Zapora w Porąbce i Jezioro Międzybrodzkie – wycieczka z Krakowa na rowerze
Kolejny pogodny weekend, więc i kolejna dłuższa wycieczka rowerowa. Tym razem kieruję na południowy – zachód od Krakowa, wgłąb Beskidu Małego. Celem wyjazdu jest obejrzenie zapory w Porąbce oraz chwila odpoczynku nad brzegiem Jeziora Międzybrodzkiego.
Jako, że wirusowe ograniczenia nadal dewastują branżę turystyczną i transport publiczny, obecnie najwięcej czasu spędzam na rowerze. Przyznam, że naprawdę mocno ciągnie mnie w góry, ale niestety, jakieś 80% busów nie kursuje, a do tych, co zostały i tak może wsiąść tylko połowa pasażerów. Nie da się na tym za bardzo polegać.
No cóż, wychodzi więc na to, że i ten, trzeci już z rzędu weekend przeznaczę na jakiś dłuższy wypad rowerowy. Tym razem, z długiej listy okolicznych, wartych odwiedzenia miejsc, wybrałem zaporę w Porąbce oraz utworzone przez nią Jezioro Międzybrodzkie. Trasa w formie pętli (bo nie chcę wracać tą samą drogą) o długości około 150 kilometrów.
Zależało mi jednak, by uniknąć błędów z poprzedniego wyjazdu. Bo niestety, tamta wycieczka pod zamek Ogrodzieniec nie wyszła idealnie. Dałem się przemoczyć w sumie lekkiemu deszczowi, źle się odżywiałem, a do tego trochę zlekceważyłem długość trasy i we wcześniejszych dniach robiłem mocne treningi. W efekcie, do domu wróciłem w niezbyt dobrej formie i potrzebowałem po tym dłuższego odpoczynku.
Teraz miało być lepiej. Dzień z pewną pogodą, start w pełni sił, więcej jedzenia i picia w plecaku, a także postanowienie, by regularniej to w siebie wpychać. Na mecie chciałem czuć się dobrze i mieć wrażenie, że bez problemów wytrzymałbym na siodełku jeszcze parę następnych godzin. Czy się udało? Odpowiedź będzie w rozdziale z podsumowaniem. Najpierw jednak, zapraszam na relację z mojej rowerowej wycieczki do Porąbki.
Zapora Porąbka i Jezioro Międzybrodzkie – garść informacji
Historia tego miejsca sięga roku 1928. Wtedy to rozpoczęto trwającą prawie dekadę budowę, której celem było stworzenie zabezpieczenia przeciwpowodziowego na rzece Sole. Powstały w ten sposób zbiornik retencyjny nazwano Jeziorem Międzybrodzkim.
Zapora ma długość 260 i wysokość około 37 metrów. W latach 50-tych dobudowano do niej elektrownię wodną o mocy ponad 12 MW. Z czasem, teren zaczął również pełnić funkcje rekreacyjne. Na mającym prawie 4 kilometry kwadratowe jeziorze dopuszczalne jest uprawianie sportów wodnych i wędkarstwo. Otaczające zbiornik miejscowości cechują się nieźle rozwiniętą infrastrukturą turystyczną.
Z Krakowa do Porąbki – dojazd rowerem
Wycieczkę zaczynam chwilę po 7-mej, po zjedzeniu obfitego śniadania, spakowaniu niezbędnych rzeczy i zniesieniu roweru przed blok. Tam wsiadam na siodło i ruszam na zachód.
Pierwsze kilkaset metrów to przebijanie się przez gąszcz jednokierunkowych uliczek mojego osiedla. Później czeka mnie parę przyjemnych minut na pełnym zieleni Zakrzówku, a następnie już nieco mniej ciekawy wyjazd z Krakowa w kierunku Skawiny. Ten ostatni odbywa się po ulicach kolejno Grota-Roweckiego, Michała Bobrzyńskiego, Karola Bunscha i Skotnickiej.
Do samej Skawiny jednak nie wjeżdżam. Po raz pierwszy, głównie z ciekawości, decyduję się skorzystać z obwodnicy. Skręcam więc w drogę 44 i spodziewam się ruchliwej ulicy pełnej ciężarówek. I tak faktycznie jest, ale oprócz nich dostrzegam też niezłej jakości ścieżkę rowerową poprowadzą najpierw po lewej, a później prawej stronie szosy. Przejazd jest więc bezstresowy i całkiem przyjemny.
Za miastem DDR się niestety kończy i jestem zmuszony dołączyć do normalnego ruchu. Kolejnych kilkanaście kilometrów, aż do Brzeźnicy, nie jest więc jakoś szczególnie fajne ani pod względem warunków do jazdy, ani mijanych krajobrazów. Praktycznie cała długość tego odcinka jest zabudowana i gdyby nie mijane tabliczki, ciężko byłoby poznać granice między miejscowościami.
Czemu więc wybrałem taką trasę? No cóż, jest najkrótsza i banalna pod względem nawigacji. Gdybym chciał podczas tej wycieczki jeździć wyłącznie po ładnych i spokojnych drogach, pewnie musiałbym dodać do pętli jeszcze z 50 kilometrów.
Wjeżdżam do Brzeźnicy, mijam centrum i kawałek dalej skręcam przy znaku kierującym mnie na Wadowice. Duży ruch zostaje za mną. Tu, na mniejszych drogach, jest o wiele spokojniej. Nie znaczy to jednak, że łatwiej. Pojawiają się pagórki i co jakiś czas mam do pokonania jakiś nieduży podjazd. W nagrodę mogę za to pooglądać trochę przyjemnych widoczków. Na horyzoncie da się już też wypatrzyć parę łagodnie zaokrąglonych szczytów Beskidu Małego.
Jak dotąd, jest to najładniejszy odcinek na dzisiejszej wycieczce. Od Brzeźnicy do Wadowic mam kilkanaście kilometrów. Na trasie mijam parę położonych wśród łąk, pól i pagórków wiosek o niezbyt gęstej zabudowie. Początkowo dominują delikatne podjazdy, pod koniec coraz częściej mam okazję zjeżdżać w dół.
Po stoczeniu się z jednego z wyższych i bardziej stromych pagórków trafiam jeszcze na kawałek płaskiego terenu, a później docieram do skrzyżowania z krajową 28-mką. Skręcam na południe i w zaskakująco dużym o tej porze dnia i tygodnia korku kieruję się w stronę Wadowic.
Do samego centrum jednak nie wjeżdżam. Podobnie, jak w przypadku Skawiny, zamierzam skorzystać z obwodnicy. Niestety, tu już ścieżki rowerowej nie było.
Kolejny etap też nie należy do najprzyjemniejszych. Chcę się jakoś dostać do Andrychowa, a jedyna rozsądna opcja to w tym przypadku DK 52. Pozostaje więc zagryźć zęby, zwiększyć czujność i jakoś przejechać te kilkanaście kilometrów w dużym, często ciężarowym ruchu. Choć przyznam, że z tej krajówki widoki są całkiem fajne.
Nieco ponad pół godziny później melduję się w trochę zakorkowanym Andrychowie. Wiem, że muszę tu gdzieś skręcić w prawo na Czaniec. Na pewno za zjazdami na Rzyki i na Targanice. Niestety, i tak się pomyliłem, co poskutkowało chwilą błądzenia po centrum. Po raz pierwszy musiałem sięgnąć po nawigację, by skorygować pomyłkę.
Wracam na 52-jkę, jadę nią jeszcze kawałek na zachód, a później skręcam zgodnie z pierwotnymi założeniami. Tam od razu wita mnie dość stromy, choć niedługi pojazd. Po pokonaniu go, jeżdżę już po łatwiejszych, lecz wciąż pnących się głownie do góry drogach.
Przejeżdżam przed Roczyny i Czaniec, a później, trzymając ten sam kierunek, zaczynam zjazd w stronę Kobiernic. Cały ten odcinek ma około 9 kilometrów i prowadzi przez całkiem ładne tereny. Drogi są raczej spokojne i przyzwoitej jakości. To ostatnie będzie cechować prawie wszystkie ulice, jakimi będę się dziś poruszał.
Przed dotarciem do Kobiernic, jak również przed wjazdem na krajową 52-jkę, po raz kolejny odbijam na południe. To już skręt na Porąbkę – główny cel wycieczki. Od tego momentu zaczynam też czuć, że wjeżdżam na teren Beskidu Małego. Co prawda droga nachylona jest nieznacznie, wręcz niezauważalnie, ale dookoła zaczynają pojawiać się coraz wyższe pagórki.
Przed dotarciem do Porąbki odwiedzam jeszcze jedno warte uwagi miejsce. To inny tutejszy zbiornik retencyjny powstały w wyniku spiętrzenia Soły – Jezioro Czanieckie. Ma niecałe pół kilometra kwadratowego powierzchni i w przeciwieństwie do Międzybrodzkiego, obowiązuje na nie całkowity zakaz wstępu. Jezioro służy bowiem za ujęcie wody pitnej dla okolicznych miejscowości. Zostało częściowo ogrodzone, choć od strony wschodniej można się nad jego brzeg dostać legalnie i bez żadnych problemów.
Po chwili przerwy nad wybetonowanym brzegiem zbiornika wracam na drogę i kontynuuję jazdę w stronę Porąbki. Parę minut później docieram do centrum miejscowości. Zatrzymuję się na moment na rynku, a także zaglądam na niewielki mostek łączący oba brzegi Soły. Później obieram kurs na zaporę.
Obejrzenie Zapory Porąbka i chwila przerwy nad Jeziorem Międzybrodzkim
Do zapory docieram po ładnej drodze prowadzącej między zalesionym pagórkiem, a płytkim korytem Soły. Niewiele tu samochodów – przeważają raczej rowerzyści oraz piesi turyści.
Po tej ulicy można dostać się do bramy wjazdowej na teren elektrowni albo na koronę zapory. Choć chętnie obejrzałbym i elektrownię, nie jest ona dostępna ot tak, do wejścia „z ulicy”. Zwiedzanie jest możliwe, ale wymaga wcześniejszego umówienia grupy.
Wdrapuję się więc na koronę po niewielkich podjeździe. Na jej szczycie znajduje się dwukierunkowa droga z dopuszczonym ruchem samochodowym. Po obu jej stronach poprowadzono wąski chodnik, którym można się przejść i spojrzeć w dół na koryto Soły bądź – po drugiej stronie – taflę Jeziora Międzybrodzkiego. Pooglądać można również infrastrukturę służącą do regulowania przepływu wody. W dniu mojej wizyty był on dość mały.
Najlepszy moim zdaniem punkt widokowy na zaporę znajduje się po stronie północnej, z drogi 948. Podchodząc do płotu, bez problemu zobaczymy całą jej długość wraz z zabudowaniami elektrowni oraz spadającą do Soły wodą ze zbiornika.
Kręcąc się po okolicy, objechałem koronę zapory w obu kierunkach, zaglądając w praktycznie każde ogólnodostępne miejsce. Nie jest to zresztą moja pierwsza wizyta tutaj. Byłem już nieraz: pieszo, rowerem, za młodu także na górskich wycieczkach z rodzicami. Zawsze mi się podobało i chętnie w te rejony wracam.
Obejrzawszy zaporę wjeżdżam jeszcze na moment w drogę prowadzącą wschodnim krańcem jeziora. Przez kilkaset metrów ciągnie się jego zalesionym brzegiem. Później dociera do niewielkiego osiedla, oddala od wody i zaczyna wspinać do góry. Ten krótki fragment warto jednak zobaczyć.
Wracając w kierunku zapory zjeżdżam jeszcze na chwilę nad brzeg. A raczej znoszę rower, bo zjazd szosą po tej krótkiej, lecz wąskiej i pełnej kamieni ścieżce, nie byłby najrozsądniejszym pomysłem. Tam urządzam sobie kilkanaście minut przerwy na jedzenie, picie i spokojne oglądanie otaczających mnie krajobrazów.
Kiedyś myślałem, by objechać to jezioro dookoła, tak jak udawało mi się to z Jeziorem Dobczyckim czy Jeziorem Mucharskim. Niestety, tu raczej nie jest to możliwe. Zachodnie zbocze Żaru opada bezpośrednio do wody i pozbawione jest dróg. Chcąc zrobić to czymś innym niż typowo górskim rowerem, musiałbym udać się aż na Przełęcz Kocierską, co raczej pozbawia ten pomysł sensu. Wystarczyć musi mi przejazd jego zachodnim brzegiem, który kiedyś wykonałem podczas atakowania pojazdu na Górę Żar.
Powrót Porąbka – Kraków
Po powrocie w okolice zapory, przejeżdżam jeszcze raz przez jej koronę i zaczynam długi, około 80-kilometrowy powrót do domy. Tym razem nie stawiam na najkrótszą drogę. Wybieram wariant nieco dłuższy, jednak taki, który pozwoli mi uniknąć powtarzania trasy.
Będąc już po zachodniej stronie Soły, kieruję się drogą 948 ku Kobiernicom. Przez chwilę mam ciekawe widoki na rzekę, później oglądam również wąski mostek w stronę Porąbki oraz jeszcze raz Jezioro Czanieckie, tym razem z przeciwnego brzegu.
W Kobiernicach skręcam na ruchliwą 52-jkę i po raz kolejny muszę spędzić parę chwil na głośnej i niezbyt przyjaznej rowerzyście drodze. Na szczęście, to tylko jakieś 6 kilometrów, później znów mam zamiar pojeździć trochę bocznymi ulicami.
Początkowo przemieszczam się na wschód. Za Sołą łagodnym łukiem odbijam na północ i trzymam kierunek niemal aż do centrum Kęt. Przez tę miejscowość również poruszam się po krajówce, aż do ponownego zjazdu na 948-mkę, którą mógłbym się dostać do Oświęcimia.
Mógłbym, ale ta destynacja mnie dziś nie interesuję. Po ledwie kilkudziesięciu metrach zjeżdżam w jakąś mniejszą uliczkę, która z kolei prowadzi mnie na trochę ważniejszą szosę, umożliwiającą dostanie się do Witkowic.
Generalnie, chcę się teraz kierować na Zator, korzystając ze spokojniejszych, lokalnych dróg. W ten sposób odwiedzam wspomniane już Witkowice, a także Nidek oraz obrzeża Głębowic. Kilkanaście ładnych, choć lekko pagórkowatych kilometrów.
Po kilkudziesięciu minutach spokój się kończy i znów trafiam na bardziej uczęszczaną drogę. Tym razem jest to wojewódzka 781, którą mam zamiar dostać się do Zatora. Przejazd nią zapamiętam jednak jako miłe przeżycie. Ruch nie był aż tak uciążliwy, a krajobrazy naprawdę mogły się podobać. Początkowo dominowały rzadkie lasy i stawy hodowlane, później głównie tereny uprawne. Część tej okolicy jest mi zresztą nieźle znana dzięki niedawnemu przejazdowi rowerowym Szlakiem Doliny Karpia.
Po pewnym czasie droga łączy się z krajową 28-mką, która wprowadza mnie do centrum. Tam robię kilka minut przerwy na rynku, a następnie przeskakuję na jakiś czas na znaną mi z porannego przejazdu DK 44. Tym razem, będą nią jednak pokonywał inny, nieco krótszy odcinek.
44-kę opuszczam w okolicach miejscowości Łączany. Skręcam ku centrum, przejeżdżam przez nie, a następnie pokonuję dwie niewielkie zapory: najpierw na sztucznie przekopanym kanale Łączany – Skawina, później na Wiśle. Ta ostatnia również jest ciekawym, wartym odwiedzenia miejscem. Nie będę jej jednak teraz szczegółowo opisywał. Zainteresowanych odsyłam do tego tekstu: Rowerem po Małopolsce – Zapora w Łączanach.
Będąc już po północnej stronie Wisły udaję się na najbliższe skrzyżowanie, gdzie mógłbym skręcić na wschód, w stronę Krakowa. Resztę trasy pokonuję już po dobrze znanych i bardzo często odwiedzanych przeze mnie drogach. Najpierw kieruję się na Czernichów. Tu jeszcze jest dość spokojnie i nietrudno o przyjemne widoczki. Jednak później, gdy z Czernichowa obieram kurs na Liszki, sytuacja się zmienia. Aut jest więcej, zabudowa gęstnieje z każdym kilometrem. No cóż, Kraków już na prawdę blisko, więc niczego innego spodziewać się nie należy.
Do małopolskiej stolicy dostaję się od strony Kryspinowa. Później przez chwilę trzymam się jeszcze wojewódzkiej 780-ki, ale gdy tylko się da, przeskakuję na ścieżkę rowerową poprowadzoną po północnej stronie wiślanych wałów. Ta niestety, wcale nie okazuje się spokojniejsza. Owszem, samochodów się nie uświadczy, ale rowerzystów można naliczyć nawet kilka setek.
Gdy wał się kończy, przez most Zwierzyniecki przejeżdżam na południową stronę rzeki, a następnie, po ścieżkach rowerowych i mniejszych, osiedlowych uliczkach dostaję pod swój blok. Tam kończę wycieczkę, mając na liczniku odrobinę ponad 155 przejechanych kilometrów.
Mapa pokonanej pętli:
Podsumowanie wycieczki
Jak już pisałem wyżej, do Porąbki zawsze chętnie wracam. Okolice zapory są po prostu ładne i myślę, że spodobają się nie tylko mi. To bardzo fajny cel na wycieczkę, w sumie tylko rowerową. Wiele ludzi przyjeżdża też samochodami, motocyklami albo przychodzi piechotą. Dla mnie to pewnie też nie był jeszcze ostatni raz.
Teraz nawiążę jeszcze do wstępu. Pisałem tam, że chciałem tę trasę przejechać lepiej niż zeszłotygodniową. Poprawnie rozłożyć siły, lepiej się odżywiać, ukończyć w dobrej formie. Krótko mówiąc: nic nie zawalić.
I to faktycznie się udało. Podczas jazdy ani razu nie miałem myśli w stylu „chciałbym już być w domu”, nie czułem się głodny, spragniony, zmęczony. Byłem wręcz pewny, że gdy ktoś kazał mi dociągnąć tę trasę do dystansu 200 km, to pewnie dałbym to radę zrobić bez narażania organizmu na jakieś wielkie cierpienie. Czyli po prostu, udało się. Plan zrealizowany poprawnie, wycieczka bardzo satysfakcjonująca. Teraz zostaje tylko porządnie wypocząć i można myśleć o kolejnych celach.
Super blog! Gratulacje!
Dziękuję i pozdrawiam :)