Zadni Kościelec – opis trasy, trudności, sporo zdjęć
O ile Kościelec kojarzy praktycznie każdy fan tatrzańskich wędrówek, to już o znajdującym się tuż za nim Zadnim Kościelcu słyszało niewielu. Nie ma tam znakowanego szlaku, jednak będąc na Przełęczy Karb można zauważyć całkiem wyraźną ścieżkę prowadzącą w jego kierunku. Gdzie dotrzemy ruszając jej śladem? O tym w poniższej relacji!
Pomysł na tę wycieczkę podsunął mi jeden ze spotkanych na Niżnich Rysach turystów. Rozmawialiśmy o chodzeniu poza szlakiem i w pewnym momencie padł temat Zadniego Kościelca: że choć niewielu o tym wie, to można się tam zupełnie legalnie i nietrudno dostać. To wystarczyło, żebym sam się sprawą zainteresował i już po powrocie do domu zaczął szukać dodatkowych informacji.
I faktycznie. Okazało się, że na górę, która do tej pory kojarzyła mi się niemal wyłącznie z wymagającymi drogami wspinaczkowymi, można dostać się również „zwykłą”, niemal pozbawiona technicznych trudności ścieżką.
Zanim zabrałem się do faktycznej realizacji tego pomysłu, trochę czasu zdążyło upłynąć. Najpierw były inne cele, później problemy z pogodą, opadami śniegu i wyszło na to, że musiałem sobie zrobić kilkutygodniową przerwę od Tatr.
W końcu jednak warunki się poprawiły, śnieg niemal zupełnie stopniał i znów można było przymierzać się do nieco ambitniejszych przejść. Szczególnie dobrze zapowiadał się pewien październikowy czwartek. Wziąłem więc urlop i podjąłem decyzję – pora zdobyć tę górę!
Zadni Kościelec – parę przydatnych informacji
Choć na praktycznie wszystkich zdjęciach wydaje się niższy od swojego bardziej znanego sąsiada, tak naprawdę to Zadni Kościelec jest najwyższym szczytem w masywie Kościelców. Góra mierzy 2162 metry, co jak na standardy Tatr Wysokich nie jest szczególnie imponującą wartością, jednak jej strome ściany od dawna uznawane są za jeden z lepszych rejonów wspinaczkowych w okolicach Hali Gąsienicowej.
Jednak Zadni Kościelec to góra nie tylko dla wspinaczy. Mimo braku znakowanego szlaku, może tam legalnie wejść każdy turysta. Jedynym warunkiem jest zarejestrowanie wycieczki w tak zwanej Książce Wyjść Taternickich. Wpisu można dokonać w schronisku położonym najbliżej wybranej drogi lub przez internet.
Najprostsza prowadząca na szczyt droga nie jest szczególnie wymagająca. W większości jest to zwykłe podejście w trawiasto-skalnym terenie z umiarkowaną ilością kruszyzny. Dopiero w okolicach wierzchołka (a właściwie wierzchołków, bo Zadni Kościelec ma dwa położone parę metrów od siebie) robi się odrobinę trudniej i trzeba kilkukrotnie użyć rąk. Ten odcinek w skali wspinaczkowej wyceniany jest na 0+, więc w zasadzie nie różni się wiele od tego, na co można natknąć się na trudniejszych szlakach turystycznych (czyli choć na pobliskim Kościelcu). Ekspozycji również nie ma tu zbyt wiele.
Pod względem orientacji również nie ma większych problemów. Przebieg drogi jest łatwy i w zasadzie można ją opisać w paru zdaniach. Znacznej części trasy towarzyszy dobrze widoczna ścieżka. W temacie nawigacji znów nieco trudniej robi się w pobliżu szczytu, jednak i tam można sobie łatwo dać radę pamiętając o paru prostych zasadach – te oczywiście przedstawię dokładnie w relacji poniżej.
Czas wejścia na Zadni Kościelec będzie podobny, jak w przypadku Kościelca. Myślę jednak, że zważając na pozaszlakowy charakter wycieczki, warto dać sobie trochę więcej rezerwy na ewentualne pobłądzenia. Ze względu na parę niewielkich zejść po drodze, sumaryczna wartość przewyższeń będzie nieco większa, ale na pewno nie w jakiś mocno odczuwalny sposób. To wszystko razem, czyni z Zadniego Kościelca jeden z łatwiej dostępnych szczytów, na które można legalnie dostać się w pozaszlakowy sposób.
W kwestii dodatkowego wyposażenia, na pewno warto zabrać kask. Jeśli na szczyt zechcemy wchodzić trasą nieco ambitniejszą, bez obchodzenia grani, przydadzą się również jakieś lepsze rękawiczki, które nie zniszczą się od kontaktu z miejscami ostrą skałą. Poza tym, pakujemy się jak na normalną tatrzańską wycieczkę. Zdobywając górę po opisywanej przeze mnie drodze, sprzęt wspinaczkowy nie będzie potrzebny.
Zadni Kościelec – relacja z wejścia
Dojazd
Na tę wycieczkę spokojnie mógłbym wybrać się autobusem. Trasa jest stosunkowo niedługa i nawet w krótkie, październikowe dni spokojnie bym się wyrobił do wieczora. Niestety, tego dnia miałem pewne ograniczenie. Jakiś czas temu zapisałem się z kolegą z pracy na wieczorną mini-konferencję informatyczną. Zaczynała się o 18:00, przez co, by mieć odpowiedni zapas czasu na powrót i dotarcie tam, chciałem skończyć przejście do godziny 14-stej.
Na pomoc znów przyszli ludzie z górskich grup na Facebooku. Dogadałem się z dwójką wspinaczy, jadących wcześnie rano do Palenicy. Zgodzili się podrzucić mnie w okolice Kuźnic na sporo przed pierwszym jadącym tam autobusem.
Byliśmy umówieni na 3:40. Ostatecznie wyszło z tego parę minut po 4-tej, ale i tak dojazd był szybki i na stacji benzynowej przy kuźnickim rondzie byliśmy około 5:30. Tam się żegnamy, ja biorę swoje graty i ruszam na piechotę w stronę dolnej stacji kolejki na Kasprowy.
Chodnik jest oświetlony, więc na te mniej więcej 20 minut marszu nie muszę jeszcze sięgać po własną latarkę. Podobnie jak inni idący tędy ludzie, bo jak się okazuje, nie jestem jedynym, który rusza dziś wcześnie w góry.
Dojście do Hali Gąsienicowej
Po dotarciu w okolice kolejki (tymczasowo nieczynnej ze względu na remont) skręcam w lewo i wchodzę na teren parku narodowego. Jest 5:50, kasy jeszcze zamknięte, więc 5 zł opłaty za wstęp zostaje w mojej kieszeni.
Tu już muszę się na chwilę zatrzymać i wyciągnąć czołówkę. Z własnym światłem ruszam dalej niebieskim szlakiem w stronę Hali Gąsienicowej. Do wyboru mam jeszcze żółty przez Dolinę Jaworzynki, jednak wydaje mi się, że idąc przez Boczań będę miał okazję do oglądania wschodu słońca po swojej lewej stronie.
Wchodzę w las i zaczynam marsz po niedawno wyremontowanej ścieżce. Kiedyś była tu masa nierównych, średnio wygodnych kamieni. Teraz jest gładki, utwardzany chodnik. Czy to zmiana na lepsze? Mi ciężko powiedzieć – na pewno idzie się wygodniej, choć trochę odbiera to górom uroku.
Po około pół godzinie leśnych podejść docieram w otwarty teren i tam faktycznie mam okazję obejrzeć czerwieniejące nad horyzontem niebo. Dziś jest bezchmurnie, więc jakoś szczególnie spektakularnie to nie wygląda, ale i tak może się podobać. Ja lubię wschody słońca.
Wędruję grzbietem Boczania, po czym odbijam w prawo ku Przełęczy między Kopami. Za nią kieruję się już prosto na południe w stronę Hali Gąsienicowej. Ten odcinek tylko na początku wymaga ode mnie lekkiego podejścia. Później jest już głównie w dół.
Gdy wchodzę na Halę, jest już zupełnie jasno. Wita mnie kilka porozrzucanych w dolinie chatek oraz piękna panorama Tatr Wysokich w tle. To jeden z ładniejszych i najczęściej fotografowanych zakątków w polskiej części tych gór.
Na Przełęcz Karb od Zielonego Stawu Gąsienicowego
Kawałek przed schroniskiem skręcam w prawo i najpierw przez moment niebieskim, a później już żółtym szlakiem ruszam w kierunku Kasprowego Wierchu. Kawałek dalej do koloru żółtego dołącza czarny, którym można dostać się na Świnicką Przełęcz.
Kamiennym chodnikiem idę przez dłuższą chwilę w płaskim terenie. No, może nie tak kompletnie płaskim, ale podejście jest ledwie wyczuwalne i można bardziej odpocząć niż się zmęczyć. I szczerze mówić, o to mi właśnie chodziło. Na Przełęcz Karb można dostać się również od Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tamta trasa jest krótsza, choć w końcówce stroma i męcząca. Wybrałem więc wariant nieco dłuższy, ale spokojniejszy. Na męczenie się jeszcze będzie dziś czas.
Wędrując przez dolinę, po lewej stronie ma dobry widok na zachodnie ściany masywu Kościelców. To kolejny powód, dla którego wybrałem podejście od strony Zielonego Stawu – mogę się przyjrzeć drodze, po której mam zamiar wchodzić na szczyt.
Mijam kolejne, położone w dolinie stawy. Jest ich tu kilka, na czele z największym, Zielonym Stawem Gąsienicowym. Po drodze przechodzę również przez oraz w pobliżu paru górskich strumieni. Muszę przyznać, że bardzo lubię być wcześnie w górach. Cisza, spokój i praktycznie nikogo na szlaku. Wiem, że gdy będę wracał, nawet mimo środa tygodnia, dookoła będą dziesiątki ludzi.
Parę minut za stawem znajduje się rozdroże szlaków. Czarny, którym idę obecnie prowadzi dalej w stronę Świnickiej Przełęczy. Ja wybieram drugą opcję, czyli skręt na zaczynający się tutaj, niebieski szlak ku Przełęczy Karb.
Jego pierwszy odcinek jest jeszcze w miarę płaski i przyjemny, jednak wkrótce trasa zmieni swój charakter. Czeka mnie trochę ponad 150 metrów podejścia na przełęcz, miejscami o umiarkowanym nachyleniu i przez skalne rumowiska. Dobra rozgrzewka, by przygotować się na to, co czeka mnie w dalszej części dnia.
Ten nieco trudniejszy odcinek nie jest jednak zbyt długi. Mija kilkanaście minut i wciąż w pełni sił osiągam leżący na wysokości 1853 metrów n.p.m. Karb. Na przełęczy robię sobie parę minut przerwy, by w spokoju zjeść, uzupełnić płyny oraz oczywiście założyć kask, który poza szlakiem w Tatrach Wysokich zawsze warto nosić.
Droga na Kościelcową Przełęcz
Oficjalnie, stąd do góry prowadzi tylko jeden szlak: czarny na Kościelec. Jest też tabliczka informująca o niezbaczaniu ze szlaków i nierobieniu skrótów. Jak jednak wspominałem wyżej, po wpisaniu się do Książki Wyjść Taternickich, można z tego szlaku w pełni legalnie zejść. Zresztą, po jego prawej stronie wyraźnie widać ścieżkę prowadzącą wzdłuż zachodniej ściany Kościelca.
Po chwili przerwy wstaję i ruszam za śladami owej ścieżki. Tu odnajdywanie trasy nie sprawia żadnego problemu. Droga jest bardzo wyraźna i gdyby nie brak oznaczeń, można by ją śmiało wziąć za normalny szlak.
Pierwszy etap jest płaski lub wręcz prowadzi lekko w dół. Później, tuż przed początkiem drogi w górę trafiam na rozdroże. Tu należy trzymać się blisko ściany góry. Ta druga, odbijająca lekko w prawo ścieżka to stary, dawno już zamknięty szlak z Karbu na Świnicką Przełęcz i dziś nie będzie mnie interesować.
Zaczynam podejście, które jednak nie trwa zbyt długo. Później jest krótkie zejście, lecz za nim znów muszę nabierać wysokość.
Ścieżka delikatnie skręca w lewo. Tu nadal priorytetem jest trzymanie się blisko ściany. Mocniejszy skręt czeka mnie, gdy docieram do dwóch dość dużych bloków skalnych. Wchodzę pomiędzy nie i widzę, że dalsze podejście pełne jest luźnych kamieni. Robi się też o wiele stromiej.
W tym momencie dobrze jest spojrzeć do góry wzdłuż ściany Kościelca. Nie powinno być ciężko znaleźć miejsce, gdzie żleb przy niej przypiera formę dużych, skośnych płyt. Tam raczej nie chcemy się pakować. Należy więc dotrzeć do ich podstawy (łatwa, wyraźna ścieżka, wiele wariantów), a później przejść na prawą stronę tych płyt i kontynuować podejście ku przełęczy.
Po przejściu na prawą stronę płyt na chwilę wraca wygodna ścieżka w głównie trawiastym terenie. Nie jest jednak długa. Później trawki się kończą i na moment będę musiał wejść na wspomniane płyty. Przejście przez nie może wymagać użycia rąk, choć przy suchej skale nie jest to szczególnie trudna przeprawa. Dogodnych miejsc do przejścia też jest więcej niż jedno.
Za przejściem znów jest łatwiej. Ścieżka na przełęcz jest wyraźna i raczej nie sposób się zgubić. Samą przełęcz też już widać, więc można po prostu powoli piąć się w górę, aż do osiągnięcia celu.
Mój oryginalny plan był jednak inny. Opisywana tu droga na przełęcz nosi oznaczenie WHP-102 (według przewodnika taternickiego Witolda Henryka Paryskiego). Ja chciałem jednak iść na Zadni Kościelec po WHP-95. Jest to skrót, który nad końcem ściany Zadniego Kościelca wymaga trawersu w prawo i kierowania się po skosie, przez trawiasto-skalny teren aż do przełączki pomiędzy dwoma wierzchołkami Zadniego Kościelca.
Niestety, w praktyce ten opis okazał się niewystarczający. Z podejścia na przełęcz niezbyt widać, kiedy dokładnie kończy się ściana Zadniego, ani gdzie jest przełączka pomiędzy jego wierzchołkami. Nie mówiąc już o tym, że cały teren po prawej stronie ma trawiasto-skalny charakter. Nie odnalazłem również żadnej wyraźniej ścieżki, która kierowałaby na WHP-95.
Szedłem więc cały czas do góry, wzdłuż żlebu, w końcu uświadamiając sobie, że jeśli to zejście miałoby gdzieś tu być, to pewnie zostało już gdzieś poniżej. No cóż, a więc realizuję plan B, jakim jest dojście bezpośrednio na Kościelcową Przełęcz i dopiero stamtąd na Zadni Kościelec. Pod względem trudności, obie wersje są podobne.
Podejście powoli się kończy. Od momentu przejścia przez płyty wyglądało ono cały czas podobnie – wyraźna ścieżka nieco odsunięta od kruchej, pełnej płyt i dużych kamieni, lewej części żlebu.
Sama przełęcz nie jest zbyt duża, choć byłem też na o wiele mniejszych. Widoki stąd są trochę ograniczone, jednak jest inna rzecz, która może robić wrażenie. Od północy ku przełęczy opada wąska i stroma grań Kościelca. Nie uchodzi za szczególnie trudną – jej wycena to ledwie II – jednak dla mnie, jako osoby niewspinającej się, wyglądała na bardzo trudną, nie mówiąc już o ogromnej ekspozycji po obu stronach.
Zadni Kościelec – wejście od Kościelcowej Przełęczy
Po drugiej stronie, na południu, również jest grań, choć o wiele szersza i bardziej przystępna. To nią można iść dalej na Zadni Kościelec. Nie jest to jednak najprostsza opcja. Wycena grani waha się od 0+ (przez większość czasu) do II (jeden trudniejszy moment). Alternatywna trasa wiedzie po prawej stronie grani, gdzie obchodzi się jej trudności. Nieco bardziej wymagające będzie tylko końcowe wejście na przełączkę pod szczytem oraz samo zdobycie wierzchołków. Tam trudności szacowane są na 0+.
Teraz wybieram obejście grani. Ogólnie, nie jest ono trudne orientacyjnie, choć początek może nie być zbyt oczywisty. Łatwo jest zejść za nisko i później musieć odzyskiwać wytraconą wysokość. Sam niestety popełniłem ten błąd – w pierwszym etapie nie widać wydeptanej trasy, a pojedynczy kopczyk, który tu występuje odczytałem w sposób, który skierował mnie na trawki nieco poniżej najkrótszej wersji obejścia.
Dalej jest już bez orientacyjnych trudności. Ścieżka jest wyraźna, a teren niezbyt wymagający.
Idę kilkadziesiąt metrów prosto, aż do miejsca, gdzie rośnie nachylenie terenu. Tu należy skręcić w lewo i zacząć podejście żlebem na wąską przełęcz między wierzchołkami Zadniego Kościelca.
I tu zaczyna się wspomniane 0+. Jest trochę stromiej, w paru miejscach muszę użyć rąk. Dodatkowo, warto uważać na luźne kamienie i ostrożnie stawiać kroki. Sam żleb nie jest długi: ma tylko 20-30 metrów.
Przełączka na końcu żlebu jest bardzo wąska. Ledwo można tam stanąć, więc lepiej od razu skierować się na któryś z wierzchołków. Oba znajdują się bardzo blisko: to tylko kilka metrów dodatkowego podejścia o trudnościach zbliżonych do tych w żlebie.
Najpierw decyduję się na południowy wierzchołek, później odwiedzam północny. Na pierwszym spędzam kilka minut, drugiemu poświęcam kilkanaście. Nie żeby ten północny był w jakiśkolwiek sposób lepszy, po prostu tak wyszło.
Widoki z obu wierzchołków są bardzo ciekawe. Dobrze widać północą ścianę Świnicy, Orlą Perć, okolice Czarnego Stawu Gąsienicowego oraz sporo szczytów w Tatrach Zachodnich. Największe wrażenie robi jednak Grań Kościelców, która ciągnie się od Mylnej Przełęczy na Kościelec. Nie jest długa, ale dość efektowna. Jeśli moja górska „kariera” kiedyś rozwinie się w stronę wspinania, na pewno będą chciał tę grań kiedyś pokonać.
Powrót na Kościelcową Przełęcz
Tu znów mam dwie opcje. Granią, bądź jej obejściem. Obejście już jednak znam, więc będę chciał spróbować trochę pobawić się na grani. Całej oczywiście nie zrobię, bo jest tam choćby ten II-jkowy fragment, ale może uda się choć kawałek. Tu łatwo jest obchodzić praktycznie wszystko, co trudniejsze.
Z północnego wierzchołka granią mogę przejść tylko parę metrów. Później trafiam na wspomniany uskok o wycenie II. Zawracam, bo bez liny i odpowiednich umiejętności nie ma co się tam pchać. Trzeba będzie obejść.
Wracam na przełęcz i ostrożnie schodzę żlebem w dół. Później odbijam w prawo i idę krótką chwilę (minutę, może nawet mniej) po wydeptanej ścieżce. W pewnym miejscu od ścieżki w prawo odchodzi inna droga. Pnie się do góry, ku grani. To tu kończy się obejście tego trudnego uskoku.
Idę tam. Wdrapuję się na skałę i mam przed sobą kilka – kilkanaście minut dobrej zabawy. Ekspozycja jest umiarkowana, a skała w większości daje sporo dobrych chwytów od wyboru. Staram się iść możliwie ściśle granią, jednak czasem rozsądek bierze górę i decyduję się na delikatne obejścia.
W końcu docieram do przełęczy. W ten sposób było nieco trudnej, ale za to o wiele więcej frajdy. Podchodzę również do dalszej części grani. Kończy się jednak na wejściu na pierwszy próg. Dalej skała wystrzeliwuje w górę i bez asekuracji byłoby już niebezpiecznie.
Co teraz? Mam jeszcze trochę czasu, więc decyduję się… wrócić na Zadni Kościelec. Tym razem znów obejściem, głównie po to, by utrwalić sobie drogę. A co, to tylko parę minut marszu i odrobina niezbyt wymagającej wspinaczki ;)
Zejście na Przełęcz Karb
Wszedłem, zszedłem i znów jestem na przełęczy. Cała ta druga wycieczka zajęła może z 15 minut. Tym razem obyło się bez jakichkolwiek pobłądzeń.
Ok, pora wracać na Karb. Tu już bez kombinowania, dokładnie tą samą drogą, którą wchodziłem, czyli trzymając się krawędzi płyt w żlebie opadającym z Kościelcowej Przełęczy.
Schodzi się oczywiście szybciej, choć ze względu na odrobinę kruszyzny wymagane jest nieco ostrożności.
Przy dolnej części płyt znów muszę znaleźć dogodne miejsce do przejścia przez nie, co jednak nie jest szczególnie trudne. Przy suchej skale wybór jest naprawdę duży. Później jeszcze chwila marszu po trawiastej ścieżce i znów trafiam w kruszyznę, która sprowadza mnie do podstawy zachodniej ściany Kościelca.
I tu właściwie wszelkie trudności się kończą. Marsz wzdłuż ściany odbywa się już po łatwej drodze, z paroma niedługimi zejściami i podejściami. Po kilku minutach stoję już ma przełęczy Karb, wśród paru turystów szykujących się do szlakowego wejścia na bardziej znany z Kościelców.
Droga do Kuźnic
Z Karbu ruszam niebieskim szlakiem w dół Doliny Zielonej Gąsienicowej. Teraz również zdecydowałem się na nieco dłuższą, choć łagodniejszą wersję trasy. Mam czas, więc wolę raczej zaoszczędzić swoim kolanom zbędnych przeciążeń.
Po zejściu do poziomu Zielonego Stawu przechodzę na ścieżkę oznaczoną czarnymi symbolami i nią, już w bardzo łatwym terenie, maszeruję w stronę Hali Gąsienicowej.
Na Hali ponownie omijam schronisko. Ponieważ wpis w Książce Wyjść Taternickiej robiłem online, powrót również mogę zameldować w ten sposób albo po prostu wysyłając SMS o odpowiedniej treści na numer wskazany w potwierdzeniu wpisu.
Dalszą drogę do Kuźnic kontynuuję niebieskim szlakiem, a więc po raz drugi przez Boczań. Czasem dla odmiany lubię wracać żółtym przez Dolinę Jaworzynki, ale tym razem jakoś znów padło na Boczań, który moim zdaniem oferuje nieco ciekawsze widoki.
Powrót do domu
Wycieczkę kończę w okolicach 12:30, zastanawiając się, czy tym razem będę mógł liczyć na busa do Zakopanego, czy tak jak przy okazji wycieczki na Czerwone Wierzchy, znów zostanę skierowany do taksówek.
Ostatecznie, na pokład zostałem wpuszczony, jednak na odjazd przyszło mi poczekać dobre 20 minut. No cóż, i tak wyszło szybciej niż dojście na dworzec piechotą.
Później, po dotarciu do centrum, została mi już tylko przesiadka na autobus do Krakowa i nudny powrót Zakopianką. Tu na szczęście obyło się bez żadnych komplikacji. W domu byłem jeszcze przed 16-stą, a więc w sam raz, by na spokojnie wziąć prysznic, zjeść obiad i zdążyć na wieczorną konferencję.
Podsumowanie wycieczki
Ciężko napisać coś innego, niż że była to bardzo udana akcja. Góra zdobyta (co prawda nie tą drogą, co oryginalnie planowałem, ale po to ma się plany B, żeby móc z nich korzystać), widoki pooglądane, wspomnienia zapisane w pamięci. Na pewno będę do nich z przyjemnością wracał.
Choć zaczynając ten rok, niespecjalnie myślałem chodzeniu poza szlakiem, Zadni Kościelec był już piątą górą, którą w 2019-stym udało mi się zdobyć w ten sposób. Nie da się ukryć, że mocno wciągnął mnie taki rodzaj turystyki i z duża przyjemnością wyszukuję kolejnych miejsc, które mógłbym odwiedzić.
Myślę, że jeśli ktoś również chciałby spróbować powłóczyć się poza szlakiem, to Zadni Kościelec dobrze nadaje się na jeden z pierwszych celów. Droga przez Kościelcową Przełęcz nie jest trudna ani technicznie, ani pod względem orientacji. Do tego jest jedną z krótszych, więc dobrze nadaje się nawet na jesienne dni albo dla kogoś, ktoś niekoniecznie chce zaczynać wędrówkę o bardzo wczesnej porze.
Ja szczerze polecam i myślę, że sam chętnie bym tam jeszcze kiedyś wrócił, być może z zamiarem zrobienia przy okazji czegoś nieco ambitniejszego.
Wow! Super trip, niesamowite zdjęcia. Normalnie, aż samemu bym wyruszył na taką wyprawę :D
To ruszaj, w ten weekend jeszcze ma być dobra pogoda ;)
Małe sprostowanie. Ścieżka odbijająca w prawo za Karbem nie jest taternickim skrótem na Świnicką przełęcz lecz starym szlakiem na przełęcz (w wielu miejscach można spotkać malowane farbą znaki oraz sztuczne ułatwienia)
Szlak zamknięto w latach sześćdziesiątych? że względu na spadające kamienie że stoków Świnicy
Pozdrawiam
Dzięki za uwagę, wprowadziłem poprawdkę w tekście.
Tam chodziło mi o ścieżkę opisaną jako WHP-26. Kiedyś w sieci trafiłem na informację właśnie o „taternickim skrócie”, więc i tu ją powieliłem, bo przecież okolice północnej ściany Świnicy mają masę ciekawych dróg wspinaczkowych i miałby sens, żeby WHP-26 używać jako podejścia do nich.
Chciałem teraz zweryfikować, czym faktycznie jest owa ścieżka, ale ciężko się dostać do takich informacji. W przewodniku Paryskiego jest coś o zielonym szlaku prowadzącym z Karbu. Teraz już go nie ma, są tylko czarny i niebieski. To tę ścieżkę miałeś na myśli?
Dokładnie, szlak jest dość czytelny i zachowało się naprawdę sporo znaków. Jedynie na wygładach można troszkę pobłądzić ale raczej nie ma problemu.
W niedalekiej okolicy mamy całkiem fajne koleby
No cóż, to ja chyba właśnie zdobyłem pomysł na fajną wycieczkę w przyszłym sezonie ;)
Informacja dość świeża, bo z ostatnich dni. Co do przechodzenia przez płyty w żlebie – podchodząc podążamy cały czas za ścieżką aż do miejsca gdzie się kończy z uwagi na obryw terenu. Tamże 2 metry po ziemii w dół na płyty i skosem w górę przez rynnę w płytach (jest wielki kopczyk) i tą rynną do ścieżki po drugiej stronie żlebu.
Dzięki za cenne info.
Jakby nie było drogi Michale, jesteś inspiracją. Tak na marginesie to ja też zszedłem z przełęczy za nisko po trawkach i musiałem nadrabiać do żlebu, ale nie był to jakiś problem. Dobrym pomysłem jest dostać się do Murowańca rowerem, błyskawicznie w dół, szybciej jak z buta do góry, choć pod koniec nie obeszło się bez wypychu. Poza tym, Gratulacje za akcję na MSW, własnie oglądałem filmik. Aż żal, że nie wiedziałem że jedziesz. Ale może może kiedyś drogą od Hińczowego Stawu?
Z rowerem faktycznie dobry pomysł, ale ja obecnie mam tylko szosowy, więc to raczej nie na ten teren ;)
Akcja z MSW to była dość spontaniczna decyzja, urlop brałem dosłownie dzień wcześniej, jak już było pewne, że pogoda nie zawiedzie. A sam MSW bardzo lubię, więc kiedyś chętnie wrócę tam jeszcze innymi drogami (od Hińczowej i przez Zachód Janczewskiego).