Niżnie Rysy i Tomkowa Jaskinia – opis trasy, trudności, zdjęcia
Kolejna pozaszlakowa wycieczka w polskiej części Tatr. Tym razem wybieram się na trzeci najwyższy szczyt naszego kraju – mierzące 2430 metry Niżnie Rysy. Przy okazji, odwiedzam też położoną w pobliżu wierzchołka Tomkową Jaskinię.
Nie da się ukryć, że zaczęło mnie ostatnio ciągnąć do chodzenia poza szlakiem. Jakiś czas temu odwiedziłem Cubrynę, później Kończystą i po obu tych wycieczkach chciałem więcej. Cóż, to chyba naturalne, jeśli człowiek schodzi już niemal wszystkie znakowane trasy, lecz nadal ciągnie go w Tatry i pragnie odwiedzać nowe miejsca.
Pomysł na kolejne wejście miałem już od jakiegoś czasu. Niżnie Rysy wydawały mi się atrakcyjnym celem, z ładnymi widokami oraz trasą bez trudności orientacyjnych i niezbyt wymagającą technicznie. W sam raz dla kogoś, kto dopiero zaczyna włóczyć się poza wytyczonymi ścieżkami. Pozostało więc tylko nauczyć się drogi oraz czekać na odpowiednie warunki pogodowe.
Niżnie Rysy – podstawowe informacje
Tak jak wspomniałem kilka akapitów wcześniej, Niżnie Rysy są trzecim pod względem wysokości szczytem leżącym na terenie Polski. Ustępują jedynie Rysom (2499 metry – polski wierzchołek) oraz Mięguszowieckiemu Szczytowi Wielkiemu (2438 m n.p.m).
Góra ma cztery wierzchołki, oddzielone niewielkimi przełączkami, z których najwyższy mierzy i 2430 metry. Pozostałe to: południowy wierzchołek (2405 m) oraz Zadnia (2410 m) i Skrajna (2375 m) Turnia w Niżnich Rysach.
Niżnie Rysy to bardzo ciekawy cel taternicki, na którego ścianach wytyczono wiele tras o różnym stopniu trudności. Nie jest to jednak góra wyłącznie dla wspinaczy. Na główny wierzchołek można również wejść dość łatwą trasą od Buli pod Rysami. Nie stwarza trudności technicznych ani orientacyjnych, a w skali taternickiej jest wyceniona na 0 (czyli „bardzo łatwa”).
Należy mieć jednak na uwadze, że jest to skala dla osób wspinających się. W rzeczywistości jest podobnie, jak na normalnym szlaku na Rysy od polskiej strony. No, może nieco mniej używa się rąk, ale za to nawierzchnia jest o wiele bardziej krucha. Do tego dochodzi konieczność długiego dojścia do Buli pod Rysami od schroniska nad Morskiem Okiem bądź z Palenicy Białczańskiej.
Po słowackiej stronie góry, kawałek pod przełączką między głównym a południowym wierzchołkiem, znajduje się Tomkowa Jaskinia – niewielka grota skalna o płaskim dnie, którą od czasu do czasu taternicy wykorzystują jako miejsce do spania.
Choć Niżnie Rysy leżą poza szlakiem, można na nie wejść całkowicie legalnie. Jedynym wymaganiem jest umieszczenie odpowiedniego wpisu w książce wyjść taternickich znajdującej się na pierwszym piętrze schroniska nad Morskim Okiem.
Jeśli będziemy iść najprostszą, opisywaną w tym tekście drogą, sprzęt wspinaczkowy będzie zbędny. Ze względu na kruchy teren, warto zabrać jedynie kask. Poza tym, można iść tak, jak na każdą inną wycieczkę po Tatrach Wysokich.
Na koniec jeszcze kwestia ubezpieczenia. Co prawda, na szczyt wchodzi się od polskiej strony, jednak wierzchołek leży na granicy ze Słowacją. Dodatkowo, jeśli będziemy chcieć zajrzeć do Tomkowej Jaskini, wtedy schodzimy już kilkadziesiąt metrów za granicę. Ewentualny wypadek może więc skutkować kosztowną akcją ratunkową. Warto zatem rozważyć zakup odpowiedniej polisy ubezpieczeniowej.
