Rowerowy Szlak Doliny Karpia – opis, zdjęcia, relacja z przejazdu

Pierwsza w tym roku, nieco dłuższa trasa na rowerze. Biorę szosę i udaję na zachód od Krakowa, by zmierzyć się z liczącą 86 kilometrów pętlą Szlaku Doliny Karpia. Co to za trasa i czym warto się na nią wybrać? Odpowiedzi w poniższym artykule.

Dzięki łagodnej zimie mój sezon rowerowy praktycznie się nie skończył. Chyba tylko jeden tydzień był zupełnie pozbawione tego rodzaju aktywności. Poza tym, normą były choć 2 czy 3 przejażdżki. Nie porywałem się oczywiście na nic szczególnie długiego. Temperatury rzadko pozwalały na komfortowe przejechanie więcej niż 20 – 30 kilometrów.

Pozwoliło to jednak utrzymać formę i gdy zrobiło się ciepłej, powrót do dystansów rzędu 70 kilometrów nie stanowił problemu. A gdy pewnego weekendu udało mi się dwukrotnie przejechać ponad 100, wiedziałem, że jestem gotowy na coś ambitniejszego. Później, co prawda, przyszły wirusowe ograniczenia i przez jakiś czas ciężko było jeździć gdziekolwiek dalej, ale na szczęście nie trwało to tyle, by martwić się o utratę kondycji.

Na rzeczy typu „coś ambitniejszego” miałem parę rożnych pomysłów. Większość w granicach 130 – 150 kilometrów, jednak znaczna część wymagała dojazdów pociągiem, a niestety PKP jeszcze nie funkcjonuje tak, jak przez epidemią. Ostatecznie, padło więc na coś bliżej mojego miejsca zamieszkania.

Rowerowy Szlak Doliny Karpia – podstawowe informacje

Według oficjalnych informacji, trasa ma długość 86,9 kilometrów. Oznaczono ją kolorem czerwonym i ma formę pętli prowadzącej przez teren 7 gmin leżących w dolinach Skawy i Wisły.

Nazwa trasy nawiązuje do historii regionu, który od dawna związany jest z hodowlą tej popularnej w Polsce ryby. Na szlaku znajduje się zresztą mnóstwo ciągle wykorzystywanych stawów i rozlewisk. To one, wraz z innymi przyjemnymi dla oka krajobrazami, należą do największych atrakcji szlaku. Oprócz tego, można też trafić na parę architektonicznych ciekawostek.

Znaczna większość trasy poprowadzona jest po rzadko uczęszczanych drogach asfaltowych. Co ważne, asfalt jest przeważnie niezłej jakości, więc rowerem szosowych jedzie się całkiem przyjemnie. Co z resztą? Jest parę odcinków prowadzących szutrami i po drogach gruntowych. Na szosie średnio wygodnie, ale dało się przejechać bez większych niedogodności i obaw o sprzęt.

Oznaczenia trasy są na bardzo dobrym poziomie. Symbole są nowe, wyraźne i dość gęste. Tylko dwukrotnie zdarzało mi się zjechać z trasy i korzystać z nawigacji do odszukania drogi. Szczegóły przedstawię w relacji poniżej.

Północna część trasy jest praktycznie płaska. W południowej znajduje się jednak sporo niewielkich podjazdów. Żadem z nich nie jest szczególnie wymagający, ale sam fakt ich występowania, wraz z długością trasy, czynią z tego szlaku propozycję dla co najmniej średnio-zaawansowanych rowerzystów.

Szlak Doliny Karpia na rowerze – relacja z wycieczki

Dojazd do Krakowa do Brzeźnicy

Ze względu na chłodny poranek, postanowiłem nie wstawać zbyt wcześnie i wyruszyć dopiero w okolicy 8-mej. Kwietniowe dni są już dość długie, a prognozy zapowiadały się dobrze, więc miałem nawet kilkanaście godzin na pokonanie tej trasy.

Od mojego mieszkania do najbliższego punktu szlaku jest niecałe 30 kilometrów. A dokładnie 26,5, jeśli weźmie się pod uwagę najkrótszą możliwą drogę. Co prawda nie jest ona zbyt przyjazna rowerzystom, ale tym razem zależało mi na skróceniu dojazdów.

Pakuję niezbędne rzeczy, znoszę rower przed blok i zaczynam wycieczkę. Jadę chwilę pustymi ulicami osiedla, po czym obieram kierunek na Zakrzówek, którego chcę użyć jako skrótu do jednej z głównych ulic tej części Krakowa: Grota-Roweckiego. To nią mam zamiar wydostać się z miasta.

Po dotarciu tam, wskakuję na chwilę na ścieżkę rowerową, którą poruszam się aż do pętli tramwajowej. Potem przeskok na ulicę i cały czas prosto aż do wyjazdu za miejskie rogatki.

Kraków, ścieżki rowerowe
Ścieżka rowerowa przy ulicy Grota Roweckiego.

Za Krakowem utrzymuję obrany kierunek i jadę aż do Skawiny. Bez zatrzymania przejeżdżam przez centrum miejscowości, a następnie kontynuuję drogą na zachód. Niedługo później docieram do krajowej 44-ki, której będę trzymał się przez najbliższe kilkanaście kilometrów aż do Brzeźnicy.

Droga 44 rowerem
Rowerem po drodze krajowej 44.

Cała ta trasa jest bardzo ruchliwa i dla rowerzysty dość nieprzyjemna. Na szczęście, w niedzielny poranek samochodów nie było zbyt wiele. Zdarzało się wręcz, że nawet przez parę minut z rzędu dookoła nie było nikogo oprócz mnie.

Przejazd po rowerowym Szlaku Doliny Karpia

Na czerwone oznaczenia szlaku trafiam w centrum Brzeźnicy, gdzieś pomiędzy lokalnym sklepem i restauracją. Dobrze zresztą pamiętam to miejsce z wcześniejszego rekonesansu. Ta trasa tylko przecina 44-kę, więc gdybym nie wiedział, gdzie skręcić, mógłbym łatwo przegapić zjazd.

Decyduję, że przejadę szlak w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Bez konkretnego powodu – ot, spontaniczny wybór z braku przesłanek do podjęcia innego. Ani lepszy, ani gorszy, choć w moim przypadku skutkował tym, że pierwszą część szlaku miałem łatwiejszą, a końcówkę bardziej wymagającą.

Skręcam w prawo. Chwilę później przekraczam przejazd kolejowy, a za nim niewielki mostek na kanale Łączany – Skawina, który służy do żeglugi oraz zaopatrzenia w wodę skawińskiej elektrowni.

Dalej czeka mnie chwila przejazdu przez pola i trochę wiejskich zabudowań. Za nimi szlak wyprowadza mnie na wały, gdzie łączy się na moment z Wiślaną Trasą Rowerową. Tak trafiam też na pierwsze metalowe drogowskazy oraz tabliczki z mapą pętli.

Polne tereny na północy Brzeźnicy.
Rowerowy Szlak Doliny Karpia
Nowe i zadbane drogowskazy na szlaku.

Wraz z popularną WTR-ką kieruję się na zachód, w kierunku zapory na Wiśle w Łączanach. Tam trasy się rozdzielają: „wiślanka” skręca w prawo, ja natomiast odbijam z lewo, ku centrum miejscowości. Parę minut później, odwiedzam jeszcze inną, nieco mniejszą zaporę na wspomnianym już kanale Łączany – Skawina.

Zapora Łączany
Łączany – zapora na Wiśle.

Wieś opuszczam od północy, znów na chwilę zbliżając się do rzeki. Później, po spokojnych uliczkach w częściowo zabudowanym terenie jadę w stronę Lipowej, gdzie krótki odcinek pokonuję także wiślanymi walami.

Łączany, Wisła
Łączany – nad brzegiem Wisły.
Gdzieś pomiędzy Łączanami a Lipową.
Krótki odcinek na wałach w Lipowej.

Opuszczam wały i przez chwilę jadę w przyjemnym otoczeniu łąk, pół i niewielkich lasków. Później trafiam w teren zabudowany i obieram kierunek na pobliskie Spytkowice. Nim wjadę do centrum, zjeżdżam na chwilę nad sporych rozmiarów, znajdujący się niedaleko drogi staw. Postawiono tam ładną wiatę ze stołem, ławkami i dużą mapą Szlaku Doliny Karpia. Bardzo fajne miejsce na chwilę przerwy.

Droga w stronę Spytkowic.
Szlak Doliny Karpia, punkt odpoczynku
Wiata przy stawie w Spytkowicach.

Przejazd przez Spytkowice nie obfituje w jakieś wyjątkowe atrakcje. Za nimi znów mam chwilę otwartego terenu, który w końcu prowadzi mnie do wsi Miejsce. Tam, przy drodze mam okazję oglądać ładnie zagospodarowane starorzecze Wisły, gdzie tego dnia sporo ludzi łowi ryby lub po prostu odpoczywa.

Droga przy starorzeczu we wsi Miejsce.

Kolejnych parę minut spędzam między zabudowaniami Miejsca, na moment zbliżając się tylko do licznej grupy spytkowickich stawów. Za wioską obieram kurs na Smolice, po drodze poruszając się przyjemną trasą pomiędzy wałami a rozległymi polami uprawnymi.

Szlak Doliny Karpia, kapliczka
Przydrożna kapliczka we wsi Miejsce. Jedna z wielu napotkanych na tym szlaku.
Trochę otwartego terenu przed Smolicami.

Za wyżej wymienioną miejscowością skręcam na południe i jadę w kierunku Zatora, będącego głównym miastem regionu. Choć dziś niemal uniwersalnie kojarzy się ze świetnym parkiem rozrywki Energylandia, kiedyś było znane głównie z hodowli ryb w okolicznych stawach.

Dolina Karpia, łowisko
Kolejny staw mijany przy drodze w kierunku Zatora.

Szlak nie wchodzi jednak na teren miasta. W położonych kawałek na północ Palczowicach odbija na zachód i po chwili jazdy wśród zabudowań, wprowadza w nieco bardziej dziki teren. Mijam sporo pól, trochę lasów, a także wąski, wyglądający na dość stary mostek na Skawie.

Kolejna porcja otwartych przestrzeni za Palczowicami.

Powoli wkraczam na tereny Podolsza, gdzie po raz pierwszy szlak schodzi z asfaltu. Początkowo trafiam na szuter, a chwilę później jadę już po gruntowej, z rzadka posypanej kamieniami drodze między stawami. Na szosie średnio przyjemnie, ale za to widoki dookoła mogą się podobać.

To jeden z najładniejszych fragmentów pętli, na którym przez dłuższy czas poruszam się pomiędzy licznymi stawami. Niektóre mają nawet kilka kilometrów kwadratowych powierzchni i pełne są przeróżnego ptactwa wodnego. W oddali nietrudno dostrzec również charakterystyczne konstrukcje roller coasterów Energylandii.

Zator, stawy
Ten rejon obfituje w liczne, malowniczo położone stawy.
Szlaki koło Zatora
Choć nawierzchnia jest średniej jakości, prowadzi tędy sporo szlaków pieszych i rowerowych.
Szlak Doliny Karpia, Energylandia
W oddali można dostrzec konstrukcje Energylandii. Bez problemów rozpoznaję między innymi Zadrę, Mayana czy Hyperiona, na których miałem okazję bawić się już kilkukrotnie (i przy okazji szczerze polecam innym).

Gdzieś w połowie drogi między stawami gruntówka dobiega końca i zamienia w asfalt. Choć ten bywa miejscami dziurawy, i tak jedzie się już o wiele przyjemniej.

Zator, stawy hodowlane
Asfaltowa część drogi między stawami.

W końcu zdominowane wodą tereny zostają za mną. Wjeżdżam teraz na teren Przeciszowa i to, dla odmiany, będzie jeden z najmniej ciekawych odcinków. Praktycznie cały czas jadę w mocno zabudowanym, pozbawionym atrakcji terenie. W dodatku, na południu miejscowości trafiam na długi, rozkopany odcinek remontowanej ulicy. Przejechać jakoś się dało, ale przyjemne to nie było.

Przeciszów, Dolina Karpia
Karp – wszechobecny symbol tutejszej okolicy.

Za Przeciszowem czeka na mnie Polanka Wielka, po której szlak również prowadzi w zabudowanym, niezbyt interesującym terenie. Z ciekawszych rzeczy zauważyłem tylko stary, drewniany kościół św. Mikołaja w centrum.

Polanka Wielka, kościół św. Mikołaja
Kościół św. Mikołaja w centrum Polanki Wielkiej.

