Sławkowski Szczyt zimą – wejście ze Starego Smokowca
Mierzący 2452 metry Sławkowski Szczyt jest jednym z najwyżej położonych miejsc, które w Tatrach można odwiedzić znakowanym szlakiem turystycznym. Choć zimą trasy takie, jak ta są zamknięte, górę i tak zdobywają liczni turyści i narciarze. Jak wygląda takie wejście? Odpowiedź znajdziecie w poniższym tekście.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Niestety, ostatnio trochę zaniedbuję tego bloga. Tak, jak pisałem niedawno w podsumowaniu roku 2021, obecna zima to dla mnie nie tylko górskie wycieczki, ale i sporo osobistych wyzwań, które pochłaniają mnóstwo czasu. To, co zostaje, ledwo wystarcza na zmontowanie filmów. Teksty (które swoją drogą zajmują znacznie więcej czasu) muszą trochę poczekać na swoją kolej, choć oczywiście, wszystko się prędzej czy później pojawi.
Sławkowski Szczyt w zimie – podstawowe informacje
Zacznijmy od być może najważniejszego. Zimą, w Tatrach Słowackich większość szlaków prowadzących na wyżej położone szczyty i przełęcze jest zamkniętych. Dotyczy to również Sławkowskiego Szczytu, więc aby zdobyć tę górę legalnie i bez przewodnika, należy albo iść się tam wspinać (drogi o wycenie minimum III oraz wymagane członkostwo w jakimś klubie wysokogórskim), albo zjeżdżać na nartach. Zwykłe, piesze wejścia są zabronione i mogą skutkować otrzymaniem mandatu od TANAP-owskiego strażnika.
Mimo to, szczyt jest odwiedzany regularnie, a za najczęstszą drogę wejścia służy własnie niebieski szlak, prowadzący tam ze Starego Smokowca. Droga wiedzie mniej więcej tak, jak latem, z tą różnicą, że większość oznaczeń jest zasypana i trzeba albo zaufać wytyczonemu przed kogoś innego śladowi, albo wyznaczyć trasę samodzielnie.
Pod względem trudności, wiele zależeć będzie od panujących danego dnia warunków. Przy dobrej pogodzie i odpowiednio związanym śniegu, wycieczka nie powinna być bardziej wymagająca niż letnie wejście. Technicznych trudności tu nie uświadczymy, na kilku odcinkach będzie jedynie stromiej niż przy braku pokrywy śnieżnej. Gdy jednak pójdziemy po świeżym opadzie i kiepskiej widoczności, przejście może wymagać sporo męczącego torowania oraz grozić pobłądzeniem.
Zagrożenie lawinowe na Sławkowskim Szczycie raczej nie jest zbyt duże. Początkowy odcinek ma zbyt małe nachylenie, później w większości trzymamy się w miarę bezpiecznej grani. Jeśli więc znamy podstawy zimowej turystyki wysokogórskiej, na ten szczyt możemy iść nawet przy wyższych poziomach zagrożenia.
Wybierając się w słowackie góry, zawsze warto pamiętać o ubezpieczeniu. Tu jest jednak pewien problem, bo ze względu na wspomniane wcześniej okresowe zamknięcie szlaków większość polis nie zadziała. Warto więc wybrać na przykład całoroczne Alpenverein, albo inną sprawdzoną ofertę, która będzie obowiązywać zawsze, bez względu na okoliczności wypadku.
Na koniec tego rozdziału zamieszczę jeszcze mapę z opisywaną tu trasą. Jest to co prawda jej letnia wersja, lecz zimowa nie różni się zbyt wiele.
Wejście na Sławkowski Szczyt zimą – relacja z wycieczki
Na ten wyjazd udaję się z Markiem, który ostatnio jest jednym z moich głównych partnerów w górach. Po długim okresie kiepskiej pogody i wysokiego zagrożenia lawinowego, warunki w Tatrach w końcu zaczęły się poprawiać. Co prawda, w większości rejonów wciąż było dość niebezpiecznie, jednak Sławkowski, dzięki niewielkiej stromiźnie oraz odpowiedniej wystawie, wydawał się całkiem dobrą opcję. Na pewno warto spróbować!
Dojazd do Starego Smokowca
Pod słowacką część Tatr docieramy w bardzo standardowy sposób. Pobudka w środku nocy, zniesienie spakowanych wcześniej rzeczy do auta i zgarnięcie kogo trzeba skąd trzeba. Potem opuszczamy Kraków, jedziemy w stronę granicy, przekraczamy ją w Jurgowie i ruszamy dalej na Stary Smokowiec. Docieramy tam mniej więcej o świcie, zostawiamy samochód na jednym z licznych parkingów i jesteśmy gotowi do marszu.
