Zmarzły Szczyt – wejście przez Rumiską Przełączkę (od Doliny Złomisk)
Pięknie położony, oferujący fantastyczne widoki oraz zdobyty w ciekawych, mikstowych warunkach. Dziś napiszę o Zmarzłym Szczycie, na który wchodzimy jedną z dróg prowadzących od Doliny Złomisk. Będzie także o tym, że nie zawsze potrzeba trudnej góry, by wejście stało się niezłym wyzwaniem i niezapomnianą przygodą.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Niestety, od powrotu z Alp naprawdę długo nie byłem w Tatrach. Pod względem warunków, wrzesień był po prostu fatalny. Najpierw spadło sporo śniegu, potem przez jakiś czas było zimno i brzydko. Więc choć normalnie ten miesiąc obfituje w fajne, często dość ambitne przejście, teraz nie zrobiłem kompletnie nic. Co gorsza, pierwsza połowa października była równie kiepska. Dopiero pod koniec miesiąca pogoda poprawiła się na tyle, że można było myśleć o jakimś pozaszlakowym działaniu. Tym razem, za cel wybraliśmy pozornie łatwy Zmarzły Szczyt.
Wejście na Zmarzły Szczyt – podstawowe informacje
Zmarzły Szczyt wznosi się na 2390 metrów i znajduje w słowackiej części Tatr Wysokich. Leży na ich głównej grani będąc również zwornikiem dla grani Kończystej. Otaczają go trzy doliny: Kacza, Batyżowiecka oraz Złomisk.
Na Zmarzły Szczyt nie prowadzą żadne szlaki turystyczne, choć góra znajduje się na terenie udostępnionym dla taterników. Można więc tam legalnie wejść albo w towarzystwie uprawnionego przewodnika, albo którąś z dróg wspinaczkowych o wycenie co najmniej III w skali UIAA. Konieczne będzie również posiadanie karty członkowskiej jakiegoś klubu wysokogórskiego oraz sprzętu adekwatnego do trudności obranej trasy.
Istnieją też oczywiście inne drogi, o mniejszych trudnościach. Prowadzą na szczyt z Dolin Batyżowieckiej lub Złomisk i mieszczą się w trudnościach 0+. Jedną z nich, wiodącą przez Rumiską Przełączkę, opiszę w niniejszym tekście.
Choć góra jest niewątpliwie ładna i ciekawa, raczej nie należy do tych najbardziej popularnych. Latem można więc nie spotkać na podejściu praktycznie nikogo, a po opadach śniegu warto się nastawić na samodzielne wyznaczanie trasy.
Przy dobrych warunkach, wejście na Zmarzły Szczyt po opisywanej drodze nie będzie wymagać sprzętu wspinaczkowego. Wystarczą odpowiednie buty, kask i odzież typowa dla wyjścia w Tatry Wysokie. My jednak byliśmy w warunkach przejściowych, więc konieczne okazało się również spakowanie raków, stuptutów i czekana. Za każdym razem warto natomiast pamiętać o odpowiednim ubezpieczeniu, które pokryje koszty ewentualnej akcji ratunkowej.
Zmarzły Szczyt – relacja z wejścia
Dojazd i parking
Jak zawsze przy okazji takich jednodniowych wypadów, ruszamy jeszcze w środku nocy. Zabieram Marka z umówionego miejsca, po czym opuszczamy Kraków i kierujemy się na południe. Po Zakopiance docieramy aż do Nowego Targu, gdzie zjeżdżamy w stronę przejścia granicznego w Jurgowie.
Na Słowację dostajemy się kilkadziesiąt minut później. Za nami jakieś 2/3 drogi. Zostało tylko objechać Tatry od wschodu, a potem jeszcze trochę od południa. W końcu zatrzymujemy się na poboczu tuż za skrętem w stronę Popradzkiego Stawu. Tam zostawimy samochód za darmo, choć kosztem konieczności przejścia dodatkowego kilometra w stronę początku szlaku.
Dojście nad Popradzki Staw
Z parkingu cofamy się kawałek do zakrętu i odbijamy na północ. Tam przez kilkanaście minut podchodzimy po niemal płaskiej drodze, mijając położone bliżej szlaku, choć już płatne miejsca postojowe.
W końcu docieramy do pierwszych niebieskich oznaczeń. Tu skręcamy na mniejszą, choć również asfaltową drogę i zaczynamy podejście w stronę schroniska nad Popradzkim Stawem. Ten odcinek ma około 4 kilometry i niecałe 300 metrów przewyższenia. Jego przejście nie sprawia praktycznie żadnych problemów, a przy okazji oferuje wiele miejsc do podziwiania naprawdę fajnych widoków.
Rumiska Przełączka – wejście przez Dolinę Złomisk
Po dotarciu w okolicę schroniska schodzimy nad brzeg jeziora i tam zmieniamy kolor szlaku na czerwony. Idziemy nim kawałek w niewielkiej odległości od tafli, parę razy przechodząc przez mostki nad Zmarzłym Potokiem. Kawałek dalej, po lewej stronie szlaku, zauważamy żółto-zieloną tablicę pod czerwonym daszkiem. Tam skręcamy w lewo i zaczynamy przejście przez Dolinę Złomisk.
Pierwszy odcinek doliny pokonujemy po ścieżce prowadzącej między kosówką i inną roślinnością. Podłoże jest śliskie i częściowo podmokłe, więc musimy nieco uważać. Gdzieś niedaleko znajduje się również krótka, metalowa drabinka, umożliwiająca przejście betonowego progu (chyba jest tu ujęcie wody dla pobliskiego schroniska).
Wraz z nabieraniem wysokości roślinność się kruczy. Coraz częściej pojawiają się głazowiska, a także widoki na okoliczne szczyty. Najładniejsze krajobrazy wciąż są przed nami, jednak już teraz widzimy będący naszym dzisiejszym celem zmarzły szczyt.
Lada chwila czeka nas przejście przez pierwszy próg doliny. Nie jest szczególnie stromy, jednak w podejście trzeba włożyć nieco więcej wysiłku. Idzie jednak szybko, więc już wkrótce docieramy na czekające powyżej wypłaszczenie z rozlewiskiem Zmarzłego Potoku. Miejsce jest po prostu niezwykłe i moim zdaniem oferuje jeden z najlepszych widoków w całych Tatrach.
Następny odcinek pokonujemy trzymając się lewego brzegu strumienia. Jest w miarę płaski, więc dość szybko doprowadza nas do kolejnego progu. Tu ścieżka nieco zanika, więc wariant podejścia musimy wykombinować sami. Nie jest jednak trudno, a do tego dostępnych jest co najmniej kilka opcji. Ważne, żeby skały z wodospadem obejść od lewej (ogólny przebieg drogi widać na zdjęciu powyżej).
Gdzieś u góry tego podejścia wraca bardziej wyraźna ścieżka. Trzymając się jej, w końcu trafiamy w okolice pięknie położonego Zmarzłego Stawu. Ten również obchodzimy od lewej strony, mając przy okazji coraz lepszy podgląd na resztę czekającej nas drogi. Dość szybko dochodzimy do wniosku, że niekoniecznie będzie do łatwe wejście.
Po dostaniu się na północny brzeg stawu,wschodzimy na głazowsko. Pełno tu zarówno wielkich want, jak i mniejszych kamieni. Jest też kilka możliwych wariantów przejścia, a rozglądając się dookoła, można dostrzec naprawdę sporo kopczyków. My postanawiamy się przejmować się nimi za bardzo i po prostu nabierać wysokość.
W górnej części progu zamieniamy głazy na bardziej trawiaste podłoże. Choć z dołu wyglądało przyjaźniej, szybko okazuje się, że jest dość strome, śliskie i nieco zdradliwe. Nie trwa więc długo, zanim znów uciekamy na kamienie.
Ponad progiem trafiamy na teren Żelaznej Kotliny. Tu pod nogami mamy już coraz więcej śniegu. Początkowo omijamy go po co bardziej wystających głazach, jednak doskonale rozumiemy też, że lada chwila będzie trzeba uzbroić się w raki i czekany.
Wspomniany moment następuje, gdy docieramy do szerokiego płatu, którego nie ma się obejść bez wytracania dobrych kilkudziesięciu metrów. Nie jest stromy, jednak ma tak twardy i zmrożony śnieg, że ciężko byłoby go przejść w „samych butach”. Robimy więc chwilę postoju i sięgamy po niesiony w plecakach sprzęt zimowy.
Po przerwie przechodzimy przez płat bez żadnego problemu. Później odbijamy nieco w prawo i kontynuujemy podejście trzymając się śniegu. Wcześniej woleliśmy chodzić po kamieniach, jednak mając na nogach raki, zdecydowanie wygodniej jest nam na białej nawierzchni.
Z czasem robi się stromiej, choć wciąż czujemy się tu komfortowo. Dopiero niewielkie pole śnieżne kawałek dalej wymaga większej czujności. Udaje się nam jednak dość sprawnie dotrzeć do pobliskich skał, położonych u wylotu żlebu opadającego z Rumiskiej Przełączki.
Początkowy odcinek żlebu pokonuję trzymając się skał po prawej stronie. Są strome i niezbyt wygodne, ale metr po metrze udaje się jakoś podchodzić. Tymczasem, mój partner ma wątpliwości i proponuje zmianę celu. Chwilę o tym rozmawiamy – mi się wydaje, że wcale nie jest tak trudno i chciałbym spróbować podejść chociaż kawałek. W końcu, obaj zgadzamy się na tę opcję.
Schodzimy ze skałek po prawej i przez chwilę podchodzimy środkiem stromego żlebu. Wkrótce postanawiamy jednak zejść do lewej krawędzi, gdzie również znajdują się skały z niewielką ilością śniegu. I to okazuje się całkiem niezłym wyborem. Też jest stromo, trochę krucho, ale przynajmniej nie ślisko. W ten sposób przechodzimy większość drogi na przełączkę.
Niestety, nie zawsze możemy trzymać się wspomnianych skał. Czasem teren robi się za trudny, co zmusza nas do powrotu na śnieg. Schodzimy więc do żlebu i tam ostrożnie nabieramy wysokości, wbijając dzioby czekanów w zmrożone podłoże. Gdzie się da, tam skręcamy na jakieś wystające ponad śnieg kamienie.
W końcu docieramy na przełęcz. Łatwo nie było, ale przynajmniej niezbyt długo. Teraz pora na krótką przerwę, a następnie odbicie w prawo i podchodzenie w stronę szczytu mikstowym teren. Wygląda na to, że graniowa część drogi może być równie wymagająca, co zakończone właśnie podejście na Rumiską Przełączkę.
Zmarzły Szczyt – wejście od Rumiskiej Przełączki
Początek grani jest dosyć stromy, choć nieszczególnie eksponowany. Skały są jednak częściowo pokryte śniegiem, więc konieczne jest pozostanie w rakach oraz okazjonalne używanie czekania. Ten całkiem dobrze „siada” dziś w zmrożonych trawkach.
Po kilku minutach grań robi się mniej stroma, choć miejscami węższa. Ten odcinek okazuje się jednak łatwiejszy i pokonujemy go dość szybko. Później docieramy do uskoku, gdzie dalsze trzymanie się grani byłoby dość trudne. Trzeba trawersować od prawej.
W tym miejscu zaczynają się główne atrakcje dzisiejszego dnia. Śnieg na obejściu jest twardy, a ekspozycji nie brakuje, więc w niektórych miejscach trzeba poruszać się naprawdę bardzo ostrożnie. Niektóre miejsca obchodzimy też innym wariantem niż stosowany latem.
Przez pewien czas trzymamy się kopczyków, które pokazują nam dokładny przebieg obejścia. W pewnej chwili docieramy jednak do miejsca, które jest na tyle zasypane, że sam uznaję go za niebezpieczne. Nie chcąc podejmować zbytniego ryzyka, postanawiam poszukać innej drogi. Odbijam do góry i zaczynam improwizować, starając się kierować ku grani, trzymając terenu o trudnościach 0+ / I.
W końcu do grani docieramy, ale muszę przyznać, że była to niezła lekcja nawigacji i poruszania się w mikstowym terenie. Cieszy jednak fakt, że obyło się bez niebezpiecznych sytuacji oraz przekraczania granic tego, co chcę na obecnym etapie robić w górach. Było czujnie, ale przy okazji dawało kupę frajdy.
Po wejściu na grań, droga na wierzchołek wydaje się otwarta. Trzeba po prostu iść do przodu, pokonując jeszcze kilka skalnych trudności. Nie przekraczają one jednak niskiego 0+, dzięki czemu już po kilku minutach możemy się cieszyć ze zdobycia naprawdę fajnego szczytu.
Zgodnie z przypuszczeniami, jesteśmy tu zupełnie sami. Myślę, że od co najmniej kilku dni na szczycie nie było innych osób i pewnie prędko nie dotrze tu nikt kolejny. Nie jest to aż tak znana góra, a warunki również nie zachęcają do podejmowania prób. Nam się jednak udało, przynosząc mnóstwo radości i satysfakcji. Pora więc na jakąś dłuższą przerwę, poświęconą na uzupełnianie kalorii oraz podziwianie roztaczającej się stąd panoramy.
Zejście ze Zmarzłego Szczytu przez Dolinę Złomisk
Po dość długiej przerwie zaczynamy zejście. Przez pewien czas rozważamy powrót przez Przełęcz koło Drąga oraz Dolinę Batyżowiecką. Z okolic wierzchołka wygląda łatwiej, ale ponieważ nie widzimy całego przebiegu tej drogi, ostatecznie decydujemy się na wariant, który już znamy.
Opuszczamy szczyt i przez chwilę schodzimy wzdłuż grani. Potem odnajdujemy miejsce, gdzie wcześniej na nią weszliśmy i próbujemy schodzić po własnych śladach. Ten odcinek idzie nam powoli i znów wymaga ogromnej czujności. Dopiero, gdy docieramy do trawersu, którym prowadzi standardowy wariant drogi, możemy nieco odetchnąć. Tu oczywiście trudności się nie kończą, choć wydaje mi się, że najgorsze mamy za sobą.
Trawers grani również zabiera nam kilka minut, wymagając czasem ostrożnej pracy rakami i czekanem. Za nim znów wracamy na grań, przechodzimy jej łatwy, choć miejscami wąski fragment i zabieramy za zejście na Rumińską Przełęczkę. Tu znów jest stromo, jednak muszę przyznać, że mi ten odcinek dostarczył wiele dobrej zabawy. Chyba polubiłem mikstowy teren.
Po zejściu na siodło przełęczy zatrzymujemy się na chwilę, a następnie wchodzimy do żlebu i kontynuujemy wytracanie wysokości. Teraz również w miarę możliwości trzymamy się skały. Chociaż jest stroma i miejscami krucha, ta opcja wydaje się nam mniej ryzykowna niż schodzenie po śniegu przodem do zbocza. Choć tak na dobrą sprawę, to tego ostatniego i tak nie da się uniknąć.
U wylotu żlebu przechodzimy jeszcze na jego lewo stronę, kawałek dalej przecinamy niewielkie pole śnieżne i trudności ponownie maleją. Teraz jeszcze tylko kawałek stromego zejścia po twardym śniegu i trafiamy na mniej nachylony teren Żelaznej Kotliny, gdzie przez jakiś czas poruszamy się jeszcze po dużych głazach. Raki ściągamy tuż przez rozpoczęciem zejścia przez próg prowadzący nad Zmarzły Staw. Ten podłoże jest już niemal pozbawione śniegu.
Ten odcinek pokonujemy ostrożnie, miejscami klucząc po głazowisku w poszukiwaniu optymalnego wariantu. W końcu jednak docieramy nad brzeg jeziora i obchodzimy je od prawej strony. Kawałek dalej schodzimy przez kolejny próg, a następnie spacerujemy pięknymi terenami obok rozlewiska Zmarzłego Potoku.
Za rozlewiskiem czeka jeszcze jeden próg. Tu poruszamy się częściowo po głazach, choć większość nawierzchni stanowi łatwa ścieżka wśród trawek i coraz wyższej roślinności. Potem idziemy już głownie pomiędzy kosówką, a w okolicach Popradzkiego Stawu pojawiają się nawet tereny częściowo zalesione.
Powrót na parking
Po opuszczeniu Złomisk wracamy na czerwony szlak, skręcamy w prawo i kierujemy się pod schronisko, uprzednio obchodząc kawałek tafli Popradzkiego Stawu. Później przeskakujemy na trasę koloru niebieskiego i nią schodzimy ostatni asfaltowy odcinek. Do parkingu mamy stąd dobre 5 kilometrów marszu, jednak teren jest na tyle łatwy, że można praktycznie przestać patrzeć pod nogi i skupić na obserwowaniu zachodzącego słońca.
Wejście na Zmarzły Szczyt – podsumowanie
Myślę, że nigdy wcześniej nie miałem okazji zakosztować aż tyle zabawy w terenie mikstowym. Łatwo nie było, ale zdobyte doświadczenie z pewnością okaże się bardzo cenne i jeszcze nie raz przyda przy kolejnych przejściach. Poza tym, ilość frajdy, jaką dostarczył mi Zmarzły Szczyt była dziś naprawdę duża. Pewnie będzie to jedno z częściej wspominanych wejść tego sezonu.
Wspomnę też, że miło było wrócić w Tatry po tak długiej przerwie. Nie sądziłem, że w środku letniego sezonu, parę dni opadów może „zamknąć” trudniejsze szczyty na aż tak długi czas. Co więcej, pisząc ten tekst pod koniec listopada wiem już, że w pewnych miejscach śnieg zostanie aż do przyszłego lata. Wielu z wymarzonych góry nie uda mi się już odwiedzić, choć dzięki odpowiedniemu doborowi celów, będę miał okazję zdobyć jeszcze parę ciekawych szczytów. Co to było? O tym już niedługo, w kolejnych artykułach.
Ten opad był w II połowie września i to spory nawet jak na zimę. A potem…
https://mrozowiska.pl/2022/10/dlaczego-jesienia-snieg-w-tatrach-wolno-topnieje-przy-pogodnym-niebie/
https://www.ogimet.com/cgi-bin/gsynres?ind=12650&ano=2022&mes=10&day=31&hora=23&min=0&ndays=50