Opis wejścia na Niżnie Rysy
Dojazd z Krakowa
Dziś opcja autobusowa, bo jest środek tygodnia i mimo świetnej, pewnej pogody, nikt inny nie chciał jechać. Wieczorem przygotowuję jedzenie i wcześniej kładę spać, by złapać możliwie dużo snu.
Budzik dzwoni 3:30. Zrywam się, ogarniam co trzeba, pakuję plecak i wychodzę w domu, udając w stronę dworca autobusowego w centrum miała. Jakieś 30-40 minut później jestem na miejscu. Celowałem w kurs startujący o 4:58, jednak gdy wszedłem na płytę, zobaczyłem jakiś inny autobus właśnie opuszczający stanowisko. Co to? Tego nie było na rozkładzie. Ale skoro jest okazja pojechać nieco wcześniej, to oczywiście, że chcę skorzystać. Macham kierowcy, a ten bez problemu zatrzymuje się i wpuszcza na pokład.
Ostatecznie, nie było warto. Autobus trochę się wlekł, a w dodatku zrobił jeszcze przerwę na stacji benzynowej, więc w Zakopanem jesteśmy praktycznie równo z późniejszym kursem, około 7:00.
Wysiadam i idę zająć miejsce w busie jadącym do Morskiego Oka. Czekam kilkanaście minut aż się zapełni, a potem ruszamy w kolejną, trwającą nieco ponad pół godziny podróż.
Z Palenicy do Morskiego Oka
Do Palenicy docieramy około 7:45. Opuszczam busa, kupuję bilet w kasie przed wejściem do parku narodowego i rozpoczynam marsz w stronę jednego z najsłynniejszych polskich jezior.
Jest prawie środek września, więc dni są coraz krótsze, lecz wciąż mam jakieś 11,5 godziny do zachodu słońca. Powinno spokojnie wystarczyć, by zrobić całą trasę za dnia.
Drogę na Morskie Oko znam już praktycznie na pamięć. Myślę, że każdy zainteresowany Niżnimi Rysami ma podobnie, więc odpuszczę sobie dokładniejszy opis trasy.
Pod schroniskiem melduję się około 9:15, po półtorej godzinie dreptania asfaltową drogą w tłumie innych turystów. Wchodzę do budynku, udaję na pierwsze piętro i tam, w pokoju na wprost, rejestruję swoją wycieczkę w książce wyjść taternickich. Leży na stoliku, otwarta, z długopisem obok. Wpisuję cel wycieczki, wybraną drogę (Niżnie Rysy, WHP 1041), datę i godzinę wyjścia, planowany czas powrotu oraz inicjały lidera zespołu (czyli swoje).
Widzę, że dziś jestem na pozycji dwunastej, czyli mimo środa tygodnia, zainteresowanie wspinaniem wciąż jest spore. Standardowo, przeglądam inne wpisy. Dominują Mnich i Mięgusze, choć zauważam też jedną pozycję dotyczącą Niżnich Rysów. A więc będę miał towarzystwo.
Podejście do Czarnego Stawu pod Rysami
Po wyjściu ze schroniska, schodzę nad taflę jeziora i ruszam na jego przeciwny brzeg. Do wyboru mam dwie ścieżki: po lewej lub prawej stronie, obie oznaczone kolorem czerwonym i o mniej więcej podobnej długości. Postanawiam, że teraz pójdę wschodnim brzegiem, a wrócę po zachodniej stronie.
Ścieżka składa się z dużych, dość wygodnych bloków. Pomijając parę niewielkich, kilkumetrowych podejść, jest niemal płaska i marsz nią nie powoduje żadnego zmęczenia. Można się wręcz zrelaksować, ciesząc pięknym otoczeniem. Bo Morskie Oko, mimo swojej nie najlepszej opinii, to wciąż bardzo ładne miejsce!
Dojście na drugą stronę jeziora zajmuje mi niecałe 20 minut. Tam, tuż za Czarnostawiańską Siklawą, obie ścieżki się łączą. Teraz już wspólnym wariantem prowadzą ku górze, nad brzeg innego pięknie położonego jeziora: Czarnego Stawu pod Rysami.
Podejście jest początkowo łagodne, ale już po paru minutach zamienia się w strome zakosy. To najbardziej wymagający do tej pory odcinek. Wiem jednak, że to dopiero początek trudności, więc zwalniam i staram się oszczędzać siły. Nie chcę doprowadzić do sytuacji z Kończystej, gdzie przez parę godzin szło mi się świetnie, ale w okolicy szczytu „skończył się prąd” i ostatni odcinek pokonywałem już na zmęczeniu. W sumie, podobną sytuację miałem na Rysach zimą. Wniosek więc taki, że na wymagających trasach, lepiej po prostu oszczędzać siły nawet, gdy nie wydaje się to jeszcze konieczne.
Mija kolejne około 40 minut i staję nad brzegiem Czarnego Stawu. Stąd również nieźle widać Niżnie Rysy. I choć są bliżej niż, gdy oglądałem je stojąc pod schroniskiem, tutaj lepiej uświadamiam sobie, jaki kawał drogi mnie jeszcze czeka.
Czerwonym szlakiem na Bulę pod Rysami
Po chwili przerwy na jedzenie, picie i jakże ważne w ten słoneczny dzień, posmarowanie się kremem z filtrem UV, ruszam w dalszą drogę. Jej pierwszy etap prowadzi lewym brzegiem Czarnego Stawu. Idzie się podobne, jak przy Morskim Oku, z tym, że tu kamienny chodnik jest nieco mniej równy i wymaga odrobinę więcej ostrożności.
Na przeciwnym brzegu ścieżka zaczyna się wznosić. Najpierw łagodnie, później coraz stromiej. Teren, z trawiastego, stopniowo zmienia się w bardziej skalisty. Początkowo równy chodnik też traci swoją regularność i ewoluuje w luźno ułożone kamienie. Robi się po prostu trudniej.
Wyzwania są w zasadzie dwa. Pierwsze kondycyjne – podejście jest dość ostro nachylone i nie daje wielu miejsc do odpoczynku. Drugie natomiast wiąże się z nawierzchnią. Kamienie albo są mocno pokruszone, albo wyślizgane przez tysiące chodzących tędy osób. W dodatku, ze względu na niemal stałe zacienienie szlaku, to wszystko przeważnie jest mniej lub bardziej wilgotne, więc o poślizgnięcie nietrudno. Warto zachować ostrożność, bo wypadki zdarzają się tu dość często.
Z biegiem czasu szlak odchyla się w lewo, odsłaniając widok na cztery wierzchołki Niżnich Rysów. Od tej pory będę je miał już cały czas w zasięgu wzroku. To właśnie między innymi dlatego, trasę na Niżnie Rysy uważa się za łatwą orientacyjnie.
Po chwili dalszej wędrówki stromymi zakosami wkraczam na teren Kotła pod Rysami. Tu ciężko już o trawiastą nawierzchnię. Dominują piargi, tworzące surowy, wysokogórski krajobraz.
Ścieżka wypłaszcza się, co pozwala na chwilę odpoczynku po wymagającym podejściu. Po lewej stronie mam Bulę – charakterystyczny skalny taras, gdzie co najmniej kilku turystów robi sobie dłużą przerwę.
Wejście na Niżnie Rysy
Przez chwilę idę jeszcze za oznaczeniami czerwonego szlaku. Ścieżka wygląda podobnie do fragmentu kawałek przed Bulą – niezbyt równe kamienie w roli chodnika i sporo kruszyzny dookoła.
Pora zacząć wypatrywać miejsca, gdzie należy zejść ze szlaku. W opisach spotkałem się z dwoma wersjami: albo po pierwszym odcinku łańcuchów, albo jakieś 150 metrów przed wejście na grzędę, którą prowadzi letni wariant szlaku na Rysy. Czy chodzi o to samo miejsce? Szczerze mówiąc, nie wiem, ale chyba to nie ma zbyt dużego znaczenia. Niżnie Rysy mam non stop w zasięgu wzroku, a zbocze po lewej stronie wygląda cały czas podobnie, więc pewnie miejsce zejścia ze ścieżki nie ma większego znaczenia.
Dochodzę do pierwszych łańcuchów i zatrzymuję się. Po lewej stronie widzę coś, co można by uznać za ścieżkę wydeptaną po kruchej, niemal żwirowej nawierzchni. Niby nie jest to „po pierwszych łańcuchach”, ale skoro ktoś tędy chodził, to pewnie i ja mogę spróbować. Szczególnie, że jestem sobie w stanie wyobrazić ścieżkę stąd do niemal samego szczytu.
Skręcam i praktycznie od razu przekonuję się, że faktycznie trasa na Niżnie jest bardzo krucha. W niektórych momentach dosłownie kamienie osuwają się w dół po naciskiem buta. Choć nachylanie zbocza nie jest duże, moje tempo na tym odcinku mocno spada.
Aha, teoretycznie czas wejścia na szczyt Niżnich Rysów od Buli pod Rysami wynosi 1 godzinę i 15 minut. Zobaczymy, jak to wyjdzie w praktyce.
Przez parę minut męczę się na piarżystej ścieżce. Później trafiam w końcu na nieco łatwiejszy teren. Po prawej stronie widzę tłum ludzi zmierzających na Rysy. Oni pewnie też mnie widzą, jednak nikt nie wykazuje jakiejkolwiek oznaki zainteresowania gościem, który przed chwilą zszedł ze szlaku i idzie sobie nie wiadomo gdzie.
Moje pierwsze wrażenie jest następuje: z jednej strony cały czas widzę, gdzie mam iść, ale kompletnie nie mam pojęcia, jaką wersję trasy wybrać. Rozglądam się za jakimiś kopczykami, ale na tym gruzowisku nie mogę żadnego dojrzeć.
Idę więc tak, jak mi się wydaje, że ma sens. Wiem, że należy się kierować na przełęcz pomiędzy głównym a południowym wierzchołkiem, a trasa ma się lekko odchylać w lewo. Kojarzę też, z któregoś z opisów, że przy trasie powinien być jakiś mokry żleb. I faktycznie mam coś takiego po swojej lewej stronie, więc po prostu idę wzdłuż tego płytkiego rowu, starając się wybierać możliwie najmniej sypkie podłoże.
W pewnej chwili zauważam u góry dwie osoby. Bez wątpienia, też idą na Niżnie i to najpewniej dokładnie tą samą trasą, co ja. Czyżby to ta dwójką, która również rano wpisała się do książki wyjść? Po chwili obserwacji widzę już, że idą dość wolno, więc kto wie, może ich jeszcze dogonię?
Gdy żleb po lewej staje się płytszy, przechodzę na jego drugą stronę i kontynuuję podejście. Wyżej w sumie niewiele się zmienia. Cel nadal jest oczywisty, a poza wymagającą ostrożności nawierzchnią, żadne trudności nie występują.
Im wyżej się znajduję, tym mniej widoczny staje się główny wierzchołek. W końcu zostaje z niego tylko niewielka, skalna igła, która jednak wciąż stanowi dobry punkt orientacyjny.
Idę jeszcze kawałek i faktycznie, zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami, doganiam tę również wchodzącą na Niżnie Rysy parę. Zamieniamy parę zdań, a później razem kierujemy w stronę przełęczy pomiędzy wierzchołkami.
Wiem, że końcówka tej trasy ma dwa warianty. Można albo wspinać się aż do przełęczy i dopiero później skręć w lewo, by po niezbyt trudnej grani dotrzeć na szczyt, albo odbić w lewo kawałek przed przełęczą i nieco skrócić sobie drogę.
Szczerze mówić, nie mam pojęcia, w którym momencie najlepiej zrobić ten skręt. To znaczy, nic się nie wyróżnia na tyle, żeby było oczywistą podpowiedzią. Teren jest tu tak jednorodny, że na dobrą sprawę, można by tam skręcić w dowolnej chwili, choć oznaczałoby to wpakowanie się w nieco bardziej stromy teren.
Wybieramy więc marsz ku przełęczy. Dopiero kawałek przed nią jestem w stanie zidentyfikować niewielkie wgłębienie terenu, które jednoznacznie prowadzi na wierzchołek. Ten skręt znajduje się jednak tak blisko przełęczy (kilka, może kilkanaście metrów), że ostatecznie nie wiem, czy to jest wariant „po szerokiej grani” czy ten ze skrętem w lewo przed przełęczą.
Zaglądam na chwilę na przełęcz (wiem, że jeszcze tu wrócę, gdy będę szukał Tomkowej Jaskini), a później wracam na zaznaczoną na powyższym zdjęciu drogę i kontynuuję podejście w stronę szczytu.
Wspinam się ostrożnie po coraz większych kamieniach i po chwili, jako pierwszy z naszej niedawno uformowanej trójki, wchodzę na szczyt. Niżnie Rysy zdobyte!
Widok jest przepiękny. Pierwszym, co rzuca się w oczy jest tłum, a właściwie dwa tłumy na dwóch wierzchołkach Rysów. Myślę, że spokojnie może tam być nawet 50 osób. Dla odmiany, tutaj, na sąsiednim szczycie, jest nas tylko troje.
Oprócz Rysów, świetnie widać też Mięguszowieckie Szczyty, Orlą Perć, Tatry Bielskie oraz spory kawałek słowackiej części Tatr Wysokich. Pogodę wciąż mamy doskonałą, więc absolutnie nic nie przesłania nam tych fantastycznych krajobrazów.
Tomkowa Jaskinia
Na szczycie spędzam jakieś 40 minut. Jest naprawdę fajnie, ale czas ruszyć dalej i odwiedzić kolejny punkt na dzisiejszej trasie. Opuszczam więc wierzchołek i zaczynam zejście z powrotem w stronę przełęczy.
Mija parę minut i docieram na dół. A właściwie docieramy, bo chłopak ze spotkanej po drodze pary zdecydował się iść ze mną.
Podchodzę do krawędzi i zaglądam na wschodnia stronę. Jest nieco stromiej, ale spokojne dałoby się zejść. Tylko gdzie? Wiem, że jaskinia znajduje się poniżej przełęczy, po prawej stronie po zejściu na „pierwsze trawki”. Tylko, że tu takich trawek jest wszędzie pełno i kompletnie nie wiem, o które może chodzić. No trudno, czasu mam sporo, więc pozostaje mi po prostu zejść i sprawdzić. Najwyżej nic nie znajdę i wrócę na przełęcz.
Z opisów kojarzę, że należy schodzić żlebem. No więc pakuję się w żleb i wytracam kilka metrów. Później jednak robi się stromiej – nic ekstremalnego, ale zauważam po lewej stronie łatwiejszą drogę. Wykonuję więc lekko eksponowany, kilkumetrowy trawers po paru dużych głazach, a następnie już nietrudnym wariantem schodzę na coś z stylu trawiastej półki.
W międzyczasie, mój nowo poznany kolega rezygnuje. Droga wydaje mu się niepewna, a na szczycie zostawił swoją partnerkę. Żegnamy się więc, a ja kontynuuję poszukiwania samodzielnie. Choć tak na dobrą sprawę, to nie ma już co kontynuować. Rozglądam się i niedaleko po swojej prawej stronie zauważam wejście do jaskini. Próbuję wołać tamtego chłopaka, ale nikt nie odpowiada. Chyba zdążył już odejść kawałek.
Końcówka dojścia do Tomkowej Jaskini to nieznacznie eksponowany trawers po trawiasto – kamiennym podłożu. Nietrudny, ale trzeba być czujnym, żeby się nie poślizgnąć.
Sama jaskinia okazuje się dość mała. Składa się z jednej komory z płaskim dnem, gdzie w razie potrzeby, dość komfortowo biwakować może kilka osób. Z tego co wiem, jest ona dość często używana przez amatorów górskiego spania i efektownych wschodów słońca.
Czuję się jednak lekko rozczarowany. Jaskinia jest brudna i zaśmiecona. Przy ścianie wisi duża, niebieska płachta, na podłodze leży podarta karimata, obok której walają się resztki potarganej folii NRC. Do tego, przy wejściu znalazłem jakieś plastikowe pudełka i sztućce. Nieładnie, trochę wstyd za takich „taterników”, który nie potrafią po sobie nawet podartej folii pozbierać.
Ok, dość marudzenia, pora na pozytywy. Bo te oczywiście są, głównie w postaci równie fajnych widoków, co ze szczytu. Myślę, że oglądanie stąd wschodu słońca musi naprawdę robić ogromne wrażenie.
Po zajrzeniu w każdy kąt i nacieszeniu się widokami, postanawiam wracać na przełęcz. Najpierw wąską ścieżką idę parę metrów na północ, wzdłuż opadającej ku wschodowi ściany, a potem staję pod nią i zastanawiam nad optymalnym wariantem wejścia.
W sumie jest ich wiele, więc nie ma co dokładnie opisywać jedynego słusznego. Ja decyduję się wracać tak, jak tu schodziłem. A więc najpierw po prawej stronie ściany, później ten kilkumetrowy, lekko eksponowany trawers w lewo i już łatwo do góry, aż na samą przełęcz. Jeśli ktoś jednak nie chciałby robić tego trawersu, można też nie wracać na przełęcz, tylko skręcić w prawo i dość prostą ścieżką wejść na grań prowadzącą ku głównemu wierzchołkowi.
Ściana na około 10 metrów wysokości i choć na zdjęciach może wyglądać trudno, w rzeczywistości, nie powinna nikomu sprawić problemów. Co jednak nie zmienia faktu, że trzeba sobie pomagać rękami i jest to najambitniejsze wspinanie dzisiejszego dnia.
Zejście do Buli pod Rysami
Po chwili stoję już na przełączce. Pora na drogę w dół. Z jednej strony bardzo oczywistą, bo muszę po prostu dojść do Buli, ale z drugiej – kompletnie nie mam pojęcia jaki wariant wybrać. Niby szedłem tędy jakąś godzinę czy dwie temu, ale ten cały żwir wygląda niemal jednolicie.
No nic, trzeba jakoś iść. Powoli i bardzo ostrożnie, bo tu niemal wszystko może uciec spod buda i spowodować nieprzyjemną wywrotkę.
Od czasu do czasu natrafiam na jakiś kopczyk albo fragment wydeptanej ścieżki. Zaraz potem ślady jednak giną i znów nie wiem, czy idę poprawnie. Chyba tu jednak nie ma rozróżnienia na poprawnie i niepoprawnie. Muszę po prostu wytracać wysokość.
Dość szybko dociera do mnie, że schodzę nieco inną trasą, niż szedłem do góry. Teraz jestem trochę bliżej grzędy, bardziej na południe od wcześniej wybranej drogi. Czy to problem? Absolutnie nie – tak jak pisałem, jest tu niemal pełna dowolność zejścia. Choć napotykane od czasu do czasu kopczyki sugerują, że ten wariant wybrało w przeszłości co najmniej kilka osób (tyle, że przy wchodzeniu też zdarzało mi się trafiać na kamienne kopce i fragmenty ścieżek).
Okazuje się, że do czerwonego szlaku docieram w zupełnie innym miejscu, niż z niego zszedłem. Teraz jestem nieco powyżej wspominanych już parę razy pierwszych łańcuchów. Czy ten wariant jest lepszy? Ciężko powiedzieć, choć wydaje mi się, że w tej wersji fragment bezpośrednio przy zejściu ze szlaku jest nieco mniej kruchy. Więc może lepiej faktycznie przejść te łańcuchy i dopiero później skręcić w stronę Niżnich Rysów.
Znakowanym szlakiem schodzę jeszcze chwilę, później omijam żelastwo od prawej strony (bo jak można z niego bezpiecznie nie korzystać, to mam z zwyczaju tak robić) i ruszam dalej w stronę Buli. Tam urządzam sobie chwilę zasłużonej przerwy.
Powrót do Palenicy
Choć mogłoby się wydawać, że najgorsze mam już za sobą, niestety jest to dalekie od prawdy. Zejście do Czarnego Stawu jest równie strome i nierzadko także dość kruche, więc nadal zalecana jest spora dawka ostrożności. Zaletą są natomiast bardzo ładne widoczki na dwa słynne tatrzańskie jeziora: Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami.
Mimo wzmożonej uwagi, i tak zaliczam drobną wywrotkę. Na szczęście, do ziemi nie było daleko, więc poza brudną od mokrego piachu ręką, zupełnie nic się nie stało. Wracam na nogi i kontynuuję mozolną drogę w dół.
Gdy kończę zejście jest około 14:30. Wciąż mijam jednak zmierzające ku Rysom osoby! I tu kompletnie nie dziwi mnie, że akurat większość z tych osób wygląda na totalnie nieprzygotowane na ten rodzaj szlaku. Adidasy, jeansy, bluza z kapturem i niewielki plecak wyglądający na prawie pusty. Cóż, mam nadzieję, że mają chociaż latarki, bo jeśli faktycznie dojdą na szczyt, to większość drogi powrotnej będą robić już sporo po zachodzie słońca.
Ja tymczasem docieram nad brzeg Czarnego Stawu. Z ulgą witam płaski, w miarę równy chodnik, którym obchodzę staw od prawej strony.
Na drugim brzegu trafiam na tłumek, który to właśnie w tym miejscu zakończył podejście i relaksuje się nad wodą. Niestety, są również schodzący, którzy kompletnie nie respektują reguły poruszania się prawą stroną ścieżki i nieco utrudniają mi zejście do Morskiego Oka.
Ostatecznie, po kolejnym trochę bardziej wymagającym zejściu, docieram i do tego jeziora. Pora na powrót do schroniska. Tym razem, wybieram jednak ścieżkę po zachodniej stronie.
Ścieżka okazuje się dość podobna do tej, którą szedłem rano. Jej największą atrakcją wydaje się być wodospad Dwoista Siklawa, zlokalizowany mniej więcej w jednej trzeciej trasy.
Po dojściu do schroniska, przeciskam się przez zgromadzony przed budynkiem i w jego wnętrzu tłum, by jakoś dostać na pierwsze piętro i wykreślić swój wpis z książki wyjść taternickich.
Później opuszczam to niezbyt przyjemne miejsce i ruszam w niemal półtoragodzinną, jeszcze mniej przyjemną drogę powrotną po asfalcie do Palenicy. Eh, zachciało się bawić w rejonie Morskiego Oka, to teraz trzeba swoje odcierpieć.
Na parking docieram około 16:50, a więc po niecałych 9 godzinach od startu. Wsiadam do podstawionego busika, który po chwili rusza i zawozi mnie na dworzec w Zakopanem. Tam szybka przesiadka na autobus do Krakowa, kolejnych kilka godzin nudy, później jeszcze dojście z przystanku i ostatecznie, parę minut przed 20-stą melduję się z powrotem w mieszkaniu.
Niżnie Rysy – podsumowanie
Chyba nie sposób opisać tej wycieczki inaczej, niż jako pełen sukces. Udało mi się zarówno zdobyć Niżnie Rysy, jak i odwiedzić Tomkową Jaskinię. A to wszystko bez pobłądzeń, bez zajechania ogranizmu i przy doskonałej pogodzie. Chciałoby się, żeby wszystkie tatrzańskie wypady były równie udane!
Czy Niżnie Rysy czymś mnie zaskoczyły? Chyba niezbyt, bo zgodnie z zaczerpniętymi wcześniej informacjami, trasa okazała się łatwa orientacyjnie i bez technicznych trudności, choć faktycznie – bardzo krucha. Być może nawet bardziej niż podejście na Hińczową Przełęcz podczas wyjazdu na Cubrynę. Dostałem więc dokładnie to, na co się nastawiłem.
Myślałem za to, że będę miał więcej problemów ze znalezieniem Tomkowej Jaskini. A tymczasem, całe poszukiwania ograniczyły się do krótkiego zejścia z przełęczy, skrętu w prawo i przejścia jeszcze paru metrów.
Jeśli więc ktoś myśli o rozpoczęciu swojej przygody z pozaszlakowymi wędrówkami, to Niżnie Rysy mogą być całkiem niezłym kandydatem na jedną z pierwszych takich wycieczek.
A co dalej z moimi Tatrami? Jest już niemal połowa września, więc niestety, lada chwila na tych najwyższych szczytach może pojawić się śnieg. Mam jednak nadzieję, że dobra pogoda jeszcze wróci i da okazję do kolejnej wycieczki. Kto wie, może i tym razem gdzieś poza szlak.
O zimowej wersji tej trasy przeczytasz tutaj: Niżnie Rysy zimą.
świetna relacja.Znam kolejny swój cel :-)
Dzięki! Ja z kolei zdecydowanie polecam tę trasę ;)
Dzięki za opis. Chcemy niebawem spróbować znaleźć Tomkową Jaskinię, mam nadzieję, że nam też dopiszą pogoda i zdrowie.
Nie jest aż taka ciężka do znalezienia. Sam myślałem, że będzie trudniej, a udało się za pierwszym podejściem ;)
Powodzenia!
Super robota! Dzięki za pomoc. Zapewne z niej skorzystam
Super opis, skorzystam pozdrawiam
Dzięki i powodzenia!
Marzy mi się nocleg w tej jaskni od dawna :) może latem spróbuję… Tak samo Niznie Rysy. Nie są tak oblegane jak Rysy. Cisza, spokój i góry… Ekstra! Fota z jaskini z widokiem na góry – mega!
Latem, szczególnie w pogodne dni, w tej jaskini może być… tłoczno. To jest jedna z najpopularniejszych miejscówek do spania w Tatrach. Ale nie ukrywam, że też bym kiedyś spróbował ;)
Super relacja i mega wskazówki. Pozdrawiam.
Dzięki!
Rewelacja. I teraz przez Ciebie mam dylemat czy iść w sierpniu na wymarzoną Przełęcz pod Chłopkiem czy jednak na Niżne Rysy. A może jedno i drugie? :) Pozdrawiam i dzięki za wskazówki
Oczywiście, że jedno i drugie ;)
Ale jakbym miał wybierać, to jednak Niżnie – zawsze to inne emocje niż wycieczka znakowanym szlakiem.
Witam. Jest szansa żeby dostać ślad gpx?
Pozdrawiam
Marcin
Nie mam niestety GPX-ów z Tatr. Ale to jest akurat jeden z łatwiejszych szczytów pozaszlakowych w Polsce, więc przejrzyj opis i zdjęcia, a pewnie bez problemu trafisz.
Siema. Ostatnio powtórzyłem taką samą wycieczkę. W Tomkowej jaskini patrząc na Zmarzły staw zacząłem się zastanawiać , czy jest jakaś przestępna opcja dostać się na Niżne Rysy od tamtej strony. No i faktycznie coś jest za „0+” , ale chyba to nie jest za bardzo popularny wariant. Może być to ciekawy temat do rozkminienia . ;) Pozdro
Wejścia od Doliny Ciężkiej istnieją i z tego co wiem, są dość regularnie odwiedzane.
Sam jeszcze nie miałem okazji być w tych rejonach, ale tak jak mówisz – na pewno jest to ciekawy temat. Więc pewnie kiedyś wpadnę :)
Cześć! Jestem Ci bardzo wdzięczny za bloga – to właśnie on zainspirował mnie do pierwszych wypadów poza szlak, nie wszystkie zakończone sukcesem, ale Niżnie Rysy zdobyć się udało :) Nie powiem, zrobiły na mnie wrażenie i mimo, że w skali taternickiej łatwe, w porównaniu ze szlakami moim zdaniem znacznie trudniejsze (nie, żebym spodziewał się czegoś innego).
Ważne, że się udało i zbierasz bezcenne doświadczenie.
Dzięki za miłe słowa i powodzenia w dalszej eksploracji Tatr!
Hej!
W tym roku, w wakacje chciałbym rozpocząć swoje pozaszlakowe przygody. Mam zamiar zacząć właśnie od wejścia na Niżne Rysy, oraz Zadni Kościelec. Zastanawiam się jednak, nad innymi „przyjaznymi dla początkujących” podejściami. Myślałem o Cubrynie, ale po obejrzeniu filmu na Youtube, doszedłem do wniosku, że udałoby się pewnie dojść tylko do Hińczowej Przełęczy, ewentualnie Cubryńskiego Zwornika (głównym problemem jest tu konkretna ekspozycja na grani) Czy są jakieś inne, łatwe, niezbyt eksponowane, legalne trasy w Polsce, dobre na kilka pierwszych pozaszlakowych wypadów, które byś polecił?
Serdecznie pozdrawiam :)
Są, pewnie. Mogę polecić Mięguszowiecki Szczyt Czarny od Przełęczy pod Chłopkiem albo Zawratową Turnię od Zawratu. Oba wejścia są łatwiejsze od Cubryny, choć zdecydowanie krótsze.
Powodzenia :)
Udało się zdobyć Niżne Rysy :) Resztę pozaszlakowych wypadów sobie odpuściliśmy, ale ten właśnie szczyt zdobyliśmy. Wielkie dzięki za świetne opracowanie trasy.
Pozdrawiam :)
Super opis chyba jeszcze w tym roku we wrześniu może mi się uda wybrać na Niżne rysy pozdrawiam.
Czy mam rozumieć, że wejście na Niżne Rysy jest prostsze od samych Rys? Nie biorąc pod uwagę samego braku oznakowania szlaku ;)
Pod kątem technicznym: tak, Niżnie Rysy są łatwiejsze. Przy czym ten brak oznakowania szlaku, dla początkujących osób może być na prawdę dużym problemem. Jest też dość krucho, więc jak ktoś wcześniej nie chodził poza szlakami, to ma szanse na zupełnie nowe doświadczenia.
Super materiał. W tej jaskini jest sporo miejsca na nocny sen? Można z niej wypaść w czasie snu (są jakieś spadki?)?
Nie ma szans, żeby wypaść. Można mieć za to problem z wodą kapiącą z sufitu oraz tłokiem w środku, bo to bardzo popularne miejsce do spania.