Sławkowski Szczyt zimą – wejście niebieskim szlakiem
Sprawnie odnajdujemy oznaczenia trasy, która po przecięciu głównej drogi tej miejscowości skręca w jedną z bocznych uliczek. Tam kawałek podchodzimy, aż trafiamy w miejsce skrzyżowania paru różnych szlaków. Dalej, w sumie aż do szczytu, będziemy podążać za kolorem niebieskim.
Chwilę później schodzimy z asfaltu i trafiamy na jakąś nartostradę. Latem jest to fragment pieszego szlaku, zimą zamieniono go w trasę zjazdową. To jej trzymamy się przez następne kilkanaście minut, pokonując przy okazji parę niewielkich podejść.
W końcu schodzimy z nartostrady, trafiając na węższą ścieżkę. Tam też robi się nieco stromiej, a my zaliczamy kilka zakrętów, zyskując ładne widoki na okolicę. Niedługo później docieramy do kolejnego skrzyżowania, gdzie „nasz” niebieski szlak krzyżuje się z oznaczoną na czerwono, długodystansową Magistralą Tatrzańską.
Za rozdrożem liczba śladów nieco się zmniejsza. Choć z drugiej strony, wciąż mamy pod nogami wyraźnie wydeptaną ścieżkę. Idzie się wygodnie, nawet gdy trafiamy na bardziej strome czy mocniej zaśnieżone odcinki.
Na tym fragmencie, przez chwilę poruszamy w lesie, resztę pokonujemy w otwartym terenie z ładnymi widokami. Pogoda dziś dopisuje – praktycznie cały dzień ma być słonecznie, choć wyżej spodziewamy się mocniejszych podmuchów wiatru.
Niedługo później docieramy do kolejnego charakterystycznego miejsca. To punkt widokowy zwany Slavkovska Vyhliadká lub Maximilianka – niewielkie, otoczone barierkami miejsce, z pięknym widokiem na pobliskie doliny (Zimnej Wody i Staroleśną), a także kilka potężnych szczytów w oddali. Najładniej prezentują się Łomnica i Durny Szczyt, dalej można dostrzec również Baranie Rogi.
Slavkovska Vyhliadká jest ostatnim miejscem, do którego „zwykły” turysta może dojść w okresie zimowym (czyli od 1 listopada do 15 czerwca). Informuje o tym zielona tabliczka, wisząca na jednym z drzew, choć po licznych, prowadzących dalej śladach można by wysnuć nieco inne wnioski.
Po krótkiej przerwie zostawiamy punkt widokowy za sobą i idziemy dalej. Resztki lasu ciągną się jeszcze kilkadziesiąt metrów, potem poruszamy się już głównie otwartym terenem, porośniętym częściowo przysypaną kosodrzewiną.
Niedługo później, nachylenie zbocza zaczyna rosnąć. Tu czeka nas pierwsze, dość długie podejście. Początkowo, spod białej nawierzchni wystają jeszcze jakieś zielone gałązki, później dookoła mamy już tylko biel śniegu i szarość skał. Krajobraz robi się surowy i faktycznie czuć, że wychodzimy gdzieś wyżej.
Gdzieś pod koniec owego podejścia mijamy się z parą, którą wcześniej obserwowaliśmy w drodze na szczyt. Zawrócili, ponoć przez mocny wiatr w wyższych partiach góry. Dla nas jest to lekko niepokojący sygnał, choć z drugiej strony, oni mogli po prostu nie być przygotowani na takie warunki, co potwierdzałyby ich cienkie ubrania.
W pewnej chwili podejście się kończy, a my dochodzimy do kolejnego, świetnego punktu widokowego. Stąd dobrze widać już szczyt, a także resztę prowadzącej tam grani. Są też liczne oznaczenia niebieskiego szlaku, bo akurat w tym miejscu śnieg bywa wywiany aż do gołej skały.
Po kilkuminutowym postoju ruszamy dalej. Widoczną na powyższym zdjęciu, skalistą część grani obchodzimy od prawej strony, później przewijamy się na lewą. Tam, po mocno zróżnicowanym podłożu (śnieg, skały, trawy) zbliżamy się do kolejnego podejścia. To drugie z czterech, jakie czekają nas w drodze na szczyt.
Wkrótce, znów robi się stromiej. Dolną część kulminacji pokonujemy w śniegu, reszta jest mocno wywiana. Generalnie, z moich całosezonowych obserwacji (piszę ten tekst kilka tygodni po wejściu na Sławkowski) wynika, że południowe zbocze tej góry nigdy nie jest jakoś mocno zasypane.
Kolejny odcinek to ciągnący się chwilę trawers grani po jej lewej stronie. Ślady prowadzą trochę poniżej ostrza, jednak w gorszych warunkach lawinowych warto by iść gdzieś wyżej. Dziś możemy sobie pozwolić na sporą dowolność.
Po chwili dość łagodnego podchodzenia ponownie przechodzimy na prawą część grani. Tam idziemy kawałek w nieznacznie eksponowanym terenie, po czym wracamy na grań, gdzie dopadają nas podmuchy zimnego wiatru. To pewnie one zawróciły wcześniejszą grupę.
Z tego miejsca, wierzchołek wydaje się już całkiem blisko. Grań się rozszerza, a dalszy odcinek jest łatwy i niezbyt stromy. Dość szybko docieramy więc do kolejnego, już ostatniego podejścia.
Parę minut wytchnienia i znów wraca stromizna. Początkowo niewielka, później nachylenie wzrasta. Choć z drugiej strony, mamy do dyspozycji niezłe stopnie, a śnieg się nie zapada, więc idzie się całkiem dobrze. Wysokość nabieramy dość szybko, a grań staje się coraz węższą.
Pod koniec nachylenie spada, a ślad skręca w lewo. Znów pojawiają się skały, w większości zasypane. Idziemy pomiędzy nimi jeszcze parę minut, aż grań robi się płaska, a naszym oczom ukazuje się niewielki metalowy krzyż. To już wierzchołek, który przez chwilę będziemy mieć tylko dla siebie.
Mimo zimna i wiatru, postanawiamy zostać tu na chwilę. Trochę odpocząć, coś przekąsić, zrobić zdjęcia i przede wszystkim, obejrzeć panoramę. Choć z pewnością są w Tatrach ciekawsze punkty widokowe, na krajobraz rozciągający się ze Sławkowskiego Szczyty nie można narzekać. Widać praktycznie wszystkie najwyższe szczyty oraz dziesiątki innych, wznoszących się na północy i zachodzie.
Zejście ze Sławkowskiego Szczytu
W końcu, będąc już lekko zmarznięci, postanawiamy schodzić. Tą samą drogą, po niebieskim szlaku aż do Starego Smokowca. Teren już znamy, ślad właśnie poprawiliśmy, więc powinno być łatwo. Co najwyżej nieco nudno, bo schodzenie tym samym wariantem nie zawsze jest tak ekscytujące, jak poznawanie nowych tras i okolic.
Początek zejścia prowadzi z miarę poziomą granią, która później opada ostro w dół. Na szczęście, dzisiejszy śnieg pozwala nam praktycznie zbiec do najbliższego wypłaszczenia. Parę minut i jesteśmy na dole, docierając do przewinięcia na lewą stronę grani, gdzie kawałek schodzimy i jeszcze raz zmieniamy stronę zbocza.
Gdy pokazany na powyższym zdjęciu trawers się kończy, znów schodzimy kawałek stromym zboczem, aż do trafienia na miejsce z wywianym śniegiem. Tam szorujemy rakami o skały, omijając grań to z prawej, to z lewej strony. Później czeka na kolejne, tym razem dość długie zejście, które kończy się na granicy lasu, w opisanym wcześniej punkcie widokowym z barierkami. Tu jesteśmy już w miejscu, gdzie szlak otwarty jest cały rok.
Za punktem odbijamy w prawo i przez las schodzimy do przecięcia z Magistralą Tatrzańską. Za skrzyżowaniem kontynuujemy marsz tą samą, oznaczoną na niebiesko ścieżką, w końcu docierając do nartostrady, która doprowadza nas do zabudowań miejscowości. Tam, na jednym z parkingów odnajdujemy mój samochód, płacimy za postój i zaczynamy powrót do Krakowa.
Sławkowski Szczyt zimą – podsumowanie
Podczas, gdy w polskiej części Tatr obowiązywał trzeci, dość wysoki poziom zagrożenia lawinowego, na zboczach Sławkowskiego Szczytu sytuacja była zupełnie inna. Śniegu niewiele, a to co było, to przyzwoicie związane i niestanowiące zagrożenia. Jak więc widać, warunki w tych górach nie są jednorodne i czasem warto poświęcić chwilę na wyszukanie odpowiedniego celu. My ze Sławkowskiego jesteśmy bardzo zadowoleni i chyba śmiało możemy uznać, że po dłuższym okresie niepogody, warunki w Tatrach w końcu zaczynają się poprawiać. Może jednak będzie z tej zimy coś dobrego.
A co do zimowego wejścia na Sławkowski Szczyt, to w sumie nie zaskoczyło nas niczym szczególnym. Na pewno nie jest to trudna góra. Mimo sporej wysokości, w dobrych warunkach poradzi sobie z nią każdy, średnio zaawansowany turysta, który ma już na koncie parę zimowych wejść w Tatrach Wysokich. Trzeba tylko pamiętać o sezonowym zamknięciu szlaków i mieć świadomość, że idzie się tam na własną odpowiedzialność.