Mały Lodowy Szczyt – wejście od Czerwonej Ławki
Spośród wielu leżących poza szlakiem wierzchołków Tatr Wysokich, ten jest jednym z najłatwiej dostępnych. Podejście prowadzące tam od przełęczy Czerwona Ławka jest krótkie, proste orientacyjnie oraz niezbyt wymagające technicznie, a rozległa panorama, jaką można oglądać ze szczytu z pewnością spodoba się każdemu.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Opisane tu wejście na Mały Lodowy Szczyt było dla mnie częścią innej, zrelacjonowanej już wcześniej wycieczki na Czerwoną Ławkę. Ze względu na otwartą w tym roku, pierwszą w Tatrach Wysokich via ferratę, chciałem wrócić na tę przełęcz i wraz z kolegą zobaczyć, jak ów „żelazna droga” się prezentuje. A że z Czerwonej Ławki na Mały Lodowy Szczyt już niedaleko, to postanowiliśmy zajrzeć i tam. Zresztą, ten szczyt już od dawna był mi polecany przez parę osób, więc naprawdę szkoda by było nie skorzystać z okazji.
Mały Lodowy Szczyt – podstawowe informacje
Mierzący 2461 metry Mały Lodowy Szczyt znajduje się w słowackiej części Tatr Wysokich, na ich głównej grani. Leży między Lodową Przełęczą i Czerwona Ławka, a także wznosi ponad trzema dolinami: Jaworową, Staroleśną oraz Pięciu Stawów Spiskich.
Na wierzchołek Małego Lodowego Szczytu nie prowadzą żadne znakowane szlaki turystyczne, jednak jest on dostępny dla wspinaczy. Najłatwiejsza droga prowadzi od Czerwonej Ławki, inna wymagają już dużo większych umiejętności oraz stosowania sprzętu do asekuracji. W tym artykule skupię się wyłącznie na tej pierwszej. Jest ona dość krótka (około pół godziny podejścia od przełęczy), łatwa orientacyjnie i dobrze oznaczona kopczykami. Jej trudności wyceniono na 0+. Teren jest stromy i od czasu do czasu konieczna będzie pomoc rąk.
Aby wyjść na Mały Lodowy Szczyt legalnie, konieczne będzie poruszanie się pod opieką licencjonowanego przewodnika górskiego albo zrobienie tego po jednej z dróg wspinaczkowych o trudnościach co najmniej III (w tym przypadku należy być również członkiem jakiegoś klubu wysokogórskiego i mieć przy sobie ważną legitymację). Dostając się tam w inny sposób, należy brać pod uwagę ryzyko złapania i konieczność zapłaty mandatu.
W przypadku zdobywania tego szczytu latem i w dobrych warunkach pogodowych, raczej nie trzeba brać ze sobą nic ponad to, co i tak zabrałoby się na wejście na Czerwoną Ławkę. Warto jednak pamiętać, że w razie problemów, standardowa polisa ubezpieczeniowa najprawdopodobniej tam nie zadziała. Jeśli więc ktoś planuje takie wejście, powinien wykupić coś, co pokryje również koszty akcji ratunkowej w terenie pozaszlakowym.
Mały Lodowy Szczyt – relacja z wycieczki
Wejście na Czerwoną Ławkę
W tym rozdziale raczej nie będę się szczególnie rozpisywał. Nie taki jest cel tego tekstu, a wszystko i tak zostało już opisane w artykule o via ferracie na Czerwoną Ławkę lub innym, relacjonującym wejście po „zwykłym” szlaku. Tu ograniczę się jedynie do paru ogólnych informacji.
Wraz ze znajomym, do Starego Smokowca przyjeżdżamy kilkanaście minut po piątej. Tam zostawiamy auto na jednym z miejskich parkingów i ruszamy asfaltową drogą w stronę ośrodka Hrebienok. Stamtąd schodzimy kawałek na dno Doliny Zimnej Wody, a potem podchodzimy w kierunku schroniska Chata Zamkowskiego. Trzymając się zielonego szlaku mijamy budynek i skręcamy do Doliny Małej Zimnej Wody. Niedługo później, przy wodospadzie Złota Siklawa wdrapujemy się do Doliny Pięciu Stawów Spiskich, gdzie znajduje się kolejne schronisko – Chata Teryego.
W okolicach tego obiektu startuje szlak żółty, którym przemieszczamy się do Dolinki Lodowej, a następnie podchodzimy pod via ferratę prowadzącą na Czerwoną Ławkę. Tam zakładamy uprzęże, lonże i kaski, po czym przez niecałe pół godziny wspinamy się ubezpieczoną drogą na przełęcz.
Mały Lodowy Szczyt – droga od Czerwonej Ławki
Będąc już na Czerwonej Ławce, po jednej stronie mam wznoszącą się niemal pionowo turnię o nazwie Spąga, po przeciwnej też skaliste, choć szerokie i łagodniejsze podejście na Mały Lodowy Szczyt. Dziś interesuje mnie oczywiście ten drugi, więc po chwili przerwy skręcam na północny-zachód i zaczynam się wspinać.
Pierwsza część drogi prowadzi wspólnie z niedawno otwartą via ferratą. Można się wpiąć, choć moim zdaniem nie trzeba. Teren i tak niewiele różni się od tego, co będzie wyżej. Jest umiarkowanie stromo, lecz bogata rzeźba skały oferuje mnóstwo dogodnych stopni i chwytów.
Po około minucie docieram do miejsca, gdzie via ferrata skręca w lewo (a właściwie ciągnie się tu z lewej strony, bo trasa jest jednokierunkowa). Mijam je i kontynuuję podejście do góry, po chwili trafiając do żlebu z jaśniejszymi skałkami.
W stromym żlebie spędzam parę minut. Trudności sięgają 0+, orientacja jest oczywista. Później wychodzę na kawałek bardziej płaskiego terenu, gdzie poruszam się piarżystym terem po lewej stronie ostrza grani. Z tego miejsca dobrze widać już wierzchołek Małego Lodowego Szczytu.
Krucha śnieżka doprowadza mnie do kolejnego żlebu. Jego początek też jest pełen luźnych kamieni, jednak kawałek dalej dominuje przyjemna, lita skała. Tu znów zaczyna się „zeroplusowy”, dość stromy teren, gdzie często wspinam się z użyciem rąk.
Ten żleb wydaje się nieco dłuższy, choć pod względem trudności jest podobnie, jak wcześniej. Orientacja też nie należy do ciężkich. Czasem zastanawiam się jedynie czy lepiej iść dnem żlebu, czy którąś z jego stron, choć ostatecznie, i tak nie ma to większego znaczenia.
W końcu i ten żleb się kończy, a ja wychodzę na niewielki wcięcie w grani. Tu skręcam w lewo i wdrapuję się na parę głazów tworzących wierzchołek. Choć tak na dobrą sprawę, to nie mam pojęcia, czy faktycznie jest to najwyższy punkt góry, bo dalszy odcinek odchodzącej na zachód grani jest niemal poziomy. Być może któryś z leżących na niej kamieni wznosi się jeszcze wyżej, więc dla pewności, postanawiam się tam przejść.
Przejście interesującego mnie odcinka grani zajmuje minutę, może dwie. W międzyczasie wdrapuję się na co ciekawsze głazy, żeby przypadkiem nie przegapić tego najważniejszego. W końcu docieram do miejsca, gdzie grań zaczyna się obniżać. Dalej nie idę.
Z obu miejsc, to znaczy: z tego, gdzie wyszedłem ze żlebu oraz tego tuż przez załamaniem grani, rozpościerają się nieco inne widoki. Warto więc podejść w obydwa, by w pełni cieszyć się panoramą, którą oferuje ten szczyt. Zapewniam, że jest co oglądać.
Po paru minutach wracam w okolicę wyjścia ze żlebu, gdzie akurat zbliża się mój znajomy. Jako, że szedłem szybciej, podczas podejścia na Mały Lodowy postanowiliśmy się rozdzielić. Teraz znów jesteśmy razem i planujemy jakąś przerwę. Najpierw trzeba jednak znaleźć osłonę przez wiatrem, bo ten dzisiejszy potrafi dość skutecznie odebrać wytworzone w ruchu ciepło.
Zejście z Małego Lodowego Szczytu
Niestety, próby znalezienia osłony nie przynoszą pożądanych rezultatów. Wszędzie wieje podobnie, więc po kilkunastu minutach postanawiamy wracać na Czerwoną Ławkę. Schodzić będziemy tą samą, niezbyt długą trasą co wcześniej.
Z wierzchołka wchodzimy do żlebu i nim poruszamy się przez kolejnych parę minut. Czasem trzeba pomóc sobie rękami, kiedy indziej obrócić się przodem do skał, ale generalnie, nie ma tu nic szczególnie wymagającego zarówno pod względem technicznym, jak i orientacyjnym.
Pod koniec żlebu mamy do przejścia trochę piargów, potem w miarę płaski trawers na prawo od ostrza grani. Dwie, może trzy minuty później czeka nas kolejny żleb, gdzie znów schodzimy terenem za 0+. Ten jest jednak nieco krótszy, więc już po chwili trafiamy na metalowe ubezpieczenia przebiegającej ponad przełęczą via ferraty.
Minąwszy pierwsze stalowe linki, kontynuujemy zejście na przełęcz. Nie wpinamy się, bo jak wspomniałem wcześniej, trudności są mniej więcej takie same, jak w odwiedzonych przez chwilą żlebach. Wkrótce jesteśmy już na północnym siodle przełęczy, w towarzystwie paru innych, przechodzących żółtym szlakiem (albo ferratą) turystów. To miejsce jest jednak zbyt ciasne, by wygodnie usiąść, więc cofamy się kawałek na pobliskie skały i tam znajdujemy dogodne miejsce na chwilę przerwy.
Powrót
W dalszej części tej wycieczki pokonujemy resztę via ferraty, która sprowadza nas na stronę Doliny Staroleśnej. Tam ściągamy sprzęt do asekuracji, a następnie schodzimy kawałek żółtym szlakiem. W pewnym momencie postanawiamy wykorzystać nieoficjalny skrót, który omija schronisko Zbójnica Chata. Dalej idziemy już zgodnie z biało-niebieskimi symbolami ścieżki, która prowadzi w dół tej doliny.
Po pewnym czasie dochodzimy do skrzyżowania szlaków, gdzie przeskakujemy na kolor czerwony i podchodzimy pod Hrebienok. Tam jeszcze raz zmieniamy szlak i po w większości asfaltowej trasie wracamy na parking w Starym Smokowcu. Więcej szczegółów na temat wspomnianych tu odcinków można znaleźć w tekście o via ferracie na Czerwoną Ławkę.
Wejście na Mały Lodowy Szczyt – podsumowanie
O urokach Małego Lodowego Szczytu słyszałem już od dawna. Gdy rozmawiałem z kimś również chodzącym poza szlakami i temat zbaczał na Czerwoną Ławkę, praktycznie zawsze pojawiało się pytanie, czy przy okazji wszedłem też na Mały Lodowy. No i niestety, do tej pory musiałem zaprzeczać. Teraz udało mi się nadrobić zaległości i potwierdzić, że faktycznie warto.
Na wejście i zejście poświęca się około godziny, a widoki są znacznie lepsze niż z przełęczy położonej jakieś 150 metrów niżej. Powiem nawet, że Mały Lodowy Szczyt można uznać za jeden z lepszych punktów widokowych w okolicy. Jeśli więc ktoś jest w pobliżu, a także interesuje się tatrzańską turystyką pozaszlakową, to może śmiało zajrzeć – są marne szanse, by się rozczarował.
Na tym właśnie szczycie miałem parę lat temu pierwsze i jak dotąd jedyne bliskie spotkanie z Tanapem. Siedział sobie pan filanc u wylotu tego drugiego żlebu, pod samym wierzchołkiem i zawracał ludzi, którzy nie byli w kaskach. Tych w kaskach puszczał, a były ich oczywiście tam tłumy, bo każdy tam idzie z garnkiem na głowie. Jaka w tym logika była, to pojąć do dziś nie mogę, skoro Ci ludzie bez tego całego kasku i tak musieli 99% drogi przebyć ryzykując swoim życiem i zdrowiem. Chyba tylko złośliwość, żeby nie weszli na wierzchołek. Ale żeby nie było, jeden nasz dziarski Rodak, wcale nie młody wiekiem zaczął z filancem dyskusję. Na hasło „pokaż horozelskie papiery” padła odpowiedź „mam w aucie w Smokowcu, chodź ze mną, to ci pokażę”. I tak najpierw pyskówka, potem przepychanka(!) na szczycie. Finalnie, Janósz Gur okazał się mocny tylko w gębie i pokornie zszedł na dół…
Słyszałem o kryterium kasku, kiedyś też słyszałem, że w Złomiskach wpuszczali tylko osoby / zespoły z liną. Tam wszystko zależy od humoru strażnika. Chociaż oni i tak są dość wyrozumiali w porównaniu do naszych.