Brestowa, Salatyn, Banikov, Trzy Kopy – fragment grani Tatr Zachodnich

Choć Tatry Zachodnie sporo osób kojarzy z łagodnymi, pozbawionymi trudności pagórkami, prawda jest nieco inna. W ich słowackiej części znajdują się bowiem szczyty, które trudnościami potrafią zaskoczyć nawet doświadczonych turystów. Dziś, w ramach przejścia fragmentu głównej grani Tatr Zachodnich, odwiedzam parę takich miejsc.

Na wycieczkę w słowacką część Tatr Zachodnich miałem ochotę już od bardzo dawna. Niestety, bez własnego samochodu, dość ciężko jest się tam dostać. Rejon jest odległy i nie tak popularny jak Tatry Wysokie, więc i liczba okazji do wyjazdu nie jest zbyt duża.

Chcąc zrobić to w formie jednodniowego wypadu, najlepszą opcją jest po prostu podczepić się do kogoś, kto ma podobne plany. I tu znów będzie o Facebookowych grupach górskich, które dla ludzi bez aut są okazją na wypad w dalsze zakątki gór, a zmotoryzowanym pomagają znacznie obniżyć koszty przejazdów.

Na okazję polowałem praktycznie przez cały sezon. Bo jednak, od czasu do czasu ktoś się tam zapuszczał i wrzucał ogłoszenie o zbieraniu ekipy. Choć samo znalezienie ogłoszenia to dopiero część sukcesu, bo trzeba to jeszcze zgrać z wolnym dniem (bądź urlopem), niezłą pogodą, pasującym miejscem zbiórki oraz oczywiście – napisaniem na tyle szybko, by były jeszcze wolne miejsca.

Próbowałem kilka razy. Pierwsza próba nie powiodła się przez zbyt późne odpisanie na ogłoszenie (brak wolnych miejsc), druga – trudności w ustaleniu miejsca zbiórki (kierowca co prawda jechał przez Kraków, ale daleko od mojego miejsca zamieszkania). Udało się dopiero za trzecim razem, pod koniec października. Dosłownie w ostatni weekend przed zimowym zamknięciem słowackich szlaków!

Z Krakowa do Doliny Rohackiej – dojazd samochodem

Ostatecznie, uzbierała nam się całkiem duża ekipa. Dwa samochody, 7 osób. Nie lubię chodzić w takim tłumie, ale wiedzieliśmy, że ze względu na różnicę tempa grupa i tak się rozciągnie. Byle tylko wyrobić się w miarę sprawnie i nie zmuszać innych do czekania długich godzin na parkingu.

Mnie zgarnąć mieli o 4:15 z pobliskiej stacji benzynowej. Na miejscu byłem wcześniej, samochód przyjechał z małym, normalnym w takich warunkach opóźnieniem. Wsiadam. W środku są już 3 dziewczyny, reszta jedzie drugim autem. Spotkać mamy się na docelowym miejscu, czyli parkingu w Dolinie Rohackiej.

Po wyjeździe z Krakowa jedziemy Zakopianką w stronę Myślenic i dalej, aż do Rabki Zdrój. Tam zjeżdżamy na Jabłonkę (gdzie zostawiamy jedną z dziewczyn – miała inne plany na ten dzień i tylko skorzystała z podwózki), a niedługo później przekraczamy granicę w miejscowości Chyżne. Będąc już na Słowacji, kierujemy się na Trzcianę, a później Zuberzec, gdzie znajduje się wjazd do Doliny Rohackiej.

Po paru kilometrach jazdy doliną docieramy do dużego parkingu. Dzienny postój samochodu osobowego kosztuje 3 euro. Mimo wczesnej pory (jeszcze przed 7-mą), sporo miejsc jest już zajętych. Na drugi samochód nie czekamy długo – przyjeżdża praktycznie tuż za nami.

Wejście na Brestową

Wysiadamy, niektórzy się przebierają. Zabieramy plecaki i ruszamy ku początkowi niebieskiego szlaku. Mamy założenie iść z zachodu na wschód, tak by do grani podchodzić drogą bardziej stromą, a wracać nieco dłuższą, ale zdecydowanie łagodniejszą.

Niebieska trasa zaczyna się na zachodnim skraju parkingu. Idziemy najpierw skrajem lasu, później krawędzią stoku narciarskiego, który zbudowano na zboczach Skrajnego Salatyna.

Grupa rozciąga się już na starcie. Niektórzy robią przerwy, piją, ściągają zbędne ubrania. Ja początkowo trzymam się z nimi, później obejmuję prowadzenie. Cóż, skoro mamy ustalone, że każdy idzie swoim tempem, to idę ;)

Brestowa z Rohackiej Doliny
Początek podejścia ścieżką wzdłuż stoku narciarskiego.

Po jakimś czasie szlak zbacza ze stoku i trzyma się blisko dna Spaleńskiego Żlebu, wiodąc to lasem, to w otwartym terenie. Kawałek dalej znajduje się rozdroże szlaków. Możemy iść dalej niebieskim i kontynuować leśne podejście na Skrajny Salatyn, albo skręcić na trasę oznaczoną kolorem zielonym i wrócić do stoku. Ta druga opcja jest nieco szybsza, ale trzymamy się oryginalnych założeń i podchodzimy niebieskim.

Spaleński Żleb
Spaleński Żleb – rozdroże szlaków.

Ścieżka wznosi się coraz intensywniej. Od jakiegoś czasu idę już sam, ale widzę, że dwie inne osoby mnie gonią, więc zatrzymuję się i czekam. Dalej idziemy przez chwilę razem.

Szlak na dobre wchodzi do lasu, który później stopniowo ustępuje miejsca kosodrzewinie. Gdzieś w międzyczasie mogę podziwiać słońce wschodzące nad granią Wołowca.

Znów się rozdzielamy. Kontynuuję podejście wśród drzewek i kosówki, w końcu docierając na polanę na Skrajnym Salatynie. Stanowi ona całkiem fajny punkt widokowy. Są tu też ławki oraz duże, ułożone z kamieni serce. Robię chwilę przerwy, czekając na kogoś z reszty ekipy.

Skrajny Salatyn, podejście
Podejście na Skrajny Salatyn.
Skrajny Salatyn, polana
Polana na Skrajnym Salatynie.

Zamiast nich pojawia się żwawo idący turysta, z którym na mam okazję zamienić parę słów. Okazuje się Czechem, robiącym podobną trasę jak my, z tym, że zamiast zejść ze Smutnej Przełęczy, przejdzie jeszcze przez Rohacze, Wołowiec i skończy pod schroniskiem w Dolinie Chochołowskiej. Kawał drogi, ale z tym tempem spokojnie powinien dać radę.

Żegnamy się. Ja również zbieram się do dalszej wędrówki, jednak po przejściu kawałka zauważam, że z kosówki wyłania się Monika – inicjatorka tej wycieczki i zarazem kierowca samochodu, którym jechałem rano. Od tego czasu będziemy się już trzymać razem, bez problemów dotrzymując sobie kroku (tempo jakieś 70% szlakowego).

Za polaną maszerujemy jeszcze chwilę przez kosodrzewinę. Dalej jest jej coraz mniej i wkrótce na dobre ustępuję trawkom, które o tej porze roku przyjmują jasnobrązowy kolor.

Szlak na Brestową
Niebieskim szlakiem przez grzbiet Skrajnego Salatyna.

Po kamienistej ścieżce idziemy grzbietem aż do ponownego skrzyżowania z zielonym szlakiem. Tu obie trasy się łączą, a dalej na Brestową prowadzi już tylko kolor niebieski.

Po minięciu rozdroża wchodzimy na mało wybitny pagórek, za którym znajduje się zejście na płytką przełęcz. Wytracamy trochę wysokości, a później rozpoczynamy ostatnie podejście w stronę szczytu Brestowej.

