Zadni Granat i Kozia Przełęcz zimą

Choć pierwotnie wycieczka miała obejmować tylko wejście na Zadni Granat, na miejscu zdecydowałem się ją rozszerzyć o pobliską Kozią Przełęcz. Oba miejsca są ważnymi punktami na słynnej Orlej Perci. Jak dotrzeć do nich zimą? Odpowiedź w poniżej relacji.

To był jeden z moich najbardziej spontanicznych wyjazdów. Do około 18-stej w sobotę myślałem, że drugi dzień weekendu spędzę na rowerze. Gdy jednak zobaczyłem najnowsze prognozy lawinowe i meteo, szybko zmieniłem zdanie. Miało być bezpieczniej, cieplej, z mniejszym wiatrem oraz szansą na choć trochę bezchmurnego nieba. Jak już wspominałem w paru wcześniejszych wpisach, tej zimy nie chciałem przepuszczać zbyt wielu okazji do tatrzańskich wypadów.

Nad celem też nie myślałem zbyt długo. Od jakiegoś czasu planowałem wejście na Zadni Granat. Nie wiedziałem co prawda, czy szlak jest przetarty po ostatnich opadach śniegu, ale postanowiłem zaryzykować. Choć szczyt nie należy do tych najbardziej popularnych zimą, od czasu od czasu ktoś jednak na niego wchodzi. W razie czego, zawsze mogłem zmienić plany i odwiedzić na przykład pobliski Zawrat.

Szlaki, logistyka, sprzęt

Nie chcę się tu zbytnio powtarzać. Tematy dojazdu do Zakopanego, planowania zimowych wypraw i sprzętu koniecznego do ich realizacji poruszałem już wielokrotnie. Może więc tylko wypiszę parę najważniejszych faktów.

Szlaki

  • na Zadni Granat najbezpieczniej wchodzi się od Koziej Dolinki, natomiast do niej dociera się od Hali Gąsienicowej i przez Czarny Staw Gąsienicowy.
  • możliwe jest również wejście innymi trasami, jednak prowadzą one przez Orlą Perć, co sprawia, że zimą dostępne będą jedynie dla bardzo zaawansowanych turystów (konieczność własnej asekuracji).
  • na Halę Gąsienicową prowadzą trzy szlaki: czarny z Brzezin, niebieski przez Boczań i żółty przez Dolinę Jaworzynki. Czarny uchodzi za najbezpieczniejszy, choć przez większość dni dojście niebieskim też nie jest szczególnie ryzykowne. Z żółtego lepiej zrezygnować nawet przy umiarkowanym zagrożeniu lawinowym.
  • Kozia Przełęcz również dostępna jest z Koziej Dolinki, a także od strony strony Doliny Pięciu Stawów. Latem ta pierwsza opcja jest łatwiejsza, zimą – ciężko powiedzieć, na pewno będzie to zależeć od aktualnych warunków śniegowych.
  • zarówno w przypadku Zadniego Granatu, jak i Koziej Przełęczy zimowe warianty szlaków różnią się od standardowych.

Logistyka

  • wejście na sam Zadni Granat lub Kozią Przełęcz jest teoretycznie wyliczone na około 9 godzin. Chcą dotrzeć w oba miejsca podczas jednej wycieczki należy liczyć 10 – 11.
  • biorąc pod uwagę krótkie zimowe dni, najlepiej wyruszyć możliwie wcześnie rano (przy czym uwaga: w tym roku już od 1 marca obowiązuje zakaz poruszania się w Tatrach po zmroku).
  • w zimie pierwsze busy ruszają z centrum Zakopanego do Kuźnic w okolicach godziny 7:00. W przypadku startu z Brzezin, należy jechać w stronę Morskiego Oka – pierwsze odjazdy pomiędzy 7:30 a 8:00. Dokładnych godzin jednak nie podam, bo z mojego doświadczenia wynika, że one po prostu nie istnieją.
  • chcąc dojechać w Tatry z Krakowa (tak jak ja to robię), zimą najwygodniej zrobić to którymś z kursów o 4:45, 4:58 lub 5:15.

Sprzęt

  • do wejścia na Zadni Granat od Koziej Dolinki spokojnie wystarczą raki i czekan turystyczny.
  • trasa na Kozią Przełęcz (z Koziej Dolinki) również jest do przejścia przy użyciu jedynie tego sprzętu, choć osobiście uważam, że w mniej sprzyjających warunkach lepiej byłoby mieć dwa czekany wspinaczkowe i sprzęt do asekuracji. Końcówka jest bowiem bardziej stroma niż zimowy szlak na Rysy.
  • oprócz tego, standardowo: ubranie chroniące przez zimnem, wiatrem i opadami, stuptuty, kilka par rękawic, okulary przeciwsłoneczne lub gogle, latarka, mapa, folia NRC oraz telefon z zapisanymi numerami alarmowymi.

Z Kuźnic pod Czarny Staw Gąsienicowy

W Kuźnicach jestem parę minut po 7-mej. Dojazd poszedł sprawnie, więc mam sporo czasu na wędrowanie. Pogoda póki co dopisuje: jest ciepło i nie wieje, choć prawie całkowite zachmurzenie nieco niepokoi mnie w kwestii widoków ze szczytu.

Kupuję bilet wstępu do TPN i ruszam niebieskim szlakiem przez Boczań. Ten odcinek znam praktycznie na pamięć. Najpierw trochę podejść w gęstym lesie, później wyjście na otwarty teren i marsz w stronę Przełęczy między Kopami. Ponad linią drzew dopadają mnie pierwsze porywy wiatru, choć nie są jeszcze szczególnie dotkliwe.

Podeście na Boczań
Pierwsze etap podejścia przez Boczań.
Szlak przez Boczań
Szlak w stronę Przełęczy między Kopami.

Na przełęczy skręcam w lewo ku Hali Gąsienicowej. Najpierw delikatnie w górę, później chwila płaskiego, a końcu zejście, któremu towarzyszą pierwsze widoki na przepiękne otoczenie schroniska Murowaniec. To zawsze jest jeden z moich ulubionych momentów wędrówki przez ten rejon Tatr.

Zima na Hali Gąsienicowej
Zima na Hali Gąsienicowej.

Zauważam, że chmury są na wysokości 2000 – 2200 metrów. Pogoda póki co nie poprawia się, więc to, czy będę miał u góry jakieś widoki wydaje się czystą loterią.

Bez zbędnych postojów ruszam dalej w stronę Czarnego Stawu. Przez chwilą lasem, a następnie po zboczu Małego Kościelca. Ścieżka jest wąska i trzeba wykazać się odrobiną ostrożności, ale nie jest aż tak poważnie, by chciało mi się zakładać raki, czy sięgać po czekan.

Dziś, ze względu na nieduże zagrożenie lawinowe, idę letnim wariantem szlaku. Zimowy przebiega nieco niżej, w pewnej odległości od zbocza. Pamiętam, że szedłem nim w styczniu tego roku, podczas wycieczki na Kościelec.

Gdy trawers dobiega końca, zostaje już tylko chwila niezbyt trudnego podejścia, po którym staje nad brzegiem Czarnego Stawu Gąsienicowego.

W drodze do Czarnego Stawu
W drodze do Czarnego Stawu. Przede mną dobrze widoczny szczyt Małego Kościelca.
Czarny Staw Gąsienicowy
Nad Czarnym Stawem Gąsienicowym.

Dojście do Koziej Dolinki

Schodzę na zamarzniętą taflę i ruszam prosto przed siebie, ku przeciwnemu krańcowi zbiornika. Ślad jest trochę zawiany, choć wciąż wyraźnie widoczny. Czyżbym był tu dziś pierwszy? Po prawej stronie dostrzegam dwie osoby wspinające się żlebem na Przełęcz Karb, jednak przed sobą nie mam nikogo. Brakuje również świeżych odcisków butów. Nie wróży to zbyt dobrze w kwestii przetarcia szlaku na Zadni Granat.

Po przejściu na drugi brzeg, zaczynam podejście w stronę Zmarzłego Stawu. Początkowo jest łagodnie, ale gdy docieram do pierwszej większej stromizny, decyduję się sięgnąć po raki.

Początek podejścia na Zawrat
Na drugim brzegu Czarnego Stawu.
Zimowa trasa na Zawrat
Początek podejścia pod Zmarzły Staw.

