Przełęcz Krowiarki – podjazd rowerem (wycieczka z Krakowa)
Krowiarki to położona w Beskidzie Żywieckim, często odwiedzana przełęcz. Dobrze znają ją szczególnie turyści udający się na pobliską Babią Górę. A rowerzyści? Dla nich też Krowiarki mogą być niezłą atrakcją. W ramach niniejszej wycieczki postanowiłem udać się tam z aż Krakowa. Czy było warto? Odpowiedź w poniższej relacji.
Muszę przyznać, że ta wycieczka była wynikiem mojej frustracji z powodu trudności w realizacji innych planów. Wyjazd w Tatry? Nie ma szans, ciągłe zagrożenie burzowe. Rowerowa dwudniówka z wyjazdem po południu i powrotem rano? Też nie, wszystkie noclegi albo zajęte albo nie przyjmą na jedną noc. Szykował się kolejny tydzień bez wycieczek.
Zdesperowany, zacząłem rozważać wypad na Przełęcz Krowiarki gdzieś w tygodniu, zaraz po pracy. Miałem to w planach od jakiegoś czasu, ale zakładałem, że konieczny będzie cały wolny dzień. Z Krakowa to ponad 180 kilometrów, sporo przewyższeń i pewnie z 10 godzin jazdy. Chcąc obrócić w dzień roboczy, musiałbym wracać późno w nocy i to po dość ruchliwych drogach.
Ostatecznie, wygrała ochota na wyrwanie się z domu i przeżycie czegoś fajnego. Postanowiłem, że tego dnia skończę pracę nieco wcześniej i ruszę od razu po wyłączeniu komputera. Całości za dnia i tak nie zrobię, ale może te odcinki po ciemku nie będą aż tak złe, jak sobie je wyobrażam. Warto spróbować, szkoda okazji i sprzyjającej pogody.
Przełęcz Krowiarki – garść informacji
Leżąca na wysokości 1012 (albo 1010 w zależności od źródła) metrów n.p.m. Przełęcz Krowiarki to dość ważne miejsce, zarówno z punktu widzenia turystycznego, jak i komunikacyjnego. Na przełęczy zaczyna się i krzyżuje wiele szlaków turystycznych. Najpopularniejszym jest na pewno ten w kierunku Babiej Góry. To on przyciąga tu codziennie setki, jak nie tysiące osób, od rana zajmujących miejscach na okolicznych parkingach. Do innych cieszących się dużym zainteresowaniem kierunków należą Polica oraz schronisko Markowe Szczawiny.
Przez Krowiarki przebiega droga krajowa 957, łącząca Zawoję z Zubrzycą Górną, a dalej także z Jabłonką. Trasa jest umiarkowanie ruchliwa, dobrej jakości, bardzo ładna krajobrazowo. Do tego niezbyt stroma, co powoduje, że często przyciąga rowerzystów, pragnących zmierzyć się z tym niewątpliwie atrakcyjnym podjazdem.
Rowerem na Przełęcz Krowiarki można się dostać z dwóch stron: od Zawoi oraz od Zubrzycy Górnej. Pierwszy wariant ma 9,4 kilometra długości, średnie nachylenie 4,4% oraz 416 metrów przewyższenia. Drugi jest nieco łatwiejszy: 7 kilometrów jazdy, średnio 4,2% i 296 metrów różnicy poziomów. Na potrzeby tej wycieczki postanowiłem, że odwiedzę oba, wspinając się od Zawoi i zjeżdżając w kierunku Zubrzycy.
Rowerem na przełęcz Krowiarki – relacja z wycieczki
Dojazd z Krakowa do Zawoi
Tego dnia kończę pracę punkt 12:00. Wyłączam laptopa, przebieram się, biorę rower i zakładam przygotowany wcześniej plecak. Znoszę to wszystko przed blok, odpalam zegarek i zaczynam wycieczkę. Pogoda jest wręcz idealna do jazdy – odrobinę powyżej 20 stopni, umiarkowane zachmurzenie, słaby wiatr. Nic tylko kręcić korbą i nabijać kilometry. Jeśli wyjazd się uda, będzie tegoroczny rekord.
Opuszczam nieco zagmatwany teren swojego osiedla i udaję w kierunku krakowskiego Zakrzówka. Przedostaję się przez niego po dziurawej, leśnej drodze, później moment wzdłuż zalewu. Kawałek dalej docieram do jednej z głównych ulic w tej części miasta. Skręcam na południowy – zachód i ruszam w stronę Skawiny.
Początkowo poruszam się niezłej jakości ścieżką rowerową wytyczoną wzdłuż torów tramwajowych. Później, za ostatnim przystankiem, kończy się i ona, zmuszając mnie do wjazdu na ruchliwą drogę. Nie przepadam za nią, ale to najszybsza opcja dostania się do Skawiny. A dziś jednak trochę zależy mi na czasie.
Wyjeżdżam za ostatnie osiedla, niedługo później przecinam autostradę. Przed Skawiną stoję trochę w korkach, ale generalnie, do miasta docieram bez większych problemów. Robię chwilę przerwy na rynku, po czy odbijam na Radziszów.
Kolejnych kilka minut to znów korki, później znaki zmuszają mnie to wjazdu na niezbyt przemyślaną ścieżkę rowerową. Niby nowa i równa, ale co chwilę przecina się jakąś ulicę, będąc zmuszonym do pokonywania kilkucentymetrowych krawężników.
Nie trwa to na szczęście długo. Ścieżka wkrótce ucieka w bok, pozostawiając mnie na trochę spokojniejszej drodze za miastem. Zabudowania na chwilę się kończą, dookoła mam trochę pól i niewielkich lasów, w tle dostrzegam jakieś niewielkie pagórki.
Domki wracają wraz z wjazdem do Radziszowa. Tam teren robi się delikatnie pofałdowany, jest też parę krótkich, rozkopanych odcinków. Przebijam się przez to bez problemów i ruszam dalej, w stronę skrzyżowania z krajową 52-ką.
Wiem, że teraz czeka mnie jeden z najmniej przyjemnych odcinków. Droga jest bardzo ruchliwa, praktycznie bez pobocza. Na szczęście, mam nią do przejechania nie więcej niż 4 kilometry. A więc kilka, może kilkanaście minut i znów zrobi się luźniej.
Faktycznie, ten odcinek jest dość męczący. Non stop ktoś mnie wyprzedza, nierzadko przekraczając dozwoloną prędkość i nie zachowując wymaganego odstępu. To ostatnie to wręcz przykry standard naszego kraju. Niby już przywykłem, nie robi to na mnie większego wrażenia, ale pewien dyskomfort pozostaje.
Z krajówki zjeżdżam w Biertowicach, zgodnie z drogowskazem na Sułkowice. Poruszam się teraz po drodze 956, która od razu okazuje się wyraźnie mniej zatłoczona. Niezbyt zmienia się jednak atrakcyjność okolicy. Wciąż mijam mocno zabudowany teren, pełen domów, sklepów i siedzib różnych firm.
Po paru kilometrach docieram do Sułkowic, które dobrze kojarzę z pieszych wędrówek w przeszłości. Dziś tylko mijam centrum i ruszam dalej ku Harbutowicom. Tam ruch maleje jeszcze bardziej, pojawiają się ładniejszy, mniej zurbanizowany krajobraz. Są i podjazdy – przede mną pierwszy z tych bardziej konkretnych, jakie przyjdzie mi dziś pokonać.
Zabudowania na chwilę znikają, jadę teraz niezbyt stromą drogą przez las. Póki co, to najprzyjemniejszy kawałek tej wycieczki. Mam nadzieję, że im dalej na południe, tym częściej będą się takie zdarzać.
Parę kilometrów dalej, w sumie bez większego wysiłku, docieram na Przełęcz Sanguszki. Mimo niedużej wysokości (ledwie 480 metrów n.p.m.) oferuje fajne widoki na okolicę. Przy samej drodze łatwo dostrzec kamienny obelisk ku pamięci Eustachego Sanguszki. To od jego nazwiska wzięła się nazwa przełęczy, jemu zawdzięczamy też budowę tutejszej drogi.
Za przełęczą mam długi i przyjemny zjazd w stronę Palczy. Początkowo okolica jest głównie zielona, później wraca umiarkowana zabudowa. Dalej mijam jeszcze Budzów i Baczyn, w końcu docierając do Zembrzyc. Te ostatnie praktycznie w całości omijam od południa.
Przede mną kolejna ruchliwa krajówka. Zanim jednak w nią skręcę, przejeżdżam jeszcze dużym mostem nad Skawą. Kawałek dalej odbijam w lewo i ruszam w stronę Suchej Beskidzkiej.
Znów robi się mniej przyjemnie. Wśród ciężarówek i innych pędzących pojazdów spędzam trochę ponad pół godziny, najpierw objeżdżając Suchą od wschodu, a następnie przebijając się przez zakorkowane centrum Makowa Podhalańskiego.
Kawałek za Makowem ponownie przekraczam Skawę, jadę jeszcze chwilę i skręcam w stronę Zawoi. Krajówka za mną, teraz powinno być nieco spokojniej. Krajobrazy też się poprawiają, dookoła mam już sporo zalesionych pagórków.
Jadąc ku Zawoi mijam jeszcze parę innych miejscowości: Białkę i Skawicę. Ciężko je jednak rozdzielić, bo cały tutejszy teren to ciągnąca się kilometrami zabudowa wzdłuż ulicy. Przejazd przez Zawoję też trochę trwa – całość ma około 18 kilometrów, co czyni ją najdłuższą wsią na terenie Polski.
Przełęcz Krowiarki – podjazd rowerem od Zawoi
Po pewnym czasie docieram do ronda, na którym skręcam w stronę dzielnicy Policzne, a dalej również Przełęczy Krowiarki. Myślę, że można to miejsce przyjąć za początek podjazdu. Choć tak na dobrą sprawę, pod górkę mam już od dawna, pewnie gdzieś z okolic Makowa Podhalańskiego.
Pierwszy etap prowadzi jeszcze w terenie zabudowanym. Tu są to głównie pensjonaty, restauracje i inne obiekty postawione pod turystykę. Później jest tego coraz mniej, a po obu stronach drogi pojawiają się tereny leśne.
Pierwsze kilometry nie są szczególnie wymagające. Średnie nachylenie to 3, może 4 procent. Jedzie się dojść jednostajnie, bez konieczności mierzenia się z trudniejszymi odcinkami.
Niedługo później dostaję się do dzielnicy Policzne. Tu znów jest trochę więcej zabudowań, centrum dominuje ośrodek narciarski Mosorny Groń. Śniegu o tej porze roku oczywiście nie ma, ale wyciąg działa, obsługując choćby tamtejsze trasy zjazdowe. Po liczbie samochodów zarówno na parkingu, jak i tych mijających mnie z przyczepionymi na dachu rowerami, wnioskuję, że cieszę się one sporą popularnością.
Powyżej na dobre wjeżdżam do lasu. I tu zaczyna się najlepsza, najładniejsza część podjazdu. Droga jest świetnej jakości, ruch umiarkowany (pamiętajmy, że cały czas jest to droga wojewódzka), a nachylenie wciąż pozwala na wspinanie się bez większego wysiłku.
Kawałek dalej zaczynają się serpentyny. Ciasne, ale dobrze oznaczone i nieźle wyprofilowane. Dodając do tego gładki, niezłej jakości asfalt, mamy całkiem dobrą opcję do szybkiego, przyjemnego zjazdu. Ja co prawda wybiorę dziś inną trasę, ale mijam parę osób, które jadą tędy w dół – niektórzy naprawdę szybko.
Na tym etapie nachylenie trochę rośnie. Wrzucam niższy bieg, ale nadal nie jest to męczący podjazd. Szczerze mówiąc, nawet w leżącym kawałek od gór Krakowie, znajdzie się parę trudniejszych. Tu jednak mam zdecydowanie ciekawsze widoki. Po obu stronach drogi jest ładny las, czasem pomiędzy drzewami da się dostrzec szczyt Babiej Góry.
Przy kolejnej serpentynie trafiam na niewielki parking. Stąd do przełęczy jeszcze jakiś 2 kilometry. Cały czas w lesie, po miejscami krętej drodze. Krajobraz niewiele się zmienia, ale to akurat zaleta – tu, na granicy Babiogórskiego Parku Narodowego, jedzie się po prostu cudownie.
Pod sam koniec nachylenie nieco się zmniejsza. Chwilę później docieram na niewielką polanę, gdzie znajduje się duży parking, wejście na teren parku narodowego oraz trochę innej turystycznej infrastruktury (mapy, ławki, drogowskazy, toalety i tym podobne). Mimo późnego popołudnia, wciąż kręci się tu sporo osób.
Mimo dużej popularności i niewątpliwie fajnych podjazdów, same Krowiarki nie są jednak zbyt ciekawym miejscem. Widoki mocno ograniczają okoliczne lasy, panuje spory tłuk. Nie mam zamiaru zostawać tu zbyt długo.
Zjazd z Krowiarek i okolice Przełęczy Zubrzyckiej
Kilkanaście minut później zaczynam zjazd w stronę Zubrzycy Górnej. Ten również nie jest zbyt stromy, a przy okazji chyba nawet bardziej jednostajny niż wersja od Zawoi.
Poniżej przełęczy mijam jeszcze jeden duży parking, później jadę już lasem. Tu też mam świetnej jakości szosę pod kołami i parę zakrętów, choć nie aż tak ciasnych, jak po drugiej stronie.
W pewnym momencie las się kończy, a ja trafiam na niewielkie osiedle położone w północnej części Zubrzycy Górnej. Teren jest otwarty, z ładnymi widokami. Miła odmiana po długim, leśnym zjeździe.
Poniżej tej niewielkiej osady mam jeszcze parę krótkich, leśnych odcinków, które mieszają się z bardziej zabudowanym terenem. Zjazd się wypłaszcza, trochę spada też jego atrakcyjność. Później stopniowo zbliżam się do centrum Zubrzycy, gdzie skręcam w lewo i zaczynam objazd pasma Policy od południa.
Dla odmiany, teraz znów mam pod górkę. Czeka mnie niedługi podjazd na Przełęcz Zubrzycką. Początkowo jest łatwo, po paru kilometrach nachylenie rośnie. Końcówka jest nieco bardziej męcząca, choć to tylko krótki fragment.
Widoki z przełęczy są całkiem ładne: dookoła lasy i pola, na przeciwko niewielkie pagórki. Mijam najwyższy punkt i zaczynam zjazd. Miejscami jest dość stromo, szczególnie na początku, później robi się łagodniej. Trasa prowadzi głównie wśród drzew, po nie najgorszej drodze. Kolejny bardzo fajny odcinek.
Za lasem uroki okolicy się nie kończą. Zjeżdżam dalej w otwartym, malowniczym terenie, pełnym pól i oddalonych szczytów. Dopiero później pojawia się gęstsza zabudowa, która odbiera trochę przyjemności z jazdy.
Przejazd przez wieś Bystra jest długi i już nie aż tak ciekawy. Stopniowo zbliżam się do Osielca, gdzie moja boczna, spokojna droga połączy się z krajową 28-ką. Nim to jednak nastąpi, mijam jeszcze lokalny kamieniołom i otaczające go obiekty przemysłowe.
Powrót do Krakowa
Chwilę później skręcam na DK28 i ruszam na północny – zachód. Wraca duży ruch, który będzie mi towarzyszył przez następne kilkanaście kilometrów. Jadę też nieco pod wiatr, ale dla równowagi, od teraz będę miał już w większości z górki.
Dojazd do Makowa Podhalańskiego zajmuje mi trochę czasu, choć przejazd przez samo miasto idzie łatwiej niż poprzednim razem. Teraz obywa się bez korków i stania na światłach. Szybko przedostaję się przez centrum i ruszam dalej w stronę Suchej Beskidzkiej.
Suchą, tak jak wcześniej, omijam od wschodu, jadę jeszcze kawałek dalej i na wysokości Zembrzyc skręcam w DW956. Droga z górki się kończy, teraz pora na kolejną, ostatnią już wspinaczkę (a przynajmniej jeśli chodzi o te dłuższe).
Do zdobycia jest Przełęcz Sanguszki, tym razem podjazdem od drugiej strony. Wielkiej różnicy nie ma, choć moim zdaniem, widoki są nieco ładniejsze. Trudności są niewielkie, choć trochę się to ciągnie. Na przełęczy jestem w momencie, który można by określić jako początek zachodu słońca. Robi się nieco ciemniej, niebo nabiera różowych odcieni.
Zjazd do Harbutowic jest szybki i… zimny. Mimo drugiej połowy lipca, wieczór jest dość chłodny. Nie chce mi się jednak sięgać do plecaka po kurtkę, więc postanawiam, że po prostu jakoś to przetrzymam.
Chwilę później jestem już w Harbutowicach i obieram kurs na Sułkowice. Tam płynnie przebijam się przez centrum, po czym ruszam dalej w stronę Biertowic, gdzie w końcu trafiam na skrzyżowanie z krajową 52-ką.
W ciągu ostatnich paru godzin zdarzało mi się parę razy myśleć o tym odcinku. Bardzo ruchliwy, wąski, nieprzyjemny. Co prawda wieczorem aut nie ma tu aż tyle, co wcześniej, ale i tak wolałem tu być jeszcze przy dziennym świetle. I faktycznie, udaje się. Skręcam w prawo i jadę około 4 kilometry po tym lekko pofałdowanym terenie.
Po dotarciu do Krzywaczki, odbijam na północ i znów mam chwilę spokoju. Słońce wisi nisko nad horyzontem, trwa całkiem ładny zachód. Zatrzymuję się na moment i podziwiam. Trochę czasu minęło odkąd ostatni raz jeździłem o takiej porze.
Na dalszej trasie przejeżdżam przez Wolę Radziszowską, Radziszów i Skawinę. W tej ostatniej jestem już po zachodzie, więc włączam dodatkowe oświetlenie i szykuję na trochę nerwowy wjazd do Krakowa. Tu znów wybieram tę najkrótszą, ruchliwą trasę od południowego – zachodu.
Aut wciąż sporo, ale obywa się bez groźnych sytuacji. O dziwo, czułem nawet, że w ciemnościach kierowcy zachowują większe odstępy i mniej chętnie wyprzedzają. Po kilku kilometrach docieram do bezpiecznej ścieżki rowerowej, później jeszcze tylko Zakrzówek, parę osiedlowych uliczek i jestem pod blokiem.
Podsumowanie
Jest 21:20, około 9 godzin i 20 minut po starcie. Pomiar w zegarku pokazuje 183 kilometry, co jest moją najdłuższą w tym roku i trzecią w życiu trasą. Pod względem przewyższeń też jest w ścisłej czołówce. GPS naliczył prawie 1500, Strava podbiła na lekko ponad 1700 metrów. Co jednak cieszy najbardziej, nie czułem się po tej wycieczce jakoś szczególnie zmęczony. Gdyby mi zależało, pewnie dobiłbym do 200 km bez większego problemu.
Inną fajną rzeczą jest to, że udało mi się zrealizować taki wyjazd w zwykły dzień roboczy. Fakt, praca zdalna i elastyczne godziny sporo pomogły, ale skoro sobie to przez lata wywalczyłem, to szkoda byłoby czasem nie skorzystać.
Sam podjazd na Przełęcz Krowiarki oceniam bardzo pozytywnie. Trasa jest przyjemna i wbrew pozorom nietrudna. Ruch umiarkowany, asfalt rewelacja, krajobrazy też jak najbardziej w porządku. Co prawda, na jakieś rozległe panoramy nie można liczyć, ale po lasach też lubię jeździć.
Wśród innych ciekawych miejsc, które udało mi się odwiedzić podczas tej wycieczki, mogę wymienić przełęcze Zubrzycką i Sanguszki. Podobał mi się też fragment na południu od masywu Policy.
Co do pozostałych odcinków – cóż, by dostać się w okolice Krowiarek, wybrałem trasę najszybszą i najłatwiejszą pod względem nawigacji. A to oznacza główne drogi, o dużym natężeniu ruchu. Do jazdy rowerem najczęściej nie są zbyt przyjemne. Całą wycieczkę oceniam jednak mocno na plus i szczerze polecam innym fanom górskich podjazdów, by przy jakiejś okazji wybrali się rowerem na Przełęcz Krowiarki. Na pewno będzie warto.
Ja zawsze do Makowa Podhalańskiego jadę przez Makowską Górę. Podjazd trochę kosztuje, ale wolę to niż nudny odcinek Zembrzyce-SuchaB-MakówP. Polecam :)
Dzięki, będzie do sprawdzenia na kiedyś! :)
Jadę jutro, i też przez Makowska Górę. Wracam przez Jordanów, Myślenice i Świątniki. Oby noga podawała. Dzięki za opis.
Powodzenia :)