Szpiglasowy Wierch i Wrota Chałubińskiego zimą
Zimowe wejście na Szpiglasowy Wierch, ze względu na duże zagrożenie lawinowe, uchodzi za niebezpieczną wyprawę. Przy dobrych warunkach, jest jednak możliwe i zdecydowanie warte wysiłku. Szpiglas to przecież jeden z najpiękniejszych punktów widokowych w całych polskich Tatrach!
Poniedziałkowy poranek. Od sobotniego wypadu na Starorobociański Wierch nie minęło nawet 48 godzin. Siedzę przed komputerem w pracy, gdzieś w przerwie pomiędzy zadaniami sprawdzając pogodę w Tatrach. Wtorek ma być przepiękny: dość ciepło, bezchmurnie, lekki wiatr. Do tego lawinowa „jedynka”. W kolejnych dniach załamanie pogody.
W głowie rodzi się pomysł, który nie daje spokoju przez kolejne godziny. Chcę tej zimy zdobyć Szpiglasowy Wierch, ale wiem, że to dość niebezpieczna góra. Okazji nie będzie wiele, to musi się odbyć właśnie w taki dzień, jak jutro. Tyle, że musiałbym znowu brać urlop z jednodniowym wyprzedzeniem. Już piąty w przeciągu miesiąca!
Na szczęście pozwolili. Pogadałem z zespołem i w sumie nikt nie miał nic przeciwko. Elastyczny czas pracy to zdecydowanie jeden z moich ulubionych aspektów pracy programisty.
Szpiglasowy Wierch zimą – trudności i zagrożenia
Letnie wejście na Szpiglasowy Wierch często polecane jest osobom, które chcą zacząć swoją przygodę z nieco trudniejszymi tatrzańskimi szlakami. Pod przełęczą, od strony Doliny Pięciu Stawów znajduje się kilka łańcuchów, trzeba używać rąk i sprawdzić się w lekko eksponowanym terenie. Długość szlaku (około 9 – 10 godzin) i parę stromych podejść jest też dobrym sprawdzianem dla kondycji turysty. Włożony trud wynagradzają widoki z przełęczy i pobliskiego szczytu – przy dobrej widoczności są po prostu fenomenalne.
Ok, zatem mamy do czynienia z niezbyt trudnym szlakiem dla średnio-zaawansowanych. Co zmienia zima? Okazuje się, że całkiem sporo. O tej porze roku wycieczka na Szpiglas to już wyzwanie dla doświadczonych, odpowiednie wyposażonych i przede wszystkim – bardzo ostrożnych turystów.
Pierwsza rzecz: zagrożenie lawinowe. Podobnie, jak zimowy szlak na Rysy, trasę prowadzącą na Szpiglas przecina wiele torów lawinowych. Co roku, ze zboczy Miedzianego schodzi kilka dużych lawin, czasem zabierając ze sobą nie tylko śnieg, ale i ludzkie życia. Na przestrzeni lat zginęło tu wiele osób, w tym również kilku ratowników TOPR-u. Według mnie, takie wejście powinno być realizowane wyłącznie przy dobrej pogodzie i lawinowej „jedynce”.
Kolejna kwestia to przebieg zimowych wariantów szlaku. Zarówno od Doliny Pięciu Stawów, jak i od Morskiego Oka trasa ma zmieniony przebieg. Letnie wersje są po prostu zbyt niebezpieczne, więc wytycza się inne. Nie podam co prawda, jak dokładnie one wyglądają (bo w zależności od warunków mogą się nieco różnić), ale w relacji poniżej zamieszczę opis tras, z których ja miałem okazję korzystać.
Ze zmienionymi szlakami wiąże się problem nawigacji i orientacji z terenie. Nie ma namalowanych na kamieniach oznaczeń, a istniejący ślad może być szybko zasypywany przez wiatr. Dodając do tego kiepską widoczność (w Dolinie Pięciu Stawów nie jest to rzadkość – sam miałem z nią do czynienia rok temu podczas wejścia na Zawrat), mamy gotowy scenariusz na zabłądzenie.
Pod względem sprzętowym, należy się wyposażyć z raki i turystyczny czekan. Dobrze, by nie była to jednak pierwsza wycieczka, podczas której będzie się tych rzeczy używać. Zalecam choć trochę wcześniejszego doświadczenia.
Relacja z zimowego wejścia na Szpiglasowy Wierch
Dojazd do Zakopanego i Palenicy
Początkowo rozglądałem się za możliwością dołączeniem do kogoś, kto by jechał w Tatry z Krakowa i miał wolne miejsca w samochodzie. Niestety, w tygodniu takie okazje nie trafiają się często, więc został autobus.
W takim razie, decyduję się na standardowy wariant, który tej zimy stosowałem już pewnie z 4 – 5 razy. Myślę, że można to już śmiało nazywać rutyną. Budzik o 3:45, toaleta, szybkie śniadanie, pakowanie wcześniej przygotowanych rzeczy, po czym marsz na dworzec. O 4:58 mam autobus firmy AD Euro Trans, który choć jedzie znad morza, w Krakowie niemal zawsze jest punktualnie, a do Zakopanego dociera parę minut po 7-mej.
W stolicy Tatr przesiadka do czekającego już busa do Palenicy, chwila czekania na komplet pasażerów i ruszamy. Pół godziny później jestem już na starcie szlaku. Jest dopiero 7:51, więc poszło nawet sprawniej niż zakładałem.
Zimą do Doliny Pięciu Stawów
Pierwsze pół godziny spędzam na znanej przez wszystkich, ale nielubianej chyba przez nikogo asfaltówce. Czerwony szlak prowadzi nią w stronę Morskiego Oka. Teraz, na szczęście, nie muszę pokonywać tego odcinka w całości. Za Wodogrzmotami Mickiewicza skręcam w prawo i oznaczoną na zielono trasą udaję się przez Dolinę Roztoki ku Pięciu Stawom.
Po przejściu kilkudziesięciu metrów decyduję się założyć raki. Dość szybko, ale skoro jest ślisko, to po co się męczyć. Niech sprzęt pracuje, a nie tylko ciąży w plecaku.
Szlak przez Dolinę Roztoki jest dość długi i bywa monotonny, ale na szczęście nie zdążył mi się jeszcze znudzić. Pogodę mam ładną, widoki ciekawe, a ludzi tu niewielu, więc można spokojnie iść i słuchać płynącego w pobliżu ścieżki strumienia.
Trasa wykorzystywana jest nie tylko przez pieszych. Służy również jako droga zaopatrzeniowa dla znajdującego się przy Stawach schroniska. Jest ono najwyżej położonym w Polsce i bodajże jedynym, do którego nie można dojechać samochodem. Niezbędne rzeczy dowozi się więc pod dolną stację wyciągu towarowego, a później wciąga po linach do góry. W zależności od warunków, dostawa może odbywać się traktorem, quadem lub skuterem śnieżnym.
Po niecałej godzinie marszu doliną, docieram do wspomnianego przed chwilą wyciągu. Do tej pory podejścia były delikatne i raczej nie dało się nimi zmęczyć. Teraz sytuacja się zmieni. Latem miałbym do wyboru dwie trasy: zieloną przy wodospadzie Siklawa oraz czarną bezpośrednio pod schronisko. Ta pierwsza, ze względu na lawiny nie jest jednak używana zimą, a druga ma nieco zmieniony przebieg.
Zaczynam wspinaczkę. Raki już mam, więc po prostu powoli nabieram wysokość, od czasu do czasu wyprzedzając gorzej radzące sobie osoby – bywa ślisko, więc w butach bez kolców nie jest im łatwo. Mniej więcej w połowie ścieżka rozdziela się. Mogę iść prosto, wariantem standardowym (korzystałem z niego ostatnio podczas wejścia na Kozi Wierch) lub skorzystać ze skrótu przez górną część Litworowego Żlebu, który powstał pewnie ze względu na dobre warunki śniegowe w ostatnich dniach.
Wybieram skrót. Wygląda na dobrze przetarty, a poza tym ktoś przede mną już nim idzie, więc sam też zakładam, że to może być dobry pomysł. I początkowo faktycznie jest. Ścieżka z czasem staje się jednak coraz bardziej nachylona, a ślady, które z daleka wyglądały na wyraźne, na miejscu okazują się lekko zasypane śniegiem mającym tendencję od osuwania się pod naciskiem buta. Po koniec, na wszelki wypadek, sięgam po czekan, czego na pewno nie zrobiłbym idąc typowym dla zimowych warunków wariantem.
Szpiglasowy Wierch od Doliny Pięciu Stawów – wariant zimowy
Wychodzę pod górną stacją towarowego wyciągu, mijam schronisko i od razu ruszam ku zamarzniętej tafli Przedniego Stawu. To tędy prowadzi zimowa wersja szlaku na Szpiglas. Latem powinienem trzymać się niebieskiego koloru na ścieżce po północnej stronie stawów. Minąć odejścia na Krzyżne i Kozi Wiech, a dopiero później skręcić na żółty szlak i rozpocząć podchodzenie pomiędzy Wielkim a Czarnym Stawem. Teraz jednak mogę zapomnieć o tej wersji i trzymam się innej, wytyczonej w bezpieczniejszy dla zimowych warunków sposób.
Za Przednim Stawem podchodzę na niewielkie wzniesienie prowadzące w okolice szczytu o nazwie Niedźwiedź. Na sam wierzchołek jednak nie docieram. Zaczynam trawers Miedzianego, mijając kolejno Hruby Piarg (największy w całej dolinie stożek usypany z piargu – teraz oczywiście pod śniegiem) i Miedziany Kostur (skalne żebro opadające z Miedzianego).
Wędrówka nie sprawia problemów. Wysokość nabieram powoli, stromizn nie ma, a ślad, choć na niektórych odcinkach już częściowo zawiany, nie pozostawia wątpliwości co do dalszej drogi.
Za Miedzianym Kosturem skręcam w lewo i kontynuuję trawers. Teraz jest jednak nieco trudniej. Rośnie nachylenie zarówno ścieżki, którą idę, jak i zbocza po prawej stronie. Tu już lepiej uważać, bo przy ewentualnym upadku, można by zjechać daleko w dół.
Później strome zbocze się kończy, a ja wchodzę w dość płaski i łatwy teren. Ścieżka rozdziela się: jeden wariant prowadzi prosto, inny łagodnie skręca w prawo i do finalnego podejścia pod przełęcz dociera nieco szerszym łukiem. Wybieram drugą opcję, ponieważ wygląda na lepiej przetartą.
Ostatecznie i tak trochę brodzę w nawianym śniegu. Są miejsca, gdzie buty zapadają się na kilkanaście centymetrów. Choć jest płasko, nie idzie się zbyt wygodnie.
W końcu docieram pod ścianę. Nachylenie znacznie wzrasta. Znów do wyboru mam dwie opcje: na powyższym zdjęciu nieco przypominają trapez. Wybieram wariant po prawej, czyli najpierw podejście, a później trawers. Znów sięgam po czekan do asekuracji i zaczynam nabierać wysokości. Po paru minutach jestem u góry i mogę ruszać ku przełęczy, dobrze przetartą ścieżką wzdłuż zbocza.
Chwilę później docieram do najciekawszego, a zarazem najtrudniejszego momentu szlaku. Odcinek bezpośrednio pod przełęczą cechuje się umiarkowaną ekspozycją i został ubezpieczony łańcuchami. Zimą mogą być one oczywiście zasypane, lecz dziś niemal wszystkie wystają spod śniegu.
Okazuje się jednak, że niekoniecznie warto po nie sięgać. Śnieg jest dobrze zmrożony, a chodzący tędy wcześniej ludzie pozostawili niezłej jakości stopnie, po których mogę po prostu wchodzić. Nic trudnego. Szczerze mówiąc, pod względem technicznym nie różni się to wiele od podejścia, które robiłem parę minut temu. Jedynie świadomość stromych i kamienistych zboczy po prawej stronie może bardziej działać na wyobraźnię.
„Łańcuchowy” odcinek to dzisiaj jakieś 3 – 5 minut zabawy. Niewiele. Mijam ostatnie żelastwo, skręcam w lewo i wychodzę na przełęcz. Uwielbiam ten moment. Nagle trud się kończy i pojawiają zapierające dech w piersiach widoki. Wspominałem już, że tutejsze należą do najlepszych w Tatrach?
Choć jest to kuszące, nie zatrzymuję się tu na długo. Niemal od razu ruszam w stronę szczytu. Wiem, że tam widoki wcale nie będą gorsze.
Podejście jest dość łatwe, choć w jednym miejscu muszę przejść wąską ścieżka z przepaściami po obu stronach. Nie jest to jednak długi odcinek – tylko parę kroków. Później jest już szeroko i bez zagrożeń, choć rośnie nachylenie. Powoli pokonuję ostatnie pionowe metry i około 10 minutach od startu z przełęczy staję na wierzchołku Szpiglasowego Wierchu.
Szczyt dzielę z innym zdobywcą, który wszedł tu chwilę wcześniej. Od razu nawiązujemy miłą rozmowę, którą ciągniemy przez kolejne kilkanaście minut. Później on schodzi, a ja mam to piękne miejsce tylko dla siebie. Choć trochę wieje, i tak jest na tyle ciepło, że mogę tu spędzić trochę czasu. Z wejściem uwinąłem się dość szybko (około 3:15 h od Palenicy), więc naprawdę nigdzie nie muszę się spieszyć.
Zejście do Doliny za Mnichem
W końcu żegnam się ze szczytem i z lekkim żalem ruszam ku przełęczy. Docieram tam po paru minutach, a na miejscu zastaję liczną grupę, która nie może się dogadać w kwestii wejścia na wierzchołek (bo ponoć jest tam trudniej niż na podejściu od Doliny Pięciu Stawów – moim zdaniem kompletna nieprawda). Ostatecznie, część idzie do góry, reszta decyduje się skończyć podejście tutaj.
Ja natomiast skręcam w prawo i zaczynam zejście w stronę Doliny za Mnichem. Zimą jednak Ceprostrada (potoczna nazwa żółtego szlaku od Morskiego Oka na Szpiglasową Przełęcz) nie istnieje. Ze względu na zagrożenie lawinowe schodzi się nieco innym wariantem. Bardziej stromym, ale wydaje mi się, że przez to i krótszym.
Zamiast, jak w lecie, schodzić zakosami, idę prosto w dół, szybko wytracając wysokość. Dopiero po pewnym czasie ścieżka skręca i zaczyna się długi trawers południowego zbocza Miedzianego.
O ile początek zejścia z przełęczy wymagał ostrożności i uważnego stawiania kroków, teraz już nie ma się czego obawiać. Spokojnie schodzę w dół, oglądając otaczające Morskie Oko granie i wierzchołki. Po prawej stronie dobrze widzę też ścieżkę prowadzącą na Wrota Chałubińskiego – niewielką przełęcz na głównej grani Tatr, latem dostępną czerwonym szlakiem.
Planując tę wycieczkę, dopuszczałem myśl, że oprócz Szpiglasowego Wierchu, wejdę też na Wrota. To w sumie nie aż tak daleko (pewnie z 1,5 godziny ekstra), a przyjeżdżać kiedy indziej, żeby wejść tylko tam, pewnie by mi się nie chciało. Jeśli więc będę miał wystarczający zapas czasu, Wrota odwiedzę niejako przy okazji. Kiedyś latem też zdobywałem je w podobny sposób, wracając z wycieczki na Mięguszowiecki Szczyt Czarny.
Z czasem stoję dobrze. Jest dopiero parę minut po 12-stej, więc kiedy docieram do Doliny za Mnichem, skręcam w prawo i zaczynam marsz w stronę Wrót.
Zimą na Wrota Chałubińskiego
W tym przypadku, trasa bardzo przypomina letni wariant. Nie jest to zresztą trudny orientacyjnie szlak. Najpierw idzie się dnem Doliny za Mnichem, a później dość stromo pod górę, aż na przełęcz. Przy dobrej pogodzie, wyliczone na około godzinę podejście ma się cały czas przed oczami.
Wygląda na to, że szlak będę miał tylko dla siebie. Od miejsca, w którym stoję, aż po samą górę nie zauważyłem ani jednej osoby. Wiem jednak, że ktoś niedawno tędy szedł – widziałem dwie osoby podczas zejścia ze Szpiglasowej Przełęczy. Pozostałością po nich są również świeże ślady, z których teraz chętnie korzystam. Gdyby nie one, musiałbym iść po nawianym, zapadającym się śniegu.
Początek jest płaski i pozbawiony jakichkolwiek trudności. No chyba, że za taką uznamy wiejący coraz mocniej wiatr. Dziś wystarczy jednak czapka, buff i cienkie rękawiczki, by czuć się przy nim komfortowo.
Po prawej stronie dobrze widzę osoby schodzące i wchodzące na Szpiglasową Przełęcz. Patrzenie w lewo jest jednak ciekawsze. Z doliny dobrze widać Mnicha oraz Mięguszowiecki Szczyt Wielki. Pod oboma szczytami widzę nawet ludzi, który powoli zbliżają się do trudniejszych etapów wspinaczki.
W końcu i oni zostają w tyle. Docieram do podstawy wrót i zaczynam podejście. Ma jakieś 200 metrów wysokości. Najpierw dość łagodnych, później z każdą minutą coraz bardziej wymagających. Znów pora odpiąć czekan od plecaka.
Jako, że dziś mam już trochę „w nogach”, nie spieszę się na tym podejściu. Co jakiś czas przystaję, oglądam za siebie i podziwiam widoki. Później ruszam dalej, by zdobyć kolejne kilkadziesiąt metrów.
Przy tej wspinaczce nie ma w sumie żadnych trudności technicznych, ale jest dość wymagająca kondycyjnie. Prawdą jest też, że im dalej, tym stromiej. Końcówkę warto pokonywać ze szczególną ostrożnością, gdyż ewentualne potknięcie mogłoby się skończyć naprawdę długim zjazdem.
W końcu docieram do końca szlaku. Pierwszym, co zaskakuje mnie na Wrotach jest silny wiatr. Czegoś takiego nie było ani niżej, ale nawet na szczycie Szpiglasowego Wierchu. Uciekam więc nieco na bok, pod jedną ze skał i dopiero stamtąd cieszę się udanym wejściem i widokami. Nie są co prawda aż tak spektakularne, jak na Szpiglasie, ale i tak myślę, że warto było podejść.
Przełęcz jest dość wąska i od obu stron ograniczona stromymi skałami. Kiedyś dało się stąd zejść na słowacką stronę, jednak po II Wojnie Światowej szlak zamknięto i nigdy nie otworzono ponownie. Pozostaje więc powrót po własnych śladach.
Zejście do Morskiego Oka
Po kilkunastu minutach i drobnym posiłku decyduję się schodzić. Początkowo powoli i ostrożnie, ale gdy najbardziej stromy odcinek mam za sobą, nabieram tempa. Odkrywam, że ten lekko zmrożony, głęboki śnieg idealnie nadaje się do szybkiego wytracania wysokości. Tak dobrze amortyzuje moje długie kroki, że do podstawy wrót docieram w niecałe 10 minut.
Kolejny etap to ponowne przejście przez Dolinę na Mnichem. Tu już nie idę tak szybko, choć płaski, dość równy teren również nie sprawia żadnego problemu.
Na końcu doliny moja ścieżka łączy się z tą prowadzącą od Szpiglasowej Przełęczy. Ruszam w dół, mając coraz lepszy widok na taflę Morskiego Oka i okolice.
Ten odcinek również różni się od letniego. Nie ma schodzenia zakosami, a ostatni kawałek, zamiast prowadzić lasem nad zachodnim brzegiem jeziora, schodzi stromym żlebem bezpośrednio na jego zamarzniętą powierzchnię. Ze względu na twardy, miejscami śliski śnieg, było to nieco trudniejsze niż się spodziewałem i po raz kolejny wymagało sięgnięcia po czekan dla lepszej asekuracji.
Po dotarciu do tafli trudności się kończą. Idę przedeptaną ścieżką i po kilku minutach jestem już pod schroniskiem. Zgodnie z przewidywaniami, oblegają go tłumy – dziś jest tu dobre kilkaset osób. Zatrzymuję się więc tylko na chwilę, by pooglądać tę, mimo wszystko, bardzo ładną okolicę i zdjąć niepotrzebne już raki.
Morskie Oko – Palenica Białczańska
Z tymi rakami mogłem się jednak nieco pospieszyć… Asfaltówka okazuje się tak śliska, że miejscami ciężko nie stracić równowagi. Pewnym ratunkiem okazuje możliwość przejścia poboczem, gdzie na śnieżnych zaspach wydeptano alternatywną ścieżkę.
Od Włosienicy sytuacja na szczęście trochę się poprawia. Śnieg jest coraz bardziej mokry, a przez to i przyczepny. Niżej są nawet miejsca gdzie nie ma go wcale – wytopione do gołego asfaltu.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tu aż takich tłumów. Wiem, że szlak jest bardzo popularny, ale w środku tygodnia? Zimą? Na tych dziewięciu kilometrach minąłem pewnie z tysiąc osób. Miejscami było tak ciasno, że ludzie szli całą szerokością drogi. Konne bryczki też kursowały jedna za drugą. W pewnym momencie przejechało obok mnie 5 pod rząd.
Nic więc dziwnego, że nie będę miło wspominał tego odcinka. Dla mnie reprezentuje on wszystko, czego w Tatrach nie lubię. Niestety, w przypadku zdobywania niektórych szczytów, jego przejście jest przykrą koniecznością.
Powrót do domu
Na parking w Palenicy docieram o godzinie 15:24 (cała trasa zajęła więc lekko ponad 7,5 godziny). Teraz pora rozpocząć długi powrót. Wsiadam do pierwszego z czekających busów i chwilę czekam na odjazd. Tu ujawnia się zaleta tłumów – nie zajmuje to więcej niż kilka minut.
W Zakopanem jestem jakieś pół godziny później. Na kurs do Krakowa muszę poczekać nieco dłużej, ale ostatecznie też wsiadam i bez problemu, po około 2,5 godzinie jazdy wracam o domu.
Szpiglas i Wrota Chałubińskiego zimą – podsumowanie
O wejściu na Szpiglasowy Wierch mogę napisać jedno: fantastyczna przygoda z rewelacyjnymi widokami! Cieszę się, że trafiły mi się sprzyjające warunki i wejście było na tyle bezpieczne, że mogłem się nim delektować bez zbędnego poczucia zagrożenia. Takich dni w sezonie zimowym nie ma przecież za wiele.
Co do Wrót Chałubińskiego, aż takiego wrażenia nie robią. Owszem, warto podejść będąc w pobliżu, ale jak już pisałem, jechać tylko na nie raczej się nie opłaca. Szczególnie, jeśli oznacza to dwukrotne przejście 9-kilometrowego odcinka z Palenicy nad Morskie Oko.
To było moje siódme wyjście w Tatry tej zimy. Udało mi się zrealizować wszystko założone cele, ale także kilka pobocznych. Sezon wciąż jednak trwa. W momencie pisania tego tekstu został jeszcze niemal miesiąc. Jeśli pogoda dopiszę, na pewno znów zawitam w najpiękniejszych z polskich gór.
Mapa dzisiejszego przejścia. Uwaga: warianty letnie, więc traktować raczej jako związaną z wycieczką ciekawostkę. Realny przebieg tras opisany w relacji powyżej.
Świetny opis, zdjęcia, komentarze. Pozwala na ocenę trudności trasy i pomoc w oszacowaniu własnych sił i możliwości. Działa na wyobraźnię.
Dziękuję za uznanie!
Właśnie kilka dni temu zrobiłam taka sama trasę, oprócz wejścia na Wrota. Też się nie godzę z tym, że podejście na Szpiglas z Przełęczy jest gorsze od podejscia na Przelecz z Piątki. Zwłaszcza jak widzisz te zbocza Miedzianego i nie tak dobrze związany śnieg jak myślalas. Niemniej widok ze szczytu przepiekny. Świetny opis. Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję i również pozdrawiam!
Cześć Michał,
Bardzo fajny opis, czy mógłbyś dodatkowo coś więcej napisać o przebiegu zimowego wariantu wejścia na Szpiglasową Przełęcz? W którym miejscu odbija od ceprostrady? Z góry dzięki :)
Hej!
Wariant, którym wtedy szedłem nie prowadził Ceprostradą prawie wcale. Z przełęczy bardziej stromo wchodził do Doliny za Mnichem, a później nad zachodni brzeg Morskiego Oka.
A jak z zagrożeniem lawinowym?
Jest i to niemałe. Żeby iść w oba te miejsca, trzeba wybierać dni z bardzo dobrymi warunkami.