Brestowa, niebieski szlak
Szczyt Brestowej oglądany z niebieskiego szlaku.

Wierzchołek jest rozległy i w większości trawiasty. Stoi na nim drewniany pień z paroma drogowskazami. Do wyboru mamy dwa kierunki po czerwonym szlaku. Skręcając w prawo, ruszylibyśmy w stronę Siwego Wierchu, a dalej Zuberzca, w lewo ku Salatynowi i kolejnym, coraz wyższym wierzchołkom grani Tatr Zachodnich. Robimy chwilę przerwy, po czym wybieramy opcję numer dwa.

Brestowa
Szlakowskaz na szczycie Brestowej (1934 metry n.p.m.)

Przejście granią Tatr Zachodnich

Salatyn i Mały Salatyn

Z Brestowej kierujemy się w dół, na Skrajną Salatyńską Przełęcz. Zejście jest łatwe i odbywa się po wygodnej, szerokiej ścieżce.

Salatyn, szlak
Zejście na Skrajną Salatyńską Przełęcz (widoczna w dole). Za przełęczą widać podejście na Salatyn.

Idziemy chwilę przez wypłaszczenie przełęczy, a następnie zaczynamy podejście na ku mierzącemu 2048 metrów Salatynowi (znanemu również pod nazwą Salatyński Wierch). Początkowo jest dość stromo i szlak prowadzi kilkoma zakosami. Trzeba też uważać na luźne kamienie zalegające na ścieżce.

Brestowa, Tatry Zachodnie
Brestowa widoczna z podejścia na Salatyn.

W górnej części ścieżki nachylenie znacznie spada. Idziemy teraz po łagodnie zaokrąglonym grzbiecie, wygodną ścieżką wśród traw. W końcu osiągamy szczyt, na którym brakuje jakichś konkretnych oznaczeń.

Z wierzchołka schodzimy na Pośrednią Salatyńską Przełęcz, po czym odzyskujemy stracone metry w niezbyt wymagającym podejściu na Mały Salatyn.

Salatyński Wierch
Mały Salatyn widziany podczas zejścia z Salatyna.

Na wierzchołku znajdujemy tabliczkę z nazwą szczytu, wysokością oraz oznaczeniem początku zielonego szlaku, którym można zejść na południe przez Głęboką Dolinę.

Szlak na Salatyn
Salatyn oglądany z Małego Salatyna.

Spalona Kopa

Ruszamy dalej. Delikatnie nachylonym zboczem schodzimy w stronę Zadniej Salatyńskiej Przełęczy, za którą ścieżka równie łagodnie zaczyna wznosić się ku Spalonej Kopie.

I gdzieś tutaj, w okolicach przełęczy, zaczyna się główna zabawa dzisiejszej wycieczki. Szlak przestaje być ścieżką wydeptaną wśród trawek. Pojawiają się skały, po których czasem trzeba będzie przejść. Niektóre miejsca są również lekko eksponowane.

Spalona Kopa, grań
Szlak wchodzi na skały, zaczyna się to, po co tu przyjechaliśmy!

Muszę teraz napisać jedną rzecz o czerwonym szlaku, prowadzącym przez grań Tatr Zachodnich. W wielu miejscach jest on tak trudny, jak się go samemu uczyni. Co mam na myśli? Ogromną liczbę obejść – alternatywnych ścieżek wydeptanych poniżej grani. Oryginalnie szlak prowadził ściśle granią, wymagając częstego wchodzenia i schodzenia ze skałek. Miejscami trzeba używać rąk, wspinać się i uważać na przepaście. Z czasem jednak pojawiły obejścia. Jeśli wolisz unikać trudności, możesz spokojnie ominąć nawet 80-90% z nich.

Jeśli ktoś czytał już wcześniej moje relacje z Tatr, dobrze wie, którą wersją pójdę. Zero obejść, zero ułatwień. Trzymam się grani tak ściśle, jak ma to sens i jak jest bezpiecznie. W końcu jestem tu po to, żeby zasmakować tych zachodniotatrzańskich trudności.

Grań Tatr Zachodnich, obejścia
Dwie ścieżki do wyboru: jedna prowadzi przez grań, druga obchodzi większość trudności.

Tu oczywiście tempo naszego marszu spada. Ale i tak poruszamy się dość szybko, więc mamy spory zapas i możemy sobie pozwolić na trochę zabawy na grani.

Z czasem trudności pojawia się coraz więcej, a nie wszystkie da się obejść. W pewnym momencie trzeba wspiąć się dość wysoko, a następnie wykonać trawers w pobliżu przepaści. Odcinek jest ubezpieczony kilkoma łańcuchami – to pierwsze sztuczne ułatwienia, jakie dziś spotykamy. Póki się da, mam zamiar z nich nie korzystać i opierać się jedynie na własnych umiejętnościach pokonywania trudnego terenu.

Salatyn - Spalona Kopa
Graniowe trudności podczas podejścia na Spaloną Kopę.
Salatyn - Spalona Kopa, trudności
Eksponowany, ubezpieczony łańcuchami odcinek.

Zaraz po wejściu na opisywany przez chwilą, skalny blok, schodzimy w dół i kontynuujemy podejście w stronę szczytu. Tu jest już nieco łatwiej, a na samym wierzchołku nie napotykamy żadnych trudności – jest dość płaski i prawie całkiem porośnięty trawą.

Pachoł

Za Spaloną Kopą znów mamy do pokonania bardzo ciekawy odcinek. Szlak przez moment prowadzi jeszcze przez łagodne pagórki, jednak już wkrótce grań odzyskuje swój skalisty charakter.

Pachoł, szlak
Zejście w stronę Spalonej Przełęczy. W tle dobrze widoczny Pachoł.

Tu znów turyści mają sporo swobody w wybieraniu wariantu przejścia. Ja wciąż czuję spory zapas sił, więc korzystam z okazji i bawię się na grani, ile tylko mogę. Monika też przeważnie wybiera trudniejsze warianty.

Pachoł od Spalonej Kopy
Skalista grań pomiędzy Spaloną Kopą a Pachołem.
Spalona Kopa - Pachoł, grań
Spojrzenie na siebie w stronę Spalonej Kopy.

Po pewnym czasie grań zaczyna się wznosić i zaczynamy ostatnie podejście na Pachoł. Robi się dość stromo, większość trawek znika, a zastępują je mniejsze i większe kamienie. Parę odcinków wymaga delikatnej wspinaczki, a najtrudniejsze z nich są ubezpieczone łańcuchami.

Szlak na Pachoł
Łańcuchy na szlaku prowadzącym przez Pachoł.

Końcówka podejścia sprawia wrażenie wspinania się na usypany z kamieni stożek. Trudności nie ma już wiele, ale wysiłku trzeba tu trochę włożyć. W końcu docieramy na wierzchołek, gdzie znajdujemy nieduży krzyż.

Pachoł, Tatry Zachodnie
Krzyż na szczycie Pachoła.

Banikov (Banówka)

Następny w kolejce jest Banikov. Albo Banówka, bo tak brzmi polska (chyba nieco mniej popularna) nazwa szczytu. Szlak, który prowadzi tam z Pachoła jest dość łatwy i nie powinien zająć więcej niż 30-45 minut.

Podejście na Banikov
Banikov oglądany ze zbocza Pachoła.

Pierwszym etapem jest zejście na Banikowską Przełęcz. Nie sprawia ono trudności – poruszamy się niezbyt stroną, pełną kamieni ścieżką, którą można zobaczyć na wstawionym powyżej zdjęciu.

Po niecałych 10 minutach docieramy na przełęcz, gdzie trafiamy na sporą grupę odpoczywających ludzi oraz skrzyżowanie z innymi szlakami: niebieskim prowadzącym w dół Doliny Parzychwost oraz zielonym i żółtym, które wspinają się tutaj od Spalonej Doliny.

My kontynuujemy wędrówkę granią, choć jak się później dowiemy, część osób z naszej ekipy skończy swoją przygodę z czerwonym szlakiem w tym miejscu i wybierze zejście ku Spalonej Dolinie.

Podejście na Banikov jest nieco strome, więc nie forsujemy tempa, by nie trwonić sił. Techniczne trudności co prawda występują, ale nie ma ich dużo, a w dodatku, tu również można skorzystać w wielu obejść tych bardziej wymagających kawałków grani.

Banikov od przełęczy
Pachoł widziany z górnej części podejścia na Banikov.

Na mierzącym 2178 metrów szczycie zastajemy największą do tej pory grupę ludzi. Tłum liczy kilkadziesiąt osób, a widać też sporo nowo dochodzących. Mimo to, decydujemy się rozsiąść tu na chwilę i zrobić dłuższą przerwę. Należy się – w końcu to Banikov jest najwyższym ze zdobywanych dziś szczytów.

Banikov, szczyt
Banikov – tabliczka szczytowa. W tle widać oddalony o 30 minut drogi Przysłop.
Banikov
Zapełniony ludźmi wierzchołek Banikova.

Hruba Kopa

Po jakiejś pół godzinie odpoczynku udajemy się w dalszą trasę. To również będzie bardzo fajny odcinek, ze sporą liczbą trudności do pokonania. Tu jednak ich obchodzenie nie zawsze jest możliwe.

Wymagające fragmenty pojawiają się praktycznie od razu po ruszeniu przez grań Banikova. Jest pozioma, o niedużych różnicach wysokości, jednak postrzępiona i miejscami mocno eksponowana. Najtrudniejsze odcinki są ubezpieczone łańcuchami. Tu jest ich sporo, chyba nawet więcej niż suma wszystkich innych, napotkanych do tej pory.

Banikov, łańcuchy
Trudności na grani Banikova.
Banikov, trudności
Łańcuchów jest sporo. Tu jeden z dłuższych, ubezpieczający zejście po gładkich, skośnych płytach.

Z czasem grań się obniża i znów wracają obejścia dla zmęczonych lub mniej wprawnych turystów. A cóż, warunki mamy dziś doskonałe, więc jak mógłby sobie odmówić przejścia przez taką piękną grań, jak ta na poniższym zdjęciu?

Banikov, grań
Piękny odcinek dość silnie eksponowanej grani. W razie czego, dostępne jest też jej obejście z prawej strony.

Trudności powoli się kończą i ścieżka łagodnieje. Wracają trawki, między którymi docieramy na Przełęcz nad Zawratami. Później zaczyna się podejście na Hrubą Kopę. Ono również nie przedstawia praktycznie żadnych trudności.

Banówka, grań
Ostatnie z trudności na grani Banikova. Dalej widać zejście na Przełęcz nad Zawratami oraz ścieżkę prowadzącą na Hrubą Kopę.
Hruba Kopa, podejście
Łagodne podejście na Hrubą Kopę.

Na szczycie Hrubej Kopy znajduje się charakterystyczny krzyż złożony z nart i kijków. Robimy sobie przy nim dosłownie chwilę przerwy, po czym ruszamy dalej.

Hruba Kopa
Krzyż z nart i kijków na szczycie Hrubej Kopy. W tle dobrze widać skalistą grań Banikova.

Trzy Kopy

Może się to wydać nieco dziwne, ale Hruba Kopa nie należy do grupy Trzech Kop. Te znajdują się nieco dalej i są od niej wiele mniejsze. Właściwie, jest to krótki fragment postrzępionej grani z trzema wyraźnymi kulminacjami. Krótki, ale konkretny, bowiem to właśnie tu znajdziemy jedne z największych na całej trasie wyzwań.

Najpierw jednak musimy zejść na Hrubą Przehybę, czyli płytką przełęcz oddzielającą Trzy Kopy od Hrubej Kopy. Zejście zajmuje tylko parę minut i nie sprawia większych trudności.

Grań Tatr Zachodnich
Zejście na Hrubą Przehybę.

Później zaczynamy przejście przez Kopy: najpierw Szeroką, później Drobną, na końcu Przednią. Każda dostarczy tylko kilku-kilkunastu minut zabawy, choć muszę przyznać, że jest to zabawa na naprawdę wysokim poziomie. Trudności jest dużo i myślę, że nie będzie nadużyciem, jeśli porównam je z tymi występującymi na sąsiednich Rohaczach czy Orlej Perci.

Kopy fajnie dozują nam napotykane przeszkody. Szeroka jest prosta i właściwie niewiele różni od terenu, którym przechodziliśmy do tej pory. Drobna to już więcej frajdy i wyższy poziom. Pojawiają się łańcuchy i strome odcinki, których pokonywanie niewiele różni się od zwykłej wspinaczki – bez podciągania rękami nie da rady.

Trzy Kopy. Tatry Zachodnie
Podejście na Szeroką Kopę – najłatwiejszą ze wszystkich trzech.
Trzy Kopy, trudności
Drobna Kopa.

Na końcu mierzymy się z najtrudniejszą i najbardziej okazałą z Kop. Przednia oferuje nam strome podejścia, trudne zejścia i mocno eksponowane trawersy. Oczywiście wszystko jest ubezpieczone łańcuchami, ale dla tych bardziej wrażliwych, może to być naprawdę niezapomniane przeżycie.

Do tej pory udawało mi się iść bez używania łańcuchów. I tutaj też dałem radę, ale parę odcinków wymagało mocniejszych nerwów (szczególnie te eksponowane na wąskich półkach skalnych) albo szukania jakiejś alternatywnej trasy prowadzącej nie bezpośrednio po szlaku, lecz w jego pobliżu.

Trzy Kopy
Przednia Kopa – najtrudniejszy odcinek całej pokonywanej dziś trasy. Tu ogląda z Drobnej Kopy.
Trzy Kopy, szlak
Przednia Kopa od strony wschodniej.
Trzy Kopy, łańcuchy
Eksponowany, ubezpieczony łańcuchami fragment zejścia.

Za Przednią Kopą trudności maleją. Ruszamy w stronę Smutnej Przełęczy po kamienistej ścieżce między trawkami, starając się ochłonąć z wrażeń, które przed chwilą zafundował nam czerwony szlak. Jeśli ktoś mi kiedyś powie, że Tatry Zachodnie są łagodnymi pagórkami, to z przyjemnością odeślę go właśnie tutaj (no, ewentualnie na Rohackiego Konia – tam też emocji nie brakuje).

Większość zejścia jest łatwe. Dopiero tuż przed samą przełęczą mamy jeszcze do pokonanie Smutne Turniczki. Szlak nadal prowadzi tu ściśle granią, więc czuję się zobowiązany na nie wejść, jednak dla mniej chętnych są oczywiście dostępne ścieżki omijające te trudności.

Trzy Kopy - Smutna Przełęcz
Zejście z Przedniej Kopy w stronę Smutnej Przełęczy.

Po zaliczeniu Smutnych Turniczek udajemy się już na przełęcz, gdzie trafiamy na niewielki tłumek. Duża liczba ludzi nieco zniechęca nas do zrobienia tu przerwy, więc od razu zaczynamy zejście, zastanawiając się, gdzie w tej chwili znajduje się reszta naszej ekipy i jak długo będziemy na nich czekać przy samochodach.

Smutna Przełęcz
Na Smutnej Przełęczy. W tle Smutny Zwornik, a za nim dwie piramidy Rohaczy.

Zejście ze Smutnej Przełęczy

W dół Smutnej Doliny (dlaczego tu wszystko jest takie smutne?) prowadzi nas niebieski szlak. Zejście faktycznie okazuje się dość łagodne i przyjemne. Oczywiście na tyle, na ile przyjemne mogą być zejścia po spędzeniu wielu godzin na miejscami dość wymagającej grani. Faktem jest jednak, że nadal idziemy dość szybko, po drodze wyprzedając lub wymijając masę innych turystów.

Smutna Przełęcz, zejście
Zejście ze Smutnej Przełęczy w stronę Smutnej Doliny.

Najpierw po gruntowo-kamienistej ścieżce schodzimy zakosami wzdłuż zbocza. Później szlak przybiera formę typowego, ułożonego z niewielkich skalnych bloków chodnika i prowadzi nas przez dno doliny.

Tu jest już w miarę płasko. Po dłuższej chwili marszu, dookoła zaczyna pojawiać się kosodrzewina, a z czasem również i inna, bardziej złożona roślinność.

Smutna Dolina
Wędrówka przez Smutną Dolinę.

Na końcu niebieskiego szlaku znajduje się Tatliakowa Chata – średniej wielkości, łatwo dostępne schronisko. Bez większych problemów można tu dojechać rowerem, nawet szosowym.

Dalszy marsz kontynuujemy już po asfalcie, w dość licznym gronie innych turystów, którzy korzystają z pogodnego weekendu. Skojarzenia z prowadzącą nad Morskie Oko asfaltówką nie są dalekie od prawdy, choć do pełnego obrazu brakuje końskich dorożek. No i jednak nad Morskie Oko jest dalej – tu do przejścia mamy niecałe 4 kilometry.

Rohacka Dolina
Asfaltowa droga przez Rohacką Dolinę.

W pewnym momencie docieramy do rozdroża szlaków, gdzie przeskakujemy na ten koloru zielonego. To krótki, ledwie kilkuminutowy odcinek leśnej ścieżki, która prowadzi nas na skraj parkingu położonego w sercu Rohackiej Doliny.

Powrót do Krakowa

Zgodnie z przypuszczeniami, pod samochodem jesteśmy sami. Monika próbuje się skontaktować z resztą grupy i po pewnym czasie uzyskuje informację, że oni również się podzielili i do dwóch godzin będą na parkingu.

A więc czekamy. Najpierw w dwójkę, lecz chwilę później już w trzyosobowym gronie, bo dotarła do nas jedna z osób, które zdecydowały się skrócić wycieczkę i zejść z grani na wysokości Banikowskiej Przełęczy. Reszta czasu miło upływa nam na dzieleniu się górskimi opowieściami.

Około 17-stej jesteśmy w komplecie. Pakujemy się, opuszczamy parking i odjeżdżamy w stronę Krakowa. Droga powrotna jest podobna do tej w rana: najpierw wyjazd z Rohackiej Doliny, a następnie przez Zuberzec i Trzcianę kierujemy się w stronę przejścia granicznego w Chyżnem. Później jeszcze kawałek do Rabki, a dalej już Zakopianką do centrum małopolskiej stolicy.

Podsumowanie

Ależ to była fajna trasa! Wiedziałem już, że szlaki w Tatrach Zachodnich też potrafią dostarczyć sporo emocji, ale nie spodziewałem się, że trudności może być aż tak dużo. To znaczy, jak już pisałem, w dużej mierze jest ich tyle, ile sami sobie wyznaczymy, ale realizując wariant maksimum (czyli przejście ściśle granią według oznaczeń szlaku), możemy się bawić naprawdę długo.

Jeśli kogoś też kręcą takie trudności, to serdecznie zachęcam do przejścia się główną granią Tatr Zachodnich. Jak widać na przykładzie opisanej wycieczki, jej słowacka część ma sporo do zaoferowania, i to nie tylko na cieszących się największą popularnością Rohaczach. Dalej na zachód też jest ciekawie i mam sporą nadzieję, że nie jest to moja ostatnia wizyta w tamtych okolicach.

Mapa dzisiejszego przejścia (nasz czas: około 8 godzin i 20 minut).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *