Tatry zimą – podsumowanie sezonu 2019
Podsumowanie tatrzańskiej zimy z roku 2019. Co udało się zdobyć i jak bardzo różniło się to od początkowego planu? Czego się nauczyłem? Gdzie popełniłem błędy? Jakie z tego wszystkiego wyciągnę wnioski i co zaplanuję na kolejny sezon?
Wiosna. Dziś mija jej pierwszy dzień. Co prawda na tatrzańskich szczytach wciąż leży sporo śniegu, ale na swój prywatny użytek zakładam, że sezon na zimowe przejścia właśnie się skończył. Owszem, zdaję sobie sprawę, że za parę tygodni znów może nieźle „sypnąć”, wrócić mróz i warunki zrobią się gorsze niż w niejeden styczniowy poranek. Ale gdzieś tę granicę musiałem wyznaczyć i wybrałem opcję najbardziej oczywistą – kalendarz.
Tak więc, dla mnie już po zimie. Udało zorganizować się aż 9 wypadów – o wiele więcej niż początkowo miałem w planach. W dodatku, że początek sezonu nie zapowiadał, że Tatry będę odwiedzał z tak dużą częstotliwością. Końcówka grudnia i pierwsza połowa stycznia były bardzo śnieżne. Przez długi czas obowiązywała lawinowa „trójka”, nierzadko przechodząc nawet w 4-ty stopień zagrożenia. Wyższe góry były po prostu zablokowane.
Dopiero pod koniec stycznia intensywne opady się skończyły, a pokrywa śnieżna zaczęła stabilizować. Korzystałem ile się dało, nierzadko biorąc w pracy urlopy z dnia na dzień lub modyfikując weekendowe plany tak, by móc się w „te moje góry” wybrać. Takie działanie, kształtowane pod panujące aktualnie warunki nie tylko znacznie zwiększyły bezpieczeństwo wycieczek, ale i pozwoli skutecznie osiągać zakładane cele, ciesząc się przy tym (przeważnie) dobrą pogodą i pięknymi widokami.
Zimowe wyprawy sezonu 2019
Grześ, Rakoń, Wołowiec
Na pierwszy ogień poszła trasa najdłuższa, którą ze względu na krótkie zimowe dni zamierzałem przejść dopiero w późniejszej części sezonu. W panujących tego dnia warunkach wyglądała jednak na najbezpieczniejszą ze wszystkich, które rozważałem.
Z Doliny Chochołowskiej wychodzę na Grzesia, a potem, praktycznie nie schodząc z grani, idę przez Rakoń aż na szczyt Wołowca. Z braku innych alternatyw wracam identyczną trasą. Piękna pogoda i dobre warunki śniegowe sprawiły, że szło się szybko i bezproblemowo. Tego dnia nie założyłem nawet raków.
Pełna relacja z wycieczki: Wołowiec zimą – szlak przez Grzesia i Rakoń.
Kozi Wierch
Na kolejną wycieczkę wybieram się już 2 dni później. Warunki nadal są niezłe, więc jadę do Palenicy, skąd przez Dolinę Roztoki docieram do Doliny Pięciu Stanów, a następnie wspinam zimowym wariantem na Kozi Wierch. Wracam, podobnie jak ostatnio, tą samą trasą.
To wejście było jednak nieco trudniejsze. Zimniej, stromiej, z paroma wymagającymi większej uwagi odcinkami. No ale, co by nie było, szczyt leży na trasie słynnej Orlej Perci, więc zbyt łatwo być nie mogło.
Pełna relacja z wycieczki: Kozi Wierch zimą – opis trasy, trudności, zdjęcia.
Kościelec i Nosal
Tydzień później udaję się na jeden z moich ulubionych tatrzańskich wierzchołków. Podejście na przełęcz Karb pokonałem od Czarnego Stawu, stromym, nierzadko zagrożonym lawinami żlebem. Szczęśliwie, panujące w nim tego dnia warunki były dość dobre. Na szczyt szło się już bez obaw, choć mroźny, porywisty wiatr i sporo nawianego śniegu sprawiało, że wycieczka nie należała do najłatwiejszych. Wracałem już o wiele bezpieczniejszą trasą po zachodniej strony góry (przy Zielonym Stawie Gąsienicowym).
Ponieważ po powrocie do Kuźnic zostało mi jeszcze sporo czasu do zachodu słońca, zdecydowałem się odwiedzić Nosal. Krótka i niezbyt trudna wycieczka, choć trochę zaskoczyło mnie strome, bardzo śliskie podejście od północnej strony góry.
Pełne relacje z wejść:
Kościelec zimą – szlaki, trudności, zdjęcia
Nosal – wejście zimą
Czerwone Wierchy
Kolejny wyjazd to spełnienie jednego z moich największych zimowych marzeń tego sezonu: przejście Czerwonych Wierchów. I to w wersji rozszerzonej, startując z Kasprowego Wierchu i pokonując po drodze między innymi Goryczkową Czubę i pełne stromych trawersów Suche Czuby.
Łatwo nie było, i to nie tylko ze względu na zaskakującą trudność niektórych odcinków. Przez wiele godzin marszu w odsłoniętym terenie, skutecznie wychładzał mnie mocno wiejący tego dnia wiatr. Mimo wszystko, widoki wspaniałe, a trening z asekuracji czekanem i chodzenia na przednich zębach raków zdecydowanie przydał się w kolejnych wyjazdach.
Pełna relacja: Czerwone Wierchy zimą.
Giewont
To był wyścig z pogodą. Nadchodził halny, wiatr wzmagał się z godziny na godzinę, jednak sobotni poranek miał być jeszcze w miarę pogodny. Zdecydowałem się więc na szybki wypad na Giewont. Startowałem z Kuźnic, szczyt osiągnąłem nieco inną niż standardowa trasą – wchodziłem przez Krówski Żleb z zupełnym ominięciem Kondrackiej Przełęczy. Zejście, już przy psującej się pogodzie, odbyło się przed Dolinę Małej Łąki.
Wyścig z aurą udało się więc wygrać, a ten wyjazd okazał się moją najkrótszą do tej pory tatrzańską wycieczką. Trwała niecałe 4 godziny, więc wyszło na to, że w autobusach spędziłem o wiele więcej czasu niż na szlaku.
Pełna relacja: Giewont zimą – trudności, opis szlaku, zdjęcia.
Starorobociański Wierch
Tu z kolei pogoda była aż za dobra. Ciepło, bezchmurnie, z wiatrem tylko na wierzchołku. Na Starorobociański Wierch docieram przez Dolinę Chochołowską, Trzydniowiański Wierch i Kończysty Wierch. Po rozeznaniu warunków, decyduję się schodzić drugą stroną, a więc przez Siwy Zwornik, Ornak i Iwaniacką Przełęcz. Wyszła dość długa pętla, ale generalnie wycieczka nie przysporzyła mi niemal żadnych trudności. Zaskoczeniem była tylko liczba ludzi na szlakach. Czasem w letnie weekendy nie trafiają się takie tłumy…
Pełna relacja z wycieczki: Starorobociański Wierch (plus Trzydniowiański, Kończysty i Ornak).
Szpiglasowy Wierch i Wrota Chałubińskiego
Mój numer jeden tej zimy! Wejście na „Szpiglas” wymagało długiego oczekiwania na odpowiednie warunki (przede wszystkim: niskie zagrożenie lawinowe), ale zdecydowanie warto było okazać cierpliwość. Idealna pogoda, trochę trudności i niesamowite widoki ze szczytu.
Na Szpiglasową Przełęcz wchodziłem od Doliny Pięciu Stawów, natomiast schodziłem w drugą stronę – do Morskiego Oka. Warto wiedzieć, że obie trasy mocno różnią się od letnich wariantów szlaków. Chcąc się więc tam wybrać w zimie, warto najpierw zasięgnąć trochę informacji albo iść z kimś bardziej doświadczonym.
Po zejściu ze Szpiglasowego Wierchu decyduję się jeszcze zajrzeć na pobliskie Wrota Chałubińskiego. Widoki może nie aż tak spektakularne jak wcześniej, ale bardzo przyjemna była możliwość przebywania na szlaku zupełnie samemu (nie należy on do szczególnie popularnych, a stroma końcówka podejścia skutecznie zniechęca potencjalnych zainteresowanych).
Pełna relacja z wejść: Szpiglasowy Wierch i Wrota Chałubińskiego zimą.
Zadni Granat i Kozia Przełęcz
To wycieczka, która najbardziej dała mi w kość. Mimo przyzwoitych prognoz, pogoda na miejscu okazała się niezbyt dobra. Było pochmurno, wietrznie i bez widoków ze szczytu, a zawiany i ledwo czytelny szlak powyżej Zmarzłego Stawu sprawił, że momentami rozważałem nawet odwrót.
Ostatecznie, udało się jednak na Zadni Granat dotrzeć. I choć niewiele stamtąd zobaczyłem, walka z trudnymi warunkami dała mi wiele satysfakcji. Fajnie być gdzieś pierwszym, nawet jeśli tylko w skali danego dnia.
Po zejściu, korzystam z okazji i wspinam się na pobliską Kozią Przełęcz. Końcówka okazuje się bardzo stroma, a wygładzone przez narciarskie zjazdy dno żlebu mocno utrudnia późniejszy powrót. Z perspektywy czasu uważam, że te kilkanaście minut, gdzie stałem twarzą do ściany na przednich zębach raków i walczyłem o każdy metr było najtrudniejszą rzeczą, jaką zrobiłem do tej pory w górach. I pewnie również najmniej bezpieczną.
Pełna relacja z tej wycieczki: Zadni Granat i Kozia Przełęcz zimą.
Sarnia Skała i Wielki Kopieniec
Ostatnia wycieczka to niemal pozbawione trudności wejścia na Sarnią Skałę i Wielki Kopieniec. Pogoda też bardzo sprzyjająca – od jakiegoś czasu w Tatrach trwała odwilż, która stopiła sporą cześć śniegu w niższych partiach gór. Choć paradoksalnie, to przez to ciepło nie chciałem wybierać się nigdzie wyżej. Zagrożenie lawinowe było moim zdaniem zbyt duże.
Te wejścia pokazały mi parę nowych zakątków oraz udowodniły, że nie zawsze trzeba wchodzić wysoko, by zobaczyć coś ładnego. Przy czym Sarnia Skała i pobliska Dolina Białego wypadają tu lepiej niż okolice i sam szczyt Kopieńca.
Pełne relacje z wejść:
Sarnia Skała zimą
Wielki Kopieniec – wejście (teoretycznie) zimowe
Plany na kolejną zimę i najbliższą przyszłość
Tak naprawdę, chciałem jeździć jeszcze częściej. Uważam nawet, że zrezygnowałem z większej liczby wypadów, niż faktycznie ich wykonałem. Najczęściej odpuszczałem przez pogodę lub zbyt wysoki poziom zagrożenia lawinowego. Góry nie uciekną, a chcąc robić tam fajne (i często również dość trudne) rzeczy zależy mi, aby wszystko odbywało się w możliwie bezpiecznych warunkach.
Ta zima przyniosła mi nie tylko wiele zdobytych szczytów, odwiedzonych przełęczy, pięknych widoków i niezapomnianych wrażeń. Było również sporo nowej wiedzy i doświadczeń, które na pewno zaprocentują w przyszłości. Codzienne sprawdzałem pogodę, aktualne zdjęcia z gór, czytałem artykuły, oglądałem filmy, śledziłem dyskusje. Wybrałem się nawet na wykład o tematyce lawinowej prowadzony w lokalnym oddziale PTTK. Mam nadzieje, że dzięki temu wszystkiemu kolejnej zimy też przeżyję w Tatrach wiele ciekawych przygód, dbając przy tym o bezpieczeństwo własne, jak i przebywających w moim otoczeniu osób.
Konkretne plany powoli się już kształtują. Po głowie chodzi mi Bystra, Jarząbczy Wierch i przełęcz Krzyżne. Chętnie też ponownie wejdę na Kozią Przełęcz (choć tym razem od strony Pustej Dolinki) oraz spróbuję zdobyć Skrajny Granat. Po drodze pewnie pojawią się jeszcze inne pomysły, a te wymienione zostaną zweryfikowane przez pogodę i panujące na miejscu warunki. Ale i tak fajnie mieć jakieś cele i do nich dążyć!
A co w bliższej przyszłości? Myślę, że na chwilę zostawię Tatry w spokoju. Będę chciał wrócić do eksploracji ich słowackiej części, ale to dopiero po oficjalnym otwarciu tamtejszych szlaków (czerwiec). Na wiosnę skupię się raczej na innych górach, choć nie ukrywam, że co najmniej tak samo ważny będzie rower. Wyznaczyłem na ten rok parę związanych z nim, ambitnych planów, których realizacja wymagać będzie wielu treningów i wyjeżdżenia co najmniej paru tysięcy kilometrów. Mam nadzieję, że o pierwszych efektach będę mógł tu napisać już wkrótce.