Szczęśliwie, później sytuacja się zmienia. Pomiędzy Polanką a Osiekiem mam okazję podróżować rozległym, otwartym terenem i cieszyć oczy kilkoma na prawdę fajnymi krajobrazami.

Trochę ładnych widoków za Polanką Wielką. Dobra droga, pola i Beskidy w tle.
Jest też trochę lasów i niewielkich pagórków do pokonania.
Osiek, kościół św. Andrzeja
Kościół św. Andrzeja mijany przy wjeździe do Osieka.

W Osieku docieram do najdalej wysuniętego na zachód krańca szlaku. Ponieważ zaczynałem ze wschodu, jestem mniej więcej w połowie trasy. I póki co jest nieźle – kondycja sprzyja, zapasów nie brakuje, a wycieczka ciągle sprawia mi wiele satysfakcji.

Parę kolejnych kilometrów to przejazd przez wspomnianą miejscowość, jednak dalej znów trafiam w puste, pełne żółci i zieleni tereny. Kolejny, bardzo ładny odcinek.

Dolina Karpia, szlak rowerowy
Dość często spotykany widok w zachodniej części Szlaku Doliny Karpia.

Na tym kawałku trasy coraz częściej mam do pokonania jakiś podjazd. Nigdy nie są one ani długie, ani szczególnie strome, jednak wiem, że będą powodować szybszy przyrost zmęczenia niż jazda po płaskim.

Na południu pętli coraz częściej pojawiają się podjazdy.

Jadąc dalej, gdzieś na granicy Polanki Wielkiej i Głębowic ponownie znika asfalt. Do przejechania mam kilkaset metrów po polnej, choć niezbyt wymagającej drodze. Później twarda nawierzchnia wraca, a ja zgodnie z czerwonym drogowskazem skręcam w prawo.

Krótki odcinek na polnej drodze gdzieś pomiędzy Polanką Wielką a Głębowicami.

Chwilę później się gubię. Docieram do rozdroża, gdzie nie ma żadnego drogowskazu. Dziwne, do tej pory każdy zakręt był świetnie oznaczony. Bez bawienia się w zgadywanie zatrzymuję rower i po raz pierwszy sięgam po nawigację. Okazało się, że po zjeździe z polnej drogi należało skręcić w lewo. Ale zaraz, tam była strzałka w prawo, prawda?

Wracam i zaczynam oględziny. Wniosek jest prosty: cały znak stoi luźno wbity w ziemię i można go bez wysiłku obracać, czego skutkiem był błędnie oznaczony skręt. Nie wiem, czy stało się to naturalnie (wiatr?) czy ktoś zrobił to złośliwie, ale po moim przejeździe znak był już ustawiony poprawnie. Oby nikt inny błądzić nie musiał.

Dalszy odcinek to jazda w kierunku Piotrowic. Znów jest ładnie, znów można cieszyć się przestrzenią dookoła. Sam przejazd przez wioskę nie trwa długo, a gdy mam go już a sobą, ponownie czeka mnie parę kilometrów wśród pól. W ten sposób docieram aż na teren Zatora.

Ładne, rzadko zabudowane tereny przed Piotrowicami.

Jak wcześniej, tak i tym razem szlak omija centrum Zatora, w zamian kierując mnie na południe, do wsi Łowiczki, Bugaj i Rudze, gdzie przemieszczam się wśród umiarkowanej zabudowy. W tej ostatniej trafiam na parę większych i mniejszych stawów. Niektóre wyglądają na prawdę ładnie.

Stawy koło Zatora
Ten hodowlany staw przypomina malowniczo położne jezioro.
Dolina Karpia, stawy
Są też i mniejsze akweny, które raczej nie pozostawiają złudzeń co do ich przeznaczenia.

Kolejnych parę minut poruszam się głównie w polno – leśnym terenie. Później docieram do kolejnej ciekawostki na szlaku: niewielkiej zapory na Skawie. Wygląda jednak dość nietypowo. Ze względu na panującą obecnie suszę, koryto rzeki jest wyschnięte, a po jego dnie normalnie przechadzają się ludzie.

Zapora na Skawie
Niemal wyschnięta Skawa w okolicach zapory.

Za spiętrzeniem mijam od południa zabudowania wsi Grodzisko i kieruję na nieco pofałdowany teren pomiędzy Bachowicami a Woźnikami. Widoki są dość mocno pomieszane. Często mijam niewielkie skupiska domków, małe laski oraz fragmenty pokryte uprawami. Z wielu miejsc mam również ładne widoki na położone na południu pasma górskie.

Jeden z podjazdów w okolicach Bachowic.

W pewnej chwili docieram do lasu, gdzie droga zmienia w szutrową. Po kilkuset metrach asfalt wraca, jednak jego jakość jest tak marna, że nie czuję wielkiej różnicy. I tak muszę się tu jakoś powoli toczyć, by nie uszkodzić delikatnych, szosowych kół. Na plus są za to widoki roztaczające się na południu. Świetnie widać między innymi wciąż pokrytą śniegiem Babią Górę.

Krótki, leśny odcinek z szutrową nawierzchnią.
Widok na Babią Górę
Z pagórka za lasem mogę podziwiać między innymi Babią Górę.

Docieram do jakiejś większej drogi. Już cieszę się z poprawy nawierzchni, gdy dociera do mnie, że po kilkudziesięciu metrach znów muszę wjechać na na jakąś dziurawą dróżkę. Ta na szczęście jest jeszcze krótsza niż wcześniejsza. Po około minucie jadę już niezłym asfaltem w przyjemnym otoczeniu lasu.

Czerwony Szlak Doliny Karpia
Dobry asfalt w ładnym lesie – kolejny bardzo fajny fragment.

Kawałek dalej drzewa się kończą, a ja zaczynam jechać skrajem lasu w dół. I tu dochodzi do drugiej, niestety dość kosztownej pomyłki. Przez nieoznaczony zakręt (w sumie jedyny na szlaku, pomijając wcześniejszy przestawiony znak) zjeżdżam jakieś półtora kilometra, aż do skrzyżowania z krajową 44-ką. Gdy tam nie zauważam żadnego drogowskazu, dociera do mnie, że musiałem się pomylić. Sięgam po GPS i po chwili wiem już, że muszę wjechać ze półtora kilometra z powrotem.

Na górze skręcam już zgodnie z nawigacją. Jadę asfaltem przez zabudowania jakiejś wioski, jednak tu też nie ma żadnych czerwonych symboli. Są co prawda jakieś stare, częściowo zamazane, ale to chyba nie ten szlak. Do tej pory wszystko było wyraźne i ładnie odmalowane. Czyżby to dawny, nieaktualny już przebieg trasy? Gdzie w takim razie jest nowy? No nic, nie za bardzo widzę inne opcję, więc jadę zgodnie z mapą. W końcu nowa trasa musi połączyć się z tym, co mam na mapie.

I faktycznie, po chwili znów widzę czerwone drogowskazy Szlaku Doliny Karpia. Dalej prowadzą już zgodnie z mapą, ale gdzie były wcześniej? Rozglądam się i dochodzę do wniosku, że przybyły w to miejsce jakąś wysypaną kamieniami polną drogą. Mam ją jechać i sprawdzić, gdzie był zjazd? E, bez sensu, szkoda się męczyć w takim terenie…

No dobra, jednak jadę. Ciekawość bierze górę, choć czasem mam sam siebie dość za tę upartość. W efekcie musiałem się męczyć na jakimś 2-kilometrowym, polnym podjeździe. Ale w nagrodę udało się dowiedzieć, gdzie był ten zakręt: szlak skręcał w polną drogę przy nadajniku i od strony, z której jechałem, faktycznie nie był w ogóle oznaczony.

Nadajnik, przy którym należało skręcić w prawo. Pomyłka, a później chęć odszukania właściwej drogi kosztowały mnie jakieś 7 dodatkowych kilometrów.

No dobra, zachciało się podjazdu polną drogą, to teraz trzeba polną drogą wrócić. To na szczęście poszło już szybciej, a i dalsza jazda okazuje się łatwiejsza. Przemieszczam się grzbietem jakiegoś pagórka w kierunku miejscowości Nowe Dwory, mając trochę fajnych widoków na okolicę.

Widokowa droga w okolicy miejscowości Nowe Dwory.

Kolejny odcinek prowadzi mnie północnymi terenami wsi Marcyporęba. Teren okazuje się umiarkowanie zabudowany i nieco pagórkowaty. Na szczęście, nie jestem jeszcze na tyle zmęczony, by się tym jakoś szczególnie przejmować.

Przede mną ostatni etap szlaku. Wąskimi, lokalnymi uliczkami powoli zbliżam się do Brzeźnicy. Teren niewiele się zmienia – jest trochę pagórków i luźna zabudowa dookoła. Tuż przez „metą” mam jeszcze kawałek leśnej, szutrowej drogi, a później zjeżdżam już do centrum miejscowości po ładnej uliczce wzdłuż ogrodzenia zabytkowego dworu.

Zjazd do centrum Brzeźnicy.

Kilkaset metrów dalej znajduje się droga 44, a na niej skrzyżowanie z miejscem, gdzie zacząłem pętlę. Nim jednak ruszę w tamtym kierunku, robię sobie chwilę przerwy pod dworkiem, by wrzucić w siebie trochę jedzenia i mieć siły na bezproblemowy powrót do domu. Później wracam na siodełko, wjeżdżam na krajówkę i oficjalnie kończę przejazd rowerowym Szlakiem Doliny Karpia.

Powrót do Krakowa

Zgodnie z tym, co wyliczyłem wcześnie, do domu mam około 26,5 kilometra. Trasę na własne potrzeby dzielę na dwa etapy: nieprzyjemny przejazd 44-ką i później równie niefajny odcinek Skawina – Kraków. No cóż, chcę jak najkrócej i najszybciej, to ceną będzie niski komfort przejazdu.

Ostatecznie, nie jest jednak tak źle. Ruch nawet wczesnym popołudniem okazał sporo się mniejszy niż w tygodniu. Po nieco ponad pół godzinie jazdy dotarłem do Skawiny, gdzie zrobiłem sobie kolejnych parę minut przerwy na rynku. Picie, trochę czekolady i pora ruszać do domu.

Skawina, rynek
Chwila przerwy na skawińskim rynku.

Wjazd do Krakowa zrobiłem dokładnie tą samą trasą do rano, czyli w skrócie: ze Skawiny cały czas prosto aż do ulicy Grota-Roweckiego, a później przez Zakrzówek i osiedlowe uliczki pod sam blok. Bez szczególnych przyjemności, ale i baz problemów.

Podsumowanie

Koniec. Pierwsza nieco bardziej ambitna wycieczka rowerowa tego sezonu zwieńczona sukcesem. Udało się również zrealizować jeden z moich rowerowych celów na ten rok. Razem wyszło trochę ponad 147 kilometrów pokonane w ciągu 8 godzin i 33 minut (brutto).

Cieszy mnie tu jeszcze jedna rzecz. Po powrocie praktycznie nie czułem jakiegoś zauważalnego zmęczenia. I to mimo faktu, że dzień wcześniej spędziłem niemal 9 godzin odwiedzając szlaki w Lesie Zabierzowskim. Myślę, że to pozwala całkiem optymistycznie patrzyć na rzeczy, które można będzie zrobić w najbliższych miesiącach. Oczywiście, jeśli epidemia na dobre nie zrujnuje turystycznego potencjału tego roku.

Myślę, że warto napisać tu jeszcze parę zdań o samym Szlaku Doliny Karpia. Dla mnie była to bardzo przyjemna wycieczka, którą śmiało mogę polecić innym fanom rowerowej turystyki. Trasa jest ciekawa, urozmaicona i dobrze utrzymana. Przy pewnej tolerancji na gorszą nawierzchnię można ją nawet pokonać rowerem szosowym (choć warto wziąć poprawkę, że ja jestem z tych, którzy bez większego wahania wjeżdżają szosą wszędzie).

Można zobaczyć spory kawałek Małopolski, więc jeśli ktoś tylko ma odpowiednią kondycję do przejechania tej dość długiej i lekko pagórkowatej pętli, to zachęcam, by dać jej szansę. Raczej nie będzie się żałować.

Tu jeszcze mapa i profil trasy pokonanej podczas wycieczki, pochodzące z portalu Strava:

Szlak Doliny Karpia, mapa
Szlak Doliny Karpia – mapa i profil terenu, łącznie z dojazdami (kliknij, aby powiększyć zdjęcie).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *