Rowerem po Małopolsce – Zapora w Łączanach

Celem dzisiejszej wycieczki była zapora wodna w Łączanach, znajdująca się około 20 kilometrów na zachód od granic Krakowa, niedaleko Zatora. Przy okazji udało mi się pokonać największy dystans rowerem od ponad roku oraz doznać drobnych oparzeń od wyjątkowo mocnego jak na kwiecień słońca.

Przez minioną zimę prawie w ogóle nie jeździłem na rowerze. Nie licząc dojazdów do pracy, zrobiłem może 2 – 3 niezbyt długie wypady. Odkąd jednak kupiłem szosę, staram się jeździć więcej i powoli wydłużać pokonywane odległości. Pamiętam, że parę lat temu zrobiłem parę razy ponad 100 km, choć wtedy na mojej liście sportów był tylko rower, bez biegania, pływania i całej reszty. Teraz często muszę chodzić na kompromisy, ale myślę, że powoli dojdę i do tras 100+.

Do dziś, najwięcej Tribanem zrobiłem 57 km i właśnie planowałem dołożyć do tego kilkanaście kolejnych. Chciałem odwiedzić położony niedaleko Krakowa stopień wodny Łączany, będący częścią Zespółu Obiektów Hydrotechnicznych Łączany – Skawina.

Konstrukcja powstała pod koniec lat 50-tych jako obiekt mający ułatwić pobór wody dla elektrociepłowni w pobliskiej Skawinie. Oprócz tego, spełnia zadania ochrony przeciwpowodziowej, obsługi żeglugi śródlądowej, a także posiada niewielką elektrownie wodną o mocy 2,5 MW.

Na południowy zachód od zapory, znajduje się inny, mniejszy, choć podobny pod względem wizualnym obiekt. To brama powodziowa na sztucznym kanale żeglugowym przekopanym pomiędzy Łączanami a Kopanką (przy Skawinie). Oczywiście, postanowiłem odwiedzić obie atrakcje.

Dojazd do Łączan

Stwierdziłem, że dojadę do celu północną stroną Wisły, a wracać będę południową. Północną jest nieco krócej, południową ciekawiej – dobry plan, żeby jak najszybciej dostać się na miejsce, a potem w spokoju wracać podziwiając widoki i inne atrakcje.

Ze względu na upały uznałem, że dobrym pomysłem będzie wyruszyć stosunkowo wcześnie, żeby skrócić czas przebywania w najmocniejszym słońcu. Wcześnie oznacza w tym przypadku okolice 9:00, bo rano chciałem jeszcze coś zjeść i się spakować, a i fajnie było się porządnie wyspać po wieczornym biegu z poprzedniego dnia.

Tak więc, start lekko po 9-tej. Wyjazd z miasta standardowo wałami wiślanymi, północną stroną. Miałem w pewnym momencie skręcić na Liszki, ale się zagapiłem i przejechałem zjazd. Do Leszek pojechałem przez Piekary, dokładając 1-2 kilometry i lekki podjazd po drodze. Trudno się mówi, przynajmniej na tamtej trasie był nieco mniejszy ruch.

Wały wzdłuż Wisły – jedna z najlepszych ścieżek rowerowych w Krakowie. Tu z widokiem na klasztor w Lesie Wolskim.

W Liszkach skręcam w lewo i kieruję się na Czernichów. To niestety dość ruchliwy odcinek, więc czekało mnie kilkadziesiąt minut ostrożnej jazdy wśród ludzi, którzy nie zawsze wiedzą, jak bezpiecznie wyprzedzać osobę na rowerze. Na szczęście, obyło się bez żadnych incydentów.

Po drodze trafiłem na drobną atrakcję w postaci bocianiego gniazda. Na początku, myślałem, że jest puste, ale po chwili lokator wstał i całkiem fajnie pozował do zdjęć.

W Czernichowie jadę prosto, później skręcam na Kłokoczyn, a w końcu na Łączany. Każdy z tych skrętów oddala mnie coraz bardziej od głównych dróg, więc i zmniejsza natężenie ruchu. Chwilę później, po nieco ponad 30-stu kilometrach jestem u celu.

Stopień wodny Łączany

Zapora pełni również funkcję mostu nad Wisłą. Większość ludzi po prostu tamtędy przejeżdża bez zatrzymania. Dla chcących przyjrzeć się obiektowi dokładniej jest jednak parę miejsc, w które można wjechać i trochę poeksplorować. Wygląda zresztą na to, że okolice zapory są często odwiedzane przez lokalnych mieszkańców (szkoda tylko, że niezbyt umieją oni po sobie posprzątać).

Zapora widziana od północnej strony Wisły
A tu od południowej
Przejazd przez stopień wodny, który pełni również funkcję mostu
Fragment elektrowni na zaporze również będącej częścią tej budowli

Jednym z miejsc wartych odwiedzenia jest połączenie krótkiej odnogi Wisły przepływającej przez elektrownię z resztą rzeki leniwie sączącą się przez stopień wodny. Praktycznie zawsze wygląda to dość efektownie. W pobliżu jest również niewielka kamienista plaża z widokiem na Wisłę i zaporę, gdzie można chwilę odpocząć.

Co prawda rowerem szosowym raczej nie da się tam wjechać, ale myślę, że nie powinno być problemu, aby zsiąść i przez te kilkadziesiąt metrów go poprowadzić.

Gdy już obejrzę wszystko, co warte zobaczenia, jadę dalej na południowy zachód, by po paru minutach dotrzeć do drugiej części instalacji. Jest nią śluza powodziowa na kanale wodnym przekopanym równolegle do Wisły pomiędzy miejscowościami Łączany i Kopanka.

Nie robi aż takiego wrażenia jak opisywany wcześniej stopień wodny, ale skoro znajduje się w pobliżu, to nie widzę przeszkód, by i tutaj nie zajrzeć i trochę pooglądać. Brakuje co prawda tak dobrych punktów widokowych, jak w przypadku poprzedniego obiektu, ale można wjechać na wały, po których przebiega wąska ścieżka. Z nich na śluzę jest o wiele lepszy widok, niż perspektywy ulicy.

Kanał Łączany – Kopanka widziany z poziomu śluzy.

Powrót do Krakowa

Ok, zobaczyłem co chciałem, więc mogę wracać. W tym celu kieruję się w powrotem ku wcześniej odwiedzonej zaporze. Tuż przed nią skręcam w prawo, na Wiślaną Trasę Rowerową. Docelowo, ma być to ścieżka prowadząca wzdłuż naszej najbardziej znanej rzeki, od źródła, aż po ujście do Bałtyku. Póki co, gotowych jest tylko część odcinków, reszta w budowie lub dopiero planowana.

Małopolski fragment należy do kategorii „w budowie”. Na szczęście, prace są już zaawansowane i co jakiś czas oddawane są kolejne odcinki. Na dzień dzisiejszy, Wiślaną Trasą Rowerową można przejechać przez Małopolskę jedynie w kilku miejscach korzystając w objazdów. Czyli jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.

Odcinek, który mnie interesował, czyli Łączany – Kraków okazał się niemal gotowy, co było bardzo pozytywnym zaskoczeniem (nie wiedziałem tego wcześniej, będąc tu ostatnio przejezdna była niecała połowa planowanej trasy, a reszta wymagała kombinowania z objazdami).

Jeden z nowo otwartych fragmentów Wiślanej Trasy Rowerowej
Krajobrazy na WTR

Na sporą pochwałę zasługuje również oznaczenie WTR. Pomarańczowe symbole (takie, jak na zdjęciu wyżej) występują przeważnie na słupkach rozstawionych wzdłuż drogi. Czasem są też namalowane na asfalcie. Rozmieszczono je na tyle gęsto, że praktycznie nie sposób się zgubić.

Przy WTR nierzadko można trafić na lokalne hodowle koni

Od czasu do czasu pojawiają się, zbudowane specjalnie dla rowerzystów, zadaszone punkty odpoczynku. Są ławki, stolik, miejsce na przypięcie roweru. Wygląda to świetnie, mam tylko nadzieję, że nie padnie ofiarą dewastacji, bo niestety już nie raz widziałem, jak szybko lokalni wandale potrafią niszczyć taką infrastrukturę.

Chwila przerwy w takim fajnym miejscu. Przy okazji można obejrzeć mapę z lokalnymi atrakcjami i czymś się zainspirować.
Widok na Skawinkę z nowo wybudowanego przejazdu rowerowego nad tą rzeką

Jazda od Łączan do Skawiny odbywała się przy niemal zerowy ruchu. WTR przebiega tam albo po ścieżkach wyłącznie dla rowerów, albo ulicami, przez które mało co jeździ. Dalej jest jednak nieco gorzej. Odcinek Skawina – Tyniec jest dość ruchliwy, jednak nie aż tak, jak drogi, którymi jechałem do Łączan z Krakowa. Przyczyna jest prosta – ten odcinek WTR jeszcze oficjalnie nie istnieje i jedzie się objazdem. W przyszłości pewnie będzie można poruszać się ścieżką rowerową wzdłuż Wisły.

W Tyńcu znów można skręcić na ścieżkę rowerową, która wałami po południowej strony Wisły doprowadzi mnie praktycznie do centrum miasta. Tam pojawia się jednak inny problem. W weekend, przy ładnej pogodzie ruch na tych wałach jest tak duży, że już chyba wolę jechać wśród samochodów, niż całej masy osób, które nie widzą nawet, którą stroną ścieżki powinni się poruszać.

Wycieczkę kończę po 14-stej. Zeszło długo, ale po pierwsze, nigdzie mi się nie spieszyło, po drugie – nawet zależało mi, żeby jechać spokojnie i nie pobijać tętna zbyt wysoko. W końcu ta wycieczka była tylko jednym w wielu planów na weekend.

Wypad uważam za bardzo udany, gdyby nie jedna rzecz. Nie posłuchałem rady o posmarowaniu się kremem z filtrem. Co prawda, wciąż jest dopiero kwiecień, ale słońce praży jak w miesiące wakacyjne. Teraz mam lekko poparzone ręce, kark i nogi – nic przyjemnego…

Na koniec oczywiście mapka:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *