Mnich – wejście Drogą przez Płytę (opis, trudności, zdjęcia)
Kolejna taternicka przygoda w tym niezwykle udanym sezonie! Do tej pory, Mnich był dla mnie takich szczytem, który chętnie oglądałem przy każdej wizycie w okolicach Morskiego Oka, ale jakoś nigdy nie myślałem o wchodzeniu tam. A jednak się udało i to w zaskakująco dobrych warunkach oraz bez tłumów na szczycie. Zapraszam więc do przeczytania mojej relacji z tej wspinaczki, która odbyła się po bardzo popularnej Drodze przez Płytę.
Relacja dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Marek chciał Mnicha na urodziny – myślę, że takim stwierdzeniem mogę rozpocząć ten artykuł. Bo podobnie, jak przy niedawnym przejściu Grani Kościelców, to też był jego pomysł. Z tym, że na Kościelce od razu zareagowałem z entuzjazmem, a tu nie byłem już tak zdecydowany. Powody były dwa. Po pierwsze pogoda – mamy już zaawansowaną jesień z ujemnymi temperaturami, więc istniało realne ryzyko oblodzeń, a do tego zapowiadali umiarkowanie mocny wiatr. Druga rzecz to tłumy. Na Mnichu wiele miejsca nie ma, a w weekendy jest on naprawdę mocno oblegany przez przewodników i inne zespoły. Wspinanie w takich warunkach, szczególnie jeśli nie jest się kimś szybkim i doświadczonym, może nie być najprzyjemniejsze.
Mimo to, po kilku rozmowach się zgodziłem. A co mi tam – droga nie jest ani długa, ani szczególnie trudna, więc czemu by nie spróbować. Najwyżej się wycofamy i pójdziemy na Cubrynę. Tam też jest fajnie, a nie byłem już parę lat, więc chętnie sobie przypomnę widoki z wierzchołka. Jednak ostatecznie Mnich wypalił, więc zamiast kolejnego wpisu o planie B (jak to było niedawno z Ciemnosmreczyńską Granią), będzie artykuł o wejściu na Mnicha. No i oczywiście podziękowania dla Marka, bo to jego upór sprawił, że doszło ono do skutku.
Mnich – co warto wiedzieć
Myślę, że większość interesujących się Tatrami osób kojarzy, gdzie ten szczyt się znajduje i jak wygląda. Przebywając w okolicach Morskiego Oka, naprawdę ciężko byłoby się nie zainteresować tą strzelistą, wręcz legendarną wśród wspinaczy turnią. Choć nie jest zbyt wysoka – mierzy zaledwie 2068 metrów – i tak przyciąga na swój niewielki wierzchołek tłumy taterników na różnym poziomie zaawansowania.
Na Mnicha nie prowadzą i nigdy nie prowadziły żadne znakowane szlaki. Nie jest on również górą dostępną dla „przeciętnego” turysty pozaszlakowego. Aby dostać się tam nawet najłatwiejszą drogą, konieczne są podstawowe umiejętności wspinaczkowe i sprzęt do asekuracji (oczywiście, wejścia bez zabezpieczeń się zdarzają, jednak wiążą się z naprawdę dużym ryzykiem).
Pierwsze wejścia na Mnicha miały miejsce już pod koniec XIX wieku. Od tego czasu, na jego ścianach wytyczono dziesiątki przeróżnych dróg wspinaczkowych. Ich trudności wahają się od relatywnie łatwych (jak opisana w tym wpisie Droga przez Płytę za II+) po jedne z najtrudniejszych w Tatrach, o wycenach dochodzących do X-.
Ta różnorodność, w połączeniu ze stosunkowo krótkim dojściem pod ścianę (a właściwie ściany) sprawia, że na tym niewielkim szczycie często panuje tłok. W weekendy lub inne dni z ładną pogodą można się nawet spodziewać czekania w kolejce, a czas spędzony na wierzchołku będzie mocno ograniczony przez chęć wejścia innych zespołów lub przewodników z klientami. Dla tych ostatnich jest to zresztą bardzo dochodowa góra.
Ok, skupmy się teraz na drodze naszego wejścia, która prowadzi przez tak zwaną Płytę. Nie jest ona długa – typowo wspinaczkowe trudności ciągną zaledwie przez nie więcej niż 50 metrów. Istnieją tu jednak miejsca strome i mocno eksponowane, a sam przebieg drogi wymaga pewnego doświadczenia w odpowiednim prowadzeniu liny. Przechodzenie całej drogi na pojedynczym wyciągu może więc nie być najlepszym pomysłem.
Co do asekuracji, na drodze znajduje się kilka stałych punktów, choć w paru miejscach warto również dołożyć coś swojego. Na wierzchołku znajduje się punkt do wpięcia autoasekuracji, a także solidne stanowisko zjazdowe. Sam zjazd można wykonać na parę sposobów. My wybraliśmy wersję 30-metrową, która prowadzi na półkę po zachodniej stronie turni.
Aby wejść na Mnicha legalnie, należy wcześniej zamieścić wpis w tak zwanej Książce Wyjść Taternickich. Można to zrobić online, na stronie wspinanie.tpn.pl albo w schronisku nad Morskim Okiem. We wpisie podaje się wybraną drogę, skład zespołu oraz przewidywane godziny wyjścia i powrotu. Po tym ostatnim należy oczywiście wpis wykreślić, aby uniknąć zbędnego wszczynania akcji poszukiwawczej.
Wejście na Mnicha – relacja z wycieczki
Dojazd do szlaku
Tym razem startuję z Krakowa dopiero około 4:00. W połowie października dni są już dość krótkie, a do tego im później, tym będzie dziś cieplej. Szczerze mówiąc, gdyby nie weekendowe problemy z parkowaniem w tamtym rejonie, wyruszyłbym nawet później.
Opuszczam moje blokowisko, później wjeżdżam na Zakopiankę i jadę nią na południe. W miarę szybko docieram do Nowego Targu, gdzie odbijam na Jurgów. Tam zgarniam Marka z okolic jego pensjonatu, po czym przekraczamy polsko-słowacką granicę. Parę kilometrów dalej skręcamy ku miejscowości Jaworzyna Tatrzańska, za którą, nieopodal Łysej Polany znajduje się niewymagający rezerwacji parking. Płacimy 30 złotych za całodzienny postój, zostawiamy auto i ruszamy w stronę Palenicy.
Dojście do Doliny za Mnichem
Przy kasach jesteśmy po kilkunastu minutach rozgrzewającego marszu. Tam stoimy chwilę w kolejce, kupujemy bilety i wchodzimy na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kolejny etap to wciąż dreptanie po asfaltowej drodze, jednak tym razem znacznie dłuższe. Odcinek z Palenicy nad Morskie Oko ma prawie 8 kilometrów długości i nieco ponad 400 metrów przewyższenia. Dziś idziemy tędy spokojnie, bez pośpiechu, ze świadomością, że bycie pod ścianą zbyt wcześnie i tak nie ma większego sensu. Będzie tylko chłodniej i z większym ryzykiem oblodzeń.
Pod schronisko docieramy około ósmej. Wchodzimy do budynku, Marek zamawia jakieś śniadanie, ja zajmuję stolik w przedsionku. Po chwili spotykamy znajomego, który też tego dnia działa w Tatrach. Potem, przez jakiś czas będziemy trzymać się razem.
Po przerwie wracamy się kawałek do parkingu przed schroniskiem i tam wchodzimy na żółtym szlak, pospolicie zwany Ceprostradą. To nim pokonamy kolejny odcinek, który ciągnie się stąd do kolejnego skrzyżowania szlaków w Dolinie za Mnichem.
Zaczynamy podejście, dość szybko trafiając do niewielkiego lasu. Ten towarzyszy nam przez perę minut, później ustępując miejsca kosówce. Kawałek dalej mijamy wodospad, a potem trafiamy na serię długich zakosów ciągnących się w górę zbocza Miedzianego. Wysokość nabieramy powoli, choć nie mija długo aż zyskujemy niezłe widoki na Mięguszowieckie Szczyt, Cubrynę oraz oczywiście Mnicha.
W górnej części podejścia poruszamy się głównie w otwartym terenie. Po zakosach zmieniamy jeszcze kilka razy kierunek marszu, potem mamy już ostatnią prostą do skrzyżowania z czerwonym szlakiem. Tam odbijamy lekko w lewo i zaczynamy marsz po kolejnym chodniku, tym razem prowadzącemu ku Wrotom Chałubińskiego.
Podejście pod Mnicha
Po czerwonym szlaku idziemy jakieś 200 metrów, później skręcamy w wyraźną ścieżkę po lewej stronie. Prowadzi ona w górę pobliskiego zbocza, na kolejny próg Doliny za Mnichem. Ze względu na bardzo często użytkowanie ścieżki (nierzadko chodzi tędy ponad 100 osób dziennie), jest ona bardzo wyraźna i do tego gęsto oznaczona kopczykami. Zgubić się więc nie sposób, choć ze względu na dużą liczbę dróg wspinaczkowych w okolicy, istnieje sporo wariantów tego podejścia i warto wiedzieć, gdzie dokładnie chcemy się kierować.
Początek podejścia pnie się po zboczu dość łagodnie, później jednak skręcamy w lewo, na stromy, skalisty próg, gdzie może zajść konieczność pomagania sobie rękami. Dziś jest on dodatkowo lekko oblodzony, co nieco zwiększa trudność tego krótkiego odcinka.
Powyżej progu trafiamy na płaski, łatwiejszy teren, gdzie przechadzamy się między paroma niewielkimi jeziorkami, noszącymi wspólną nazwę Wyżnie Mnichowe Stawki. Później zbliżamy się do kolejnego progu, przez który przechodzimy kilkoma zakosami. Tu również dostrzegamy oblodzenia, więc ten odcinek pokonujemy powoli i ze zwiększoną ostrożnością.
Nad progiem znów trafiamy na łatwiejszą ścieżkę, którą omijamy wierzchołek Mnicha od zachodu i zaczynamy go okrążać. Teraz znajdujemy się na tak zwanych Mnichowych Plecach, czyli jednym z górnych pięter Doliny za Mnichem. Wyżej jest tylko Zadnia Galeria Cubryńska, jednak tam nie będziemy już dzisiaj wchodzić.
Po wyraźnej, kopczykowanej ścieżce docieramy niemal do uskoku nad Mnichowym Żlebem. Tam skręcamy w lewo i zaczynamy ostatnie podejście przed dotarciem do skał tworzących wierzchołek. W tym miejscu większość zespołów robi przerwę i zaczyna przygotowania do wspinaczkowej części wycieczki.
Mnich – wejście Drogą przez Płytę
W lewej dolnej części powyższego zdjęcia widać dużą, płaską płytę (nie jest to jednak ta płyta, od której wzięła się nazwa drogi). Po chwili przerwy – głównie na rozmowę z drugą ekipą – przechodzimy przez nią i schodzimy kilka metrów w dół. Tam idziemy jeszcze kawałek wyraźną ścieżką i docieramy do niewielkiego, skalnego progu. Tuż przy nim robimy kolejny postój, podczas którego przygotowujemy sprzęt wspinaczkowy. Pora przewinąć linę, założyć uprzęże i obwiesić je niezbędnym szpejem. Z butami jeszcze poczekamy. Wciąż jest dość zimno, więc założymy je dopiero, gdy będzie to uzasadnione.
Ponad tym niewielkim progiem zawijamy w prawo, gdzie czeka nas wąski trawers, a za nim podejście po stromej, choć nieco spękanej płycie. W razie potrzeby, można skorzystać z zamontowanych w pobliżu punktów asekuracyjnych, jednak dziś (wbrew moim obawom) skała na Mnichu jest sucha, więc ten odcinek pokonujemy jeszcze bez zabezpieczeń.
Za płytą wspinamy się jeszcze parę metrów po kamieniach, a następnie odbijamy w prawo, na kolejny wąski trawers z jednym, nieco bardziej przepaścistym miejscem. Za nim docieramy na kawałek płaskiego terenu, gdzie kończą się trudności – nazwijmy to – turystyczne. Dalej będzie już typowe wspinanie.
W tym miejscu wiążemy się liną i zmieniamy obuwie na wspinaczkowe. Na tej drodze nie jest ono w sumie niezbędne, jednak osobom początkującym (a my na pewno się do takich zaliczamy) doda ono sporo pewności przy stawianiu kolejnych kroków w stromym i mocno eksponowanym terenie.
Pierwszy wyciąg poprowadzę ja. Tu najtrudniejszy jest sam początek, czyli miejsce z pęknięciem, które widać mniej więcej w 1/3 wysokości powyższego zdjęcia. Ciężko tam o dobre chwyty, więc trzeba jakoś zablokować nogę i rękę między kamieniami, a potem wyciągnąć się do góry. Niby wycena tej drogi to tylko II+, ale ten krótki odcinek jest moim (i chyba nie tylko moim) zdaniem nieco bardziej wymagający. Sam męczę się tutaj dobrą minutę, głównie z obawy o to, czy postawiona na stromym kamieniu lewa stopa nie wyślizgnie się przy obciążeniu podczas wstawania.
Ostatecznie, udaje mi się to przejść, co doprowadza mnie na dalszą, już mniej stroną część płyty. Kawałek nad tym trudnym miejscem jest także wbity hak, na którym zakładamy pierwszy przelot. Później podchodzę jeszcze kilka metrów wyżej, docierając do kolejnej stromizny. Nim jednak zacznę się po niej wspinać, zauważam dwa ringi, pozwalające założyć stanowisku.
Co robić? Kończyć ten krótki wyciąg i wciągać tu Marka, czy iść jeszcze dalej, na drogę, która będzie coraz bardziej zakręcać w prawo? Mając na uwadze nasze niedawne przygody z zablokowaną liną, stawiamy na bezpieczniejszy wariant. Poświęcam więc parę minut na konstrukcję „stanu”, a następnie asekuruję podchodzącego do góry partnera.
Jako, że ten „wyciąg” nie miał nawet 10 metrów, kolejny również przypada mi. Po opuszczeniu stanowiska zabieram się za przejście stromej płyty, w czym pomaga kilka idących pionowo rys. W jednej z nich, dla zwiększenia bezpieczeństwa, montuję frienda, po czym podchodzę jeszcze kawałek, aż do trafiania na łatwiejszy teren. Tam skręcam w lewo i pokonuję wąski, mocno eksponowany trawers. Tu lepiej nie mieć lęku wysokości, choć pod względem technicznym, odcinek nie jest szczególnie wymagający.
Za trawersem zawijam w prawo, trafiając w miejsce, gdzie można bezpiecznie stanąć i rozejrzeć się za dalszą drogą. Jako, że jej dalsza część znów skręca w prawo i zaraz straciłbym Marka z oczu, ponownie zastanawiamy się nad skończeniem wyciągu w tym miejscu. Do rozmowy włącza się jednak stojący na szczycie przewodnik, który mówi, że 3 metry nade mną znajduje się stanowisko. Postanawiam więc skorzystać z rady i podejść jeszcze kawałek.
Skręcam, wdrapuję się na jeden kamień, potem kolejny i trafiam na w miarę płaską nawierzchnię, gdzie na sąsiedniej skale mamy ringi do założenia „stanu”. Tam kończę wyciąg, asekuruję podchodzącego kilkanaście metrów Marka i wkrótce jesteśmy już obaj na platformie.
Ostatni, w sumie tylko kilkumetrowy wyciąg prowadzi Marek. Wchodzi na jeden kamień, potem kolejny i kawałek dalej zakłada przelot. Później okrążą wierzchołek i wchodzi na niego od tyłu. Tam robi stanowisko i w parę minut ściąga mnie do siebie.
Wierzchołek Mnicha nie należy do zbyt rozległych miejsc. W sumie, jest najmniejszym, na jakim byłem do tej pory. Wygodnie zmieszczą się tu 3, może 4 osoby. Każda kolejna będzie już powodować tłok. My, mamy jednak trochę szczęścia. Przewodnik z klientem zjechali stąd parę minut wcześniej, a bezpośrednio za nami nie idzie żaden inny zespół. Wygląda więc na to, że będziemy tu mieć trochę spokoju.
Ostatecznie, chwila przeradza się w niemal godzinę. Mimo weekendu, zdecydowanie nie ma tu dziś tłumów. Widocznie, większość osób odstraszyły niskie temperatury i duże prognozowane zachmurzenie. To ostatnie się jednak nie sprawdziło, więc widoki z Mnicha mamy dziś naprawdę fajne. Choć szczyt sam w sobie nie jest zbyt wysoki, praktycznie po każdej stronie otacza go coś godnego uwagi.
Mnich – zejście ze szczytu
Po naprawdę długiej przerwie na wierzchołku, postanawiamy schodzić. A właściwie zjeżdżać, bo tu jest to raczej jedyna rozsądna opcja. Przeciągamy więc linę przez zamontowany na stałe ring i przygotowujemy resztę potrzebnego sprzętu. Ja opuszczam się pierwszy, Marek pojedzie drugi.
Zjazd okazuje się bardzo przyjemny i dzisiaj zupełnie bezproblemowy. Warto jednak wiedzieć, że 60-metrowej liny wystarcza tu dosłownie na styk. Jeśli ktoś dysponuje krótszym sznurkiem, może jednak zjechać na dwa razy, w kierunku południowym.
Po zakończeniu zjazdu ścigamy linę, zwijamy ją i pakujemy do plecaka. Z przyjemnością przebieramy też buty na wygodniejsze (i cieplejsze), a także pozbywamy się niepotrzebnych już, obwieszonych przeróżnym szpejem uprzęży. Resztę drogi pokonamy w sposób „turystyczny”, choć jeśli ktoś czułby taką potrzebę, da się stąd zjechać jeszcze niżej.
Spod ściany zaczynamy się obniżać w kierunku zachodnim, korzystając z nieco innych ścieżek niż te, którymi tu podchodziliśmy. Te są bardziej strome i może nieznacznie trudniejsze, jednak pozwalają dostać się na Mnichowe Plecy o wiele szybciej.
Gdy jesteśmy już na płaskim, pozbawionym trudności terenie, znajdujemy jakieś wygodne kamienie i urządzamy sobie kolejną przerwę. Jej celem nie jest jednak odpoczynek, lecz poczekanie na Adama, który schodzi właśnie z Cubryny. To z nim spotkaliśmy się wcześniej w schronisku, a potem pokonali kawałek podejścia pod Mnicha. Teraz mamy zamiar wspólnie wrócić na parking, a ja podrzucę go też potem do domu.
Ostatecznie, siedzimy tu jeszcze kolejną godzinę, jednak warunki są dobre, więc nie jest to jakiś wielki problem. Samo miejsce jest też na tyle fajne, że można się zgadać z niemal każdym idącym tędy turystą lub taternikiem. Nawiązujemy więc parę takich przelotnych znajomości, od czasu do czasu wymieniając informacje ze schodzącym kolegą.
Później, gdy jesteśmy już razem, siedzimy jeszcze parę minut, po czym wracamy na ścieżkę i zaczynamy zejście na dno Doliny za Mnichem. Najpierw idziemy kawałek po w miarę płaskim terenie, później schodzimy zakosami (wciąż oblodzonymi) przez jeden z progów doliny. Kolejny etap to przejście przy Wyżnich Mnichowych Stawkach, a następnie przez jeszcze jeden, trochę bardziej wymagający próg. Na końcu została już tylko łagodnie pochylona ścieżka i jesteśmy na kamiennym chodniku czerwonego szlaku.
Powrót
Z czerwonego szlaku szybko zostajemy się na żółty, przebiegający około 200 metrów dalej. Po nim zaczynamy zejście nad Morskie Oko, początkowo poruszając się zakosami w otwartym terenie, później pomiędzy kosówką i lasem. Pod schronisko docieramy dość szybko, co pozwala nam zrobić sobie tam jeszcze jedną, niedługą przerwę.
Kolejnym etapem jest długie przejście asfaltem. Ostatnio, trochę nam się poszczęściło i złapaliśmy podwózkę, jednak teraz jest na to zdecydowanie za wcześnie. Idziemy więc o własnych siłach, cierpliwie pokonując kolejne kilometry i korzystając z każdego skrótu, jaki tylko jest dostępny. W końcu docieramy do Palenicy, mijamy granicę parku i idziemy jeszcze kawałek na parking po słowackiej stronie granicy. Tam kończymy przejście, a jedynym co zostaje mi do zrobienia, jest odpowiednie reszty ekipy pod odpowiednie adresy.
Wejście na Mnicha – podsumowanie
Choć jeszcze parę dni wcześniej nie traktowałem tego szczytu jako realnego celu, udało mi się go zdobyć bez większych trudności. Co więcej, po wejściu pozostało mi nawet sporo niedosytu. Siedząc tam po szczytem i czekając na Adama bezskutecznie próbowałem namówić Marka na wejście jeszcze raz. Tego dnia się niestety nie udało, ale wydaje mi się, że powrót jest tylko kwestią czasu. Dróg na Mnicha jest przecież bardzo wiele, a większość jest pewnie dłuższa i ciekawsza niż ta pokonana dzisiaj. Już teraz zaczynam marzyć o kolejnych wspinaczkach, być może po wycenianym za III wariancie Robakiewicza.
Niestety, to pewnie już nie w tym roku. Piszę te słowa wiedząc, że w Tatrach stadło ostatnio trochę śniegu, a prognozy na najbliższy czas wcale nie zapowiadają poprawy warunków. Sezon letni powoli przechodzi więc do historii, a ja zamiast na zwiększaniu trudności, powinienem skupić się na wytyczeniu celów na nadchodzącą zimę. Bo przecież o tej porze roku też można robić w górach mnóstwo fajnych rzeczy.
Hej.
Mam pytanie – którego dokładnie dnia października wchodziliście ?
Bo chyba rozpoznałem się na zdjęciu
Wydaje mi się, że był to 10 października.
Z jakiego sprzętu do własnej korzystaliście?