylko nieliczne skróty przechodzi się po wyłącznie pieszych śladach. Generalnie, podłoże jest jednak dobre, idzie się łatwo i nie czuję jeszcze potrzeby zakładania raków.

Zielonym szlakiem ku Dolinie Pięciu Stawów.

Atrakcyjność trasy rośnie z każdym metrem. Po obu stronach mogę podziwiać wysokie zbocza, dookoła pełno białych drzew, gdzieś na boku szumi przysypany śniegiem potok. W dodatku powoli wychodzę ponad chmury. Niebo nade mną staje się błękitne i zwiastuje fantastyczne warunki do wspinaczki.

Wyjście ponad chmury potwierdziło szanse na świetną pogodę. W oddali masyw Koziego Wierchu.

W pewnym momencie ślady skutera się urywają. To tu zostawił towar i zawrócił. Teren nie pozwolił jechać mu wyżej. Co to dla mnie oznacza? Teraz będzie trudniej, pora zacząć mozolne podejście pod schronisko.

Skręcam w lewo, na coś, co latem można by określić jako czarny szlak. Teraz jednak oznaczenia są pod śniegiem, kieruję się więc za licznymi śladami butów.

Po kilku minutach stwierdzam, że pora ubrać raki. Kiedyś i tak będę musiał, więc czemu nie teraz? Śnieg trochę ucieka spod butów, więc pewnie z kolcami będzie łatwiej.

I faktycznie jest. Widzę przed sobą jedną osobę, ale jest dość daleko i trzyma niezłe tempo, więc nie ma sensu gonić. Teraz jeszcze nie wiem, że spotkamy się dopiero na szczycie Koziego Wierchu.

Gdzieś w połowie ostatniego podejścia do Doliny Pięciu Stawów.

Eh, wydawało mi się, że to podejście nie jest aż takie długie. Ciągnie się w nieskończoność, aż zaczynam się zastanawiać, ile sił zostanie mi na to drugie, ważniejsze wspinanie. Tam przecież będzie jeszcze stromiej.

W końcu jednak nachylenie zbocza się zmniejsza. Można iść bez zadyszki. Następnie skręt w prawo, kolejne wypłaszczenie i oczom ukazuje się Dolina Pięciu Stawów. Chwilę później dostrzegam schronisko oraz rozpoznaję stawy i otaczające dolinę szczyty.

Wejście do Doliny Pięciu Stawów. Kozi Wierch u góry, po prawej stronie zdjęcia.
Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów. Najwyżej położone ze wszystkich znajdujących się w Polsce.

Zdobywanie Koziego Wierchu

Ponieważ w dolinie znajduje się mnóstwo różnych szlaków, a zimą na kolorowe oznaczenia nie ma co liczyć, wyciągam z plecaka klasyczną, papierową mapę. Ruszam przed siebie wydeptaną wzdłuż stawów ścieżką i zaczynam zastanawiać, gdzie skręcić, by dobrze trafić w szlak na szczyt Koziego.

Rozdroży jest sporo. Co więcej, nie każde z nich jest oficjalnym szlakiem. Są ślady po osobach podchodzących gdzieś z nartami, po spacerowiczach jedynie kręcących się po dolinie, po taternikach podchodzących pod ściany. Dobrze więc mieć pewność tego, gdzie się idzie.

Pamiętam jak rok temu, po zimowym wejściu na Zawrat, schodziłem właśnie do Doliny Pięciu Stawów. Mgła była tak gęsta, że widziałem tylko kilka metrów przed sobą. Idąc za śladem, który liczyłem, że prowadzi do schroniska (no bo gdzie indziej?), zacząłem nieświadomie podchodzić na Gładką Przełęcz. Co z tego, że latem nie ma takiego szlaku. Zimą ktoś go wytyczył! A więc mapa i dobra orientacja w terenie. Bez tego nie polecam pchać się zimą na szlaki w Dolinie Pięciu Stawów.

Przejście przed Dolinę Pięciu Stawów. W poszukiwaniu skrętu na Kozi Wierch.

Po chwili marszu mijam pierwsze skrzyżowanie. To zielony szlak od Siklawy, więc nie tu. Dalej powinien być żółty na Krzyżne, ale nie daję rady go odnaleźć. Trasa nieprzetarta, a słupek ze szlakowskazami pewnie cały pod śniegiem.

W końcu mam coś, co wygląda na prowadzące w stronę Koziego Wierchu. Ale czy na pewno? Może jednak to tu zimą odbija się na Krzyżne? A może jestem już dalej i tędy idzie się na Kozią Przełęcz? Mam chwilę zawahania, ale zaraz potem dostrzegam w oddali wystającą spod śniegu tabliczkę. Postanawiam podejść i przeczytać, by mieć pewność, co to za miejsce.

Parę minut później stoję pod (a właściwie nad, bo warstwa śniegu ma ponad metr grubości) szlakowskazem i widzę, że skręt na Kozi Wierch jest właśnie tu. Więc czym było to wcześniejsze? Też skrętem na Kozi, tyle, że w formie nieoficjalnego skrótu.

Początek szlaku na Kozi Wierch.

Wycieczka wchodzi w najciekawszą fazę. Raki mam na nogach od jakiegoś czasu, teraz sięgam dodatkowo po czekan, dla pewności jeszcze coś zjadam i wypijam (potem mogą być ku temu gorsze warunki) i zaczynam podejście.

Na zboczu widzę 3 osoby. Razem ze mną będzie więc czterech wspinających się, choć niewykluczone, że później dojdą inni. Ale teraz jest dobrze. Nie lubię stromych podejść w tłumie, bo wtedy wzrasta szansa na dostanie czymś nieopatrznie zrzuconym z góry.

Początek nie jest zbyt stromy, ale już po kilku minutach kąt znaczne wzrasta. Trzeba dobrze rozłożyć siły, bo do szczytu mam pewnie dobre półtorej godziny napierania. Lepiej się nie zajechać zbyt szybko, jak rok temu na Rysach, gdzie przez parę godzin pod górę szło się dobrze, a przed samą końcówką po prostu „odcięło mi prąd”.

Początek podejścia na Kozi Wierch.

Zgodnie z internetowymi opisami, ślad jest wyraźny, więc nawigacja nie powinna być problemem. Wytyczona trasa znajduje się po prawej stronie Szerokiego Żlebu, a pod szczytem skręca w lewo i po kilku trawersach prowadzi aż na wierzchołek.

W ciągu minionej godziny pojawiła się nowa warstwa chmur, jednak ciągle znajduje się dość wysoko, nie przesłaniając żadnego ze szczytów. Mam nadzieję, że sytuacja nie pogorszy się i nie popsuje fantastycznych widoków, na które liczę po zakończeniu podejścia.

Tymczasem, warto od czasu do czasu zatrzymać się i spojrzeć za siebie. Dolina z zasypanymi jeziorami zostaje w dole. Za nią góruje masyw Miedzianego i Szpiglasowy Wierch. Po prawej stronie (strojąc tyłem do Koziego) widać morze chmur i Niżne Tatry, a z lewej otoczoną zalesionymi grzbietami Dolinę Roztoki.

Powoli doganiam inne wspinające się na Kozi Wierch osoby.
Morze chmur na Słowacji oraz Niżne Tatry w oddali.
Dolina Roztoki widziana z zbocza Koziego Wierchu.

Podejście wydaje się nie mieć końca. Idę już ponad godzinę, spoglądając za siebie widzę, że jestem już setki metrów nad doliną, ale patrząc do góry ciągle oglądam wielką ścianę i wiem, że przede mną jeszcze sporo wysiłku. Co jakieś czas robię kilkunastosekundowe przerwy, bardziej z rozsądku niż konieczności.

Dwie z trzech podchodzących przede mną osób już wyprzedziłem, trzecia trzyma na prawdę niezłe tempo. Chyba gościa nie dogonię. Choć w sumie zupełnie mi na tym nie zależy. Robię swoje, po prostu już trochę przyzwyczaiłem się, że prędzej czy później doganiam niemal każdego, kto jest w zasięgu wzroku (ok, nie dotyczy biegaczy górskich, to jednak inna liga).

Nagle ścieżka skręca w lewo. Zaczyna się trawers, który widziałem z dołu. Czyli do szczytu już chyba niedaleko. Robi się bardziej płasko, wchodzenie nie wymaga już tak wiele wysiłku, ale trzeba o wiele bardziej uważać. Teren robi się na prawdę eksponowany. Ewentualne potknięcie mogłoby oznaczać kilkusetmetrowy zjazd w dół.

Skręt w lewo i początek trawersu.
Ten fragment wymaga sporo ostrożności.

Na trawersie spotykam schodzącą ze szczytu parę. Albo byli tam bardzo długo, albo nie zauważyłem z dołu jak podchodzili. No chyba, że przyszli od strony Orlej Perci, ale w to jednak wątpię, bo nie mieli przy sobie sprzętu do asekuracji. W każdym razie, pozdrawiamy się, ostrożnie wymijamy i ruszamy dalej w swoich kierunkach.

Gdy trawers się kończy, szlak odbija ostro do góry, lecz chwilę potem znów biegnie wzdłuż zbocza. Parę minut później moim oczom ukazuje się szczyt z jedną, podziwiającą już widoki osobą.

Do szczytu już tylko parę minut.
Wierzchołek Koziego Wierchu.

Na szczycie Koziego Wierchu

Wow! Widoki robią wrażenie. Chmury są niżej i wyżej, ale gór, nawet tych najwyższych po słowackiej stronie, nic nie przesłania. Mogę więc podziwiać setki szczytów rozsianych po Tatrach Wysokich, Zachodnich, a także innych pasmach.

Jest przepięknie, choć wieje, a gdy stoję, z każdą minutą robi mi się zimniej. Wyciągam z plecaka kominiarkę, grubsze rękawiczki i termos z herbatą. Zaczynam rozmawiać z turystą, który wszedł tu wcześniej. Później dochodzi dwóch chłopaków, których wyprzedzałem na podejściu i robi się jeszcze weselej.

Żartujemy, wymieniamy się doświadczeniami, robimy zdjęcia i podziwiamy krajobraz. Nawet nie wiem, kiedy zleciało 40 minut. Schodzę dopiero, gdy zaczyna być mi na prawdę zimno.

Widok w kierunku północno – zachodnim. Po lewej stronie najwyższym szczytem jest Świnica. Na środku zdjęcia widać Kasprowy Wierch, a za nim Giewont. W oddali, po prawej stronie, spod chmur wystaje Babia Góra.
Widok na Tatry Wysokie. Cztery wyglądające na najwyższe szczyty po prawej stronie zdjęcia to kolejno, od lewej: Gerlach, Niżne Rysy, Rysy, Wysoka.
Spojrzenie w stronę Orlej Perci. Mniej więcej na środku zdjęcia widoczne wierzchołki Granatów.
Zbliżenie na Świnicę. Można zauważyć ludzi grupę stojących na wierzchołku taternickim.
Pamiątkowa fotka na szczycie.

Zejście do Doliny Pięciu Stawów i trasa do Palenicy

Początek jest najtrudniejszy. Do pokonania mam eksponowany trawers, na którym lepiej nie popełnić choćby najmniejszego błędu. Poruszam się powoli, ostrożnie stawiając każdy krok i asekurując przy pomocy czekana.

Stromy trawers w okolicach wierzchołka.

Gdy trudny odcinek się kończy, mogę odetchnąć. Skręcam w prawo i rozpoczynam zejście w dół zbocza. Stąd już raczej nie spadnę.

Zejście ku Dolinie Pięciu Stawów.

Śnieg idealnie nadaje się do szybkiego schodzenia. Mogę stawiać duże kroki, a on bezboleśnie jest amortyzuje, nie powodując jednak nadmiernego zapadania się nogi. Błyskawicznie wytracam wysokość, po drodze zaliczając tylko dwie niewielkie wpadki – w miejscu, gdzie śnieg przysypał kosodrzewinę raz wpadłem po kolana, kiedy indziej niemal po pas. Wygrzebanie się nie sprawiło jednak żadnych problemów.

Schodząc mam świetny widok na Miedziane.

Droga w dół zajęła około 30 minut, czyli jakieś 3 razy mniej niż podejście. Latem, na twardych kamieniach, takiego tempa raczej nie dałbym rady utrzymać. W tym czasie spotkałem kilka wchodzących na szczyt osób, w tym dwie z nartami.

Przy szlakowskazie decyduję się na chwilę przerwy. Ani na wierzchołku, ani podczas zejścia nic nie jadłem, więc najwyższa pora uzupełnić siły. W końcu to jeszcze nie koniec. Do Palenicy, nawet szybkim tempem, będę szedł co najmniej 2 godziny.

Po paru minutach ruszam w stronę schroniska, delektując się panującą w dolinie ciszą. Mijam otoczony nielicznymi turystami budynek i zaczynam schodzić do Doliny Roztoki. Tu również idzie o wiele szybciej niż gdy podchodziłem kilka godzin temu.

Mostek w pobliżu wodospadu Siklawa.
Zejście z Doliny Pięciu Stawów, wariant zimowy.

Na dole zdejmuję raki, a czekan przypinam do plecaka. Teraz już raczej się nie przydadzą. Do skrzyżowania pod Wodogrzmotami będę szedł głównie po śladach skutera.

Zasypana przeprawa przez strumień w Dolinie Roztoki.

Na zielonym szlaku nie ma już wielu ludzi. Ostatnich idących w górę spotkałem przy zejściu spod schroniska, wracających też było ledwie kilku. Sytuacja zmienia się jednak, gdy docieram do biegnącego asfaltem czerwonego szlaku. Spod Morskiego Oka nawet w tygodniu wracają tłumy. Parę razy mijają mnie nawet konne bryczki wożące tych mniej ambitnych lub bardziej zmęczonych.

Końcówka wycieczki to niezbyt ciekawy marsz asfaltową drogą.

W Palenicy kończę wędrówkę z czasem 7 godzin i 12 minut (nieźle w porównaniu do szlakowego 9:05 h). Znów przed zmrokiem, więc latarka po raz kolejny przeleżała nieużywana na dnie plecaka. Choć oczywiście cieszę się, że ją miałem.

Powrót do Krakowa

Bus do Zakopanego już stał. Od razu zająłem w nim miejsce i czekałem aż zbierze się komplet pasażerów. Po kilkunastu minutach ruszył, a niecałe 3 kwadranse później wysadził na dworcu (uwaga, w godzinach popołudniowych Zakopane bywa nieźle zakorkowane).

Autobus do Krakowa też już czekał, więc przesiadka była niemal natychmiastowa. Odjechał 16:30, około 19-stej byłem już w mieszkaniu. Więc w sumie bardzo podobnie, jak przy okazji wypadu na Wołowiec.

Kozi Wierch zimą – podsumowanie wyjazdu

Bardzo się ciesze, że w tym tygodniu udało się zrealizować aż dwa tatrzańskie marzenia. Pogoda w końcu dopisała, a mi dane było ją dobrze wykorzystać.

Wejście na Kozi Wierch jest jednak nieco trudniejsze niż zdobywanie Wołowca. Podejścia są bardziej strome, zagrożenie lawinowe większe, występuje też kilka eksponowanych odcinków. Zdecydowanie nie jest to zimowa trasa dla początkujących.

Wybierając się tam, warto mięć już za sobą trochę obycia z Tatrami oraz zimowymi wycieczkami. Należy umieć chodzić w rakach i posługiwać się czekanem. Mieć przyzwoitą kondycje, wiedzieć jak rozkładać siły, dobrze jeść i się nawadniać. Gdy jednak te warunki będą spełnione, Kozi Wierch na pewno da mnóstwo satysfakcji, a przy dobrej pogodzie pokaże też wiele fantastycznych widoków.

10 komentarzy

Skomentuj Michał Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *