Góry Stołowe – Narożnik, Kopa Śmierci, Skały Puchacza i Białe Skały

Poniedziałek to czwarty, już ostatni dzień naszego pobytu w Górach Stołowych. Nie mamy za wiele czasu na zwiedzanie, więc udajemy się na krótką pętlę w okolicy Lisiej Przełęczy. Trasa może nie aż tak ciekawa, jak te w poprzednich dniach, ale i tak obfitująca w parę wartych zobaczenia atrakcji.

Ten wpis jest częścią większej serii będącej relacją z wypadu w Góry Stołowe. Poniżej lista wszystkich postów:

  1. Błędne Skały, Skalniak i Fort Karola
  2. Teplickie Skały i Skalne Miasto Adrspach
  3. Szczeliniec Wielki, Skalne Grzyby i Radkowskie Skały
  4. Narożnik, Kopa Śmierci, Skały Puchacza i Białe Skały

Lisia Przełęcz – Narożnik – Kopa Śmierci – Skały Puchacza

Ze względu na konieczność dotarcia pod wieczór do Krakowa, możemy sobie pozwolić jedynie na krótką trasę. 2, 3, może 4 godziny chodzenia. Wybieramy więc jedną z najłatwiej dostępnych i ponoć też oferującą parę fajnych widoków.

Na szlak docieramy, podobnie jak wcześniejszego dnia, przy pomocy taksówki. Jedziemy na Lisią Przełęcz, płacąc za kurs 35 zł (czyli tak samo jak wczoraj, choć trasa była krótsza). Zyskujemy dzięki temu trochę czasu, bo na szlaku jesteśmy jeszcze sporo przed 8-mą.

Wędrówka rozpoczyna się podejściem na Narożnik. Nie jest szczególnie wymagające, z parkingu na Lisiej Przełęczy to tylko kilkadziesiąt metrów w pionie. Prowadzi niebieskim szlakiem przez las, a ścieżka jest bardzo dobrze oznaczona (jak zresztą wszystkie w Górach Stołowych).

Początek podejścia na Narożnik

Po kilku minutach mijamy śpiącą w śpiworach pod jedną ze skał parę, a następnie wychodzimy z lasu i w promieniach porannego słońca wchodzimy na Narożnik. Sam szczyt nie jest oznaczony, jednak raczej nie powinno być wątpliwości, że się go zdobyło.

Warto trochę pochodzić po okolicy wierzchołka, bowiem oferuje on wiele ładnych punktów widokowych, z których można pooglądać sielankowy krajobraz okolicy. Bardziej uważni turyści mogą też dostrzec sporo sprzętu zabezpieczającego wspinaczkę skałkową – dróg wytyczonych w rejonie Narożnika jest mnóstwo i ponoć cieszą się dużą popularnością. Piszę „ponoć”, bo sami nie widzieliśmy nikogo uprawiającego ten sport, choć był to poniedziałkowy poranek poza sezon, więc w sumie nic dziwnego.

W pobliżu szczytu znajduje się tablica upamiętniająca tragedię z 1997 roku. W nieznanych okolicznościach zastrzelono wtedy parę turystów. Sprawcy, ani przyczyn zdarzenia nie ustalono do dziś. Została tylko tablica pamiątkowa wmurowana w skałę.

Gdzieś w pobliżu szczytu
Tablica pamiątkowa na Narożniku

Idąc dalej zbliżamy się do Kopy Śmierci. To miejsce również nie ma oznaczenia i nie wiedząc, że się tam jest można go minąć zupełnie nieświadomie. Co do nazwy, to wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z pobliskim miejscem zbrodni. Pochodzi od dawnej niemieckiej nazwy Totenkopf (trupia czaszka). Na miejscu jest parę większych kamieni, pomiędzy którymi można się przejść oraz podobne do wcześniejszych punkty widokowe na okolicę.

Krajobraz z jednego z punktów widokowych na szlaku
W drodze na Kopę Śmierci
Pora na chwilę relaksu – skalne tarasy na Kopie
Inny krajobraz z okolic Kopy
Poranna rosa

Kolejnym przystankiem na trasie są Skały Puchacza. Podobnie jak wcześniej, nie ma oznaczeń, więc warto po prostu widzieć, gdzie się jest. Skały Puchacza to urwisko będące pozostałością po dawnym kamieniołomie. Można pooglądać widoki z krawędzi, a także – jak niestety dowiedziałem się już później z internetu – zboczyć na chwilę za szlaku i zejść zabezpieczoną łańcuchami trasą, by zobaczyć urwisko od dołu.

Skały Puchacza – Białe Skały – Lisia Przełęcz

W okolicy Skał przeskakujemy na zielony kolor oznaczeń i kierujemy się nim z powrotem w stronę Lisiej Przełęczy. Dotychczasowa wędrówka zajęła nam nieco ponad godzinę, więc jak widać, trasa nie jest ani długa, ani szczególnie wymagająca kondycyjnie – do tej pory, poza początkowym podejściem, teren był niemal płaski albo lekko nachylony w dół.

Wędrówkę zielonym szlakiem rozpoczynamy przejściem przez urocze torfowisko. Idzie się wygodną, drewnianą ścieżka (kładką?). Na poniższym zdjęciu tego co prawda nie widać, ale gdyby nie ona, to pewnie brodzili byśmy po kolana w grząskim gruncie. Ścieżka ma około pół kilometra długości. Za nią jest kawałek szerokiej drogi, a później szlak łączy się z kolorem żółtym i wchodzi w nieco gęstszy las.

Pod względem atrakcyjności trasa przez chwilę nie ma nic nadzwyczajnego do zaoferowania, aż do momentu, gdy docieramy w okolice Skalnej Furty – „bramy” utworzonej z kamiennych wież znajdującej się na terenie skalnego miasteczka. Warto chwilę przystanąć i się porozglądać. Myślę, że to najciekawsze miejsce, jakie odwiedziliśmy tego dnia.

Niedługo później szlak zielony odbija na północny zachód, a my od tego pory (i już do końca) trzymamy się żółtego, prowadzącego ku Lisiej Przełęczy.

Cały ten teren nazywa się Białe Składy, lub w innej wersji – Białe Ściany. Formacje faktycznie mają wyjątkowo jasny odcień i niekiedy bardzo ciekawe kształty. W kilku miejscach wytyczone są odejścia od głównego szlaku, gdzie można podejść po kamiennych schodkach nieco wyżej, przyjrzeć się skałom z bliska oraz poczytać o ich genezie. Nie wiem, czy udało nam się zaliczyć wszystkie z tych bonusów, ale trochę sobie pochodziliśmy i dokształcili w geologicznych tematach. Poniżej jeszcze parę zdjęć z końcowych odcinków trasy.

W końcu docieramy na parking przy Lisiej Przełęczy. Cała pętla zajęła nam około 2,5 godziny, więc faktycznie była to szybka wycieczka – w sam raz na dzień, w którym nie dysponuje się dużą ilością czasu.

Powrót

Oczywiście musimy jeszcze wrócić. Znowu wybieramy autostop, zastanawiając się, czy i tym razem uda się równie szybko zatrzymać któryś z nadjeżdżających samochodów. Aby nie stać w miejscu ruszamy powoli w stronę Kudowy.

Niestety, w poniedziałkowy poranek praktycznie nic tu nie jeździ. Na pierwszy samochód czekamy kilkanaście minut. To jakiś dostawczy van, który zupełnie nas olewa. Potem znów parę minut przerwy i widzimy kolejne auto. Tym razem sukces! W środku już trzy osoby, więc jest ciasno, ale i tak cieszymy się, że jedziemy. To chyba jakaś luźno spokrewniona ze sobą rodzina, podczas drogi swobodnie rozmawiają praktycznie nie zwracając na nas uwagi.

Po dotarciu do Kudowy mamy jeszcze sporo czasu zanim odjedzie autobus do Wrocławia (start o 13:30). Idziemy zobaczyć słynną Kaplicę Czaszek. Wiemy już (niestety dopiero od dzisiaj rano), że w poniedziałki jest nieczynna, więc kończy się na spojrzeniu z zewnątrz (i szczerze mówiąc, z tej strony wrażenia nie robi – ot, zwykła, przykościelna kaplica).

Wracamy do ośrodka. Pokój posprzątaliśmy rano przed wyjściem, więc po prostu siedzimy na balkonie ciesząc się ładną pogodą. W końcu idziemy na przystanek, czekamy chwilę, wsiadamy i jedziemy.

Przejazd przez większość czasu przebiega przebiega bezproblemowo. W trakcie jazdy, tuż przed wjazdem do Wrocławia decydujemy się kupić online bilet do Flixbusa na 17:00. Niestety w samym mieście jest sporo korków związanych z godzinami szczytu i końcówka jest trochę nerwowa – jeśli wszystko będzie się dalej tak wlekło, to możemy nie zdążyć.

Na szczęście, docieramy na dworzec parę minut przed czasem, a Flixbus i tak spóźnia się kilkanaście minut. Ostatecznie do Krakowa docieramy około 21-wszej. Koniec wycieczki. Zostaje się tylko rozpakować i zacząć wracać do nieco mniej kolorowej codzienności.

Mapka z wycieczki tego dnia:

Podsumowanie wyjazdu

Wycieczka w Góry Stołowe nie tylko sprostała naszym oczekiwaniom, ale nawet je przerosła. Te tereny są niesamowite, na pewno będziemy chcieli kiedyś odwiedzić je ponownie. 4 dni, nawet po brzegi wypełnione zwiedzaniem, to zdecydowanie za mało, by zobaczyć tam wszystko, co warte zobaczenia.

Chętnie wybrałbym się jeszcze raz do czeskich skalnych miast. Obejrzał Broumowskie Ściany w okolicy Pasterki. Obejrzał te Skalne Grzyby, które ominęliśmy wybierając taki, a nie inny wariant trasy. No i w końcu sama Kudowa – w miasteczku widzieliśmy w zasadzie tylko okolice Parku Zdrojowego. Kaplica Czaszek była zamknięta, a i pewnie parę innych, wartych zobaczenia lokalnych atrakcji by się znalazło. No i oczywiście masa rzeczy, o których w momencie pisania tego tekstu nie wiem, a na pewno tam są i tylko czekają na odwiedzenie :)

Potwierdziły się natomiast obawy, że wyjazd tam bez samochodu, to logistyczny koszmarek. Wykonalny, ale dość trudny i z własnym autem byłoby o wiele, wiele łatwiej. Mimo wszystko, Góry Stołowe bez wątpienia dołączają do grona miejsc, których odwiedzenie mogą każdemu śmiało każdemu polecać.

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *