Przełęcz Zawrat zimą

Sporo czasu minęło odkąd byłem w zimowych Tatrach. Ostatni raz był w marcu 2017, kiedy to udało mi się wdrapać na ośnieżony Kościelec. Od Tamtej pory miałem okazję oglądać Tatry tylko w letnich i jesiennych kolorach. Właśnie nadeszła kolejna zima, więc najwyższa pora to zmienić i znów zawitać w najładniejszych górach Polski.

Zawrat zimą miałem wpisany jako jeden z celów do realizacji w 2018, więc w sumie czemu nie zrealizować go od razu w pierwszym tygodniu? Warunki w sam raz: lawinowa „dwójka” z tendencją spadkową (sam żleb, którym się idzie też ponoć nie należy do szczególnie groźnych), prognozy pogody znośne (bezwietrznie, całkiem ciepło, choć z dużym zachmurzeniem) – jadę! Martyna niestety nie chciała towarzyszyć, więc wyjazd solo.

Plan na wypad:

  • zdobyć przełęcz Zawrat zimą wchodząc od strony Hali Gąsienicowej i schodząc do Doliny Pięciu Stawów
  • nabrać trochę zimowego doświadczenia na wymagającej, choć dość bezpiecznej trasie
  • wypróbować nowy czekan, który dostałem na Święta od brata
  • postarać się ukończyć wycieczkę w dobrej formie, aby móc już następnego dnia kontynuować treningi biegowe
  • dobrze się bawić w fajnym miejscu ;)

Logistyka i sprzęt zimowy

Jeśli cały wypad ma się zamknąć w jednym dniu, to niestety, trzeba będzie wcześnie wstać i późno wrócić. Na szczęście połączenia autobusowe na linii Kraków – Zakopane są bardzo liczne i na wielu przewoźnikach można polegać.

Trasa powinna zająć około 8,5h (bazując na wyliczeniach z Mapy Turystycznej), więc nie muszę jechać w środku nocy. Wystarczy autobus o 5:50. Jadąc nim będę na szlaku nieco po 8-mej, w pesymistycznej wersji – przed 9-tą. Może być, nic się nie stanie jeśli ostatnie kilometry (asfaltówką spod Morskiego Oka) będę szedł po zmroku. Powrót z Palenicy też nie będzie problemem, bo do wieczora coś stamtąd odjeżdża, a z Zakopanego do Krakowa kursy startują nawet jeszcze później.

Co do sprzętu: na pewno potrzebne są dobre obuwie, stuptuty, raki i czekan. Buty mam z Decathlonu, Quechuea Forclaz 500 Warm – sprawdzone w poprzednim sezonie, ciepłe i dobrze się w nich chodzi nawet długie trasy. Ktoś może powiedzieć, że są za mało sztywne do raków, ale u mnie z modelem CT Nuptse Evo fajnie współpracują. Czekan też mam od CT, wersja Alpin Tour 60cm (nowiutki, jeszcze nie odpakowany – będzie okazja przetestować). Stuptuty również z Decathlonu, z firmy Quechuea (mają chyba tylko 1 model).

Na wszelki wypadek wezmę latarkę i folię NRC. Przydadzą się 2 pary rękawiczek (cienkie i grube), zapasowe skarpetki i coś ciepłego do ubrania na siebie – spodnie z polarem, na górę koszulka techniczna, bluza (do plecaka, na zapas) i kurtka zimowa, na głowę czapka lub buff (biorę oba, na miejscu zdecyduję, co lepsze). Warto pamiętać o okularach przeciwsłonecznych, bo jak się słońce odbija od śniegu, to bez nich będzie nieprzyjemnie.

No i prowiant. Myślę, że to kwestia osobistych preferencji – ja lubię mieć ze 300 kcal na godzinę marszu i co najmniej 3 litry picia. W Tatrach jest o tyle fajnie, że braki wody można łatwo uzupełnić w strumieniach (tylko dobrze do niej wrzucić jakąś tabletkę np. mikroelementami, bo sama woda jest jałowa), o ile oczywiście nie pozamarzały.

Wszystko powinno się zmieścić przez problemu do plecaka o pojemności 20 litrów. Jedzenie przygotowuję wieczorem poprzedniego dnia, inne rzeczy do zabrania również. Jak zawsze w takich sytuacjach, staram się pójść wcześniej spać, ale wiem, że i tak szybko nie zasnę (zawsze jak mi zależy, żeby szybko zasnąć, to nie mogę…)

Relacja

Dojazd do Zakopanego i Kuźnic

Wstaję o 4:20. Początkowo trochę mi się nie chce wychodzić z łóżka, ale po paru minutach już jest ok. Ubieram się, myję, pakuję plecak. Tuż po 5-tej wychodzę z domu, więc mam niecałe 50 minut, żeby dojść na dworzec. Przeważnie wystarcza około 40, więc mam jakiś zapas. Niestety, kilkadziesiąt metrów od bloku dociera do mnie, że nie spakowałem stuptutów. Nie dobrze, akurat ich nie mogę olać. Muszę wrócić. Niemal wbiegam z powrotem na 4-te piętro, zabieram co trzeba i znów schodzę na dół. Cóż, Martyna trochę się ze mnie śmieje, ale trudno – za parę godzin, to ja się będę lepiej bawił ;)

To by było tyle, jeśli chodzi o spokojne dojście na dworzec i nie trwonienie sił. Trzeba się pospieszyć. Na szczęście miałem rezerwę, więc udaje się dostać na czas. Wsiadam do autobusu, zajmuje jedno z wielu wolnych miejsc (no bo kto o 5:50 jedzie do Zakopanego? W zimie raczej nie ma wielu chętnych) i po paru minutach jestem już w drodze. Dojeżdżam odrobinę po 8-mej, szybka przesiadka do busa w kierunku Kuźnic i mniej więcej o 8:20 jestem na szlaku.

Kuźnice – Murowaniec – Czarny Staw Gąsienicowy

Decyduję się iść przez Dolinę Jaworzynki. Bez specjalnego powodu, po prostu ostatnio chyba szedłem do Murowańca przez Boczań (szlak niebieski), więc teraz pora na jakąś odmianę. To co prawda bardziej lawinowa trasa, ale dziś raczej nie powinno nic schodzić.

Na dole śniegu jest niewiele, choć jest już „wychodzony”, co sprawia, że trochę się ślizgam. Nie chcę jednak zakładać jeszcze raków. Za dużo kamieni, trochę szkoda sprzętu. Sięgam po nie dopiero, gdy zaczyna się podejście na Przełęcz między Kopami.

Poranek w Dolinie Jaworzynki
Podejście na Przełęcz między Kopami

Wraz z nabieraniem wysokości, pojawiają się coraz lepsze widoki. Dawno nie widziałem Tatr w białych kolorach. Ciężko nie zgodzić się, że są piękne. Nie mogę się zdecydować, czy wolę je w takiej wersji, czy latem. Chyba obie wersje cenię po równo, choć każdą za co innego. Latem można się tu nieźle zmęczyć, chodząc cały dzień praktycznie do utraty sił. Zima oferuje coś bardziej dzikiego, bliższego naturze, a przy okazji bez uciążliwych tłumów.

W drodze do Murowańca rzadko mijam kogokolwiek. Dopiero pod schroniskiem jest trochę więcej osób. Większość pewnie tu skończy swoje wycieczki. Ja zmierzam dalej nie robiąc nawet przerwy. Odpocznę chwilę pod Czarnym Stawem – zdecydowanie lepsze miejsce.

Idę tam praktycznie cały czas za grupką ski-tourowców. Są szybsi ode mnie, ale często się zatrzymują, więc mam ochotę ich wyprzedzić, jednak szlak jest wąski i nie za bardzo jest jak. Dopiero, gdy robią dłuższą przerwę, decydują się mnie przepuścić. Parę minut później docieram pod Czarny Staw.

Pierwsze naprawdę fajne widoki pojawiają się tuż przez Murowańcem
Hala Gąsienicowa oferuje jeszcze ciekawszy krajobraz

Podejście na Zawrat

Przysiadam na jakimś nieośnieżonym kamieniu i robię pierwszą, paru-minutową przerwę – do tej pory jadłem i piłem idąc (nie mam z tym problemów – skoro nauczyłem się posilać podczas biegania, to w marszu w ogóle nie robi mi różnicy). Widzę, że Staw jest zamarznięty, ale jest na nim sporo mokrych miejsc. Nie mam pojęcia, czy lód da radę mnie utrzymać, więc nie będę robił skrótu – nie warto ryzykować dla 10 minut.

Ta przerwa to dobra okazja, żeby popatrzeć na okoliczne szczyty. Szczególnie dobrze widać Kościelec (parę osób jest już w drodze na górę, kolejnych kilka podchodzi na Przełęcz Karb stromym, zimowym wariantem). Przypominam sobie swoją zeszłoroczną wspinaczkę na tę górę – było świetnie, na pewno będę chciał kiedyś powtórzyć i znów zmierzyć się z tymi paroma trudnościami pod szczytem. Tak w ogóle, Kościelec to bardzo fajna góra. Można wejść dość wysoko i trochę się powspinać z użyciem rąk, ale szlak jest na tyle krótki, że nawet spokojnym tempem można zamknąć trasę w 7-8 godzin.

Ok, koniec przerwy, pora ruszać na ten Zawrat. Decyduję się obejść Czarny Staw lewą stroną, tak jak w letniej wersji szlaku. Po jakimś czasie dołącza do mnie jakaś idąca całkiem żwawym tempem dziewczyna. Też nie chciała ścinać trasy przez zamarzniętą wodę, która tego dnia nie wzbudza zaufania. Idziemy razem przez jakiś czas, wymieniając opinie na temat podejrzanie wyglądających pęknięć w lodzie oraz dyskutując na inne górskie tematy. Dowiaduję się, że jej znajomi są teraz na kursie turystyki zimowej i idzie się z nimi spotkać.

Czarny Staw Gąsienicowy – niby zamarznięty, ale parę pęknięć i roztopionych miejsc

Faktycznie, kursantów jest tutaj mnóstwo. Za Czarnym Stawem jest aż kilkadziesiąt osób porozdzielanych na parę grupek i szkolących się w wiązaniu lin, asekuracji partnera, czy obsłudze detektorów lawinowych. Być może sam też kiedyś się zdecyduję na takie szkolenie? Wiedza na pewno bardzo wartościowa, szczególnie dla kogoś, dla jeszcze nie jedno chce w zimowych górach zobaczyć.

Kursy turystyki zimowej pod Zawratem. Fajnie widać przykład poszukiwań z wykorzystaniem detektorów lawinowych (to te 6 osób idących w rzędzie obok siebie)

Rozdzielamy się przy początku podejścia na Zawrat. Przede mną ponad godzina prawie ciągłego napierania w górę. Będzie fajnie, byle nie przesadzić z tempem, bo już zdarzyło mi się parę razy tak „zajechać” (co z tego, że mogę wejść gdzieś dwukrotnie szybciej niż podaje mapa, skoro potem każde kolejne podejście to ból w płucach i bardzo szybko rosnące tętno – lepiej dobrze rozłożyć siły).

Zimowa wersja trasy różni się nieco od letniej. Nie ma wchodzenia zakosami, nie ma łańcuchów. Idzie się prosto w górę, głównie żlebem na prawo od niebieskiego szlaku. Ale nie sprawia to jakichś szczególnych trudności. Śnieg jest całkiem dobrze ubity, raki i czekan pomagają. Do pewnego momentu nawet osoby na nartach dają radę (choć w drugiej połowie podejścia rezygnują i ścigają je z nóg).

Jest stromo, a to dopiero początek
Spojrzenie w drugą stronę. Tu mam za sobą może 1/4 podejścia
Zawrat w zimowych kolorach

Widoki są rewelacyjne, szczególnie wrażenie robią ośnieżone (a może oblodzone? Chyba coś pomiędzy) skały po obu stronach przełęczy. Przy Zmarzłym Stawie parę osób wspina się na zamarznięty wodospad. Lód ma piękny, niebieski odcień – nie widziałem nigdy wcześniej takiego na żywo!

Nad samym Zawratem zaczynają zbierać się chmury, ale w tym momencie jest nie uznaję tego za problem. Nie mam tam już w sumie daleko. Choć nie – pomyłka. To tylko wydaje się niedaleko. 15 minut temu myślałem, że lada chwilę wejdę na przełęcz. Czas minął i wcale nie jestem o wiele bliżej. Jedyna różnica taka, że jest wzrosło nachylenie zbocza i trzeba bardziej uważać, żeby nie zjechać z dół.

Wydaje się, że przełęcz tuż tuż, ale stąd mam jeszcze kilkanaście minut marszu

W końcu docieram na upragnione 2159 metrów. Przy dobrej pogodzie jest stamtąd naprawdę fajny widok na Dolinę Pięciu Stawów. Niestety, nic z tego. Chwilę temu świeciło słońce, teraz jestem w chmurze i widoczność jest mocno ograniczona (ponoć spóźniłem się 10 minut…). Patrzę w stronę Orlej Perci. Choć latem byłem tam nieraz, na samą myśl o zimowym przejściu ogarnia mnie lekki niepokój. O dziwo, w stronę Orlej prowadzą jakieś ślady. Nie wiem tylko, czy ktoś przeszedł z ciekawości kilkadziesiąt metrów i wrócił, czy faktycznie ktoś robił niedawno ten szlak. Postanawiam, że po powrocie do domu obejrzę na YouTube parę filmów z zimowego przejścia i zobaczę, jak to może wyglądać.

Zawrat zdobyty! Niestety, widoki tego dnia nie dopisały
A początek Orlej Perci w zimie wygląda w ten sposób

Na szczycie jest kilka osób. Dwie z nich właśnie ubrały narty i zaczęły zjazd żlebem (tym, którym podchodziłem) w stronę Czarnego Stawu. Szaleństwo! Ale ja ledwo trzymam pozycję stojącą na nartach, więc może to tylko tak wygląda na próbę samobójczą ;)

Witam się z innymi turystami i wyciągam coś do picia. Chwilę później nawiązuję rozmowę z kimś, kto podobnie jak ja wszedł tu w wersji solo. Okazuje się niezłym „wymiataczem” – wdrapał się tu w świetnym tempie poniżej 4h (od Ronda w Kuźnicach), opowiada o wejściach na austriacki Grossglockner, Mont Blanc oraz planach wyprawy na Pik Lenina (to coś ma 7134 metry!!!). Oj, chciałbym kiedyś wejść na choćby połowę tej wysokości.

Zejście do Doliny Piąciu Stawów

Niestety, pogoda się coraz bardziej psuje, więc po chwili się żegnamy, życzymy sobie powodzenia i schodzimy każdy w swoją stronę. Dla mnie jest to kierunek na Dolinę Pięciu Stawów – zejście o wiele łagodniejsze niż od północy, choć decyduję się na niego głównie, aby nie wracać tą samą trasą i zobaczyć coś nowego.

Początkowo idzie łatwo. Szybko tracę wysokość, choć śnieg jest sypki i nie idzie się najprzyjemniej. Chmury na moment się rozchodzą i mam okazję zobaczyć jeden ze stawów i górski grzbiet za nim. Niestety, to tylko chwilowe. Parę minut później pojawiają się znowu i widoczność spada coraz bardziej. 100 metrów, 50, 20… W końcu widzę tylko wydeptaną ścieżkę pod sobą, wszystko inne ma jednorodną, mleczną barwę. Z jednej strony, świetny klimat, z drugiej – niefajnie by było się tu zgubić.

Końcówka zejścia z Zawratu – tuż przed nadejściem bardzo gęstych chmur

Ok, jest wydeptany ślad, jest ciepło (przez całą drogę nawet nie ubrałem rękawiczek), mam spory zapas czasu. Pamiętam, że niebieski szlak po zejściu z Zawratu powinien prowadzić mniej więcej prosto, a na lewo będzie parę odnóg w stronę Orlej Perci (Kozia Przełęcz, Kozi Wierch, Krzyżne). Wystarczy więc nie skręcać w lewo i w końcu trafię do schroniska! Co może pójść źle?

W pewnym momencie trafiam na rozdroże: prosto i w prawo. Hmm… gdzie to może być? Szlakowskazu brak, ale w lewo miałem nie skręcać (bo to na Orlą), a w prawo jest nieco bardziej wydeptane. Więc chyba tam? Idę.

Po około 10 minutach zaczyna być pod górę. I to nie takie lekkie falowanie terenu jak w dolinie, tylko dłuższą chwilę pod górę. To chyba nie jest szlak do schroniska… Zaczynam się lekko niepokoić, chyba będzie trzeba wrócić i iść w prosto zamiast w prawo – ale to przecież na Orlą, co nie? Więc gdzie ja jestem?

Zatrzymuję się, wyciągam telefon (nie, nie mam jeszcze zamiaru dzwonić po helikopter, mam tam GPS – ciekawe tylko, ile zajmie złapanie sygnału i czy poda dokładną pozycję). Stroję w miejscu i czekam patrząc, jak coraz więcej satelitów potwierdza swoją obecność. Dwie, trzy, cztery…

Nie wieje, jest niesamowicie cicho, a dolina ma fantastyczną akustykę. Słyszę głosy pary turystów, których mijałem jakiś czas temu – teraz muszą być setki metrów ode mnie, a ja niemal mogę usłyszeć, o czym mówią. Pięknie, mimo dobrych tarapatów cieszę się, że tu jestem. Chyba po prostu bardzo lubię te góry, nawet jak dają popalić.

Chwilę później, wciąż czekając na GPS, słyszę czyjeś kroki. Ktoś zmierza w moją stronę. Z góry! Chowam telefon i zaczynam podejście. W końcu go widzę – mężczyzna w średnim wieku, sam. „Hej, to nie jest szlak na schroniska, prawda?” – pytam zgodnie ze swoimi podejrzeniami. „Nie, to jest na Gładką Przełęcz” – słyszę w odpowiedzi (co?! Przecież tu nie ma takiego szlaku! Gdzieś w tych okolicach jest Szpiglasowa, ale ten zakręt byłby jakoś oznaczony…). „Jak chcę do schroniska, to muszę zejść i w prawo, tak?” – ciągnę dalej. „Tak”. „Daleko?”. „Koło godziny”.

Tym miejscu pozwolę sobie przerwać narrację i wyjaśnię, co zaszło. Oczywiście, szlak z Doliny Pięciu Stawów na Gładką Przełęcz nie istnieje. Oficjalnie. Na mapach go nie ma, ale w zimie ludzie tam czasem chodzą i powstaje wydeptana ścieżka. Więc decydując się wcześniej iść w prawo zamiast prosto zacząłem podejście na tę właśnie przełęcz. Nic dziwnego, że nie było żadnych oznaczeń…

Ok, razem w nowo poznanym towarzyszem schodzimy powoli w stronę schroniska. Jest z okolic Poznania, przyjechał na parę dni w Tatry i nocuje właśnie tu, w Dolinie Pięciu Stawów. Rozmawiamy o kaprysach gór, przygodach i planach na kolejne wycieczki. Czas szybko mija i w końcu docieramy pod schronisko. W tych warunkach widać go dopiero, gdy stanie się jakieś 20-30 metrów budynku! Niewiele razy miałem okazje być w aż tak gęstej mgle.

Dolina Pięciu Stawów – Palenica Białczańska

Rozdzielamy się – on zostaje w schronisku, ja schodzę niżej zimowym wariantem omijającym wodospad Siklawa. Tu znów zaczyna się nieco większy ruch: większość schodzi, parę osób – mimo późnej pory – idzie jeszcze w górę. Mgła trochę ustępuje, teraz widać nawet do 100 metrów wprzód. W dodatku, szlak jest dobrze oznakowany i myślę, że nawet przy jeszcze gorszej widoczności niż wcześniej, ciężko by było zabłądzić.

Schodzę dość szybko, bo w Dolinie straciłem trochę czasu i zaczyna się robić ciemno. Mam co prawda czołówkę, ale wolałbym dotrzeć na asfaltówkę (tą od Morskiego Oka do Palenicy) przed zmrokiem. Pod koniec ścieżka robi się trochę nieprzyjemna. Zamiast pokrywy śnieżnej jest coraz więcej błota i kamieni. Szkoda raków, ale nie ściągam ich, bo kamienie są śliskie i przy coraz mniejszej ilości światła wolę się czuć pewniej.

Zejście z Doliny Pięciu Stawów. Widoczność już całkiem znośna, ale powoli robi się ciemno

Do miejsca, gdzie szlak zielony łączy się z czerwonym (Wodogrzmoty Mickiewicza) udaje się dobrzeć dosłownie przy ostatnich promieniach słońca. Mimo późnej pory, na asfalcie wciąż jest masa ludzi. Nawet dorożki ciągle kursują. Nie lubię tego odcinka, więc przyspieszam krok i w około pół godziny docieram do szlabanu. Koniec wycieczki.

Powrót z Palenicy Białczańskiej

No dobra, w sumie to wcale nie koniec – trzeba jeszcze wrócić do Krakowa. Z Palenicy o tej porze nie jeździ już tak wiele busów, więc czekam aż 15 minut na odjazd. Ale w końcu siedzę i odpoczywam. Mam czas powspominać trasę, dać znać Martynie, że wracam i obejrzeć te parę zdjęć, które zrobiłem.

W Zakopanem czeka mnie przesiadka na autobus do Krakowa. Jest ich sporo do wyboru, a o tej porze roku raczej nie spodziewam się tłumu chętnych. Powinno się udać nawet usiąść.

Idąc na stanowisko, widzę, że autobus już czeka. Przyspieszam, ale gdy jestem już blisko, zamyka drzwi i rusza. Co jest? Nie widzi mnie? Zaczynam biec i machać do kierowcy. Nie reaguje i dalej wolno toczy się w stronę wyjazdu z dworca. Idę jeszcze chwilę przy drzwiach i macham. W końcu się zatrzymuje i otwiera drzwi. Kierowca mówi, że on już jedzie i nie może mnie wziąć. Ale zabiera mnie. Za mną kolejne dwie osoby też podbiegają i próbują dostać się na pokład. Ich już nie wpuszcza mówiąc, że „za chwilę jedzie kolejny”…

Podsumowanie

Zawrat zimą zdobyty, choć nie obyło się bez przygód. Ale czyż nie po to wychodzi się z domu, by szukać niespodziewanego i dawać zaskakiwać? Jestem bardzo zadowolony w wypadu. Odwiedziłem Tatry, sprawdziłem sprzęt, zebrałem doświadczenie, spotkałem na szlaku parę fajnych osób.

Cała wędrówka zamknęła się w czasie 7:50h. Nadal szybciej niż według mapy, ale wolniej niż się spodziewałem. Jednak błądzenie i parę przerw zabrało z godzinę. Ale ukończyłem w dobrej formie. Bez bólu nóg, bez jakiegoś większego zmęczenia. Pozostaje więc planować kolejne trasy i czekać na odpowiednie warunki do realizacji celów.

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *