Kończysta zimą – wejście od Batyżowieckiego Stawu
Spośród słowackich szczytów leżących poza szlakiem, Kończysta należy do tych najbardziej popularnych. Szczyt jest ciekawy, pięknie położony, a do tego dość wysoki i niezbyt trudny do zdobycia. Nic więc dziwnego, że przyciąga sporo tych nieco ambitniejszych turystów. Sam, w warunkach letnich, byłem tam już dwukrotnie. Teraz pora na wejście zimowe.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Pamiętam, jak niecały rok temu, schodząc ze Sławkowskiego Szczytu, podjąłem z kolegą dyskusję o zdobywaniu zimowej Wielkiej Korony Tatr. Wtedy, był to dla mnie drugi z czternastu szczytów, na który wszedłem podczas tej pory roku. Na tamtą chwilę, projekt wydawał się szalony, zdecydowanie powyżej moich umiejętności i raczej pozostawał w sferze marzeń.
W tym roku jest już inaczej. Wiem, że poprzednia zima była bardzo udana. Wszedłem na 9 z 14 szczytów, pozostawiając na kolejny sezon sporo z tych najtrudniejszych. Widziałem jednak, że to właśnie ich zdobywanie będzie na początku 2023 roku moim priorytetem. Teraz mam już odpowiedni sprzęt, umiejętności oraz motywację, by móc zamienić to marzenie w rzeczywistość.
Kończysta zimą – co warto wiedzieć
Kończysta znajduje się w Tatrach Słowackich, na jednej z bocznych grani. Posiada dwa wierzchołki, mierzące po 2537 i 2536 metrów. Na głównym znajduje się bardzo charakterystyczna skała zwana Kowadłem (choć po ostatnich obrywach to kowadło przypomina coraz mniej).
Kończysta to ciekawy przypadek szczytu, który jest jednocześnie łatwy i trudny. Jeśli interesuje nas tylko „zaliczenie” góry i obejrzenie widoków, to bez wejścia na Kowadło, wycieczka nie powinna sprawić żadnych trudności. Wycena trasy to 0, z jedynie kilkoma ostatnimi metrami za 0+ (żleb pod Wyżnimi Pasternakowymi Wrótkami).
Gdy jednak uważamy, że szczyt zdobywa się poprzez odwiedzenie jego najwyższego miejsca, konieczne będzie wdrapanie się na kilkumetrowe Kowadło. A to już trudniejsza zabawa: wycena około II/III i sporo ekspozycji sprawiają, iż większość osób odwiedzających Kończystą nie podejmuje tej próby.
Generalnie, na Kończystą nie ma szlaku turystycznego. Można tam wejść albo którąś z dróg wspinaczkowych jako członek któregoś z klubów wysokogórskich, albo iść z opłaconym przewodnikiem. Mimo to, sporo „zwykłych” turystów też decyduje się na zejście ze znakowanej ścieżki i odwiedzenie tego szczytu.
Na Kończystą prowadzi kilka dróg normalnych. Można iść albo od Batyżowieckiego Stawu, albo przez Tępą, albo przez Dolinę Stwolską. Wszystkie są dość łatwe i spotykają się w okolicach szczytu, kawałek od tej bardziej stromej końcówki na przełęcz.
Wejście na Kończystą zimą może być nieco większym wyzwaniem. Co prawa większość drogi nadal będzie niemal pozbawiona trudności, jednak można trafić na miejsca zagrożone lawinami albo konieczność torowania drogi. No i Kowadło – zdobycie go zimą wymaga sprzyjających warunków oraz jeszcze więcej wspinaczkowych umiejętności. Prawdopodobnie, nie w każdy dzień będzie to możliwe.
Pod kątem sprzętu, spokojnie wystarczą zwykłe raki koszykowe oraz jeden czekan turystyczny. Chętnym na Kowadło może się również przydać lina i trochę sprzętu do asekuracji. W razie czego, ze skały można potem zjechać, korzystając z zamontowanego na stałe, metalowego punktu.
Wejście na Kończystą zimą – relacja z wycieczki
Dojazd i parkowanie w Wyżnich Hagach
Na tę wycieczkę wyruszamy w dwie osoby. Startujemy z mojego osiedla około 4:00 w nocy i jedziemy standardową trasą na Słowację. Najpierw opuszczamy Kraków, później Zakopianką kierujemy się na Nowy Targ, gdzie odbijamy na przejście graniczne w Jurgowie.
Po drugiej stronie granicy objeżdżamy Tatry najpierw od wschodu, a później kawałek od południa, docierając w końcu do miejscowości o nazwie Wyżnie Hagi. Tam, w okolicach stacji kolejowej, znajduje się darmowy parking, gdzie zostawiamy samochód, zabieramy plecaki i ruszamy dalej na piechotę.
Żółty szlak nad Batyżowiecki Staw
Pierwsze oznaczenia szlaku dostrzegamy już przy dworcu. Stamtąd idziemy kawałek wzdłuż torów i po chwili schodzimy do pobliskiej drogi. Tam odbijamy w jedną w bocznych uliczek i jeszcze pod osłoną nocy maszerujemy w stronę kilku tamtejszych zabudowań.
Przez jakiś czas poruszamy się po asfalcie, który później przechodzi w drogę z miękką nawierzchnią. Wciąż jest ona jednak dość szeroka i wygodna, choć już kawałek dalej zaczyna się delikatne nabieranie wysokości.
Po kilkunastu minutach wędrówki dochodzimy na niewielką polanę z altaną, a później mierzymy się z dalszym, tym razem już bardziej stromym podejściem. Tu poruszamy się zalesionym zboczem, w międzyczasie robiąc krótką przerwę na śniadanie.
Z czasem drzewa ustępują kosodrzewinie, która zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Ścieżka się zwęża i wije po stoku niezbyt wymagającym szlakiem. Czasem jest lekko w górę, kiedy indziej w miarę płasko, bywa że trzeba nawet nieco zejść. Widoków nie ma stąd za wiele, choć później, przez krzaki czasem przebija się będąca naszym celem Kończysta.
Z czasem, widoków pojawia się coraz więcej. Oprócz Kończystej dostrzegamy Gerlach, który też będzie pewnie dziś celem dla kilku zespołów. My natomiast kontynuujemy podejście po lekko eksponowanym zboczu, zbliżając się do oczekiwanego od jakiegoś czasu skrzyżowania z czerwonym szlakiem Magistrali Tatrzańskiej.
Zimowe wejście na Kończystą – droga od Batyżowieckiego Stawu
Po dotarciu do skrzyżowania, odbijamy w lewo i przez minutę lud dwie podchodzimy stromą ścieżką. Dochodzimy na wysokość szerokiego, mocno wznoszącego się żlebu z niedawnym śladem przejścia i tam skręcamy w prawo, zaczynając pozaszlakową część wycieczki.
Podejście wymaga nieco wysiłku, a zapadający się śnieg nie ułatwia zadania. W końcu wychodzimy jednak w łatwiejszy teren i tam lekko odbijamy w lewo, nadal nabierając wysokość. Tutaj, głównym przeciwnikiem staje się nie do końca przysypana kosówką, w którą od czasu do czasu zapadnie się czyjaś noga. Gdzie się da, tam wolimy chodzić po kamieniach.
Im wyżej, tym teren bardziej się wypłaszcza, pozwalając nieco odetchnąć po wymagającym początku. Z tego miejsca dobrze widzimy też znajdującą się kawałek dalej grań, która prowadzi na wierzchołek. Idąc wariantem normalnym, nie będziemy się jej trzymać zbyt ściśle (szczególnie w końcówce), jednak stanowi bardzo dobry punkt orientacyjny dla dalszej drogi.
Skręcamy więc jeszcze bardziej w lewo i obieramy kierunek na wspomnianą grań. Przed sobą mamy co najmniej dwie inne osoby, które tego dnia również obrały za cel wejście na Kończystą. Nie będziemy więc tutaj sami, choć w sumie nie ma to większego znaczenia – z internetu wiemy, że i tak cała droga jest już przetarta.
Przez kilkanaście minut droga jest łatwa i nie sprawia praktycznie żadnych problemów. Dopiero później, w okolicach grani robi się nieco stromiej. Podchodzimy zwężającym się zboczem do góry, aż w pewnym momencie przechodzimy na lewą stronę. Na dalszych odcinkach, to głównie tędy będziemy się poruszać.
Następny odcinek prowadzi nas częściowo granią, częściowo niżej, po wspomnianej już lewej stronie. Trudności trochę wzrastają, choć moim zdaniem, nadal mieszczą się w wycenie 0. Rąk używamy jedynie do stabilizacji albo przytrzymania się czegoś na zaśnieżonym zejściu lub podejściu.
Z czasem, wydeptana ścieżka zaczyna się nieco oddalać od grani. W tym miejscu myślę, że już pora na trawers pod Wyżnie Pasternakowe Wrótka, jednak niestety się mylę. Znajdująca się przy wierzchołku przełęcz jest jeszcze daleko, a nim tam dotrzemy, będziemy musieli jeszcze kilka razy podejść oraz wykonać sporo innych trawersów.
Przyznam, że ten odcinek nieco się ciągnie. Szedłem tędy kilka lat temu i zapamiętałem go jako znacznie krótszy. W końcu dostrzegamy jednak Kowadło symbolizujące zbliżanie się do wierzchołka. Z tego miejsca musimy przejść jeszcze trochę po zboczu, a później odbić w prawo, na umiarkowanie strome podejście pod Wyżnie Pasternakowe Wrótka.
Podejście na Wrótka pokonujemy dość sprawnie, zwalniając jedynie na ostatnich metrach. Tam robi się bardziej stromo, a wycena rośnie do 0+. Przy pokonywaniu tego odcinka zdecydowanie przydają się obie ręce. Całość to jednak tylko parę prostych ruchów, więc już po chwili jesteśmy na przełęczy, dołączając do przebywających już tam Polaka i Czecha.
No dobra, 99% drogi pokonane, ale moim zdaniem, bez zdobycia Kowadła, wejście na Kończystą nie będzie kompletne. Przez całą drogę (a także i parę wcześniejszych dni) zastanawiałem się, jakie warunki będą tu dziś panować i czy dam radę zmierzyć się z tą wycenioną na około III skałką. Latem pewnie nie byłoby większych problemów, jednak zima ma swoje prawa i wszystko okazuje się dopiero na miejscu.
Dobra wiadomość jest taka, że na Kowadło są ślady. W tej chwili wchodzi tam też jeden z chłopaków, których spotkaliśmy na wierzchołku. Jemu się udaje, więc i ja zaczynam wierzyć w sukces. Po chwili droga jest wolna, więc pora na moją próbę.
Podejście pod skałę jest eksponowane, jednak dzisiejszy śnieg bardzo dobrze trzyma zęby raków. Parę pierwszych metrów pokonuję więc bezproblemowo, szybko docierając do około metrowej wysokości uskoku. Można go albo zejść, albo się obrócić, szeroko rozstawić nogi i przedostać na wąską półkę kawałek dalej. Ja wycieram tę drugą opcję.
Stoją na półce i trzymając rękami skał powyżej, dostrzegam zwisającą z góry linę poręczową. Powinna ułatwić wejście, jednak sam oceniam warunki na wystarczające, by spróbować bez niej. Wystarczy tylko dobrze chwycić krawędź powyżej, znaleźć jakiś stopieniek dla przednich zębów raka i udałe mi się wyjść „na wypór” na kolejną półkę. Ta jest już szersza i wygodniejsza.
Następna ścianka jest równie stroma i można ją pokonać podobną technikę. Z tym, że tutaj pomagam sobie jeszcze zarzuconą wysoką lewą nogą. Zaraz potem wstaję i w już łatwiejszym terenie podchodzę około metra do najwyższego punktu skały. Kowadło zdobyte, było nawet prościej niż myślałem.
Cała sekwencja pokazana jest na moim filmie na YouTube. Aby przejść do materiału, kliknij tutaj (znacznik czasowy jest ustawiony na początek wejścia na Kowadło).
Wracam już w użyciem liny. Szybko pokonuję dwie półki, potem robię ten trawers z szerokim rozstawieniem nóg i po eksponowanej grańce przechodzę na przełęcz. Zaraz na Kowadło będzie wchodził mój dzisiejszy partner, a tymczasem ja wejdę sobie jeszcze na drugi wierzchołek. Tam jest już łatwiej – trudności spokojnie mieszczą się w granicach wyceny 0+.
Gdy i tamto miejsce zostaje odwiedzone, przechodzimy do części „wypoczynkowej”. Można coś zjeść, wypić, porobić zdjęcia i porozmawiać z innymi turystami. W międzyczasie, dołącza do nas jeszcze dwoje innych Polaków, a w oddali widzimy kolejne nadchodzące zespoły. Niedługo może się tu zrobić dość ciasno.
Zejście z Kończystej
Po dość długiej przerwie ruszamy w drogę powrotną. Ostrożnie schodzimy z przełęczy między wierzchołkami, a następnie zaczynamy długi trawers grani. Początkowo maszerujemy głównie w pewnej odległości od jej ostrza, później coraz częściej idziemy górą.
Gdy trawers dobiera końca, przez jakiś czas idziemy jeszcze w okolicy łatwego ostrza grani, jednak w końcu przechodzimy na jej drugą stronę i zaczynamy zejście rozszerzającym się zboczem. Ten odcinek pokonujemy szybko, a bardziej niż jakiekolwiek trudności, we znaki daje się nam mocno grzejące dziś słońce.
Obniżając się po zboczu, stopniowo skręcamy w lewo, kierując się ku zamarzniętej tafli Batyżowieckiego Stawu. Robimy to jednak do czasu, w pewnej chwili odbijając na strome zejście do Magistrali Tatrzańskiej. Idziemy za czyimś śladem, wkrótce uświadamiając sobie, że nie jest to ten sam wariant, który wybieraliśmy rano. Moim zdaniem, idzie się nim nieco gorzej, jednak różnica nie jest na tyle duża, by się wycofywać. Zresztą, to tylko parę minut i jesteśmy na szlaku.
Po dotarciu do Magistrali skręcamy w lewo i przez krótką chwilę idziemy do skrzyżowania z żółtym szlakiem. Tak z kolei odbijamy w prawo i zaczynamy zejście do Wyżnich Hagów. Początkowo mierzymy się z lekko eksponowaną ścieżką, potem wszelkie trudności znikają, a my zagłębiamy się w coraz wyższą roślinność.
Na pierwszym odcinku mamy dookoła głównie kosówkę, potem zaczynają pojawiać się drzewa. Całość, jak zawsze w drodze powrotnej, nieco się ciągnie, więc z przyjemnością odhaczamy kolejne punkty charakterystyczne. W końcu, po mniej więcej półtorej godzinie schodzenia, docieramy do asfaltu, skąd już tylko kawałek pod stację kolejową i nasz zaparkowany samochód.
Kończysta w zimie – podsumowanie
To było moje trzecie wejście na Kończystą. Szczyt niby ten sam, ale za każdym razem było zdecydowanie inaczej. Myślę jednak, iż wejście zimowe cieszy najbardziej. Jakoś tam mam, że szczyty zdobywane o tej porze roku stają się dla mnie wyjątkowe. Jest trudniej, mniej przewidywalnie, ale i spokojniej, a na trasie ciężej spotkać przypadkowe osoby. Choć muszę też uczciwie przyznać, że dzisiejsze warunki, jak na zimę, okazały się wyjątkowo łagodne.
Kończysta jest dla mnie numerem 10. Dziesięć na czternaście. Tyle szczytów Zimowej Wielkiej Korony Tatr udało mi się już skompletować. Nie mam wątpliwości, że teraz będę gonił za resztą. W końcu już dawno postanowiłem, że zrobię z tego mój główny projekt tegorocznej zimy. Czy się uda? Tego zagwarantować nie mogę, ale wiem, że na pewno będzie ciekawie!