W końcu zaczyna się bardziej wymagający teren. Wczorajsze, na szczęście ciągle wyraźne ślady, kierują mnie w wąską przerwę między skałami, widoczną w około 1/3 szerokości powyższego zdjęcia (od lewej strony). Tam śniegu jest więcej, a jego miejscami sypka konsystencja sprawia, że podchodzi się ciężko i powoli.

Podejście do Zmarzłego Stawu
Póki co, przebieg szlaku jest zgodny z podejściem na Zawrat.

Później nachylenie maleje, a ja po paru minutach dalszej wspinaczki docieram do rozdroża szlaków przy Zmarzłym Stawie. Samego stawu oczywiście nie widać – jest niewielki i dziś w całości przysypany śniegiem.

Skręcam w lewo. Liczba wczorajszych śladów maleje, ale na szczęście wciąż wiem, gdzie iść. Spada też widoczność. Położona niedaleko Kozia Dolinka sprawia groźne i nieco ponure wrażenie. Nie do końca takich warunków się spodziewałem, ale jakby nie patrzyć, zamglone góry też mają sporo uroku.

W drodze do Koziej Dolinki
W drodze do Koziej Dolinki.

Gdzieś w oddali dostrzegam stojący samotnie drogowskaz i obieram kierunek w jego stronę. Wygląda na niedaleko, ale okazuje się, że nie dam rady się tu poruszać zbyt szybko. Miejscami nawianego śniegu jest tak dużo, że nogi zapadają się na dobre 30 – 40 centymetrów.

Pojawiające się od czasu do czasu mocne porywy wiatru sprawiają nawet, że zaczynam rozważać odwrót. Przecież jestem tu zupełnie sam, w coraz gorszej pogodzie. Postanawiam jednak, że póki widzę ślady i mam choć kilkusetmetrową widoczność, będę próbował iść dalej.

Szlak na Zadni Granat
W Koziej Dolince. Odejście szlaku na Zadni Granat.

Zadni Granat – zimowe wejście

Zaczynam trawers zachodniego zbocza Granatów. Tu przebieg trasy jest mniej więcej zgodny z letnim wariantem. Różnice zaczynają się, gdy zbliżam się do odejścia czarnego szlaku, prowadzącego do Żlebu Kulczyńskiego. Szlakowskaz mam kilkadziesiąt metrów po prawej stronie, co świadczy o tym, że jakiś czas temu odbiłem nieco w lewo względem standardowej opcji.

Zadni Granat, początek podejścia
Początek podejścia na Zadni Granat, mniej więcej zgodny z letnim przebiegiem trasy.

Później ślad skręca i zaczyna się długie, miejscami strome podejście. Wariant zimowy biegnie po lewej stronie letniego, trochę wyżej i dalej od zagrożonych lawinami miejsc, którymi poprowadzono zielony szlak. Nie ma tu również wygodnych zakosów, więc wspinaczka może być bardziej męcząca.

Nie to sprawia mi jednak największy problem. Dziś główną trudnością jest spora ilość sypkiego śniegu, który nie dość, że spowalnia marsz, to jeszcze lubi czasem uciec spod buta. Na szczęście, zbocze góry dość dobrze osłania mnie teraz przed porywistym wiatrem.

Zadni Granat, zimowe podejście
Zimowe podejście na Zadni Granat.

Szybko nabieram wysokości. Podczas drobnych przerw lubię się obrócić i spojrzeć za siebie. Dobrze widzę grań, którą poprowadzono Orlą Perć, a w oddali również Kasprowy Wierch i ładnie oświetlony Giewont.

Giewont widziany z podejścia na Zadni Granat
Widoki podczas podejścia na Zadni Granat.
Zadni Granat, szlak zimowy
Zimowe podejście na pewno jest bardziej strome niż letni odpowiednik.

Gdy stromizny się kończą, delikatnie skręcam w prawo i zaczynam zbliżać do szczytu. Już od jakiegoś czasu widzę „kupę kamieni”, która wygląda na kulminację masywu. Teraz jestem już pewny, że to właśnie wierzchołek.

Po chwili łagodniejszego podejścia, znów zaczyna się bardziej wymagający odcinek. Ponieważ jestem coraz bardziej odsłonięty, do listy przeciwności muszę dodać wiatr, a także brak wyraźnego śladu pod samym szczytem. To ostatnie na szczęście nie jest wielkim problemem – stąd już łatwo trafić, więc po prostu wdrapuję się po kolejnych kamieniach, aż do miejsca, gdzie już wyżej się nie da.

Szczyt Zadniego Granatu
Końcowe podejście na wierzchołek Zadniego Granatu.

Stoję na szczycie najwyższego z Granatów (2240 m n.p.m). Samotnie, w niezbyt przyjaznych warunkach pogodowych. Zgodnie z obawami i wbrew wczorajszym prognozom, zachmurzenie jest spore, a podstawa chmur poniżej mnie. W efekcie, zamiast podziwiać postrzępioną grań i okoliczne szczyty, widzę jedynie najbliższe 100, może 200 metrów. No trudno, nie zawsze można trafić pogodą, a tą w Tatrach przewidzieć przecież niełatwo.

Zadni Granat, widoki ze szczytu
Widok w stronę Pośredniego Granatu.
Oznakowania Orlej Perci
Przez Zadni Granat przebiega również oznaczona czerwonym kolorem Orla Perć – najtrudniejszy z polskich szlaków turystycznych.

Pogoda załamuje się coraz bardziej. Widoczność spada, wiatr ciska we mnie sypki, zmrożony śnieg, a ja czuję, że szybko się wychładzam. Jakże różne warunki od tych panujących ledwie kilkadziesiąt metrów niżej.

Wiem, że nie dam rady tu spędzić więcej niż parę minut. Robię kilka fotek, wypijam trochę ciepłej herbaty i trochę chodzę po wierzchołku. Zastanawia mnie, czy ciężko byłoby wykonać trawers wszystkich Granatów. Ponoć przy dobrej pogodzie przejście na Pośredni nie jest szczególnie trudne. Ze Skrajnym trochę gorzej, ale dziś nawet nie mam jak tego ocenić – zniknął gdzieś w otaczających mnie chmurach.

Schodzę. Muszę schodzić, bo zaraz zrobi się nieciekawie. Moje ubranie miejscami jest już białe od śniegu i lodu. Biorę wbity przy którymś z kamieni czekan i ruszam w dół zbocza. Problem tylko w tym, że w ciągu tych kilku minut wiatr zdążył już zatrzeć moje własne ślady.

Na szczęście, mniej więcej wiem, gdzie iść. Choć jak miałem okazję się przekonać, mniej więcej nie zawsze znaczy dobrze. Parę razy trafiam w miejsca z zapadającym się po kolana śniegiem. Nie czuję jednak, bym był w jakichś szczególnych tarapatach. Im niżej, tym lepszą mam widoczność, a sama trasa w dół nie należy do trudnych orientacyjnie.

W końcu, w terenie lepiej chronionym przed wiatrem, odnajduję ślady swojego wejścia. Teraz będzie już łatwo.

Po chwili zauważam kilku ludzi w dole. Jeden idzie się w moją stronę, pięciu innych z nartami wspina się (stąd wyglądającym na bardzo stromy) żlebem ku Koziej Przełęczy. Z tym pierwszym za chwilę się spotkam i wymienię parę zdań na temat panujących u góry warunków. Okaże się również, że gość planuje przejść przez wszystkie trzy Granaty.

Niestety, nie będzie mi dane dowiedzieć się, czy ten plan się powiódł. Eh, czasem mi szkoda, że nie znam dalszych losów ludzi, których spotykam w górach. Czy osiągnęli swoje cele, czy zdążyli przed zmianą warunków, czy wrócili bezpiecznie w doliny?

Ja tymczasem szybko i bez problemów schodzę w dół. Dłonie i twarz odzyskały ciepło, więc jedną rzeczą, na którą muszę nieco bardziej uważać jest sypki, miejscami głęboki śnieg.

Zadni Granat, widoki przy zejściu
Widoki przy schodzeniu z Zadniego Granatu.

Na dnie Koziej Dolinki spotykam kolejnego turystę. Też idzie na Granat, więc pokazuję mu dalszą trasę, a sam zastanawiam się, co robić dalej. Ciągle mam siły, a od początku wędrówki nie minęły nawet 4 godziny. Trochę szkoda już wracać.

Wciąż widzę podchodzących na Kozią Przełęcz skiturowców. Jest też pojedynczy ślad w stronę Żlebu Kulczyńskiego. Ale ten ostatni mnie nie przekonuje. Zimą jest tam ponoć dość niebezpiecznie, nie wiem też jak daleko prowadzi ślad, ani czy nie trzeba tam dodatkowego sprzętu.

A więc Kozia Przełęcz. Nie planowałem tego, ale skoro już tu jestem…

Kozia Przełęcz – zimą od Koziej Dolinki

Dziś zimowy wariant podejścia wytyczony jest wąskim żlebem po lewej stronie Zamarłej Turni. Jego początek znajduje się przy odejściu czarnego szlaku prowadzącego do Żlebu Kulczyńskiego. Czyli zupełnie inaczej niż latem, gdy oznaczona na żółto trasa obija ku przełęczy wcześniej i w większości prowadzi po ścianie Zamarłej Turni, dopiero pod koniec skręcając do żlebu. Zimą jest więc krócej i stromiej. Bez zakosów, po linii prostej od rozdroża aż po samą przełęcz, co z kolei czyni wersję banalną pod względem nawigacji.

Ruszam w stronę żlebu po śladach zostawionych przez skiturowców. Początkowo marsz nie stanowi problemów. Śnieg jest dobrze związany i nie ucieka spod nóg, stopnie wygodne, a nachylenie ścieżki nie powoduje nawet zadyszki.

Podejście na Kozią Przełęcz
Początkowy etap podejścia na Kozią Przełęcz.

Z czasem jednak sytuacja się zmienia. Im dalej, tym stromiej. Muszę zwolnić i bardziej uważać, bo ewentualne poślizgnięcie to już możliwość upadku aż do podstawy żlebu.

Kozia Przełęcz, podejście stromym żlebem
Im wyżej, tym stromiej. Zaletą tego terenu jest natomiast całkiem dobra ochrona przed wiatrem.

W około 2/3 wysokości robi się na prawdę stromo. Nachylenie jest podobne do tego, z jakim trzeba się mierzyć w końcówce zimowego podejścia na Rysy, a miejscami nawet nieco większe. Teraz idę już na czworakach, co krok głęboko wbijając dziób czekana w śnieg. Co kilkanaście metrów robię krótkie przerwy, a po paru minutach zmieniam również rękawiczki – cienkie polarowe, których używałem na początku podejścia, są już całe mokre od kontaktu ze śniegiem.

Od pewnego czasu skiturowcy są już u góry i zaczynają zjazdy. Pomaga im długa lina zwisająca z przełęczy i przypięta do jednej z klamer mocującej łańcuch na Orlej Perci. Chłopaki ostrożnie zsuwają się bokiem po dnie żlebu, kurczowo trzymając sznura i przy okazji zrzucając z góry trochę śniegu. W tej chwili jeszcze nie wiem, jak bardzo utrudni mi to zejście.

Kozia Przełęcz, końcówka podejścia
Kozia Przełęcz – ostatnie metry podejścia.

W końcu docieram na przełęcz. Jest bardzo wąska, ma 3, może 4 metry szerokości i od obu stron ograniczają ją strome skały. W jednej z nich zwisa słynna drabinka, będąca jednym z symboli „Orlej„. Po drugiej stronie przełęczy jest zejście do Doliny Pięciu Stawów, ale dziś nie ma tam żadnych śladów. Leży za to sporo nawianego śniegu, co szybko wybija mi z głowy pomysł schodzenia w tamtym kierunku. Potwierdza to również instruktor grupy, z którym udaje mi się zamienić parę zdań.

Drabinka na Orlej Perci
Słynna drabinka na Orlej Perci.
Kozia Przełęcz, wariant zimowy
Zejście z Koziej Przełęczy w stronę Koziej Dolinki.

Odpoczywam parę minut, robię kilka fotek, a potem zaczynam zbierać się do zejścia. Skiturowcy chcieli mi nawet użyczyć swojej liny, ale grzecznie dziękuję, myśląc, że skoro jakoś tu wszedłem, to i z zejściem nie będzie wielkiego problemu.

Lina zostaje więc odwiązana i zrzucona w dół, ostatni narciarz zjeżdża (co dla mnie w takich warunkach jest pokazem niesamowitych umiejętności), a ja zostaję na przełęczy sam.

Już po kilku metrach dociera do mnie, że to nie będzie łatwe zejście. Chłopaki zatarli wszystkie ślady, zostawiając za sobą sprasowany, śliski śnieg. W połączeniu z roztaczającą się przede mną stromizną, nie napawa to optymizmem. Zaczynam żałować, że nie skorzystałem z tej liny. Ale cóż, trzeba będzie sobie jakoś poradzić.

Na pewno muszę schodzić przodem do zbocza. Szczęśliwie, nie będzie to pierwszy raz. Miałem już okazję poruszać się zimą w ten sposób, choćby przy zdobywaniu Świnicy rok temu. Tam jednak łatwiej było o „wybijanie” stopni w śniegu. Tu nawierzchnia jest na tyle twarda, że czasem muszę kopnąć 2 – 3 razy, by w miarę pewnie postawić stopę i móc zrobić krok w dół. Myślę, że drugi czekan sporo by pomógł. Kto jednak nosi ze sobą 2 czekany turystyczne? Jeśli już, to wspinaczkowe, ale ja tu przecież żadnej wspinaczki nie plan planowałem.

Mam tu jeden z nielicznych przypadków, gdzie zejście zajmuje więcej czasu niż wchodzenie. Każdy ruch wymaga dużej ostrożności. Muszę pewnie wbić czekan, wykopać stopnie, trochę zejść i powtórzyć operację. Czasem robię przerwy (takie schodzenie wbrew pozorom wymaga trochę wysiłku) i spoglądam w dół, z lekkim przerażeniem patrząc, jak dużo zostało mi jeszcze do łatwiejszego terenu.

Od tego rąbania butami w śnieg zaczynają mnie boleć palce, ale w tym momencie nie jest to największy problem. Byle tylko dotrzeć bezpiecznie na dół. Zastanawiam się, czy dałbym radę wyhamować ewentualny upadek. Teoretycznie wiem jak to zrobić. Twardy śnieg też nie powinien utrudniać zadania. Tylko, że to zbocze jest na tyle strome i śliskie, że mógłbym w momencie nabrać dużej prędkości i zatrzymać dopiero walnięciem w skały poniżej. Niezbyt fajna perspektywa, obym nie musiał jej testować.

W końcu, po kilkunastu minutach, nachylenie żlebu zmniejsza się na tyle, że mogę stanąć do niego tyłem. Co za ulga – od razu odpoczywają stopy, mięśnie nóg, a także umysł, do którego dotarło, że stąd już racze nie spadnę.

Zejście z Koziej Przełęczy
Zejście z Koziej Przełęczy. Najgorszy odcinek już za mną.

Po chwili odpoczynku kontynuuję schodzenie. Żleb jest już łagodniejszy, szerszy i o wiele mniej śliski. W takich warunkach zejście do dna Koziej Dolinki nie zajmuje wiele.

Uff, jakoś to przetrwałem. Mam jednak wrażenie, że tym razem lekko przegiąłem. Choć skończyło się dobrze, to przez następne dni będzie mi towarzyszyć wrażenie, że wpakowałem się w trudniejszy teren niż bym tego chciał. Powinienem przewidzieć, że zejście po wyślizganym przez narciarzy żlebie będzie o wiele trudniejsze niż droga do góry. W takich warunkach, gdy zaczęło się to na prawdę strome podejście, należało po prostu zawrócić. Bez sprzętu do asekuracji, dalsza droga była moim zdaniem obarczona zbyt dużym ryzykiem.

Powrót do Kuźnic przez Dolinę Jaworzynki

Mijam miejsce, gdzie krzyżują się szlaki na Kozią Przełęcz, Zadni Granat oraz Żleb Kulczyńskiego, a następnie ruszam w dół, w stronę Zmarzłego Stawu. Ku mojemu zaskoczeniu, choć od rana przeszło tędy już parę osób, ciężko trafić na jakiekolwiek ślady. Wiatr na tym odcinku jest mocny i momentalnie je zaciera. Dobrze, że nie jest to trudna droga. Pamiętam jej przebieg, a dobra widoczność sprawia, że cel mam cały czas w zasięgu wzroku.

Zejście w stronę Zmarzłego Stawu
Zejście w stronę Zmarzłego Stawu.

Za stawem szlak łączy się z trasą prowadzącą na Zawrat. Robi się tłoczno. Choć pogoda nie jest dziś najlepsza, w stronę ten popularnej przełęczy ciągnie sporo osób. U podstawy działają też liczne grupy szkoleniowe. Jedni ćwiczą wspinaczkę lodową, inni asekurację czy korzystanie ze sprzętu lawinowego. Tu zimą zawsze coś się dzieje.

Szkolenia wspinaczkowe pod Zawratem
Szkolenia wspinaczkowe pod Zawratem.

Kolejne etapy to powrót tą samą drogą, co rano: przejście przez Czarny Staw Gąsienicowy, marsz wzdłuż ściany Małego Kościelna, minięcie Hali Gąsienicowej i dotarcie do Przełęczy między Kopami. Dopiero tam decyduję się na zmianę. Ze względu na lawinową „jedynkę” oraz niewielkie ilości śniegu w niższych partiach Tatr, wybieram zejście przez Dolinę Jaworzynki. Zawsze to jakieś urozmaicenie.

Przełęcz między Kopami
Na Przełęczy między Kopami.
Zejście przez Dolinę Jaworzynki
Powrót przez Dolinę Jaworzynki.

Wycieczkę kończę w Kuźnicach po 6 godzinach i 50 minutach od staru. Czas całkiem dobry – to jedna z moich najszybszych wycieczek tej zimy. Czuję się jednak po niej mocno zmęczony. Od zejścia z Koziej Przełęczy nie byłem już w stanie porządnie zregenerować sił. Z przyjemnością wsiadam więc do podstawionego przy dolnej stacji kolejki busa i rozpoczynam długi powrót do domu.

Zimą na Zadni Granat i Kozią Przełęcz – podsumowanie wyjazdu

Ten wyjazd nieco różnił się od poprzednich, które miałem okazji realizować tej zimy. Była gorsza pogoda, większe trudności i decyzje, których po fakcie mogę nieco żałować. Lubię myśleć o sobie, że jestem odpowiedzialnym, dobrze przygotowanym i przewidującym zagrożenia turystą. Okazuje się jednak, że w każdym z tych tematów czeka mnie jeszcze wiele pracy. Ciężko się w tym miejscu nie zgodzić ze stwierdzeniem, że góry uczą pokory.

A teraz z drugiej strony. Ten wyjazd dużo mnie nauczył. Dał trochę nowej wiedzy i doświadczenia, które na pewno przyda się podczas przyszłych wędrówek. Dostarczył wiele satysfakcji z pokonywania napotkanych trudności. Pokazał miejsca dobrze mi znane, jednak w zupełnie innej scenerii niż ta znana z letnich przejść.

Zimowe wejście na Zadni Granat mogę śmiało polecić każdemu fanowi białych Tatr. Na trasie nie ma jakichś szczególnych trudności, a teren uchodzi za dość bezpieczny. Przy dobrej pogodzie i niedużym zagrożeniu lawinowym może to być więc atrakcyjna propozycja dla średnio – zaawansowanych turystów, który mają za sobą już kilka zimowych przejść.

Co do Koziej Przełęczy do strony Koziej Dolinki. Być może ja źle trafiłem. Kto wie, czy przy innym śniegu i niezatartym przez skiturowców śladzie nie byłoby o wiele łatwiej. Ale bazując na warunkach mojego przejścia, uważam tę trasę za zarezerwowaną wyłącznie dla doświadczonych górołazów. Myślę również, że dla własnego bezpieczeństwa, warto tam również zabrać ze sobą sprzęt do asekuracji (oraz oczywiście umieć się nim posługiwać).

Na koniec zamieszczam jeszcze mapę przebytej trasy (warianty letnie, rzeczywiste podejścia nieco się różniły od zaznaczonych szlaków).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *