Grossglockner – wejście drogą normalną (opis drogi, trudności, zdjęcia)

Choć większość mojego chodzenia po górach skupia się polskich i słowackich Tatrach, mam też parę marzeń związanych z innymi pasmami. Jednym z nich było właśnie wejście na Grossglockner – najwyższy szczyt Austrii i upragniony cel wielu początkujących alpinistów. I choć nie wszystko poszło zgodnie z pierwotnym planem, to początkiem września 2022 roku dałem radę zdobyć tę górę. Jak było? Zapraszam do przeczytania relacji z tego niezwykłego dnia.

Relacja dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.

To czwarty dzień mojego alpejskiego urlopu. Do tej pory, mimo mieszanej pogody, wszystko szło dość dobre. Udało się już przejść jedną trudną via ferratę (Fallbach Klettersteig) oraz zdobyć dwa niskie trzytysięczniki (Grosser Hafner i Säuleck). Na wysokości czułem się bardzo dobrze, więc pod kątem aklimatyzacji byłem zdecydowanie gotowy. Zostało tylko wybrać drogę.

Pierwotnie, wraz z jednym z kolegów planowaliśmy wspinaczkowe wejście po Stüdlgrat – ciekawej grani, gdzie trudności sięgają wyceny IV. Mieliśmy niezbędny sprzęt, doświadczenie i niezłą pogodę. Niestety, zawiodło zdrowie. Pierwszego dnia wyjazdu znajomy nabawił się bolesnej kontuzji i musiał zrezygnować z ambitniejszych wyjść. Zostałem więc bez partnera, co niejako zmusiło mnie do zmiany planów. Na szczęście, w pewnych warunkach, droga normalna pozwala na bezpieczne przejścia w pojedynkę.

Wejście na Grossglockner – co warto wiedzieć

Grossglockner mierzy 3798 metrów n.p.m. i jest najwyższym szczytem Austrii. Leży na terenie Wysokich Taurów, w podgrupie Glocknergruppe. Ze względu na swoją wysokość i niemałą atrakcyjność, jest jednym z częściej odwiedzanych szczytów na terenie Alp.

Grossglockner jest górą techniczną, a wejście na niego przeznaczone jest włącznie dla osób posiadających już trochę górskiego doświadczenia. Wycena drogi normalnej to według różnych źródeł PD lub PD+, co odpowiada mniej więcej II w skali UIAA albo naszemu tatrzańskiemu I/I+. Inne trasy posiadają większe trudności, a drugą najpopularniejszą jest prawdopodobnie droga przez grań Stüdlgrat o wycenie IV.

Wejście na Grossglockner to jednak nie tylko walka z trudnościami technicznymi. Sporym zagrożeniem są też lodowce, a i wysokość potrafi dać się we znaki osobom, które zlekceważą temat aklimatyzacji. Wśród innych ryzyk można wymienić załamania pogody, pobłądzenia, czy złą ocenę własnych możliwości kondycyjnych.

Z reguły, wspinaczka na Grossglockner trwa 2 dni. W pierwszy idzie się do któregoś ze schronisk (optymalnie Erzherzog Johann Hütte, ewentualnie położone niżej Stüdlhütte), drugi to atak szczytowy i zejście. Obrócenie w jeden dzień jest możliwe (i tak właśnie wyglądała moja wycieczka), jednak pod względem kondycyjnym jest to porównywalne z jednodniowym zrobieniem całej Orlej Perci od Kuźnic do Kuźnic.

Podczas wejścia, pewnym problemem mogą być też zatory na drodze. Ze względu na dużą popularność Grossglocknera, w okolicach szczytu porusza się też sporo wolniejszych i mniej doświadczonych zespołów. Nie jest może aż tak źle, jak na Giewoncie czy Rysach w szczycie sezonu, jednak warto z góry nastawić się na trochę czekania.

Co zabrać na Grossglockner? Lista sprzętu może się różnić w zależności od pory roku i warunków, jednak moim zdaniem, warto mieć:

  • sprzęt zimowy: raki, czekan turystyczny, stuptuty,
  • sprzęt wspinaczkowy: lina (może być 30 metrów), uprząż, karabinki, trochę „szpeju” do asekuracji (oczywiście da się bez tego, ale trzeba dobrze trafić z warunkami),
  • kask (Alpy są baaardzo kruche),
  • lonżę do via ferrat,
  • wyższe, nieprzemakalne buty (po południu ścieżki na lodowcach lubią zamieniać się w strumienie),
  • inne, dopasowane do warunków ubrania.

W kwestii dojazdu, chcąc wejść na Grossglockner drogą normalną, należy się dostać na parking pod Lucknerhaus. Najlepiej samochodem, choć jeżdżą też autobusy komunikacji publicznej. Jeśli wybierzemy tę pierwszą opcję, za postój zapłacimy 12 euro dziennie.

Relacja z wejścia na Grossglockner

Dojazd do Lucknerhaus

Tego dnia, z łóżek zrywamy się o 2:00. Szybki posiłek, pakowanie i do auta. Do celu daleko – mieszkamy w Obervellach, a docelowe Kals am Grossglockner leży ponad 80 kilometrów dalej. W tym terenie, to prawie 2 godziny jazdy, częściowo po wąskich, górskich drogach.

Końcówka podjazdu wita nas szlabanem, gdzie pobiera się bilet parkingowy. Sam parking (duży, nawet bardzo duży) znajduje się kawałek dalej. Tam zostawimy samochód i szykujemy się do drogi. Nim jednak ruszymy, próbujemy rozpoznać, gdzie i kiedy należy zapłacić. Dopiero po chwili odkrywamy, że robi się to w automacie, na maksymalnie pół godziny przed odjazdem. Całodzienny postój będzie kosztował 12 euro.

Podejście pod Lucknerhütte

Na początku mamy do wyboru dwa warianty trasy: możemy iść albo węższą ścieżką po prawej stronie strumienia Ködnitzbach, albo trzymać się szerokiej, bardziej wygodnej drogi przy jego przeciwnym brzegu. W tej chwili jest jeszcze ciemno, więc bez większych dylematów decydujemy się na drogę.

Początkowo jest tu dość płasko, później zaczynają się jakieś nieduże podejścia. Pokonujemy je przy pomocy serpentyn, lekko zwalniając pod ciężarem pełnych różnego sprzętu plecaków. W górnej części tego odcinka idziemy już praktycznie cały czas pod górę.

Wkrótce docieramy pod budynek schroniska Lucknerhütte. Tam robimy kilka minut przerwy, odpoczywając na którychś z licznych, obecnie nieużywanych ławek. Później postanawiamy się rozdzielić. Ja idę sam na drogę normalną, pozostała dwójka ma na ten dzień inne plany, więc i tak nie trzymalibyśmy się razem zbyt długo. Mi natomiast przyda się trochę sprężyć, bo jednak wejście jednodniowe nie pozwala na zbyt długie postoje.

Lucknerhütte
Krótki postój pod schroniskiem Lucknerhütte. W oddali widać już imponujący szczyt Grossglocknera.

Droga do schroniska Erzherzog Johann Hütte

Opuszczam okolicę schroniska i wchodzę na węższą ścieżkę, która prowadzi w górę doliny, niedaleko strumienia płynącego wyjątkowo głębokim korytem. Kawałek dalej mam rozdroże, które pozwala wybrać drogę do jednego z dwóch kolejnych schronisk: bliższego Stüdlhütte oraz położonego wyżej Erzherzog Johann Hütte. Wariantów jest kilka, ja decyduję się na ten prowadzący bezpośrednio do „Johanna”.

Szlak na Grossglockner
Ścieżka kawałek za Lucknerhütte.

Odbijam z prawo i zaczynam podejście po trawiastym zboczu. Idzie mi się dość dobrze, jednak staram się ograniczać prędkość, żeby oszczędzać siły na trudniejsze i wyżej położone odcinki. Niby wiem, że powinienem być zaaklimatyzowany, ale i tak nie mam pewności, jak mój organizm zachowa się na wysokości prawie 3800 metrów.

Nabierając wysokości, od czasu do czasu oglądam się do tyłu, gdzie rozgrywa się bardzo ładny wschód słońca. Póki co, pogoda jest świetna i według prognoz ma taka pozostać co najmniej do późnego popołudnia.

Grossglockner od Lucknerhaus
Trawiaste podejście niedługo po odbiciu w kierunku Erzherzog Johann Hütte.

Nachylenie zbocza wkrótce maleje, a z przodu pojawia się fantastyczny widok na dość wybitny szczyt Grossglocknera oraz kilka innych, położonych w pobliżu szczytów. Na mnie, całe to otoczenie robi niesamowite wrażenie.

Wejście na Grossglockner
Łatwiejszy odcinek tego trawiastego terenu. Na jakość oznaczenia szlaku zdecydowanie nie można narzekać.

Brązowe otoczenie nie ciągnie się już zbyt długo. Wkrótce ilość trawek się zmniejsza, ustępując piargom i porostom. Czuć, że z każdą minutą coraz bardziej wkraczam w wysokogórski teren. Gdzieś po drodze trafiam jeszcze na parę innych drogowskazów, jednak tu wiem, że należy po prostu trzymać kierunek na schronisko Erzherzog Johann Hütte.

Grossglockner, wejście
Trawiasty teren powoli ustępuje miejsca mniej lub bardziej kruchej skale.

Gdy spoglądam do góry, czasem widzę tam kable kolejki towarowej, które ciągną się z dołu doliny do Erzherzog Johann Hütte. To najwyżej położone z austriackich schronisk, a jego zaopatrzenie możliwe jest wyłącznie przy użyciu śmigłowca albo takiego włącznie wyciągu.

Szlak do schroniska Erzherzog Johann Hütte
Coraz bardziej piarżysty teren, a nad nim kable wyciągu towarowego, prowadzące do najwyżej położonego schroniska w Austrii.

Na dalszym odcinku czeka mnie przejście przez niewielki próg pokryty sypkim żwirem oraz różnej wielkości głazami. Nie jest ani trudny, ani szczególnie stromy, choć w porównaniu w terenem pokonywanym przed chwilą, trzeba tu włożyć nieco więcej wysiłku.

Szlak do Erzherzog Johann Hütte
Krótkie podejście wśród żwiru i kamieni.

Za tym podejściem idę jeszcze kawałek w łatwiejszym terenie, a później docieram do krawędzi lodowca. Niestety, w tym miejscu szlak się urywa. Przez chwilę próbuję jeszcze odnaleźć oznaczenia w okolicy, ale nic z tego. Dalszą drogę będzie trzeba wykombinować samemu. Do podobnych wniosków dochodzi dwójka Austriaków, którzy szli tuż za mną.

Lodowiec w drodze do Erzherzog Johann Hütte
Na skraju lodowca, gdzie na jakiś czas urywają się oznaczenia szlaku.

Wyciągam mapę i sprawdzam ogólny przebieg trasy. Widzę, że przebiega ona przez lodowiec, niedaleko miejsca, w którym się znajduję. Tylko czy faktycznie jest sens tam wchodzić? Teraz jest on bardzo twardy i śliski, a do tego ryzykowałbym kontakt ze szczelinami. Może lepiej trzymać się piargów po prawej stronie? Wcale nie wyglądają gorzej niż to, z czym nierzadko mierzę się w Tatrach.

Kolejny fragment trasy pokonuję więc po piargach. Teren jest sypki i nierówny, a niektóre kamienie oblodzone. Trzeba bardzo uważać, jednak przemieszczam się przez to wszystko dość sprawnie, powiększając przewagę nad spotkanymi wcześniej Austriakami. Wkrótce jednak i ja zostaję dogoniony. To kolejny „lokals”, choć ten kondycję ma naprawdę imponującą – całą trasę od parkingu przebiegł w tempie dwukrotnie szybszym od mojego!

Lodowiec pod Erzherzog Johann Hütte
Przejście po piargach wzdłuż prawej krawędzi lodowca.

Poruszając się między lodowcem a ścianą po prawej stronie, wypatruję skrętu na via ferratę, która ma mnie poprowadzić w stronę schroniska. Od jakiegoś czasu mam podejrzenie, gdzie ów skręt może się znajdować i faktycznie, przepuszczenia się sprawdzają. Schodzę więc z piargów na skały i tam zakładam sprzęt do autoasekuracji.

Erzherzog Johann Hütte, podejście pod ferratę
Zejście z lodowca na via ferratę prowadzącą do schroniska Erzherzog Johann Hütte.

Z tego miejsca, praktycznie aż do schroniska będę miał sztuczne ubezpieczenia. Nie są one jednak ciągłe. Między odcinkami stalowej linki, w łatwiejszym terenie zdarza się sporo przerw. Sama ferrata posiada wycenę B, więc dla bardziej doświadczonych osób nie będzie to nic wymagającego. Asekuracja jest oczywiście wskazana, choć wiele osób pewnie poradzi sobie bez niej.

Początek „żelaznej drogi” wymaga cofnięcia się kawałek i dotarcia na grań przy pomocy stalowych linek, kilku klamer i drewnianych stopni. Później ubezpieczenia na chwilę znikają, a ja muszę trochę podejść po wilgotnych i gładkich płytach. Teren wymaga ostrożności, ale za to po lewej stronie mogę podziwiać pozostający w dole lodowiec. Im wyżej, tym więcej w nim szerokich, często również dość głębokich szczelin.

Erzherzog Johann Hütte, ferrata
Dolne odcinki via ferraty.

W ciągu następnych kilkudziesięciu minut podchodzę dalej po grani. Jest krucha, miejscami eksponowana, ale technicznie niezbyt wymagającą. Poza tym, wszystko, co trudniejsze, jest dobrze ubezpieczone.

Erzherzog Johann Hütte, via ferrata
Przejście granią w stronę Erzherzog Johann Hütte.

W pewnej chwili mijam drugie z wejść na grań, znajdujące się w wyższej części lodowca. To jest dość strome i ma formę długiej drabinki z klamer. Ciężki mi jednak powiedzieć, który z wariantów dostania się tutaj jest bardziej optymalny.

Ponad tym miejscem znajduje się inna drabinka, tym razem z drewnianych stopni. Podchodzę nią przez chwilę, a potem trafiam na krótki fragment pełen kruszyzny. Chwilę później grań znów robi się bardziej lita. Wracają też ubezpieczenia, które ostatecznie doprowadzają mnie pod budynek leżącego na wysokości 3454 metrów schroniska.

Drewniane stopnie gdzieś w środku via ferraty.
Ferrata do Erzherzog Johann Hütte
A to już jedne z ostatnich ubezpieczeń.

Przy schronisku trwają obecnie jakieś drobne prace remontowo-budowlane. Jest też kilka ekip wspinaczy. Część już wróciła z porannych ataków szczytowych, inne dopiero szykują się do wyjścia. Ja też postanawiam zrobić tu chwilę przerwy przed porwaniem się na kolejny, już bardziej wymagający fragment trasy. Teoretycznie, zostało mi około 2 godziny podejścia, choć sporo będzie zależeć od warunków oraz zatorów na drodze.

Erzherzog Johann Hütte
Schronisko Erzherzog Johann Hütte.

Grossglockner – wejście od Erzherzog Johann Hütte

Parę minut siedzenia na ławce i ruszam dalej. Stąd droga na szczyt nie jest już oznaczona, choć przy dobrej widoczności i dużej liczbie innych zespołów, raczej ciężko pobłądzić. Ścieżki na lodowcu są wyraźne, a wejście na grań i dalsza droga na wierzchołek dość oczywiste.

Za schroniskiem przez moment idę po skałach, potem wchodzę na lodowiec. Tu poruszam się blisko jego lewej krawędzi. Mógłbym co prawda z łatwością ominąć ten odcinek, ale raczej nie ma sensu. Jest płasko, bez szczelin i innych zagrożeń, więc tak będzie szybciej. Tu nawet jeszcze raków nie muszę zakładać.

Grossglockner od Erzherzog Johann Hütte
Pierwszy fragment lodowca za schroniskiem.

Spędziwszy kilka minut na śniegu, znów trafiam w skalisty teren. Tu także jest łatwo, więc do kolejnej części lodowca docieram sprawnie i bez najmniejszych problemów. Nim jednak na nią wejdę, zatrzymuję się i zakładam na siebie trochę zimowego sprzętu: czekan, raki i stuptuty zdecydowanie mi się tu przydadzą.

Grossglockner od schroniska Erzherzog Johann Hütte
W drodze na górną część lodowca.

Wchodzę na śnieg i zaczynam podchodzić szerokimi zakosami. Nie jest stromo, mam wydeptaną ścieżkę, ale i tak muszę bardzo uważać. Przy obecnych warunkach lód jest tak twardy, że szybkie wbicie w niego czekana jest praktycznie niemożliwe. Wątpię, by jakiekolwiek hamowanie przy upadku było tu realne.

Lodowiec pod Grossglocknerem
Przejście przez lodowiec pod Grossglocknerem.

Po kilku zakrętach podejście się kończy. Tu odbijam w lewo i przez jakiś czas podchodzę w stronę skalistej części szczytu. Na tym fragmencie lód miesza się ze żwirem i luźno leżącymi kamieniami. Potem robi się stromiej. Nachylenie znów nie jest jakieś szczególnie duże, ale przez to paskudne podłoże, nie mogę sobie pozwolić na upadek. Z tego właśnie powodu rezygnuję ze skrótu, który pozwoliłby mi się dostać szybciej pod skały. Lepiej pójść zakosami i nie ryzykować poślizgnięcia.

Grossglockner, lodowiec
Podejście pod skalistą część szczytu.

Gdy dochodzę pod skały, trafiam na spory zator. Kilka ekip akurat schodzi i blokuje poręczówki. Mimo, że wiszą ich dwa zestawy, oba są aktualnie zajęte, więc muszę chwilę poczekać. W międzyczasie udaje mi się popytać jednego ze schodzących, czy wyżej będę jeszcze potrzebował raków. Okazuje się, że grań jest sucha, więc po zejściu z lodowca sprzęt zimowy będzie można odłożyć.

Grossglockner, liny poręczowe
Chwilowy korek pod poręczówkami. Tu zarówno lewy jak i prawy zestaw służy do poruszania się w obie strony.

Po kilku minutach w końcu udaje mi się dostać do lin. Przez chwilę nikt nie schodzi, więc mogę się wpiąć i zacząć pokonywać kolejne segmenty. Jest bardzo stromo, a gruba lina okazuje się mniej wygodna niż stalowe linki znane z via ferrat. Cały odcinek jest siłowy i moim zdaniem, tego dnia była to najtrudniejsza część całej drogi.

Grossglockner, poręczówki
Podejście po grubych poręczówkach.

Po kilku segmentach liny się kończą, a teren robi łatwiejszy. W jakimś wygodnym miejscu znów się zatrzymuję, ściągam raki i przypinam czekan do plecaka – dalej się już nie przyda (niektórzy zostawiają czekany wbite na krawędzi lodowca, ale sam wolę nie spuszczać swojego sprzętu z oka, nawet w teoretycznie bezpiecznej Austrii).

Teren powyżej poręczówek jest umiarkowanie stromy i technicznie łatwy, ale bardzo kruchy. Zagrożeniem są tu nie tylko luźno leżące kamienie, ale też ziemia wystająca spomiędzy głazów. Nawet przy suchej skale poślizgnąć się tu nietrudno.

Podejście na Kleinglockner
Kruche podejście w stronę grani (spojrzenie w dół, na pokonany już kawałek).

Tuż przed wejściem na grań pojawia się stroma, kilkumetrowa skałka. Jej pokonanie ułatwia kilka klamer, jednak są one rozmieszczone dość daleko od siebie. Bardziej przypominają te znane z Batyżowieckiej Próby niż na przykład Orlej Perci – czasem trzeba wysoko sięgnąć i odpowiednio się ustawić, ale generalnie, nie jest to nic bardzo wymagającego.

Po dotarciu na grań odbijam w prawo i zaczynam podejście na Kleinglockner, czyli pomniejszy szczyt, położony kawałek przed głównym wierzchołkiem. Od teraz, czeka mnie już pokonywanie technicznych trudności, miejscami w terenie dość eksponowanym. Wycena dochodzi tu do II w skali UIAA, co odpowiada tatrzańskiemu I/I+.

W początkowym odcinku, grań ciągnie się wyraźnie w górę, przed samym Kleinglocknerem teren jest bardziej poziomy. W trudniejszych miejscach ze skał wystają pionowe pręty, o które można oplatać linę w ramach lotnej asekuracji. Tak poruszają się praktycznie wszystkie grupy prowadzone przez przewodników, a także kilka innych zespołów. Osób takich jak ja, czyli idących dość szybko i bez asekuracji, raczej nie ma za wiele.

Kleinglockner
Pręty do oplatania liny mijane w drodze na Kleinglockner. W tle widać już wierzchołek Grossglocknera.

Minąwszy Kleinglockner, muszę się obniżyć parę metrów na niewielką przełączkę. Ten odcinek jest ubezpieczony króciutką ferratą o wycenie C, jednak zanim będę mógł jej użyć minie parę minut. Znowu utworzył się zator z osób wracających ze szczytu. W końcu się jednak udaje i minutę później jestem już na wąskiej przełączce, stojąc w kolejnym korku.

Zejście z Kleinglocknera
Krótka ferrata za C na zejściu z Kleinglocknera.

Na szczęście, tu udaje mi się dogadać ze schodzącą grupą. Pozwalają mi użyć początkowej, leżącej tuż nad przełęczą klamry, a potem odbić na bok i przejść obok nich. Tu skała jest już dość lita i dobrze urzeźbiona, więc taki „jedynkowy” teren nie stanowi żadnego problemu.

Grossglockner, wierzchołek
Wejście na wierzchołek Grossglocknera.

Z czasem grań robi się bardziej pozioma i łatwiejsza. W pewnej chwili zauważam krzyż. Wygląda na to, że do szczytu jest już naprawdę blisko. Zostały jakieś 2 minuty niezbyt wymagającego podejścia. Dociera do mnie, że teraz już na pewno się uda.

I faktycznie, udaje się! Grossglockner zdobyty. W niezłym stylu, po niecałych 6 godzinach podejścia i po kilku latach marzeń o tym pięknym szczycie. Obyło się bez problemów, również z wysokością. Czuję się świetnie, choć pewnie sporo zawdzięczam wcześniejszym wejściom aklimatyzacyjnym na Grosser Hafner i Säuleck. Pod względem technicznym, było nawet łatwiej niż myślałem, choć muszę przyznać, że pomijając stan lodowca, trafiłem tu na bardzo dobrze warunki. Niezbyt często zdarza się, żeby grań była kompletnie sucha.

Mimo ogólnie sporego ruchu na górze, teraz wierzchołek zajmuje tylko parę osób. Mam więc dużo miejsca, by trochę po nim pochodzić oraz porozglądać się po okolicy. Pogoda wciąż jest świetna – oprócz kilku niewielkich chmur, widoków praktycznie nic nie zasłania. Obowiązkowo, przyglądam się też temu słynnemu, całkiem dużemu krzyżowi, który ustawiono tu grubo ponad 100 lat temu.

Grossglockner, krzyż
Autor bloga pod krzyżem na szczycie Grossglocknera.
Grossglockner, widoki
Widoki na południu. Po prawej stronie znajduje się dolina, którą przyszedłem na szczyt z parkingu przy Lucknerhaus.
Widoki z Grossglocknera
Lodowce po północnej stronie.
Grossglockner, grań
Grań prowadząca na wierzchołek od strony Kleinglocknera.

Zejście Grossglockner – Erzherzog Johann Hütte

Choć chciałbym tu zostać o wiele dłużej, w końcu decyduję się schodzić. Na szczyt dociera coraz więcej osób, zauważam też przyrost warstwy chmur. Niby pogoda powinna się utrzymać do wieczora, ale mam przed sobą jeszcze naprawdę długie zejście.

Obracam się w stronę Kleinglocknera i zaczynam marsz ku przełączce oddzielające oba wierzchołki. Początek jest łatwy, potem mam trochę jedynkowych trudności. Za przełączką czeka mnie natomiast krótka farrata, a później spory zator na szczycie. Najpierw muszę trochę poczekać, potem udaje mi się jakoś obejść te wolno poruszające się zespoły.

Gdy grań zaczyna się obniżać, trudności znów nieco rosną. Teren jest jednak dość szeroki, więc mogę nieco przyspieszyć i nie przejmować się tłokiem na drodze. W końcu docieram do miejsca, gdzie należy skręcić w lewo i kierować się w stronę lodowca. Tu najpierw czeka mnie kilka klamer, potem to nieprzyjemne, kruche zejście do poręczówek.

Grossglockner, zejście
Zejście z Grossglocknera w stronę lodowca.

Na linach znów korki. Mam więc czas, żeby założyć raki, które lepiej mieć na nogach zanim stanie się na lodowcu – pod skałami raczej nie ma dziś płaskiego i bezpiecznego miejsca. Gdy wszystko jest gotowe, znów czekam na swoją kolej. Tak właściwie, to na tym zejściu głównie czekam. Gdyby nie inne zespoły, poszłoby co najmniej dwukrotnie szybciej.

Samo opuszczanie się na poręczówkach ponownie oceniam jako dość wymagające. W rakach schodzi się średnio wygodnie, a pewne trzymanie tych grubych lin pochłania sporo siły. Na szczęście, to tylko parę minut, po których dostaję się na śnieg (albo raczej lód) i zaczynam kolejny wymagający ostrożności odcinek.

Tym razem, warunki na lodowcu są jednak inne niż rano. Po wydeptanej ścieżce płynie woda i to w takiej ilości, że gdyby nie wodoodporność moich butów, dość szybko skończyłoby się ich przemoczeniem. Sam czekan jest natomiast równie nieprzydatny co wcześniej – w razie poślizgnięcia lód jest tu zbyt twardy na skuteczne hamowanie.

Gdy mam już za sobą tą stromą, pokrytą gruzem część, przez chwilę idę po bardziej płaskim terenie, a później skręcam w prawo przy drogowskazie. Kolejny odcinek jest już czystszy i mniej ryzykowny. W pewnej chwili pozwalam sobie nawet na skrót, którym szybciej dostaję się na kamienie.

Grossglockner, zejście do Erzherzog Johann Hütte
Drogowskaz na schronisko Erzherzog Johann Hütte gdzieś w środku zejścia lodowcem.

Za lodowcem ściągam raki i robię krótką przerwę na jedzenie. Najtrudniejszy odcinek mam za sobą, teraz już tylko długie schodzenie w niezbyt trudnym terenie.

Po zakończeniu postoju ruszam dalej w stronę schroniska. Idę chwilę po kruchym terenie, za nim jeszcze kawałek po płaskim płacie śniegu i docieram pod budynek. Tam urządzam sobie jeszcze jedną przerwę, by po raz ostatni napatrzeć się na ten imponujący, najwyższy w Austrii wierzchołek.

Zejście spod Erzherzog Johann Hütte do Lucknerhaus

Za schroniskiem czeka mnie trochę zejścia po ubezpieczonej via ferratą grani. W porównaniu do tego, co miałem wyżej, ten fragment nie wydaje się już wymagający. Mało gdzie chce mi się wpinać, więc stalową linkę traktuję tak, jakby była zwykłym łańcuchem w Tatrach.

Erzherzog Johann Hütte, zejście
Zejście via ferratą poniżej Erzherzog Johann Hütte.

Poniżej ferraty trafiam na piargi zalegające przy krawędzi lodowca. Idę po nich kawałek, jednak później decyduję się na schodzenie po śniegu. Szczeliny są malutkie, a słońce roztopiło pokrywę na tyle, że idzie się po niej wygodnie nawet bez raków. Tak jest też o wiele szybciej.

Erzherzog Johann Hütte, zejście na lodowiec
Zejście na lodowiec poniżej ferraty.

Dotarłszy na koniec lodowca, wchodzę na wyraźną ścieżkę wśród kruszyzny i to nią przez chwilę pokonuję drogę w dół doliny. W międzyczasie obserwuję, jak na niebie pojawia się coraz więcej chmur. Im później, tym mniej stabilna będzie dzisiejsza pogoda. Jak się potem okaże, wieczorem spadnie nawet trochę deszczu, a w oddali przejdą burze.

Zejście z Grossglocknera
Kamienisty odcinek kawałek za lodowcem.

Wkrótce zaczyna wracać roślinność. Najpierw w postaci porostów i małych skupisk trawy, później jako większe, zielono-brązowe obszary. Schodzi się dobrze, choć tempo mam mocno przeciętne. Cała trasa trochę daje popalić, szczególnie jeśli pokonuje się ją z ciężkim plecakiem.

Zejście do Lucknerhütte
Zejście po trawkach w stronę Lucknerhütte.
Szlak do Lucknerhütte
Stąd dobrze widać już duży, położony w oddali parking.

Z czasem docieram do skrzyżowania szlaków na dnie doliny. Tam odbijam w stronę Lucknerhütte i jeszcze przez moment maszeruję w okolicę budynku. Pod samo schronisko jednak nie podchodzę – po prostu je mijam i schodzę na szeroką szutrówkę poniżej.

Grossglockner, zejście na parking
Szutrowa droga poniżej Lucknerhütte.

Wygodną drogą pokonuję kilka zakrętów, które sprowadzają mnie przez kolejne piętro doliny. Tam, na wysokości strumienia, decyduję się na inny wariant niż ten, którym poruszałem się rano. Skręcam w stronę strumienia i tamtejszą, już wyraźnie węższą ścieżką pokonuję ostatni odcinek dzielący mnie od parkingu. Przejście kończę po niecałych dwunastu godzinach od startu.

Wejście na Grossglockner – podsumowanie

Ależ to była piękna wycieczka! Co prawda, nie wszystko poszło zgodnie z pierwotnymi założeniami, ale i tak było świetnie i z ogromną dawką satysfakcji. Wszedłem na wymarzony, już całkiem wysoki szczyt, i to w świetnych warunkach, dających mi również widok na setki, jak nie tysiące innych alpejskich wierzchołków. Dla mnie to najwyższa zdobyta do tej pory góra, a pod niektórymi względami również najbardziej wymagająca. Po raz pierwszy miałem dziś okazję chodzić po lodowcu, a także pokonać grubo ponad 2000 metrów przewyższenia z załadowanym do pełna plecakiem. Z pewnością będzie to jedno z tych wejść, które zapamiętam na zawsze.

A co mogę napisać o Grossglocknerze dla innych? Zdecydowanie jest to jeden z najbardziej znanych i najczęściej odwiedzanych szczytów w Alpach. Bywa zatłoczony, lecz myślę, że i tak warto rozważyć taką wspinaczkę. To naprawdę niezła propozycja dla kogoś, kto chce wejść gdzieś wyżej oraz zasmakować różnych trudności, z którymi można się mierzyć w tych górach. Mamy tu długie doliny, via ferraty, lodowce, poręczówki, trochę kruszyzny i eksponowanej grani, a więc w sam raz jak na niezłą alpejską przygodę dla nieco bardziej zaawansowanych górołazów.

5 komentarzy

Skomentuj verddu Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *